Rezerwowy Pafka

Tag: jacek bogusiak (Page 1 of 3)

Pierwszy piłkarski mecz przy sztucznym świetle w Łodzi. To było ponad pół wieku temu!

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Niezawodny kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi: 55 lat temu – w niedzielę 7 czerwca 1970 roku nad dawnym stadionem ŁKS rozbłysły jupitery – na czterech wieżach wysokich na 45 metrów. Jupitery firmy Philips miały moc 320 lux (na każdym z czterech masztów było 27 lamp). Na ich zbudowanie zużyto 20 947 kilogramów stali.

Jakie to było wtedy wydarzenie, niech świadczy fakt, że elektryfikacja do wsi pod Sieradzem, gdzie spędzałem rodzinne wakacje, dotarła z pięć lat wcześniej. Tak, niezapomniane wieczory spędzaliśmy przy lampie… naftowej!

Wróćmy do pojedynku przy al. Unii. W premierowym meczu przy sztucznym świetle, który zaczął się o godz. 20, obserwowanym przez 30 tysięcy widzów, ŁKS pokonał Motor Lublin 4:0. Premierowego gola strzelił supersnajper ŁKS – Jerzy Sadek z rzutu karnego w 55 minucie spotkania. Potem na listę strzelców wpisywali się: Mszyca (76), Gapiński (77), Nejman (87)

ŁKS grał w składzie: Osówniak, Lubański, Szadkowski, Wojtysiak, Korzeniowski, Suski, Kostrzewiński, Ostalczyk (Nejman), Sadek, Mszyca, Gapiński.

Panowie: Jacek Bogusiak i Zdzisław Kostrzewiński podczas jubileuszu Football Pub w OFF Piotrkowska, ucieli sobie długą rozmowę, pełną wspomnień na temat tego pojedynku. Trzeba dodać, że pan Zdzisław został uznany za jednego z najlepszych graczy tego historycznego starcia.

Przed wielką premierą była próba generalna 3 czerwca w sparingu ŁKS pokonał Concordię Piotrków 4:1, a trzy gole strzelił Mszyca.

RetroFutbol.pl przypomina: W 1878 roku, a dokładnie 14 października, rozegrano w Anglii pierwszy mecz przy sztucznym świetle. Na oświetlenie przy Bramall Lane złożyły się cztery wysokie na 10 metrów drewniane wieże, które podtrzymywały lampy zasilane z czterech znajdujących się za bramkami prądnic Siemensa. Łączna moc wyprodukowanego w ten sposób oświetlenia miała równowartość „8000 standardowych świec”.

Jak donosiły lokalne dzienniki, światło wokół murawy było tak jasne, że kobiety rozkładały parasolki, chroniąc się przed nim, niczym przed promieniami słonecznymi. Źródła światła umieszczone stosunkowo nisko nad ziemią oślepiały zawodników i były powodem wielu widowiskowych błędów i pomyłek. Na boisku drużyna „Niebieskich” pokonała „Czerwonych” 2:0.

Wyjątkowe, dające nadzieję, miejsce na piłkarskiej mapie Łodzi. Football Pub, który łączy, a nie dzieli, działa już 30 lat. Pomagają w tym… szaliki!

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Człowiek odzyskuje poczucie normalności, wiedząc że na sportowej mapie Łodzi są miejsca, które łączą, a nie dzielą. Takim miejscem jest Football Pub w OFF Piotrkowska, który obchodzi 30-lecie istnienia (ach jak ten czas szybko leci!) świętuje własne 30-lecie. Z tej okazji spotkały się gwiazdy z Widzewa i ŁKS m.in.: Mirosław Bulzacki, Marek Dziuba, Zdzisław Kostrzewiński, Paweł Zawadzki.

Były piłkarz Widzewa Zbigniew Karolak, który stworzył tę wyjątkową świątynię futbolu, wszystkim, którzy tu zajrzą, stara się nieba przychylić. Bardzo docenia to kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak, który z okazji jubileuszu wręczył Zbigniewowi Karolakowi dyplom, zdjęcie i szalik Manchesteru United. Wszak Jacek to jedne z najwierniejszych fanów Czerwonych Diabłów w Polsce i nie tylko. Jak sam przyznaje podczas spotkania uciął sobie długą, niezwykle interesującą rozmową ze Zdzisławem Kostrzewińskim.

