Rezerwowy Pafka

Tag: piłka nożna (Page 4 of 39)

Widzew. Fajerwerków nie było, ale zamiast tego jest zdobyty punkt

Po dwóch porażkach z rzędu miał nastać czas ekstraklasowej rehabilitacji Widzewa. Fajerwerków nie było, ale zamiast tego jest zdobyty punkt. To piąty remis łodzian na obcym boisku.

Widzew obiecująco zaczął mecz w Zabrzu. Już w 4 min po strzale Alvareza musiał wysilić się Majchrowicz, broniąc piłkę końcami palców. Bramkowa akcja była możliwa po… kiksie Shehu, który stał się podaniem do Alvareza.

Miłe złego początki. Potem niestety działo się niewiele interesującego. Piłkarze walczyli, kibice się… nudzili. Raz pokazał się Podolski. Podał dokładnie, ale Olkowski zaliczył pudło. Gospodarze chcieli, jak się okazało urojonego karnego. Gdy odważniej ruszył Cybulski to coś mogło się dziać, ale nie działo. No i w pierwszej połowie byłoby na tyle.

Na początku drugiej trochę futbolowego szczęścia mieli łodzianie. Niepilnowany Ishmaeel główkował z sześciu metrów, ale nad poprzeczkę. W odpowiedzi pokazał się napastnik łodzian – Tupta. ale z linii pola karnego strzelał nad poprzeczkę.

Wreszcie, wreszcie coś się ruszyło. Pojawiły się sytuacje, pojawiły się emocje. Ismaheel złożył się do strzału nożycami z . 10 metrów, ale spudłował. Ws odpowiedzi strzelał celnie Shehu, ale wprost w bramkarza. Ten odbił piłkę, ale w pobliżu nie było żadnego widzewiaka. Później Joshema po dośrodkowaniu odbił piłkę tak niefortunne, że o mały włos, a byłby samobój. Czy zabrzanin odbił piłkę ręką. Po analizie VAR arbiter uznał, że nie.

W końcówce losy meczu mógł rozstrzygnąć Sow, ale z siedmiu metrów przestrzelił. Potem była seria rzutów rożnych dla gospodarzy, z której nic nie wyniknęło, choć musiał piąstkować Gikiewicz. Podolski strzelał obok słupa, a uderzenie Sobola zostało zablokowane. No i to by było na tyle.

Mecz oglądało 18 441 kibiców.

15 maja hitowe starcie. O godz. 20.30 Widzew podejmie Legię!

Górnik Zabrze – Widzew 0:0

Widzew: Gikiewicz – Krajewski, Żyro, Ibiza (66, Volanakis), Kozlovsky – Hanousek (75, Nunes) – Cybulski (46, Sypek), Czyż, Shehu, Alvarez – Tupta (85, Sobol)

Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym!

Niestety, taka jest smutna prawda. Pewnego wieku nie przeskoczysz, nie zakłamiesz, nie oszukasz upływającego czasu. Coraz starsi piłkarze są cały czas na topie, ale gdy zbliża się czas emerytury to, wybierają Arabię Szczęśliwą (Cristiano Ronaldo) lub amerykańską ligę drugiego rozdania – MLS (Leo Messi).

Wydawało się, że 40-letni Luka Modrić jest niezniszczalny, że czas się dla niego zatrzymał, że nawet jako rezerwowy, potrafi być sercem i mózgiem Realu Madryt. Tymczasem to jego wielki błąd (nieprzemyślane podanie pod własnym polem karnym) sprawił, że w końcówce dogrywki Królewscy stracili gola i przegrali finałowy mecz Pucharu Hiszpanii z Barceloną. Taka, niestety, jest smutna prawda.

Inny przykład z ostatnich godzin. Legenda MMA – Mariusz Pudzianowski nie dał rady na kolejnej gali KSW. Cięższy od niego o 30 kilogramów i młodszy o 11 lat, co wydaje się najważniejsze w tej historii, potrzebował 30 sekund, żeby odnieść jakże bolesne dla Pudziana zwycięstwo.

