Rezerwowy Pafka

Tag: sport (Page 6 of 154)

Kto jest dziś największą sportową chlubą miasta Łodzi? Bez cienia wątpliwości: siatkarki, lekkoatleci i zdobywający mnóstwo medali pływacy!

Aleksandra Knop Zdjęcia: Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Władze miasta Łodzi muszą przemyśleć i przepracować i to natychmiast profesjonalne dofinansowanie sportu w mieście. Moim zdaniem, to co pokazują pływacy i lekkoatleci, zmusza do potraktowania klubów tych dwóch dyscyplin, jak klubów w sportach zespołowych.

Przypomnijmy tylko ostatnie, jakże znaczące, pływackie fakty. Podczas mistrzostw Polski zawodniczki i zawodnicy UKS 190 i MKS Trójka zdobyli w sumie: 11 ( słownie: jedenaście) medali: sześć złotych, srebrny i cztery brązowe.

Gwiazdą mistrzostw była Aleksandra Knop (UKS 190), która wywalczyła cztery złote medale: 200 m stylem grzbietowym – 2.10,38, 200 m stylem motylkowym – 2.10,85, 200 m stylem zmiennym – 2.13,94 i 400 m zmiennym – 4:41.07. Wśród panów błyszczał Jan Kałusowski (MKS Trójka). Zdobył dwa złote medale: 50 m stylem klasycznym – 27,35 i 200 m stylem klasycznym – 2.10,19 oraz srebrny na 100 m klasycznym – 1.00,20. Aleksandra Knop i Jan Kałusowski uzyskali wyniki dające im możliwość startu w tegorocznym czempionacie globu w Singapurze.

Jan Kałusowski

Praca w dwóch łódzkich pływackich klubach zasługuje na wielki szacunek i rzetelne FINANSOWE wsparcie przez UMŁ. To pływacy, obok siatkarek i znakomitych biegaczy AZS Łódź, są dziś sportową wizytówką naszego miasta. Taka jest prawda. Należy zatem dokonać redefinicji pojęcia: kluby sportów zespołowych i ich wsparcie. Należy, tak będzie po prostu sprawiedliwie, postawić wszystkich na jednym poziomie, według tego, co są w stanie osiągnąć i osiągają. I dać największą kasę tym, którzy na nią najbardziej zasługują.

ŁKS. Tak efektownego zwycięstwa dawno nie było. Pięć goli łodzian, w tym dwa wyjątkowego rezerwowego!

ŁKS odniósł jedenaste ligowe zwycięstwo, w tym dopiero piąte na własnym boisku, ale za to jak efektowne. Drugi mecz trenera Ryszarda Robakiewicza i drugi triumf. Sześć zdobytych punktów, sześć strzelonych bramek, żadnej straconej – jest się czym pochwalić!

To był pojedynek dwóch drużyn grających już praktycznie o nic, poza kolejnym ligowym zwycięstwem i w przypadku łodzian odzyskiwaniem (powoli, powolutku) zaufania kibiców. ŁKS zagrał z sąsiadem w tabeli bez kilku piłkarzy: Hinokio (kartki), Balicia, Pirulo, Arasy, Wzięcha, Majcenicia, Iwańczyka.

Łodzianie od początku meczu mieli przewagę i ją wykorzystali. Po rzucie wolnym, dokładnym dośrodkowaniu Dankowskiego, Kupczak, ładnym uderzeniem piłki głową pod poprzeczkę, dał gospodarzom prowadzenie.

Potem było raczej nijako i letnio, ale szybka kontra ŁKS przyniosła drugiego gola. Po podaniu Sitka i niezbyt silnym, ale mierzonym strzale Norlina, piłka skozłowała i… jak nieopierzony junior zachował się bramkarz Bąkowski. Można wręcz powiedzieć, że golkiper sam wepchnął sobie piłkę do bramki.

Obaj strzelcy zdobyli swoje pierwsze gole w barwach ŁKS!

