Rezerwowy Pafka

Tag: łks (Page 1 of 33)

Ech, gdyby ŁKS miał dzisiaj takich napastników! 80 rocznica urodzin Jana Mszycy

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Grupa Ełkaesiak w składzie: Tadeusz Marczewski, Irek Kowalczyk, Michał  Świercz, Jacek Bogusiak pamięta. W 80 rocznicę urodzin, kustosze pamięci klubu i jego wybitnych postaci, na grobie Jana Mszycy złożyli kwiaty, kartę pamięci, zapalili znicze zostawili klubowe chorągiewki.

– Jan Mszyca urodził się 17 kwietnia 1945 roku, a zmarł 2 stycznia 1984 roku. Jest pochowany na cmentarzu przy ul. Szczecińskiej w Łodzi – mówi Jacek Bogusiak.

Pamiętam jak grał, widziałem i oklaskiwałem napastnika: szybki, przebojowy, ambitny, strzelający bramki, bodaj tę najładniejszą w meczu ze Stal Mielec, wygranym 1:0.

 – Zacząłem gromadzić materiały od 6 kwietnia 1975 roku, kiedy to Jan Mszyca w meczu ŁKS – Stal Mielec strzelił gola – wspomina Jacek Bogusiak. – Miałem wspaniały prezent na 18. urodziny. Piłkarze ŁKS, dzięki prezesowi Edwardowi Gliszczyńskiemu, zaprosili szefów Klubu Kibica, mnie i Annę Elżbietę-Adamczyk po meczu na lampkę szampana.

W latach 1969 – 77 Jan Mszyca rozegrał w ekstraklasie (dawniej I liga) 130 spotkań i I lidze (dawniej II liga) 47 meczów barwach ŁKS, strzelił 35 goli. Strzelał gole w meczach z 21 drużynami, pokonując pięciu bramkarzy – reprezentantów Polski: Jana Tomaszewskiego, Zygmunta Kuklę, Stanisława Burzyńskiego, Piotra Brola i Piotra Mowlika.

Zdobył pierwszą bramkę w meczu rozegranym na ŁKS przy świetle elektrycznym w próbie generalnej oświetlenia w meczu ŁKS – Concordia Piotrków 4:1. Strzelił też gola w pierwszym oficjalnym meczu przy światłach: ŁKS – Motor Lublin 4:0. Strzelił gola w meczu z AIK Sztokholm podczas tournee po Szwecji. Jana Mszycę i Jerzego Sadka Szwedzi chcieli kupić od razu po zakończeniu meczu. Dawali mieszkanie, kontrakt i zaproszenie dla rodziny. Wtedy niestety to było niemożliwe. A być może, gdyby transfer był możliwy, Mszyca zyskałby europejską futbolową sławę!

O, zgrozo! ŁKS nie tylko przegrywa z kretesem, ale przy okazji marnuje talenty, które powinny być przyszłością polskiej piłki nożnej

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Ligowa groza, groza, groza… ŁKS gra fatalnie i przegrywa. Trener z Peru wymyśla sobie rozwiązania taktyczne, jak nie wypominając, w jakiejś towarzyskiej grze i doznaje kolejnych ligowych klęsk. Wszystko jest nie tak, na opak, pod górę. Miał nastąpić wzlot, jest kolejny upadek. ŁKS – klub futbolowych nieszczęść. Jak długo to jeszcze będzie trwać? I nikt za tę sportową degrengoladę nie poniesie winy? Coś złego musi się dziać w klubie, bo piłkarski ŁKS przegrywa na wszystkich frontach.