W tym miejscu trzeba przypomnieć słowa wielkiego przeboju grupy Perfect: Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym (…) Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć, nim minie czas.

Nie wszystkie znane kluby mogą się pochwalić takim wyjątkowym piłkarzem. Stanisław Baran – jeden z największych talentów naszego futbolu – jest legendą ŁKS!

Zdjęcia. archiwum Jacka Bogusiaka

Nie kto inny, jak kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi, że 26 kwietnia 1920 roku urodził się jeden z najważniejszych piłkarzy w historii klubu, legendarny Stanisław Baran. W przededniu 105 rocznicy Grupa Ełkaesiak: Tadeusz Marczewski, Wojciech Pietrzykowski, Jacek Bogusiak odwiedziła grób wybitnego ełkaesiaka.

Stanisław Baran był jednym z bohaterów słynnego meczu z Górnikiem Zabrze (zdobył w tym meczu cztery gole), po którym red. Jerzy Zmarzlik obwieścił światu narodziny „Rycerzy Wiosny”. – To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego – mówił po latach Stanisław Baran.

To z polskim Stanleyem Matthewsem drużyna ŁKS pod wodzą trenera Władysława Króla świętowała zdobycie Pucharu Polski i wywalczenie mistrzostwa Polski. A miał wtedy 38 lat!

Stanisław Baran był jednym z największych talentów przedwojennej polskiej piłki. Był w kadrze na mistrzostwach świata w 1938 roku. 16-letnie chłopiec jw meczu z Brazylią (5:6) w Strasbourgu nie brał jednak udziału: siedział na ławce rezerwowych i obserwował zmagania defensywy polskiej ze wspaniałym Leonidasem.

Zagrał w narodowej drużynie w zwycięskim meczu z Węgrami w ostatnią przedwojenną niedzielę. Rywale uchodzili wtedy za najlepszy zespół świata. Smutna prawda jest taka, że najlepsze piłkarskie lata zabrała mu niemiecka okupacja (działał w Armii Krajowej pod pseudonimem Eskimos), ale… Miał na tyle talentu, umiejętności charyzmy, że został po wojnie legendą ŁKS.

zacytujmy Jacka Bogusiaka: Stanisław Franciszek Baran pseudonim Matthews przyszedł na świat na Rzeszowszczyźnie. Był absolwentem gimnazjum. W latach 1934-1937 grał w piłkę w Resovii. W latach 1938-39 w Warszawiance. W czasie okupacji występował w konspiracyjnej drużynie Halniak Limanowa. Po wojnie zaczął grę w ŁKS. Występował w łódzkim klubie do 1958 roku. Z ŁKS zdobył Puchar Polski 1957, mistrzostwo Polski 1958. Rozegrał w ekstraklasie 173 mecze (ponad 16700 minut), strzelił 67 bramek. W reprezentacji Polski wystąpił 9 razy (osiem grając w ŁKS). Był jedynym reprezentantem Polski, który zagrał w meczach kadry przed wojną (27 sierpnia 1939 roku z Węgrami w Warszawie) i po jej zakończeniu.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się pracy trenerskiej, prowadził grupy młodzieżowe w szkółce piłkarskiej Hala Sportowa Łódź i w ŁKS. Następnie prowadził drużyny ligowe w niższych ligach (Włókniarz Pabianice, Wisłoka Dębica, Radomiak).

Koniec czarnej serii. ŁKS wygrał ligowy mecz, na dodatek na wyjeździe, na dodatek grając na zero z tyłu!

Po trzech porażkach z rzędu, ŁKS odwrócił złą kartę. Wygrał ligowy mecz, na dodatek na wyjeździe, na dodatek zagrał na zero z tyłu. To była 30 kolejka spotkań. Po raz ostatni łodzianie wygrali w kolejce numer… 24, dokładnie 14 marca na wyjeździe z Chrobrym Głogów.

Nowy trener – Ryszard Robakiewicz dokonał zmian. Bomba zastąpił Bobka w bramce, na środek defensywy wrócił Gulen, Norlin został skrzydłowym, za którego się uważa, a Mrvaljević środkowym napastnikiem. W drużynie rywali zabrakło byłego ełkaesiaka Kelechukwu, bo tak mówił zapis umowy między oboma klubami.