List do jubilata wystosowała prezydent Łodzi Hanna Zdanowska.Oto jego istotne fragmenty:

Z okazji jubileuszu 30-lecia działalności Football Pubu pragnę złożyć Państwu serdeczne gratulacje oraz wyrazy uznania za stworzenie miejsca, które przez trzy dekady nieprzerwanie jednoczyło łodzian wokół wspólnej pasji – piłki nożnej.

Sportowe emocje są największe wtedy, gdy przeżywamy je razem – z przyjaciółmi, rodziną, znajomymi, a nierzadko z zupełnie obcymi osobami, których łączy jedno: miłość do futbolu. Football Pub od 1995 roku stanowi przestrzeń, w której te emocje zyskują wyjątkowy wymiar. To tu, w sercu OFF Piotrowskiej, powstała piłkarska enklawa – miejsce, gdzie szaliki ponad trzystu klubów z całego świata, historyczne zdjęcia i wyjątkowy nastrój tworzą atmosferę, którą trudno znaleźć gdziekolwiek indziej.

Z ogromnym podziwem patrzę na to, jak udaje się Państwu budować wspólnotę ponad klubowymi podziałami. W Football Pubie szalik Widzewa wisi obok ŁKS, Rangers obok Celticu, Inter obok Milanu, a Manchester United sąsiaduje z City. Jest też jeden szczególny szalik – ten, który łączy oba łódzkie kluby – będący symbolem marzenia właściciela, by futbol był przestrzenią jedności, a nie podziałów. I to marzenie od lat staje się rzeczywistością właśnie w tym miejscu.

Państwa działalność to nie tylko pub – to ważna część łódzkiej kultury kibicowskiej i społeczności sportowej. To tu spotykają się byli zawodnicy, działacze, sędziowie i sympatycy piłki z różnych środowisk, dzieląc się wspomnieniami, pasją i emocjami.

Gratuluję tej wspaniałej historii i życzę wielu kolejnych lat pełnych sukcesów, radości oraz piłkarskich wzruszeń.

Trzeba wprost powiedzieć, że Zbigniew Karolak chce, żeby szaliki łączyły kibiców, a nie ich dzieliły. Dlatego Widzew wisi obok ŁKS, Rangers obok Celticu, Inter obok AC Milan, a Manchester United obok City. Co jeszcze łączy kibiców? Piwo. Do wyboru dwa gatunki piwa z nalewaka: zawsze Żywiec, i drugie, zależne od aktualnych browarniczych trendów. Są też przekąski: kiełbaski z rusztu, skrzydełka i specjalność zakładu: tzw. „Parówka Butchera”.

Nie wszystkie znane kluby mogą się pochwalić takim wyjątkowym piłkarzem. Stanisław Baran – jeden z największych talentów naszego futbolu – jest legendą ŁKS!

Zdjęcia. archiwum Jacka Bogusiaka

Nie kto inny, jak kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi, że 26 kwietnia 1920 roku urodził się jeden z najważniejszych piłkarzy w historii klubu, legendarny Stanisław Baran. W przededniu 105 rocznicy Grupa Ełkaesiak: Tadeusz Marczewski, Wojciech Pietrzykowski, Jacek Bogusiak odwiedziła grób wybitnego ełkaesiaka.

Stanisław Baran był jednym z bohaterów słynnego meczu z Górnikiem Zabrze (zdobył w tym meczu cztery gole), po którym red. Jerzy Zmarzlik obwieścił światu narodziny „Rycerzy Wiosny”. – To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego – mówił po latach Stanisław Baran.

To z polskim Stanleyem Matthewsem drużyna ŁKS pod wodzą trenera Władysława Króla świętowała zdobycie Pucharu Polski i wywalczenie mistrzostwa Polski. A miał wtedy 38 lat!

Stanisław Baran był jednym z największych talentów przedwojennej polskiej piłki. Był w kadrze na mistrzostwach świata w 1938 roku. 16-letnie chłopiec jw meczu z Brazylią (5:6) w Strasbourgu nie brał jednak udziału: siedział na ławce rezerwowych i obserwował zmagania defensywy polskiej ze wspaniałym Leonidasem.