Jest jeszcze dodatkowy, wyjątkowo smutny aspekt tej zapaści. W ŁKS marnują się piłkarskie talenty, które powinny być przyszłością polskiej piłki. Prawda jest wprost przerażająca. Aleksander Bobek, Aleksander Iwańczyk, Antoni Młynarczyk, Maksymilian Sitek, Krzysztof Fałowski zamiast robić systematyczne, cieszące oko i futbolową duszę postępy, notują gwałtowny zjazd w dół. Skoro jednak nie mają się na boisku od kogo się uczyć, z kogo czerpać dobrych wzorów, to tak właśnie jest. Doświadczeni gracze to bowiem tylko ligowi kopacze i nic więcej. Trzeba działać i to szybko, bo tych młodych ludzi po prostu nie wolno zmarnować. To by było nie do wybaczenia!

ŁKS 21 kwietnia o godz. 17 podejmie GKS Tychy. Oby tylko znów nie musiał grać przy pustych trybunach. Czy jednak kibice znajdą w sobie motywację, żeby przyjść na stadion? Szczerze mówiąc – wątpię.

Jesienią w Tychach ŁKS pokonał będący w głębokiej sportowej zapaści GKS 3:0. Teraz sytuacja jest odwrotna. Oby tylko tyszanie nie wzięli srogiego odwetu na naszym zdołowanym, łódzkim klubie. Transmisja na TVPSPORT.PL

ŁKS – tylko płacz i zgrzytanie zębów. Dzwońcie i to natychmiast po trenera Marcina Matysiaka. Tylko on może uratować końcówkę sezonu!

Co pozostaje. Tylko bezsilny płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma co pisać o kolejnym przegrany meczu – tym razem w Płocku z Wisłą. Po pół godzinie sprawa była rozstrzygnięta, a zaczął… samobójem mający być ostoją łódzkiej defensywy Gulen. Trzeciego gola wbił ełkaesiakom niechciany w ich klubie napastnik, jakiego od jego odejścia nie mają czyli Sekulski.

I tyle o meczu…

Teraz ogólne refleksje. Ci, którzy odwiedzają klub mówią, że zurzędniczał. Za mało w nim sportu i rozmów o sporcie, dużo za to przerzucania papierów, dyskutowania o tym, kto i co ma zrobić.

Kolejna próba zbudowania mocnej drużyny przez wiceprezesa do spraw sportowych – Roberta Grafa, zakończyła się kompletnym fiaskiem, ba wręcz sportową kompromitacją. A wzięty z Księżyca pomysł zatrudnienia młokosa z Paragwaju w roli pierwszego trenera zasługuje na miano Bzdury Roku.

Inna sprawa, tak sobie myślę, jak ci ludzie biegający po murawie ludzie w koszulkach mającego ponad stuletnią tradycję klubu się nie wstydzą, odstawiać taką futbolową kaszanę, a potem ustawiać się co miesiąc do kasy po swoje – te kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Mam dobrą radę do prezesów ŁKS – po pierwsze musicie i to natychmiast odbyć męską rozmowę w szatni, a potem dzwonić aż się dodzwonicie do… Marcina Matysiaka, żeby od poniedziałku przejął odpowiedzialność za pierwszoligowy (he!he! he!) zespół!

Wisła Płock – ŁKS 3:0 (3:0)

1:0 – Gulen (11, samobójcza), 2:0 – Pomorski (19), 3:0 – Sekulski (29)

ŁKS: Bobek – Gulen, Kupczak (46, Dankowski), Fałowski, Pirulo (46, Norlin) – Mokrzycki (75, Iwańczyk), Wysokiński, Hinokio (46, Sitek) – Młynarczyk (30, Głowacki), Mrvaljević, Balić

Siódma porażka na własnym boisku. ŁKS, co tu kryć, jest po prostu ligowym słabeuszem. Przykre, ale prawdziwe

Nie ma co pisać. ŁKS był słabszy i przegrał ze zmierzającą do ekstraklasy Termaliką. Łodzianom zostaje ratowanie się przed trafieniem do strefy spadkowej. Są zwykłymi przeciętniakami drugiego futbolowego poziomu w naszym kraju. I nikim więcej. Wielkie mocarstwowe sny zostały… mrzonkami. Ofensywa transferowa i… trenerska okazała się śmiechu warta.