Łodzianie chcieli robić za boiskowych profesorów, ale szybsi, bardziej zdeterminowani, aktywniejsi byli gospodarze. ŁKS musiał się momentami bronić wybijaniem piłki na oślep. W końcu po blisko pół godzinie gry łodzianie wypracowali bramkową sytuację. Po inteligentnym wrzuceniu piłki w pole bramkowe przez Mokrzyckiego nie doszedł do niej Norlin. Poślizgnął się na śliskiej (padający deszcz) murawie.

Pierwszy celny strzał zapisali na swoim koncie w 34 min gospodarze, ale skutecznie interweniował Bomba. W odpowiedzi niewiele nad poprzeczką piłkę przeniósł najlepszy do tej pory w drużynie gości Sitek. W kolejnej akcji Mrvaljević zdobył gola, ale co z tego, skoro był na pozycji spalonej. W odpowiedzi ratował sytuację Guelen, bo gdyby nie jego interwencja, padłaby bramka dla gospodarzy. W 42 min pierwszy celny strzał łodzian, autorstwa Sitka. A potem?

Potem mieliśmy teatr absurdu. Po analizie VAR Hinokio ujrzał czerwoną kartkę za faul na rywalu,który miał już przed sobą tylko bramkarza. Najpierw jednak łodzianin zobaczył żółty kartonik. Z tą decyzją nie zgadzał się Niepsuj. Ujrzał w tej sytuacji drugą żółtą kartkę czyli czerwoną i choć w sumie miał rację – on i pomocnik łodzian musieli opuścić boisko. W drugiej połowie grano zatem dziesięciu na dziesięciu.

Pierwsza akcja drugiej połowy dała gola łodzianom. Dynamniczy, przebojowy Sitek po minięciu dwóch rywali, strzelił z ostrego kąta. Piłkę obronił P’iekutowski. Trafiła ona na koniec pola karnego do Mokrzyckiego, który pewnym strzałem w róg dal prowadzenie gościom. Po kolejnej akcji Sitka, antynapastnikiem okazał się Mrvaljević, który nie potrafił zamknąć dobrej akcji. Potem znakomitego podania Mokrzyckiego nie wykorzystał Norlin.

W końcówce znakomitą okazję miał Wzięch, ale jego strzał obronił nogami Piekutowski. Gdyby był bardziej precyzyjny, byłoby po meczu. ŁKS kontrolował sytuację i odniósł cenne zwycięstwo.

4 maja o godz. 17 ŁKS podejmie sąsiada w tabeli – Stal Rzeszów.

Stal Stalowa Wola – ŁKS 0:1 (0:0)

0:1 – Mokrzycki (49)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Guelen, Głowacki, Norlin (63, Młynarczyk), Kupczak, Mokrzycki (80, Wysokiński), Hinokio, Sitek (75, Zając), Mrvaljević (80, Wzięch)

Ten cały chory układ trzeba było natychmiast wysadzić w powietrze. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

Sportowe życie szybko, bardzo szybko dopisało epilog do poniższego tekstu. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS. Do końca sezonu zespół będzie prowadził Ryszard Robakiewicz.

To jest kompletnie bez sensu. Pomieszanie z poplątaniem. Paragwajski trener ŁKS – Ariel Galeano nie potrafi porozumieć się z zawodnikami, ci uczestnicząc w treningach podobno nie wiedzą, o co mu chodzi. Mówią: gramy, jak trenujemy. Ja uważam, to jedynie za marne usprawiedliwienie braku podstaw zawodowego podejścia do swojego nie najgorzej opłacanego zawodu. Ale…

Z wieści dochodzących z al. Unii lista zarzutów pod adresem szkoleniowca wygląda tak: Niezrozumiałe zmiany w składzie, rotacje ustawieniem. Chaos. Brak pracy nad taktyką. Czy gra się trzema obrońcami czy czterema, efekt jest ten sam, zespół szybko traci gola za golem. Do tego niczym ściana wyrasta bariera języka i jest pomieszanie z poplątaniem. Nikt nie wie, o co chodzi.