To warto odnotować: wchodzących po przerwie na boisko piłkarzy gospodarzy witały oklaski.

Po dynamicznym ataku, Mrvaljevicia wychodzącego na czystą pozycję, faulował przed polem karnym Kaczor i ujrzał czerwoną kartkę w 49 minucie pojedynku. I zgodnie z futbolową logiką padły kolejne gole dla ŁKS.

Po podaniu Głowackiego (a może był to strzał?!), we właściwym miejscu i właściwym czasie znalazł się Norlin i trochę szczęśliwie (piłka odbiła się od poprzeczki), trafił po raz drugi do siatki.

ŁKS atakował i był kolejny gol. Po centrze Młynarczyka i inteligentnym podaniu Norlina, bramkę głową zdobył Wzięch. Przypomnijmy, że piłkarz w piątek strzelił zwycięskiego gola dla drużyny ŁKS II. A za chwilę po świetnym dośrodkowaniu Głowackiego po raz drugi wpisał się na listę strzelców. I gdyby po raz trzeci trafił do siatki, a miał tak okazję, miałby błyskawicznego hat tricka. W każdym razie było efektowne zwycięstwo, pięć bramek i wyjątkowy rezerwowy.

Mecz oglądało blisko 5 tysięcy widzów, którzy tym razem mogli być zadowoleni, że wybrali się na stadion przy al. Unii.

10 maja o godz. 19.30 ŁKS zagra w Chorzowie z Ruchem.

ŁKS – Stal Rzeszów 5:0 (2:0)

1:0 – Kupczak (19, głową), 2:0 – Norlin (40), 3:0 – Norlin (65), 4:0 – Wzięch (80, głową), 5:0 – Wzięch (86, głową)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Norlin (82, Zając), Mokrzycki (67, Terlecki), Kupczak, Wysokiński, Sitek (67, Młynarczyk), Mrvaljević (76, Wzięch)

Michał Mokrzycki i Maksymilian Sitek dali drużynie ŁKS impuls do lepszej gry i pierwszego od dawna ligowego zwycięstwa

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Dlatego nie ma co wracać do przeszłości, tylko powiedzieć wprost, że najlepszym piłkarzem w zwycięskim meczu ŁKS w Stalowej Woli (1:0) był autor złotego gola Michał Mokrzycki. Pomocnik w wielu fragmentach spotkania grał na miarę swojego talentu i możliwości. Miał niestety też za proste straty i niedokładne podania, ale potrafił pilnować gry zespołu w środku boiska. Po kilku jego nieoczywistych, a dobrych zagraniach, łodzianie tworzyli groźne sytuacje. Tylko tak dalej.

Najbardziej energetycznym piłkarzem łodzian w Stalowej Woli był z kolei Maksymilian Sitek. Nie bał się gry jeden na jeden, wiele takich pojedynków wygrał, a jego udział w bramkowej sytuacji, po odważnym widowiskowym ataku, był bezcenny.

Nowy trener – Ryszard Robakiewicz zdyscyplinował zespół (w tym szczególnie defensywę!), który był czujny i uważny w grze defensywnej. Nie pozwolił rywalowi na stworzenie bramkowej sytuacji, także nowy w bramce łodzian – Łukasz Bomba mógł pokazać się, wykonując kilka dalekich, dokładnych wykopów piłki, co w dzisiejszym futbolu powinno być normą.

Jasne, nie przesadzajmy, to pierwsze koty za płoty. Krok w dobrym kierunku. Teraz, w kolejnym spotkaniu ze Stalą Rzeszów na własnym boisku (4 maja o godz. 17, transmisja  TVPSPORT.PL) trzeba pokazać jeszcze lepszy, bardziej skuteczny futbol. Jak jednak to zrobić, gdy nowi ofensywni gracze byli kompletnie niewidoczni, spóźniali się do piłek posyłanych w pole karne (Marko Mrvaljević), bądż walczyli chaotycznie i często nieskutecznie, momentami prezentując III-ligowy poziom, jak Gustaf Norlin. Dać im kolejną szansę czy poszukać innych rozwiązań? – na to pytanie będzie musiał sobie odpowiedzieć Ryszard Robakiewicz.