Do przerwy łodzianie nie przegrywali i mieli furę szczęścia, bo rywale byli lepsi i mieli swoje sytuacje. Wystarczyło jednak dobre dośrodkowanie Młynarczyka i strzał Wysokińskiego, aby na tablicy wyników widniał remis.

A po zmianie stron… Znów jednak dały o sobie znać zmory łodzian czyli kompromitująca gra w defensywie, co z reguły kończy się stratą bramek. I tak też stało się tym razem. Goście wyszli na prowadzenie i już go nie oddali.

ŁKS próbował, atakował, nie dawał za wygraną, ale też pudłował. Zeszedł więc z boiska pokonany. Doznał 10 porażki, to nieprawdopodobne, ale prawdziwe siódmej na własnym stadionie. O czym w tej sytuacji marzyć? Tylko o tym, żeby nie spaść z I ligi!

Nomen omen 13 kwietnia w samo południe łodzianie zagrają w Płocku z Wisłą. Szanse na punktową zdobycz są raczej marne.

ŁKS – Termalica 1:2 (1:1)

0:1 – Zapolnik (16, głową), 1:1 – Wysokiński (44), 1:2 – Fassbender (53)

ŁKS:  Bobek- Dankowski (68, Hinokio), Rudol, Fałowski, Głowacki (68, Pirulo) – Kupczak, Mokrzycki- Wysokiński, Norlin (57, Balić), Młynarczyk (46, Sitek) – Mrwaljević (84, Wzięch)

Co trzeba zrobić, żeby obudzić w zespole ŁKS ducha walki? Przed łodzianami arcytrudny mecz z Termaliką

Michał Mokrzycki Fot. ŁKS/Cyfrasport

Miało być inaczej. Tymczasem jest ciemno, zimno i do domu daleko. Miała być fantazyjna, skuteczna gra, tymczasem… Jest jakby zmierzch, epigonizm, bylejakość, brak ducha walki i gry. Jak to się ma do słów trenera ŁKS Ariela Galeano: – Chcę, żeby każdy z nas pamiętał o tym, o czym często przypomina się w Ameryce Południowej: nie bez powodu herb klubu nosi się na sercu, a swoje nazwisko jedynie na plecach.

Po kolejnym nieudanym ligowym meczu, tym razem w Siedlcach (1:1 z Pogonią) obraz jest porażający. A jego symbolem postawa jednego z dotychczasowych liderów ŁKS Michała Mokrzyckiego, którą daje się jednak tłumaczyć tym, że po urazie był w stu procentach gotowy do gry. Jak na to nie patrzeć zespół dramatycznie z meczu na mecz obniża swój sportowy potencjał i prezentuje się, jak zbiór przypadkowo dobranych piłkarzy, którzy są na boisku, bo… muszą. Nie ma w tym za grosz radości grania i chęci pięcia się w górę.

ŁKS cały czas stoi sportowo w miejscu czyli tak naprawdę się cofa. Na dodatek wydaje się, że trener Ariel Galeano błądzi w gęstej, sportowej mgle. Dokonuje przypadkowych kadrowych wyborów, które nie pomagają zespołowi. Oby się szybko, bardzo szybko nie okazało, że zatrudnienie Paragwajczyka było jedynie głośnym… faktem medialnym, a tak naprawdę sportowym strzałem kulą w płot.

Promyczkiem optymizmu był debiut 18-letniego obrońcy Krzysztofa Fałowskiego, który z minuty na minutę grał coraz pewniej, a swój występ okrasił golem w doliczonym czasie, dającym punkt drużynie ŁKS.

Oj, trudno być optymistą, zwłaszcza gdy przed ełkaesiakami spotkanie z coraz bliższą bezpośredniego awansu do ekstraklasy – Termaliką Nieciecza w czwartek 10 kwietnia (początek o godz. 18) na stadionie przy al. Unii.  Jesienią było 2:2. Rywale w ostatniej kolejce pewnie pokonali Stal Rzeszów 3:1. Mecz będzie można obejrzeć na  TVPSPORT.PL

Ten mecz przeszedł do legendy ŁKS i polskiego futbolu. 7 kwietnia 1957 roku łodzianie stali się Rycerzami Wiosny!