Gdyby to tylko trener był winny (choć z reguły wszystko skupia się właśnie na nim). Czym jednak tłumaczyć kompletny brak formy i juniorskie zagrania dotychczasowego lidera – Michała Mokrzyckiego. Czy strzela focha, pokazując, że w Łodzi już mu się grać nie chce? Trzeci gol dla GKS Tychy to w dużej mierze jego zasługa. Było bowiem tak: Mokrzycki jakby wyłączony z tego co się dzieje na boisku, podał piłkę fatalnie, dokładnie tak, żeby Ertlthaler przejął ją przed przed linią pola karnego, założył siatkę Fałowskiemu i będąc sam na sam z Bobkiem zdobył gola. Po takim zagraniu można tylko rwać sobie włosy z głowy. Jest one wyjątkowo antymotywującedla drużyny, sprawiające, że trzeba długich minut, żeby się pozbierać i zacząć robić na boisku coś pozytywnego.

25 kwietnia o godz. 18 ŁKS zagra ze znajdującą się w strefie spadkowej Stalą w Stalowej Woli. Rywale zajmują przedostatnie miejsce w tabeli. Uzbierali (na szczęście dla nas) 15 punktów mniej od łodzian, ale, moim zdaniem, w obecnej sytuacji wcale nie są na straconej pozycji. No, chyba że to rezerwowi z meczu z Tychami czyli Sitek, Hinokio i Terlecki oraz wykazujący chęci do gry, autor honorowego gola – Balić będą w stanie sprawić, że ŁKS się znów nie skompromituje i pokaże futbol na przyzwoitym pierwszoligowym poziomie. Zanim tak się stanie zespół musi dogadać się z trenerem, albo działacze muszą poszukać nowego szkoleniowca. Innego wyjścia nie ma.

Kosztami zatrudnienia Paragwajczyka, co za chwilę będzie można uznać za futbolową bzdurę roku, trzeba by obarczyć twórcę tego wziętego z Księżyca pomysłu, wiceprezesa do spraw sportowych ŁKS – Roberta Grafa.

Katastrofalne indywidualne błędy obrońców i druga porażka Widzewa z rzędu!

Piłkarze Widzewa w wielkanocnym spotkaniu z Motorem wystąpili w czwartym komplecie strojów – w czerwono-biało-czerwone pasy. Niestety, nowe stroje szczęścia łodzianom nie przyniosły. Widzew przegrał drug mecz z rzędu, 13 w sezonie szósty na własnym boisku. Nie mogło się stać inaczej, skoro katastrofalne indywidualne błędy popełnili łódzcy obrońcy.

Pierwszą składną akcję godną odnotowania Widzew miała miejsce po blisko ˛10 minutach gry. Potem warte odnotowania było niecelne, choć efektowne zagranie przewrotką Ndiaye. Wreszcie, wreszcie doczekaliśmy się składnego kontrataku łodzian (trzech na trzech), po którym, po podaniu Alvareza, Cybulski trafił w słupek.

Takie sytuacje się mszczą. Kozlovsky dał się ograć, jak futbolowe dziecko, przez Ndiaye. Widzewiak faulował w polu karnym, a jedenastkę wykorzystał Wolski, myląc Gikiewicza. Nie ma co kryć. Działo się niewiele. Łodzianie grali słabo i zostali za to surowo ukarani.

Na początku drugiej połowy mógł się zrehabilitować Kozlovsky, ale niepilnowany uderzył z końca pola karnego wysoko nad bramkę, trochę w stylu… rugby. Widzew bardzo chciał szybko odrobić straty. Zamknął rywali na ich przedpolu. I wydawało się, że cel osiągnął. I to w jakim stylu. Cybulski trafił w okienko. Gol nie został jednak uznany, bo młodzieżowiec łodzian był na pozycji spalonej.