Zagrał w narodowej drużynie w zwycięskim meczu z Węgrami w ostatnią przedwojenną niedzielę. Rywale uchodzili wtedy za najlepszy zespół świata. Smutna prawda jest taka, że najlepsze piłkarskie lata zabrała mu niemiecka okupacja (działał w Armii Krajowej pod pseudonimem Eskimos), ale… Miał na tyle talentu, umiejętności charyzmy, że został po wojnie legendą ŁKS.

zacytujmy Jacka Bogusiaka: Stanisław Franciszek Baran pseudonim Matthews przyszedł na świat na Rzeszowszczyźnie. Był absolwentem gimnazjum. W latach 1934-1937 grał w piłkę w Resovii. W latach 1938-39 w Warszawiance. W czasie okupacji występował w konspiracyjnej drużynie Halniak Limanowa. Po wojnie zaczął grę w ŁKS. Występował w łódzkim klubie do 1958 roku. Z ŁKS zdobył Puchar Polski 1957, mistrzostwo Polski 1958. Rozegrał w ekstraklasie 173 mecze (ponad 16700 minut), strzelił 67 bramek. W reprezentacji Polski wystąpił 9 razy (osiem grając w ŁKS). Był jedynym reprezentantem Polski, który zagrał w meczach kadry przed wojną (27 sierpnia 1939 roku z Węgrami w Warszawie) i po jej zakończeniu.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się pracy trenerskiej, prowadził grupy młodzieżowe w szkółce piłkarskiej Hala Sportowa Łódź i w ŁKS. Następnie prowadził drużyny ligowe w niższych ligach (Włókniarz Pabianice, Wisłoka Dębica, Radomiak).

Ech, gdyby ŁKS miał dzisiaj takich napastników! 80 rocznica urodzin Jana Mszycy

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Grupa Ełkaesiak w składzie: Tadeusz Marczewski, Irek Kowalczyk, Michał  Świercz, Jacek Bogusiak pamięta. W 80 rocznicę urodzin, kustosze pamięci klubu i jego wybitnych postaci, na grobie Jana Mszycy złożyli kwiaty, kartę pamięci, zapalili znicze zostawili klubowe chorągiewki.

– Jan Mszyca urodził się 17 kwietnia 1945 roku, a zmarł 2 stycznia 1984 roku. Jest pochowany na cmentarzu przy ul. Szczecińskiej w Łodzi – mówi Jacek Bogusiak.

Pamiętam jak grał, widziałem i oklaskiwałem napastnika: szybki, przebojowy, ambitny, strzelający bramki, bodaj tę najładniejszą w meczu ze Stal Mielec, wygranym 1:0.

 – Zacząłem gromadzić materiały od 6 kwietnia 1975 roku, kiedy to Jan Mszyca w meczu ŁKS – Stal Mielec strzelił gola – wspomina Jacek Bogusiak. – Miałem wspaniały prezent na 18. urodziny. Piłkarze ŁKS, dzięki prezesowi Edwardowi Gliszczyńskiemu, zaprosili szefów Klubu Kibica, mnie i Annę Elżbietę-Adamczyk po meczu na lampkę szampana.

W latach 1969 – 77 Jan Mszyca rozegrał w ekstraklasie (dawniej I liga) 130 spotkań i I lidze (dawniej II liga) 47 meczów barwach ŁKS, strzelił 35 goli. Strzelał gole w meczach z 21 drużynami, pokonując pięciu bramkarzy – reprezentantów Polski: Jana Tomaszewskiego, Zygmunta Kuklę, Stanisława Burzyńskiego, Piotra Brola i Piotra Mowlika.

Zdobył pierwszą bramkę w meczu rozegranym na ŁKS przy świetle elektrycznym w próbie generalnej oświetlenia w meczu ŁKS – Concordia Piotrków 4:1. Strzelił też gola w pierwszym oficjalnym meczu przy światłach: ŁKS – Motor Lublin 4:0. Strzelił gola w meczu z AIK Sztokholm podczas tournee po Szwecji. Jana Mszycę i Jerzego Sadka Szwedzi chcieli kupić od razu po zakończeniu meczu. Dawali mieszkanie, kontrakt i zaproszenie dla rodziny. Wtedy niestety to było niemożliwe. A być może, gdyby transfer był możliwy, Mszyca zyskałby europejską futbolową sławę!

Ten mecz przeszedł do legendy ŁKS i polskiego futbolu. 7 kwietnia 1957 roku łodzianie stali się Rycerzami Wiosny!

Fot. archiwum Jacka Bogusiaka

W I lidze ŁKS gra kiepsko, bardzo kiepsko. Co zatem pozostaje? Jak piękne są wspomnienia…

7 kwietnia to data szczególna i wyjątkowa dla ŁKS. W 1957 roku odbył się jeden z najważniejszych meczów w historii klubu, który zapewnił mu przydomek Rycerzy Wiosny. Skazywany na porażkę ŁKS w wielkim stylu pokonał w Zabrzu Górnika 5:1. Stało się tak, choć przez ponad godzinę łodzianie grali w dziesiątkę.