Już dziś arcyważny mecz drugiej drużyny ŁKS w II lidze. Łodzianie o godz. 19 podejmują dobrze grający zespół czołówki – Hutnika Kraków. ŁKS II broni się przed barażami o utrzymanie w II lidze.

Widzew. Jedno, po nudnym, jak flaki z olejem, meczu w Zabrzu, jest pewnie. Obrońca Mateusz Żyro musi zostać w klubie!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Widzew potrafi popadać ze skrajności w skrajność. Futbolowa Polska potrafi się zachwycić na przykład celnym strzałem nie z tej planety Frana Alvareza, ale… rozegrać mecz, który na pewno będzie kandydował do miana najgorszego w tym sezonie ekstraklasy. Mowa oczywiście o pojedynku z Górnikiem (0:0). Nuda panie, nuda i jeszcze raz nuda.  

– Wakacyjnie, przyjaźnie, spokojnie – podsumował starcie Kamil Kosowski.

Na boisku wiało taką nudą, że w 93. minucie sędzia Marcin Kochanek chciał skończyć spotkanie o… minutę wcześniej. Zreflektował się jednak i prowadził ten mecz trochę dłużej, co nie wpłynęło na zmianę jego oblicza.

Wiele, bardzo wiele negatywów, ale jest jeden wielki pozytyw. Mateusz Żyro po raz kolejny pokazał, że jest liderem łódzkiej defensywy i tak naprawdę piłkarzem… niesprzedawalnym. Trzeba w trybie pilnym, natychmiastowym podpisać z nim nową umowę, zanim panowie działacze, zaczniecie się bawić transferowymi klockami. Mateusz musi grać w nowym sezonie w Łodzi i już. W Zabrzu był ostoją defensywy gości, wygrał wszystkie główkowe pojedynki. Efekt – rywale nie oddali celnego strzału, a łodzianie zagrali na zero z tyłu.

Teraz będzie tajny przez poufny sparing z Motorem Lublin, a potem jedno z najważniejszych ligowych wydarzeń dla drużyny i kibiców. Widzew w ligowym klasyku podejmie Legię. Jesienią wojskowi wygrali 2:1, dzięki zwycięskiej bramce Pawła Wszołka w 86 minucie pojedynku. Teraz jest czas na rewanż. Spotkanie odbędzie się 15 maja o godz. 20.30 w Łodzi. Jest dużo, dużo czasu, żeby się do niego dobrze przygotować, pokazać umiejętności i charakter.

Ciemności kryją polską, sportową ziemię. Ponad 50 milionów złotych publicznych pieniędzy idzie na żużel, a co ze sportem dzieci i młodzieży? Lepiej nie mówić!

Powiem wprost; brakuje mi słów. Jak podaje sport.interia.pl: Ponad 32 miliony z publicznych pieniędzy zasiliły konta polskich klubów startujących w PGE Ekstraklasie, a ponad 50 milionów popłynęło do wszystkich klubów łącznie. Takich środków żużel jeszcze nie widział. Rekordziści z GKM Grudziądz otrzymali ponad 7 mln złotych!

To coś niebywałego. Sport, który pod względem światowej popularności i zasięgu przypomina… skoki narciarskie czyli jest na marginesie tego, co dziś najważniejsze, w Polsce w wybranych miejscach dostaje ogromne pieniądze i jeszcze więcej. Nie liczy się nic poza oklaskami żużlowych fanów, którzy mają zapewnić jednym czy drugim politykom kolejne wyborcze triumfy.

Miało w sporcie zmienić się wszystko, a tak naprawdę nie zmieniło się nic. Te działania pokazują brak instynktu samozachowawczego i zdrowego rozsądku.

