Nic, tylko rwać włosy z głowy. Grasz swoje, czyli bronisz kurczowo swojego przedpola i szukasz szczęścia w kontrze i je znajdujesz, no może poza jednym za wolnym i jak zwykle beznadziejnie faulującym Krychowiakiem. A potem… potem na skutek twojego braku konsekwencji i juniorskich błędów wszystko wali się niczym domek z kart.
Gdy prowadzisz z Holandią 2:0, to gryziesz trawę, oddajesz duszę i serce, walczysz nie za dwóch a za dziesięciu, gryziesz, szarpiesz drapiesz, a nie dajesz sobie tego wyniku wyrwać z gardła.
A tymczasem zachowujesz się jak ostatni frajer i w ciągu trzech minut tracisz cały wypracowany kapitał. Cały wielki wysiłek włożony w pojedynek przez ponad 50 minut można wyrzucić na śmietnik. Smutne, gorzkie, ale prawdziwe.
Polacy, to trzeba przyznać próbowali się odbudować, otrząsnęli się z bramkowej katastrofy w meczu z Belgią. Przeprowadzili kilka w miarę składnych akcji, których nie było w pojedynku z Belgami, ale… świetnie, momentami fantastycznie bronił Skorupski, który jeszcze miał szczęście, bo w końcówce Depay nie wykorzystał jedenastki, trafiając w słupek.
Taka jest prawda, w ostatnich minutach nasza drużyna grała jak przypadkowa zbieranina nieudolnych kopaczy futbolówki. Liczy się jednak ostateczny bilans, a on jest korzystny dla biało – czerwonych. Remis z Holendrami to sukces Polaków i rehabilitacja po łomocie w Brukseli.
Holandia – Polska 2:2 (0:1)
0:1 – Cash (18), 0:2 – Zieliński (50), 1:2 – Classen (52), 2:2 – Dumfries (55)
Polska: Skorupski – Cash, Bednarek, Kiwior, Bereszyński – Frankowski (84, Glik), Góralski (58, Żurkowski), Krychowiak, Zalewski – Zieliński, Piątek.