Potem obrońca Motoru zablokował strzał Tupty. Czy dotknięcie piłki ręką przez interweniującego rywala kwalifikowało się na podyktowanie rzutu karnego? Sędzia Przybył uznał, że nie.

Co się odwlecze… Kerk wszedł na boisko i z rzutu wolnego dośrodkował tak tak, że po niefortunnej interwencji Najemskiego piłka wpadła do siatki. Łodzianie cieszyli się z wyrównania przez 120 sekund. W odpowiedzi Ceglarz ograł Therkildsena, jakby to robił w meczu juniorów i pewnym uderzeniem pokonał Gikiewicza.

Zmiany w łódzkim zespole nic nie dały. Widzew przegrał po katastrofalnych błędach swoich obrońców. Mecz oglądało na stadionie, mimo wielkanocnej pory, 17 246 widzów, którzy musieli obejść się smakiem. 27 kwietnia o godz. 14.45 Widzew zagra w Zabrzu z Górnikiem.

Widzew – Motor 1:2 (0:1)

0:1 – Wolski (44, karny), 1:1 – Najemski (70, samobójcza), 1:2 Ceglarz (72)

Widzew: Gikiewicz – Therkildsen, Żyro, Ibiza, Kozlovsky – Hanousek – Sypek (78, Krajewski), Alvarez (68, Kerk), Czyż (78, Sobol), Cybulski(78, Nunes) – Tupta (87, Łukowski)

Ech, gdyby ŁKS miał dzisiaj takich napastników! 80 rocznica urodzin Jana Mszycy

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Grupa Ełkaesiak w składzie: Tadeusz Marczewski, Irek Kowalczyk, Michał  Świercz, Jacek Bogusiak pamięta. W 80 rocznicę urodzin, kustosze pamięci klubu i jego wybitnych postaci, na grobie Jana Mszycy złożyli kwiaty, kartę pamięci, zapalili znicze zostawili klubowe chorągiewki.

– Jan Mszyca urodził się 17 kwietnia 1945 roku, a zmarł 2 stycznia 1984 roku. Jest pochowany na cmentarzu przy ul. Szczecińskiej w Łodzi – mówi Jacek Bogusiak.

Pamiętam jak grał, widziałem i oklaskiwałem napastnika: szybki, przebojowy, ambitny, strzelający bramki, bodaj tę najładniejszą w meczu ze Stal Mielec, wygranym 1:0.

 – Zacząłem gromadzić materiały od 6 kwietnia 1975 roku, kiedy to Jan Mszyca w meczu ŁKS – Stal Mielec strzelił gola – wspomina Jacek Bogusiak. – Miałem wspaniały prezent na 18. urodziny. Piłkarze ŁKS, dzięki prezesowi Edwardowi Gliszczyńskiemu, zaprosili szefów Klubu Kibica, mnie i Annę Elżbietę-Adamczyk po meczu na lampkę szampana.

W latach 1969 – 77 Jan Mszyca rozegrał w ekstraklasie (dawniej I liga) 130 spotkań i I lidze (dawniej II liga) 47 meczów barwach ŁKS, strzelił 35 goli. Strzelał gole w meczach z 21 drużynami, pokonując pięciu bramkarzy – reprezentantów Polski: Jana Tomaszewskiego, Zygmunta Kuklę, Stanisława Burzyńskiego, Piotra Brola i Piotra Mowlika.

Zdobył pierwszą bramkę w meczu rozegranym na ŁKS przy świetle elektrycznym w próbie generalnej oświetlenia w meczu ŁKS – Concordia Piotrków 4:1. Strzelił też gola w pierwszym oficjalnym meczu przy światłach: ŁKS – Motor Lublin 4:0. Strzelił gola w meczu z AIK Sztokholm podczas tournee po Szwecji. Jana Mszycę i Jerzego Sadka Szwedzi chcieli kupić od razu po zakończeniu meczu. Dawali mieszkanie, kontrakt i zaproszenie dla rodziny. Wtedy niestety to było niemożliwe. A być może, gdyby transfer był możliwy, Mszyca zyskałby europejską futbolową sławę!