Można by powiedzieć, że ciemności kryją polską sportową ziemię…

Dobrze, że czasami pojawia się iskierka nadziei, że może być inaczej – podaje RMF FM. ORLEN został głównym sponsorem wyjątkowego projektu piłkarskiego dla dzieci i młodzieży. Futbol Plus realnie zmienia rzeczywistość ponad tysiąca młodych piłkarzy z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Tworzy, wspiera i promuje.

W ramach programu organizowane są rozgrywki, obozy, szkolenia, turnieje czy specjalne eventy. w trakcie niecałych trzech lat rozwijania projektu w Polsce liczba akademii wzrosła od kilku do ponad 50, liczba zawodników ze 120 do ponad 1000, a rocznie rozgrywa się już nie cztery, a 20 ogólnopolskich turniejów.

I tak właśnie nie tyle powinno a musi być. Wielkie państwowe koncerny i samorządy powinny dawać pieniądze przede wszystkim na sport dzieci i młodzieży. Zawodowemu sportowi powinny pomagać znaleźć wsparcie poza tymi obszarami działania.

Dane są alarmujące, nie porażające. Jak podaje rmf24.pl: Chłopcy i dziewczynki w 1999 roku byli w stanie skoczyć dalej niż ci w 2024 roku. Różnica sięga nawet ponad 20 centymetrów – wynika z ubiegłorocznego badania kondycji fizycznej dzieci i młodzieży szkolnej.

Z bieganiem nie było lepiej. W beep teście – biegu wahadłowym chłopcy i dziewczynki systematycznie pogarszali swój wynik w stosunku do rówieśników zarówno z 1999 r., jak i 2009 r. Różnice pogłębiają się wraz z wiekiem badanych uczniów, zarówno wśród dziewcząt, jak i chłopców.

W przypadku dziewczynek już w 13. roku życia sprawność maleje, w przypadku chłopców następuje to trochę później, około 16. roku życia.

Większa masowość i uczestnictwo w ogólnie pojętej kulturze fizycznej – tak o swoim sposobie na poprawę kondycji młodych Polaków mówi RMF FM jeden z członków ministerialnego zespołu opracowującego nową podstawę programową z przedmiotu wychowanie fizyczne w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych znany trener rugby – Karol Czyż.

W 2023 r. odsetek Polaków w wieku 15-69 lat, którzy spełniają normy dotyczące poziomu aktywności fizycznej w czasie wolnym (nie uwzględniając spacerowania) rekomendowane przez Światową Organizację Zdrowia, kształtuje się na poziomie 28 proc.

Z danych Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości przytaczanych na pacjent.gov.pl wynika, że 12,2 proc. chłopców oraz 10 proc. dziewcząt w wieku przedszkolnym zmaga się z nadwagą i otyłością. W wieku szkolnym odsetki te są jeszcze wyższe: 18,5 proc. chłopców oraz 14 proc. dziewcząt. Światowa Organizacja Zdrowia plasuje Polskę na niechlubnym, ósmym miejscu, jeżeli chodzi o nadwagę i otyłość wśród 7–9-latków. Problem ten dotyczy aż co trzeciego dziecka w tym wieku.

Te dane niech wystarczą za cały komentarz.

Wiceprezes PZLA – Tomasz Majewski krytykuje polskich trenerów. Oj, panie prezesie, cudze chwalicie swego nie znacie. W Łodzi jest prawdziwy szkoleniowy brylant!

Wielka ucieczka. Polscy lekkoatleci wybierają USA i tamtejszych trenerów, a wiceprezes związku Tomasz Majewski na łamach Interii grzmi na alarm:

W części konkurencji, bo najwięcej zmian w grupie wytrzymałościowców, to chyba oznaka tego, że nasi szkoleniowcy nie rozwijają się tak, jakby mogli. I to jest rzeczywiście duży zarzut w kierunku naszych trenerów, że zostali nieco w tyle. Dlatego zawodnicy wolą szukać szkoleniowców na świecie. To nie jest tak, że PZLA nic nie robi w tym kierunku. Naprawdę bardzo inwestujemy w szkolenia, ale to ludzie muszą się chcieć rozwijać. Trzeba zacząć gonić świat, który zaczyna uciekać.