– Nasz stoper Stasiu Wlazły uległ kontuzji, a wówczas zmiany nie były dozwolone – wspominał Wiesław Jańczyk, pomocnik zespołu z Łodzi, który cztery lata wcześniej wywalczył z ŁKS mistrzostwo Polski w… koszykówce.

Cztery gole dla drużyny prowadzonej wówczas przez trenera Władysława Króla zdobył członek kadry na MŚ 1938 we Francji Stanisław Baran, który w reprezentacji zadebiutował 27 sierpnia 1939 r. w meczu z Węgrami (4:2). Jedną bramkę uzyskał Władysław Soporek, który rok później został królem strzelców ekstraklasy. Gospodarze prowadzili w tym meczu po trafieniu Romana Lentnera.

Kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak: – Rycerzami Wiosny ełkaesiaków mianował redaktor Jerzy Zmarzlik, który relację z tego meczu opatrzył tytułem na pierwszej stronie Przeglądu Sportowego: – Panowie – kapelusze z głów. Tak grają Rycerze Wiosny. Pięć bramek strzelił ŁKS drużynie gwiazd. Piłkarzem dnia został wówczas wybrany Stanisław Baran. Jak się później okazało, ŁKS pokonał przyszłego mistrza Polski. Łodzianom zdobycie złotego medalu mistrzostw udało się rok później, ale to już zupełnie inna historia.

A redaktor Zmarzlik sam przyznał, szukając efektownego tytułu po tym słynnym meczu, przypomniał sobie rozmowę starszych kibiców po zwycięstwie ŁKS 6:0 nad Ruchem Hajduki Wielkie w marcu 1932 r. Entuzjazm był olbrzymi, tym bardziej wbiła się w pamięć rozmowa owych dżentelmenów w kapeluszach: Rycerze wiosny, psiakrew. Jesienią ledwie będą powłóczyć nogami. „Rycerze Wiosny” narodzili się więc 25 lat wcześniej niż to się wszystkim wydaje, a na dodatek wcale nie było to pozytywne określenie charakteru drużyny.

Rycerz to szlachetne określenie, więc szybko zostało podchwycone i przyległo do ŁKS. Przez 60 lat było i wciąż jest utrwalane przez dziennikarzy w meczowych relacjach, a kibice wykorzystują motyw rycerza na koszulkach czy flagach. Rycerz jest też klubową maskotką. Sam strasznie się irytuję, kiedy inne polskie zespoły po kilku wiosennych zwycięstwach nazywane są „Rycerzami Wiosny”. Ten przydomek należy bowiem do ŁKS, tak jak „Czerwone Diabły” to Manchester United.

 Tego samego dnia 7 kwietnia 1957 roku w Łodzi urodził się kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak. No, gdy ktoś już w dniu urodzin jest obarczony takim ełkaesiackim dziedzictwem, to nie ma wyboru, musi ze wszystkich sił kibicowć temu klubowi. Jacek wśród wielu, bardzo wielu książek poświęconych ŁKS, napisał i taką: Wspaniały rok 1957.

Marian Łącz – autor trzech hat tricków dla ŁKS. On był jak Gerd Mueller tamtych czasów!

Stoją od lewej: Wacław Pegza, Jan Pisarki, Marian Łącz, Feliks Karolak, Zbigniew Łuć, Tadeusz Hogendorf, Stanisław Baran, Jan Włodarczyk, Tadeusz Łuć, Zygmunt Czyżewski, Stanisław Sidor.
Zdjęcia z archiwum Jacka Bogusiaka

Kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi postać jednego z najbarwniejszych piłkarzy ŁKS – Marian Łącz pseudonim Makuś. Zdobył dla łódzkiej drużyny 35 bramek na poziomie I ligi (dziś ekstraklasa), zaliczył trzy hat tricki: 27 marca 1949 roku w meczu z Legią (5:1), 3 kwietnia 1949 roku w spotkaniu z Wartą Poznań (3:0) i 5 września 1949 roku też w meczu z Wartą (4:4).

Najlepszy strzelec ŁKS pod koniec lat 40. W 1949 roku wygrał plebiscyt Kuriera na najlepszego piłkarza Łodzi. Doskonały technik, miał precyzyjne uderzenie z dystansu, świetnie radził sobie przy strzałach głową, specjalista od rzutów karnych.