Fot. archiwum Jacka Bogusiaka

W I lidze ŁKS gra kiepsko, bardzo kiepsko. Co zatem pozostaje? Jak piękne są wspomnienia…

7 kwietnia to data szczególna i wyjątkowa dla ŁKS. W 1957 roku odbył się jeden z najważniejszych meczów w historii klubu, który zapewnił mu przydomek Rycerzy Wiosny. Skazywany na porażkę ŁKS w wielkim stylu pokonał w Zabrzu Górnika 5:1. Stało się tak, choć przez ponad godzinę łodzianie grali w dziesiątkę.

– Nasz stoper Stasiu Wlazły uległ kontuzji, a wówczas zmiany nie były dozwolone – wspominał Wiesław Jańczyk, pomocnik zespołu z Łodzi, który cztery lata wcześniej wywalczył z ŁKS mistrzostwo Polski w… koszykówce.

Cztery gole dla drużyny prowadzonej wówczas przez trenera Władysława Króla zdobył członek kadry na MŚ 1938 we Francji Stanisław Baran, który w reprezentacji zadebiutował 27 sierpnia 1939 r. w meczu z Węgrami (4:2). Jedną bramkę uzyskał Władysław Soporek, który rok później został królem strzelców ekstraklasy. Gospodarze prowadzili w tym meczu po trafieniu Romana Lentnera.

Kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak: – Rycerzami Wiosny ełkaesiaków mianował redaktor Jerzy Zmarzlik, który relację z tego meczu opatrzył tytułem na pierwszej stronie Przeglądu Sportowego: – Panowie – kapelusze z głów. Tak grają Rycerze Wiosny. Pięć bramek strzelił ŁKS drużynie gwiazd. Piłkarzem dnia został wówczas wybrany Stanisław Baran. Jak się później okazało, ŁKS pokonał przyszłego mistrza Polski. Łodzianom zdobycie złotego medalu mistrzostw udało się rok później, ale to już zupełnie inna historia.

A redaktor Zmarzlik sam przyznał, szukając efektownego tytułu po tym słynnym meczu, przypomniał sobie rozmowę starszych kibiców po zwycięstwie ŁKS 6:0 nad Ruchem Hajduki Wielkie w marcu 1932 r. Entuzjazm był olbrzymi, tym bardziej wbiła się w pamięć rozmowa owych dżentelmenów w kapeluszach: Rycerze wiosny, psiakrew. Jesienią ledwie będą powłóczyć nogami. „Rycerze Wiosny” narodzili się więc 25 lat wcześniej niż to się wszystkim wydaje, a na dodatek wcale nie było to pozytywne określenie charakteru drużyny.

Rycerz to szlachetne określenie, więc szybko zostało podchwycone i przyległo do ŁKS. Przez 60 lat było i wciąż jest utrwalane przez dziennikarzy w meczowych relacjach, a kibice wykorzystują motyw rycerza na koszulkach czy flagach. Rycerz jest też klubową maskotką. Sam strasznie się irytuję, kiedy inne polskie zespoły po kilku wiosennych zwycięstwach nazywane są „Rycerzami Wiosny”. Ten przydomek należy bowiem do ŁKS, tak jak „Czerwone Diabły” to Manchester United.

 Tego samego dnia 7 kwietnia 1957 roku w Łodzi urodził się kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak. No, gdy ktoś już w dniu urodzin jest obarczony takim ełkaesiackim dziedzictwem, to nie ma wyboru, musi ze wszystkich sił kibicowć temu klubowi. Jacek wśród wielu, bardzo wielu książek poświęconych ŁKS, napisał i taką: Wspaniały rok 1957.