Oj, panie prezesie, cudze chwalicie swego nie znacie. W Łodzi jest prawdziwy szkoleniowy brylant. Nic dziwnego, że duma rozpiera prezesa AZS – Lecha Leszczyńskiego.

O kim mówię? O trenerze Krzysztofie Węglarskim, od którego lekkoatletyczny świat może się uczyć i przyjeżdżać do Łodzi na szkoleniowe konsultacje. Lata upływają, a on cały czas wychowuje mistrzów!

Sam był znakomitym zawodnikiem. Zdobył m.in. mistrzostwo Polski w biegu na 400 metrów ppł. A gdy zajął się szkoleniem, to wychowywał i wychowuje prawdziwych mistrzów. To on był twórcą sportowych sukcesów m.in. Daniela Dąbrowskiego i Piotra Kędzi. On wychował mistrza olimpijskiego Kajetana Duszyńskiego. Jest teraz też szkoleniowcem jednej z największych nadziei polskiej lekkoatletyki – Maksymiliana Szweda. Czy trzeba lepszej rekomendacji.

Od ponad 20 lat AZS Łódź na każdej olimpiadzie miał swoich przedstawicieli. Wielka w tym zasługa Krzysztofa Węglarskiego. Z jego pracy, przynoszącej znakomite efekty, my łodzianie, nie my Polacy możemy być dumni!

Oto co mówi Krzysztof Węglarski: – Bardzo mi miło, że mimo upływu lat udaje mi się zostać na topie i przygotować zawodników na najwyższym poziomie. Mam szczęście, bo trafiam na bardzo zdolnych, młodych ludzi, którzy są obdarzeni charyzmą i systematycznością. Chyba w tym tkwi szczegół, bo można pracować na najwyższym poziomie, ale potrzebne jest do tego duże zaangażowanie zawodnika, sumienność i dbałość o siebie.

Widzew. Fajerwerków nie było, ale zamiast tego jest zdobyty punkt

Po dwóch porażkach z rzędu miał nastać czas ekstraklasowej rehabilitacji Widzewa. Fajerwerków nie było, ale zamiast tego jest zdobyty punkt. To piąty remis łodzian na obcym boisku.

Widzew obiecująco zaczął mecz w Zabrzu. Już w 4 min po strzale Alvareza musiał wysilić się Majchrowicz, broniąc piłkę końcami palców. Bramkowa akcja była możliwa po… kiksie Shehu, który stał się podaniem do Alvareza.

Miłe złego początki. Potem niestety działo się niewiele interesującego. Piłkarze walczyli, kibice się… nudzili. Raz pokazał się Podolski. Podał dokładnie, ale Olkowski zaliczył pudło. Gospodarze chcieli, jak się okazało urojonego karnego. Gdy odważniej ruszył Cybulski to coś mogło się dziać, ale nie działo. No i w pierwszej połowie byłoby na tyle.

Na początku drugiej trochę futbolowego szczęścia mieli łodzianie. Niepilnowany Ishmaeel główkował z sześciu metrów, ale nad poprzeczkę. W odpowiedzi pokazał się napastnik łodzian – Tupta. ale z linii pola karnego strzelał nad poprzeczkę.

Wreszcie, wreszcie coś się ruszyło. Pojawiły się sytuacje, pojawiły się emocje. Ismaheel złożył się do strzału nożycami z . 10 metrów, ale spudłował. Ws odpowiedzi strzelał celnie Shehu, ale wprost w bramkarza. Ten odbił piłkę, ale w pobliżu nie było żadnego widzewiaka. Później Joshema po dośrodkowaniu odbił piłkę tak niefortunne, że o mały włos, a byłby samobój. Czy zabrzanin odbił piłkę ręką. Po analizie VAR arbiter uznał, że nie.