Otwarty, kontaktowy, zwykle uśmiechnięty. Lubił pogawędzić sobie z kibicami. Trzy razy wystąpił w reprezentacji Polski.

Obok piłki miał drugą pasję, aktorstwo. Uprawiając futbol jednocześnie studiował na PWST w Warszawie. Grał w takich filmach jak: Gangsterzy i filantropii, O dwóch takich, co ukradli księżyc, Miś, Janosik, Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz serialach Dom, Polskie drogi, Lalka, Alternatywy 4. ojciec aktorki Laury Łącz.

Dodam o siebie, że mówiono o nim: to najlepszy w Polsce piłkarz wśród dobrych aktorów i najlepszy aktor wśród dobrych piłkarzy!

Onet przypomina anegdoty o piłkarzu – aktorze: Nie ukrywał zamiłowania do używek i dobrej zabawy. – Makuś, a jakbyś był na bezludnej wyspie bez wódeczki i papierosów? – pytali jego znajomi. – Cóż, umarłbym – odpowiadał Marian Łącz. Zdarzało się, że był zmieniany już w przerwie meczu. Nie dlatego, że grał słabo. Łącz spieszył się po prostu do teatru

– Najenergiczniej i najofiarniej zagrał Łącz. Był wszędzie, zarówno na środku, jak i na skrzydłach, a czasem nawet cofał się daleko. Łącz, wspomagany przez kolegów, wykańczał ich akcje celnymi strzałami, wobec których Skromny był zupełnie bezradny – pisał Przegląd Sportowy po wygranej 5:1 z Legią, gdy zaliczył hat tricka.

Podobno kiedyś tak spieszył się do teatru, że dopiero w garderobie z piłkarskiego stroju przebierał się w teatralny. Wszedł na scenę i spostrzegł, że na nogach ma korki! To chyba jednak legenda miejska – wspominała Laura Łącz, córka Mariana i aktorka, w rozmowie z Przeglądem Sportowym.

– On był jak Gerd Mueller owych czasów. Strzelał bramki, rządził na boisku, krzyczał, domagał się piłek, sterował kolegami. Był takim liderem – mówił wybitny aktor Jan Englert w Dzień dobry TVN.

Ten piękny gest młodych graczy ŁKS w Manchesterze United zapamiętano na zawsze. Wyjątkowa łódzka piłka znalazła się na grobie najmłodszego piłkarza, który zginął w samolotowej katastrofie

To jeden z najtragiczniejszych dni w historii futbolu. 6 lutego 1958 roku doszło do katastrofy – rozbił się samolot z drużyną piłkarską Manchesteru United. Z 44 osób przebywających na pokładzie Airspeed AS.57 Ambassador 2 linii British European Airways o numerze 609 śmierć poniosły 23 osoby – w tym ośmiu piłkarzy United: Geoff Bent, Roger Byrne, Eddie Colman, Duncan Edwards, Mark Jones, David Pegg, Tommy Taylor i Billy Whelan.

Drużyna „Czerwonych Diabłów” wracała z Belgradu, gdzie grała mecz Pucharu Europy z Crvena Zvezdą. Wśród ocalałych był menedżer MU – Matt Busby, któremu udało się stworzyć perspektywiczną. Dziennikarze zaczęli określać zespół MU, jako „Dzieciaki Busby’ego”. Niestety, samolotowa tragedia przerwała tworzenie znakomitego teamu. Busby wrócił do pracy w MU, a jednym z jego kolejnych wychowanków był jeden z najlepszych graczy w historii światowego futbolu – George Best.

Kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał: – Dzień po tragicznym wypadku trener szkółki piłkarskiej ŁKS-Włókniarz, jednocześnie łódzki dziennikarz red. Władysław Lachowicz ze swoimi młodymi piłkarzami zakupił piłkę, każdy z młodych ełkaesiaków napisał na piłce swoje nazwisko, wiek i złożył podpis. Tak przygotowana piłka została wysłana do Manchesteru United, z prośbą, by została złożona na grobie najmłodszego piłkarza, który zginął w katastrofie.

W Anglii ten piękny gest nie pozostał bez echa. Ambasador Królestwa Wielkiej Brytanii w Polsce przesłał do ŁKS i ŁZPN podziękowania. W maju 1958 roku, na jubileusz 50-lecia ŁKS, na ul. Unii przesłana została depesza Manchesteru United z gratulacjami dla ŁKS. Przez wiele lat wysyłane były życzenia z obu stron. Niestety, później ktoś zaniechał tego typu uprzejmości.

