Można od razu odpowiedzieć na to postawione w tytule pytanie jednoznacznie i stanowczo: nie.

Ministerstwo to polityczny pomysł wynikający z politycznego układu, służący sejmowej arytmetyce, będący na Antypodach polskiego sportu. To urząd mający pomagać, a on tymczasem jest jedną wielką inercją, zamotaną w polityczne układy.

Widać to jak na dłoni, gdy spojrzy się na to, jak postępuje z Polskim Związkiem Rugby. Uparte trwanie przez związek przy swoim czyli transferowym zakazie dla kilku klubów wypacza sens rozgrywek. Gdyby np. Skra Warszawa i Master Pharm Rugby Łódź mogły grać w pełnych składach, to nie jest wykluczone, że to one walczyłyby ze sobą o tytuł mistrza Polski. Tymczasem muszą toczyć heroiczne boje o przetrwanie, mając do dyspozycji mocno okrojone ligowe kadry.

Warszawianie wygrali sprawę przed Trybunałem Arbitrażowym przy PKOL, ale Polski Związek Rugby wciąż nie chce wykonać wyroku, zasłaniając się konsultacjami w ministerstwie sportu.

Konsultację trwają jeden miesiąc, drugi, trzeci. Rozgrywki się skończą, a hamletycznie rozdarte ministerstwo nie zdoła wykrztusić z siebie, że wyrok trybunału jest ostateczny i trzeba go respektować. To naprawdę nie jest skomplikowane. Trzeba jednak chcieć, rozumieć istotę sporu i sportu. Polityczni urzędnicy widać nie są do tego zdolni.