O krok od kompromitacji ŁKS. 18-letni debiutant w dniu swoich urodzin w piątej doliczonej minucie gry uratował łodzianom remis w meczu z jedną z najsłabszych drużyn ligi

Miała być otwarta, południowoamerykańska, widowiskowa gra ŁKS, okraszona bramkami. I co? I była kupa szczęścia. W piątej minucie doliczonego czasu gry debiutant Fałowski doprowadził do wyrównania w meczu z jednym z ligowych outsiderów.

Miejsce w podstawowej jedenaste znaleźli pomocnicy: Pirulo i Iwańczyk oraz, co jest pewną niespodzianką, zdolny młody stoper 18-letni Fałowski (debiut w dniu urodzin). Trzej młodzieżowcy w składzie. Gulen i… Mokrzycki wylądowali na ławce rezerwowych. Zabrakło chorego Młynarczyka.

Pierwsi groźniej zaatakowali gospodarze. Mierzony w róg strzał zablokował Fałowski. Po chwili były ełkaesiak Flis niepilnowany z 10 metrów strzelił nad poprzeczka. A potem minimalnie pomylił się Famulak.

Ełkaesiacy? Prezentowali się fatalnie. Łatwo tracili piłkę, byli wolniejsi, popełniali juniorskie błędy, beznadziejne wykonywali stałe fragmenty gry. Trzeba się było głośno, coraz głośniej zastanawiać, co się dzieje.

Po 28 minutach wreszcie, pierwszy niezły celny strzał Iwańczyka. Była jeszcze pierwsza groźna i co najważniejsze składna akcja gości. A potem…

Niedowierzaniem i tylko zgrzytanie zębami. Nikt nie krył w polu karnym Demianiuka. Bardzo źle, niepewnie interweniował Bobek, który sfaulował przeciwnika. Jedenastka i szczęście gości. Podliński posłał piłkę obok słupka. Pierwsza połowa to słabiutka gra ŁKS i moc szczęścia. Tak po prostu być nie może.

W drugiej połowie reżyserem gry gości miał być Pirulo. Ale jako pierwsi rozpracowali rywali gospodarze. Zdobyli bramkę. Uff! Miś był na pozycji spalonej.

Wolniejsi, mniej zdecydowani łodzianie ratowali się faulami. I nagle po indywidualnej akcji faulowany w polu karnym był Balić (jedenastka przyznana po analizie VAR). Po strzale Mokrzyckiego piłkę obronił Lemanowicz. Coś nieprawdopodobnego. W kolejnej sytuacji, pierwszej od bodaj dwóch meczów dobrej centrze (Dankowski), gospodarzy ratował słupek i interwencja bramkarza.

ŁKS przeważał i… para w gwizdek. Nic z tego nie wynikało. Tymczasem po dalekim wrzucie z autu nieupilnowany były ełkaesiak – Flis posłał piłkę głową do bramki. ŁKS może mówić o szczęściu, bo mógł stracić drugiego gola. Skoro tak się nie stało, to w doliczonym czasie gry debiutant Fałowski strzałem z dystansu doprowadził do wyrównania! Więcej szczęścia niż futbolowego rozumu.

Następny mecz  ŁKS z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza zaplanowano na czwartek 10 kwietnia (początek o godz. 18).  Jesienią było 2:2. Rywale w ostatniej kolejce pewnie pokonali Stal Rzeszów 3:1.

Pogoń Siedlce – ŁKS 1:1 (0:0)

1:0 – Flis (88, głową), 1:1 – Fałowski (90+5)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol (56, Wysokiński), Fałowski, Głowacki, Sitek (81, Zając), Iwańczyk (56, Mokrzycki), Kupczak, Hinokio (46, Balić), Pirulo, Norlin (74, Mrvaljević)

Trener Ariel Galeano miał poprowadzić ŁKS w dobrą stronę, tymczasem na razie pogłębił panujący na boisku (szczególnie w grze defensywnej) piłkarski chaos

Fot. ŁKS Łódź

Każde futbolowe dziecko to wie, że dobra gra zespołu zaczyna się od jego skuteczniej postawy w defensywie. Tymczasem w ŁKS – rwanie włosów i zgrzytanie zębów. Powiem tak, gdy przed wielu, wielu laty kopałem futbolówkę w Lidze Szóstek, to nasza gra defensywna cechowała się większą odpowiedzialnością, niż w ligowym klubie z ambicjami z Łodzi.