W lutym 1978 roku w 20- rocznicę tragedii w Głosie Robotniczym ukazał się tekst autorstwa Jacka Bogusiaka, przypominający ten czarny czwartek 6 lutego 1958 roku. W sierpniu 1978 na 100-lecie Manchesteru United Jacek Bogusiak, jako prezes Klubu Kibica ŁKS, otrzymał zaproszenie do Anglii i zawiózł do klubu z Old Trafford talerz z symbolami ŁKS i drugi z symbolami Łodzi. Oba są prezentowane w Muzeum Historii Manchesteru United.

W 1998 roku po zdobyciu tytułu mistrza Polski ŁKS w walce o Ligę Mistrzów trafił na… Manchester United. Dzięki staraniom Jacka Bogusiaka jedna z grup kibiców ŁKS otrzymała bezpłatny wstęp do muzeum Manchesteru. Piłkarze ŁKS dzielnie walczyli ze słynną jedenastką, w której grali David Beckham, Ryan Giggs, Roy Keane, a trenerem był słynny Alex Ferguson. Dowodzeni przez trenera Marka Dziubę piłkarze ŁKS przegrali na Old Trafford 0:2, a w rewanżu na stadionie przy al. Unii było 0:0.

Tragiczna historia poruszyła kibiców na całym świecie, którzy zostali fanami Manchesteru United już na całe życie. Do nich należy Jacek Bogusiak, a także jego imiennik – Jacek Jagodziński też wielki fan ŁKS (na zdjęciu z szalikiem z napisem Polska). Są w tym gronie: Marcin Gortat, Hirek Wrona. Wspaniale opowiadał o MU zanany trener piłki wodnej – Edward Kujawa, jak i jego… babcia, która potrafiła z pamięci wymienić skład drużyny MU z 1958 czy z 1968 roku, po zdobyciu przez angielski klub Pucharu Europy. Manchester United nie zapominał o swoich wiernych fanach, zapraszając ich na oficjalne i półoficjalne klubowe spotkania. Jacek Bogusiak często dzwoni do mnie, żeby pogadać o ostatnim meczu ŁKS, ale też żeby podzielić się emocjami związanymi z występem ulubionej angielskiej drużyny.

70 urodziny piłkarza ŁKS – Andrzeja Milczarskiego. Za takiego bramkostrzelnego napastnika z charakterem dziś każdy klub zapłaciłby worek złota!

Zdjęcia z archiwum Jacka Bogusiaka

Ligowe kluby oddałyby królestwo za bramkostrzelnego napastnika. Nie mam cienia wątpliwości, że za nieustępliwego, silnego, walecznego, skutecznego gracza ataku, którego piłka szuka w polu karnym, jakim był Andrzej Milczarski, kluby zapłaciłyby worek złota. Były piłkarz ŁKS 3 lutego obchodzi 70. urodziny.

Oczywiście o jubileuszu byłego piłkarza przypomniał kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak, który mówi tak: – W 169 meczach w ekstraklasie w barwach ŁKS Andrzej strzelił 45 goli dla drużyny z al. Unii. Czy trzeba lepszej wizytówki!

Raz napastnik założył na głowę słynny melonik darowany przez Jacka Bogusiaka, każdemu piłkarzowi ŁKS, który zapisał na swoim koncie hat – tricka. Stało się to w 1982 roku, gdy w pojedynku z Motorem, Andrzej Milczarski strzelił trzy gole w 2, 53 i 86 minucie, a ŁKS wygrał przy al. Unii z Motorem Lublin 4:2.

Andrzej Milczarski to nie tylko wyjątkowy napastnik, ale też a raczej przede wszystkim, odważny facet z charakterem. W latach 70. w Mielcu nie bał się stanąć w obronie fanów ŁKS, zaatakowanych przez miejscowych kiboli. – Gdy zobaczył, że troje kibiców ŁKS jest w niebezpieczeństwie, zatrzymał autokar wiozący drużynę na mecz i ruszył na pomoc. Z kolei, gdy napastnicy zobaczyli zdeterminowanego, potężnego gościa, który jest gotowy bronić swoich do upadłego, dali sobie spokój – przypomina Jacek Bogusiak, który przed laty był szefem klubu kibica ŁKS.

O czym marzy jubilat? Bardzo chciałby, żeby jego wnukowie Alan i Filip zagrali kiedyś w piłkarskiej reprezentacji Polski. On sam raz założył koszulkę z białym orłem. Wystąpił w 1980 roku w przegranym 1:2 pojedynku z Argentyną.