O, zgrozo! ŁKS nie tylko przegrywa z kretesem, ale przy okazji marnuje talenty, które powinny być przyszłością polskiej piłki nożnej

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Ligowa groza, groza, groza… ŁKS gra fatalnie i przegrywa. Trener z Peru wymyśla sobie rozwiązania taktyczne, jak nie wypominając, w jakiejś towarzyskiej grze i doznaje kolejnych ligowych klęsk. Wszystko jest nie tak, na opak, pod górę. Miał nastąpić wzlot, jest kolejny upadek. ŁKS – klub futbolowych nieszczęść. Jak długo to jeszcze będzie trwać? I nikt za tę sportową degrengoladę nie poniesie winy? Coś złego musi się dziać w klubie, bo piłkarski ŁKS przegrywa na wszystkich frontach.

Jest jeszcze dodatkowy, wyjątkowo smutny aspekt tej zapaści. W ŁKS marnują się piłkarskie talenty, które powinny być przyszłością polskiej piłki. Prawda jest wprost przerażająca. Aleksander Bobek, Aleksander Iwańczyk, Antoni Młynarczyk, Maksymilian Sitek, Krzysztof Fałowski zamiast robić systematyczne, cieszące oko i futbolową duszę postępy, notują gwałtowny zjazd w dół. Skoro jednak nie mają się na boisku od kogo się uczyć, z kogo czerpać dobrych wzorów, to tak właśnie jest. Doświadczeni gracze to bowiem tylko ligowi kopacze i nic więcej. Trzeba działać i to szybko, bo tych młodych ludzi po prostu nie wolno zmarnować. To by było nie do wybaczenia!

ŁKS 21 kwietnia o godz. 17 podejmie GKS Tychy. Oby tylko znów nie musiał grać przy pustych trybunach. Czy jednak kibice znajdą w sobie motywację, żeby przyjść na stadion? Szczerze mówiąc – wątpię.

Jesienią w Tychach ŁKS pokonał będący w głębokiej sportowej zapaści GKS 3:0. Teraz sytuacja jest odwrotna. Oby tylko tyszanie nie wzięli srogiego odwetu na naszym zdołowanym, łódzkim klubie. Transmisja na TVPSPORT.PL

ŁKS – tylko płacz i zgrzytanie zębów. Dzwońcie i to natychmiast po trenera Marcina Matysiaka. Tylko on może uratować końcówkę sezonu!

Co pozostaje. Tylko bezsilny płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma co pisać o kolejnym przegrany meczu – tym razem w Płocku z Wisłą. Po pół godzinie sprawa była rozstrzygnięta, a zaczął… samobójem mający być ostoją łódzkiej defensywy Gulen. Trzeciego gola wbił ełkaesiakom niechciany w ich klubie napastnik, jakiego od jego odejścia nie mają czyli Sekulski.

I tyle o meczu…

Teraz ogólne refleksje. Ci, którzy odwiedzają klub mówią, że zurzędniczał. Za mało w nim sportu i rozmów o sporcie, dużo za to przerzucania papierów, dyskutowania o tym, kto i co ma zrobić.

Kolejna próba zbudowania mocnej drużyny przez wiceprezesa do spraw sportowych – Roberta Grafa, zakończyła się kompletnym fiaskiem, ba wręcz sportową kompromitacją. A wzięty z Księżyca pomysł zatrudnienia młokosa z Paragwaju w roli pierwszego trenera zasługuje na miano Bzdury Roku.

Inna sprawa, tak sobie myślę, jak ci ludzie biegający po murawie ludzie w koszulkach mającego ponad stuletnią tradycję klubu się nie wstydzą, odstawiać taką futbolową kaszanę, a potem ustawiać się co miesiąc do kasy po swoje – te kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Mam dobrą radę do prezesów ŁKS – po pierwsze musicie i to natychmiast odbyć męską rozmowę w szatni, a potem dzwonić aż się dodzwonicie do… Marcina Matysiaka, żeby od poniedziałku przejął odpowiedzialność za pierwszoligowy (he!he! he!) zespół!