Można analizować na różne sposoby tę sytuację, ale trudno zrozumieć, że piłkarze, którzy z nie jednej mąki jedli chleb, mogą się tak pogubić, jak ełkaesiacy przy drugiej straconej bramce w meczu z Odrą (1:2). Nikt nie wiedział jak ma się ustawić, za kim ma biec, kogo kryć. W rezultacie zostali rozpracowani niczym mali chłopcy na futbolowym podwórku.

A czym był pierwszy gol kuriozum stracony w… 35 sekundzie? Prologiem do defensywnego chaosu i wielkim ostrzeżeniem, które zostało zignorowane przez piłkarzy i szkoleniowców łodzian.

Nowy trener Ariel Galeano miał pchnąć grę drużyny na nowe, lepsze tory. Na razie pchnął ją w jeszcze większy sportowy chaos. Pożal się Boże te fatalnie wykonywane stałe fragmenty gry, ten zatrważający brak skuteczności i chaotyczna walka praktycznie w dziesięciu bez kompletnie niewidocznego napastnika.

Szkoleniowiec niestety nie pomógł zespołowi. Zdejmując z boiska najważniejszych, trzymających grę piłkarzy, tylko pogłębił panujący chaos i sprawił, że w końcówce ŁKS nie potrafił sobie wypracować bramkowych sytuacji.

Sebastian Rudol mówi, że ambicją zespołu jest cały czas gra o pierwszą szóstkę. Pytanie tylko po co. Załóżmy hurraoptymistycznie, że łodzianie awansują i co dalej? Nie ma nawet cienia wątpliwości, że w ekstraklasie znów będą chłopcem do bicia, przynoszącym więcej wstydu niż radości.

6 kwietnia o godz. 17 ŁKS zagra z Pogonią w Siedlcach. To zdecydowany outsider zmagań, który jednak potrafi się postawić. Wygrał z ligowym średniakiem – Stalą (ma tyle samo punktów co łodzianie – 34) i to w Rzeszowie 4:2. Czy okaże się kolejną piłkarską przeszkodą za trudną dla ŁKS?

Mecz drużynie ŁKS się kompletnie nie udał. Udało się natomiast znakomicie spotkanie z jedną z legend klubu – Markiem Chojnackim

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Ligowy mecz nie udał się piłkarzom ŁKS. Przegrali u siebie z Odrą Opole 1:2. Znakomicie udało się natomiast przed meczem spotkanie w sektorze VIP z jedną z legend klubu, piłkarzem, który rozegrał najwięcej spotkań w barwach klubu, obecnie trenera piłkarek nożnych UKS SMS – Markiem Chojnackim.

Jak podaje kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak główny udziałowiec ŁKS Dariusz Melon wręczył Markowi Chojnackiemu pamiątkową koszulkę z napisem „Haczyk, 452”, co przypomina o liczbie rozegranych w ŁKS meczach. Uroczystość prowadził red. Piotr Andrzejczak z Radia Łódź.

Na spotkaniu obecni byli znakomici piłkarze i trenerzy ŁKS i nie tylko oni – zaproszeni przez dyrektora do spraw marketingu – Marcina Klimaszewskiego: Zygmunt Gutowski, Mirosław Bulzacki, Ryszard Polak, Andrzej Milczarski, Włodzimierz Białek, Leszek Kwaśniewicz, Arkadiusz Klimas, Grzegorz Wesołowski, Rafał Niżnik, Witold Bendkowski, Włodzimierz Tylak, Wiesław Pokrywa, dr Stanisław Ferszt oraz były kierownik drużyny Wacław Kaczmarek.