Dziś były piłkarz ŁKS toczy heroiczny bój o zdrowie, a Jacek Bogusiak mówi: – Andrzej bardzo dziękuje personelowi oddziału onkologii szpitala im. Mikołaja Kopernika za walkę o to, by mógł wrócić do zdrowia. Wielką pomoc okazali i okazują mu: dr Anna Papis-Ubych, dr Barbara Łochowska, dr Zbigniew Zbróg.

Z okazji jubileuszu Grupa Ełkaesiak odwiedziła Andrzeja Milczarskiego (10 lat temu zorganizowała mu piękny benefis z okazji 60. urodzin) i życzyła mu przede wszystkim tego, co najważniejsze – powrotu do zdrowia!

Nie ma w Łodzi hokeja na lodzie, nie ma takich gwiazd, jak legendarny obrońca ŁKS – Jerzy Potz. Na zawsze pozostanie w pamięci kibiców, choćby za niezwykły, zwycięski mecz z ZSRR!

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Dziś nie ma w Łodzi hokeja na lodzie, a był. Grały w wypełnionej po brzegi Hali Sportowej wielkie, w tym nasze łódzkie, gwiazdy. Jedną z nich był wybitny hokeista ŁKS – Jerzy Potz. 1 lutego mija rocznica jego urodzin (1953). Zmarł przedwcześnie na raka we Frankfurcie nad Menem w wieku 47 lat. Grał w łódzkich barwach przez 20 lat. Cztery razy wystąpił na igrzyskach olimpijskich, jedenaście razy na mistrzostwach świata. W sumie w reprezentacji Polski zagrał 191 razy (20 strzelonych bramek), w tym 131 na igrzyskach i mistrzostwach świata.

Wybitni, prawdziwe legendy, hokeiści ŁKS od lewej: Krzysztof Birula-Białynicki, Walery Kosyl, Adam Kopczyński, Jerzy Potz.

Zagrał w meczu, który ja i setki tysięcy, a może miliony Polaków, pamięta do dziś. Podczas mistrzostw świata w roku 1976 Polska, co wydaje się i wtedy wydawało nieprawdopodobne, pokonała ZSRR 6:4!

Ogromny wkład w ten sukces mieli łodzianie:Józef Stefaniak, Jerzy Potz, Stanisław Szewczyk, Zdzisław Włodarczyk i Ryszard Nowiński. Jak wspaniałe, wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju było to zwycięstwo, niech świadczy bilans obu teamów do tego występu: 25 spotkań, 25 porażek, bramki 31-255, w ostatnim starciu porażka 1:16. I nagle nastąpiły wielki sportowy wzlot, pojedynek w którym Polacy pokazali ambicję, wolę walki i sportową moc. To były wyjątkowe chwile. Jerzy Potz był ostoją polskiej defensywy.

Jak to w sporcie – radość miesza się z goryczą. W ostatnim spotkaniu mistrzostw Polska przegrała z RFN 1:2 i spadła z grupy A. Łodzianin tak wspominał te wydarzenia, cytowany przez hokej.net: – Niestety, to podczas tego, tak ważnego dla nas spotkania, właśnie mnie, przytrafił się wyjątkowo niefortunny „wypadek przy pracy”. Miałem przy kiju krążek na 21 sekund przed końcową syreną i to moje (zupełnie niepotrzebne) podanie (a właściwie próbę strzału do pustej bramki) przechwycili Niemcy, zdobywając gola decydującego o naszym spadku z grupy „A”. Szał niebywałej radości podczas premiery i jęk straszliwego zawodu kibiców podczas finału. To było kluczowe wydarzenie z mojej długiej i w sumie pięknej i udanej karierze hokeisty.

Inny nasz znakomity obrońca Henryk Gruth powiedział o Jerzym Potzu, cytowany przez hokej.net: – Mój przyjaciel, wieczny marzyciel. Ojciec chrzestny mojej najstarszej córki Kasi. Zawsze razem chcieliśmy grać w jednej parze. Udało się w Calgary. Dzięki temu byliśmy chyba najstarszą parą w historii igrzysk – razem 66 lat! Miał podobny charakter do mojego. Perfekcyjny w dążeniu do optymalnej formy. Świetnie grał w piłkę, pływał, grał w tenisa, jeździł na rowerze.

