Nie ma cienia wątpliwości, że Marek Dziuba – brązowy medalista mistrzostw świata w piłce nożnej, zrobił dla Widzewa więcej niż wszyscy obecnie działający w klubie ludzie razem wzięci.
Jako piłkarz wywalczył z Widzewem Puchar Polski, jako trener wicemistrzostwo kraju. Do takich sukcesów ludziom dzisiaj pracującym na sportowych etatach w klubie jeszcze daleko, bardzo daleko…
Marek ma żal, uzasadniony, bo po znakomitym widowisku jakim był pojedynek Widzewa z Pogonią pozostały mu zszargane nerwy i wielki żal, za sposób, w jaki został potraktowany.
Dostał od klubu bilety na miejsca wśród kibiców, a jeden z nich, taki zawsze może się trafić, kazał mu w niecenzuralnych słowach wracać tam, gdzie jego miejsce czyli na… ŁKS.
Miejsce, jakże zasłużone, Marka Dziuby jest w historii polskiej piłki i wielkiej historii obu łódzkich klubów. Tak, a nie inaczej potoczyły się jego sportowe losy, że grał i to dobrze zarówno dla ŁKS, jak i dla Widzewa i brak szacunku dla niego oraz jego dokonań jest nie na miejscu, nie do zaakceptowania.
Inną sprawą jest to, w jaki sposób Widzew traktuje swoich byłych wybitnych piłkarzy i trenerów. Legendarni gracze powinni być dumą klubu, jego wizytówką, łącząc stare i nowe lata, wielką historię ze współczesnością, być wzorem dla młodych graczy i kibiców oraz mieć swoje honorowe, imienne krzesełka w loży na trybunie stadionu przy al. Piłsudskiego, bo uczciwie, w futbolowym znoju zapracowali na wielkość i legendę Widzewa.
Tymczasem są chwile, gdy traktuje się ich jak piąte koło u wozu. Tak też poczuł się Marek Dziuba, gdy dowiedział się, że wypadł z systemu i na następny mecz z Jagiellonią biletu nie dostanie. Nie dziwimy się, że zapowiada, iż nie pojawi się na obiekcie do czasu, aż zostanie przez władze klubu przeproszony.