Wisła Płock – ŁKS 3:0 (3:0)

1:0 – Gulen (11, samobójcza), 2:0 – Pomorski (19), 3:0 – Sekulski (29)

ŁKS: Bobek – Gulen, Kupczak (46, Dankowski), Fałowski, Pirulo (46, Norlin) – Mokrzycki (75, Iwańczyk), Wysokiński, Hinokio (46, Sitek) – Młynarczyk (30, Głowacki), Mrvaljević, Balić

Było miło, ale się skończyło. Widzew przegrał w Kielcach i musi znów oglądać się za siebie!

W 19 pojedynku Widzewa z Koroną w ekstraklasie wielkiego futbolu nie było. Na dodatek łodzianie po prostych błędach przegrali z kielczanami po raz siódmy. Widzew doznał 12 ligowej porażki, siódmej na wyjeździe. Musi znów oglądać się w ligowej tabeli za siebie!

Widzew musiał zagrać bez dwóch bardzo ważnych, wykartkowanych piłkarzy: stopera Żyry i pomocnikaHanouska. W tej sytuacji kapitanem został… Gikiewicz. Zanim tak naprawdę zaczęto grać kibice(?) urządzili sobie pokaz fajerwerków – jeden, drugi, trzeci, czwarty. Na zadymionym boisku nie dało się grać. No po prostu kompletna przesada. Piłkarze zatem, zanim jeszcze zaczęli walczyć… zeszli do szatni. Mecz rozpoczął się blisko kwadrans po czasie.

Od początku atakowała Korona. Łodzian ratował Czyż, wybijając piłkę głową sprzed linii bramkowej. Pomocnik też po blisko kwadransie był autorem pierwszego celnego strzału Widzewa. To było tylko chwilowe światełko w tunelu, bo cały czas na boisku dominowali gospodarze. Widzew odpowiadał męską, bezpardonową walką, często przekraczającą przepisy. Kielczanie szukali szczęścia w stałych fragmentach gry – bez powodzenia.

W drugiej połowie próbowano przerzucania piłki górą, ale bez sensu. Nic ciekawego się nie działo. Do czasu, oj do czasu… W 54 min Remacle strzelał groźnie zza pola karnego i minimalnie się pomylił. A mierzył w okienko! Nadal jednak więcej było walki, faulowania niż grania.

Po 421 minutach z czystym kontem, Gikiewicz musiał wyjmować niestety piłkę z siatki. Po dośrodkowaniu Błanika z wolnego bramkę głową strzelił Sotiriou, który uprzedził rywali. To tylko zmobilizowało gości. Nie minęły cztery minuty a w zamieszaniu podbramkowym do wyrównania doprowadził Shehu. Albańczyk przedarł się między kilkoma rywalami na szósty metr od bramki i trafił w trzecim kolejnym spotkaniu!

Niestety, to nie był ostatni gol w tym spotkaniu. Po siedmiu minutach cieszyli się z niego gospodarze po rozegraniu rzutu wolnego. Dlaczego łodzianie na piątym metrze tak beznadziejnie pilnowali Dalmau?! Inna sprawa, że wcześniej fatalnie wybijał piłkę Therkildsen, prowokując bramkową akcję. Mogło być po meczu, ale w kolejnej groźnej akcji Korony Dalmau uderzając z metra trafił w Gikiewicza. Widzew próbował atakować – bezskutecznie (Cybulski obok słupka). Skończyło się zatem na porażce.

Korona – Widzew 2:1 (0:0)

1:0 – Sotiriou (69), 1:1 – Shehu (73), 2:1 – Dalmau (80)

Widzew: Gikiewicz – Krajewski (51, Silva), Therkildsen, Volanakis, Kozlovsky – Czyż – Sypek (62, Kerk), Shehu, Alvarez (82, Nunes), Łukowski (62, Cybulski)- Tupta (82, Sobol)

W następnej, 29 kolejce Widzew podejmie Motor Lublin (19 kwietnia, godz. 17.30). Jesienią, po dramatycznym pojedynku, wygrali łodzianie 4:3.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