Grupa Ełkaesiak (Jacek Bogusiak, Tadeusz Marczewski, Jerzy Leszczyński, Irek Kowalczyk) pamięta. Regularnie odwiedza grób rodziny Potzów, także przed rocznicą urodzin. Hokeista jest pochowany na Cmentarzu Starym przy ul Ogrodowej, w jego części ewangelickiej.

Trzeba pamiętać, że powstała w Łodzi ulica Jerzego Potza. To ulica łącząca Stefanowskiego i Wólczańską przy lodowisku Bombonierka.

Nieodżałowany Napoleon – Leszek Jezierski był jednym z najwybitniejszych polskich trenerów i wielką, barwną legendą łódzkiej piłki!

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Niezawodny kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak – przypomniał: 12 stycznia mija 17 rocznica śmierci jednego z najwybitniejszych łódzkich i polskich trenerów piłkarskich. Legendy czterech klubów: ŁKS, Widzewa, Ruchu i Pogoni – Leszka Jezierskiego.

Nazywali go Napoleonem, ponieważ tak jak cesarz Francji był niewysokiego wzrostu, ale miał niesamowitego piłkarskiego nosa, wyjątkową intuicję, a do tego był świetnym piłkarskim fachowcem, futbolowym strategiem na miarę największych w tym fachu.

Wybitny szkoleniowiec pochodzi z Lubina (urodził się 12 maja 1929 roku) i tam, choć wysoki nie był, znakomicie grał w… koszykówkę. Nie unikał innych sportów. W tenisie stołowym zdobył tytuł wicemistrza Polski, ale najważniejsza była piłka nożna.

Futbol trenował w Lubliniance. Do ŁKS trafił z… CWKS Warszawa czyli Legii (tu odbywał służbę wojskową) w 1953 roku. Pod wodzą legendarnego Władysława Króla świętował swoje największe sukcesy jako piłkarz – mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju, Puchar Polski, występy w reprezentacji (sześć spotkań).

Leszek się wahał. Musiał wybierać między futbolem, a… medycyną – dokładnie stomatologią, którą studiował i nie skończył, bo postawił na piłkę, ale… Dzięki medycynie poznał swoją przeuroczą żonę Henrykę.

– Zwróciłam na niego uwagę – wspominała pani Henryka na łamach Dziennika Łódzkiego. – Był grzeczny, uprzejmy, nie palił papierosów (zmienił przyzwyczajenia namówiony przez swojego przyjaciela – Kazimierza Górskiego). Musiałam mu wpaść w oko, bo zaczął się pojawiać na zawodach pływackich, w których startowałam. W końcu postanowiłam iść na mecz Leszka.

A potem pani Henryka została lekarzem ginekologiem i… – Nie raz i nie dwa nie mogłam iść na mecz, bo miałam akurat dyżur – mówiła. – Ale szpital był przy ul. Krzemienieckiej, koło stadionu. Kiedy było słychać okrzyki to wiedziałam, że wygrywają. Gdy była cisza to znaczyło, że nie dzieje się dobrze.

Leszek trenował ukochany ŁKS, ale choć dobrze mu szło, działacze postawili na nieznanego…Węgra. W 1969 roku został trenerem, grającego wtedy w czwartej lidze Widzewa Łódź i poprowadził klub do wielkich sportowych sukcesów, przy okazji odkrywając i szlifując talent Zbigniewa Bońka.

Po latach widzewskich wzlotów wrócił do ŁKS. Drużyna po rundzie jesiennej była liderem tabeli, ale o tym co stało się wiosną lepiej nie wspominać. Grała słabo i zaprzepaściła wielkie sportowe szanse. Swój szkoleniowy triumf Jezierski święcił w Chorzowie, gdzie z Ruchem zdobył mistrzostwo Polski. Potem ze szczecińską Pogonią wywalczył wicemistrzostwo kraju. Trzy razy tygodnik „Piłka nożna” wybierał go najlepszym polskim trenerem. Nigdy nie został selekcjonerem reprezentacji Polski, o czym marzył i na co bezwzględnie sobie zasłużył. Nie należał jednak do partii, a to było wielką przeszkodą. Jestem pewien, że z nim w roli trenera Polska zapisałaby swoją jeszcze jedną chlubą kartę.

Jak zmarł? Razem z synem oglądali na działce w Sokolnikach transmisję z konkursu skoków narciarskich. W pewnym momencie Leszek Jezierski zdenerwował się, że jeden z Polaków zepsuł skok. Wstał z fotela, przeszedł do drugiego pokoju, złapał się za serce i upadł. Udar…

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