W końcówce losy meczu mógł rozstrzygnąć Sow, ale z siedmiu metrów przestrzelił. Potem była seria rzutów rożnych dla gospodarzy, z której nic nie wyniknęło, choć musiał piąstkować Gikiewicz. Podolski strzelał obok słupa, a uderzenie Sobola zostało zablokowane. No i to by było na tyle.

Mecz oglądało 18 441 kibiców.

15 maja hitowe starcie. O godz. 20.30 Widzew podejmie Legię!

Górnik Zabrze – Widzew 0:0

Widzew: Gikiewicz – Krajewski, Żyro, Ibiza (66, Volanakis), Kozlovsky – Hanousek (75, Nunes) – Cybulski (46, Sypek), Czyż, Shehu, Alvarez – Tupta (85, Sobol)

Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym!

Niestety, taka jest smutna prawda. Pewnego wieku nie przeskoczysz, nie zakłamiesz, nie oszukasz upływającego czasu. Coraz starsi piłkarze są cały czas na topie, ale gdy zbliża się czas emerytury to, wybierają Arabię Szczęśliwą (Cristiano Ronaldo) lub amerykańską ligę drugiego rozdania – MLS (Leo Messi).

Wydawało się, że 40-letni Luka Modrić jest niezniszczalny, że czas się dla niego zatrzymał, że nawet jako rezerwowy, potrafi być sercem i mózgiem Realu Madryt. Tymczasem to jego wielki błąd (nieprzemyślane podanie pod własnym polem karnym) sprawił, że w końcówce dogrywki Królewscy stracili gola i przegrali finałowy mecz Pucharu Hiszpanii z Barceloną. Taka, niestety, jest smutna prawda.

Inny przykład z ostatnich godzin. Legenda MMA – Mariusz Pudzianowski nie dał rady na kolejnej gali KSW. Cięższy od niego o 30 kilogramów i młodszy o 11 lat, co wydaje się najważniejsze w tej historii, potrzebował 30 sekund, żeby odnieść jakże bolesne dla Pudziana zwycięstwo.

W tym miejscu trzeba przypomnieć słowa wielkiego przeboju grupy Perfect: Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym (…) Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć, nim minie czas.

Nie wszystkie znane kluby mogą się pochwalić takim wyjątkowym piłkarzem. Stanisław Baran – jeden z największych talentów naszego futbolu – jest legendą ŁKS!

Zdjęcia. archiwum Jacka Bogusiaka

Nie kto inny, jak kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi, że 26 kwietnia 1920 roku urodził się jeden z najważniejszych piłkarzy w historii klubu, legendarny Stanisław Baran. W przededniu 105 rocznicy Grupa Ełkaesiak: Tadeusz Marczewski, Wojciech Pietrzykowski, Jacek Bogusiak odwiedziła grób wybitnego ełkaesiaka.

Stanisław Baran był jednym z bohaterów słynnego meczu z Górnikiem Zabrze (zdobył w tym meczu cztery gole), po którym red. Jerzy Zmarzlik obwieścił światu narodziny „Rycerzy Wiosny”. – To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego – mówił po latach Stanisław Baran.

To z polskim Stanleyem Matthewsem drużyna ŁKS pod wodzą trenera Władysława Króla świętowała zdobycie Pucharu Polski i wywalczenie mistrzostwa Polski. A miał wtedy 38 lat!

Stanisław Baran był jednym z największych talentów przedwojennej polskiej piłki. Był w kadrze na mistrzostwach świata w 1938 roku. 16-letnie chłopiec jw meczu z Brazylią (5:6) w Strasbourgu nie brał jednak udziału: siedział na ławce rezerwowych i obserwował zmagania defensywy polskiej ze wspaniałym Leonidasem.

