
Marny koniec wielkiej, futbolowej przygody Kotwicy Kołobrzeg. Klub ma 7 milionów długu, nie płaci piłkarzom, właśnie spadł z I ligi, a symbolicznym znakiem tego upadku okazała się… koszulka. Jak podaje Onet: Sieć obiegło zdjęcie koszulki Joshuy Pereza, na której nazwisko Salwadorczyka było dopisane… ręcznie i naklejone na jego trykot.
Przypomniały mi się stare, zamierzchłe czasy (oby nigdy już nie wróciły!), gdy na półkach nie było nic lub prawie nic, a kłopot ze sprzętem sportowym był ogromny. Ta sytuacja, gdyby zdarzyła się dziś, byłaby przedmiotem internetowych drwin i memów. Oglądalność byłaby ogromna, choć nie o taką by chodziło.
Mieliśmy grać ligowy mecz w hokeju na trawie. Koszulki były, wszystkie w jednakowym kolorze, ale… gładkie, nie było na nich numerów. Nikt wtedy nie myślał o naklejaniu czegokolwiek, poprosiliśmy o pomoc trenujących w naszym klubie lekkoatletów. Pożyczyli nam swoje numery startowe – zakładane przez głowę, zawiązywane na plecach. Ja grałem bodaj z numerem 157. Inni mieli jeszcze wyższe… Taka prawda – graliśmy z numerami, których nigdy wcześniej, ani później, w historii polskiego hokeja (i nie tylko hokeja) nie było.
Lata później, gdy jednak nadal było ciężko, jako oldboye na tradycyjny turniej do NRD (było takie państwo!) musieliśmy zabrać trykoty naszych juniorów, o przynajmniej dwa numery za… małe. Innych w klubie w tym momencie nie było. Można sobie wyobrazić, jak się w nich prezentowali starsi panowie z brzuszkami, jak ciężko się grało w takich sportowych pancerzach, a jak trudno oddychało.
Gdy, też w dawnych czasach, grywałem w dziennikarskiej futbolowej drużynie FC Publikator koszulki, które zakładaliśmy, a które spod ziemi wytrzasnął dobry duch i szef tej drużyny – Stefan Szczepłek, były przedmiotem powszechnej zazdrości. Każdy chciał je mieć, ale to był symbol i zarazem duma naszego zespołu. To był nasz bezcenny skarb. Strzegliśmy koszulek, jak oka w głowie, skrupulatnie odliczając czy po meczu są wszystkie.
Stefanowi zamarzyło się, żebyśmy do tych wspaniałych koszulek mieli wspaniałe getry, takie jakie nosili piłkarze New York Cosmos, drużyny w której grali m.in. Kazimierz Deyna czy Stasio Terlecki. Pojechałem do jednej z podłódzkich miejscowości, do zakładu, który robił… skarpetki i rajstopy, żeby takie cuda nam stworzyli. Wściekły dyrektor pogonił mnie gdzie pieprz rośnie, grzmiąc, że gówniarzom w krótkich spodenkach w głowie się przewróciło, bo nikt i nigdy w Polsce takich fantazyjnych getrów nie wyprodukuje. Jakie to szczęście, że się i to jak, pomylił!