Jacek Bogusiak z Tadeuszem Marczewskim przygotowali na kilkunastu planszach mini wystawę przypominającą występy Marka Chojnackiego w ŁKS. Dział marketingu ŁKS przygotował wiele zdjęć, na których główny bohater uroczystości składał autografy. Przedstawiciele Grupy Ełkaesiak rozdawali najmłodszym chorągiewki ŁKS oraz specjalne znaczki.

Zmora zmór czyli własny stadion. ŁKS przegrał szósty mecz przy al. Unii. Czarna rozpacz

ŁKS grał o trzecie zwycięstwo z rzędu (wcześniej: 3:1 u siebie z Wartą i 2:1 z Chrobrym w Głogowie). Siedem i pół tysiąca kibiców chciało obejrzeć sukces swoich pupili. I zawiodło się sromotnie. Wróciły zmory łodzian i stare błędy. ŁKS przegrał mecz na własnym boisku (szósty w sezonie!). W takiej formie lepiej, żeby co najwyżej grał o miejsce w środku tabeli, bo nie ma po prostu umiejętności na nic więcej. Warto dodać, że Odra czekała na zwycięstwo od początku grudnia zeszłego roku

ŁKS zaczął mecz… katastrofalnie. Łodzianie stracili gola w 40 sekundzie meczu. Rudol krył przeciwnika na radar, to musiało się zemścić i zemściło. Mający ogrom boiskowych możliwości Prikryl posłał piłkę precyzyjnym strzałem w długi róg. Bobek był bez szans.

Potem ŁKS osiągnął wyraźną przewagę. Przeprowadził kilka składnych akcji i co z tego? Nic. To co było kolejną, obok juniorskich błędów w defensywie, wadą łodzian – czyli wyjątkowa nieskuteczność – nadal dawało mocno o sobie znać. Łodzianie tylko mocno pracowali na to, żeby bramkarz Haluch został bohaterem spotkania. Na dodatek znów jakby walczyli w dziesięciu, bowiem napastnik był praktycznie niewidoczny.

Akcja w doliczonym czasie zakończyła te utyskiwania. Rudol zmazał swoje winy z początku meczu. Po doskonałym dośrodkowaniu Mokrzyckiego nie pozostało mu nic innego, jak umieścić głową piłkę w siatce.

Druga połowa mogła rozpocząć się, jak pierwsza. Odra zaatakowała i była o krok od zdobycia drugiego gola. ŁKS był pogubiony, zaspany, zbyt pewny swoich racji i mógł zostać mocno skarcony.

Nie został. Za to sam mógł zdobyć gola. Znów po znakomitym podaniu Mokrzyckiego, Hinokio strzelał z końca pola karnego i trafił w słupek.

A potem, po stracie Majcenicia, ełkaesiacy pogubili się zupełnie przy kontrze rywali. Nie wiedzieli, co się dzieje i łatwo dali sobie wbić drugiego gola – z dwóch metrów praktycznie do pustej bramki. Nic tylko rwać sobie włosy z głowy.

ŁKS znów próbował zmienić obraz gry. Sitek minimalnie się pomylił. Powinien trafić, bo od bramki dzieliło go tylko kilka metrów. Dokonane zmiany w składzie łodzian niestety pogubiły gospodarzy zupełnie. Niby grali, niby próbowali, strzelać i była to para w gwizdek. Zeszli z boiska pokonani.

6 kwietnia o godz. 17 ŁKS zagra z Pogonią w Siedlcach.

ŁKS – Odra Opole 1:2 (1:1)

0:1 – Prikryl (1), 1:1 – Rudol (45+1, głową), 1:2 – Kobusiński (65)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Gulen, Majcenić (76, Książek)- Sitek (85, Iwańczyk), Mokrzycki (76, Wysokiński), Kupczak, Hinokio (68, Mrvaljević) Młynarczyk – Norlin (68, Balić)

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