Zagrał w narodowej drużynie w zwycięskim meczu z Węgrami w ostatnią przedwojenną niedzielę. Rywale uchodzili wtedy za najlepszy zespół świata. Smutna prawda jest taka, że najlepsze piłkarskie lata zabrała mu niemiecka okupacja (działał w Armii Krajowej pod pseudonimem Eskimos), ale… Miał na tyle talentu, umiejętności charyzmy, że został po wojnie legendą ŁKS.

zacytujmy Jacka Bogusiaka: Stanisław Franciszek Baran pseudonim Matthews przyszedł na świat na Rzeszowszczyźnie. Był absolwentem gimnazjum. W latach 1934-1937 grał w piłkę w Resovii. W latach 1938-39 w Warszawiance. W czasie okupacji występował w konspiracyjnej drużynie Halniak Limanowa. Po wojnie zaczął grę w ŁKS. Występował w łódzkim klubie do 1958 roku. Z ŁKS zdobył Puchar Polski 1957, mistrzostwo Polski 1958. Rozegrał w ekstraklasie 173 mecze (ponad 16700 minut), strzelił 67 bramek. W reprezentacji Polski wystąpił 9 razy (osiem grając w ŁKS). Był jedynym reprezentantem Polski, który zagrał w meczach kadry przed wojną (27 sierpnia 1939 roku z Węgrami w Warszawie) i po jej zakończeniu.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się pracy trenerskiej, prowadził grupy młodzieżowe w szkółce piłkarskiej Hala Sportowa Łódź i w ŁKS. Następnie prowadził drużyny ligowe w niższych ligach (Włókniarz Pabianice, Wisłoka Dębica, Radomiak).

KS Hokej Start Brzeziny jedzie do Poznania po zwycięstwo. W tle pojawia się jednak dramatyczne pytanie: co dalej z polskim hokejem na trawie?!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Sytuacja jest dobra? Nie bardzo dobra. Drużyna KS Hokej Start Brzeziny idzie przez rozgrywki, jak burza! Brzezinianki zdecydowanie przewodzą w tabeli ekstraligi. Po 9 kolejce maja na koncie 26 pkt, drugi w tabeli UKS SP5 Swarek Swarzędz zgromadził 14 pkt, trzeci AZS Politechnika Poznańska 13 pkt, a czwarty AZS Politechnika Poznańska II – 1 pkt. I z tym ostatnim zespołem po przerwie spotka się w Poznaniu KS Hokej Start. W niedzielę o godz. 12. Nie da się ukryć, że liderki pojadą tam po ligowe zwycięstwo.

– Dziewczyny ogarnęły się po świętach – mówi trenerka Małgorzata Polewczak. – Niestety, z różnych powodów nie wszystkie będą mogły zagrać w Poznaniu. Dla przykładu Marzena Koza nie pojedzie do stolicy Wielkopolski, bo ma chrzciny swojego dziecka.

W trakcie wielkanocnej przerwy polskie hokejowe drużyny młodzieżowe wybrały się na zagraniczne turnieje. I co? Porażka goniła porażkę, a niektóre przegrane były na granicy klęski. Spuścić na te występy zasłonę milczenia? O, nie. Trzeba bić na alarm!

Zdobycie przez Polki halowego mistrzostwa świata nie może przesłaniać rzeczywistości. W szkoleniu młodzieży jest po prostu źle.

Dlaczego zadowolony z siebie PZHT tego nie widzi? System szkolenia i grania jest taki, że giną niektóre roczniki zdolnych dziewcząt. Kompetencje trenerów kadry też nie zawsze dają się obronić. Na dodatek coraz mniej młodych ludzi chce na poważnie uprawiać sport, na dodatek tak trudny jak hokej na trawie.

Sprawy sportowe, w tym hokejowe leżą mi na sercu. Wymagam, ba żądam od Polskiego Związku Hokeja na Trawie przygotowania w trybie natychmiastowym szkoleniowego programu naprawczego, który szybko zostanie wdrożony w życie. Warto przy okazji posłuchać tego, co mają do powiedzenia doświadczeni szkoleniowcy. Inaczej, będzie kolejny argument za tym, że polskie związki sportowe w swym obecnym kształcie są hamulcowym polskiego sportu!

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