W polskich futbolowych ligach słychać wielkie narzekanie na… młodzieżowców, że są słabi, zaniżają poziom, a przepisy są takie, a nie inne, iż trzeba ich wpuszczać na boisko, żeby nie dostać surowych finansowych kar. ŁKS udowadnia, że może być inaczej, że to jest klub dla młodzieżowców, im przyjazny, dający szansę na grą i rozwój.
Za lkslodz.pl przypatrzy się dotychczasowemu ligowemu dorobkowi najmłodszych ligowych piłkarzy zespołu:
Antoni Młynarczyk (19 lat) – 751 minut (12 meczów) | 2 gole | 3 asysty
Łukasz Bomba (20 lat) – 630 minut (7 meczów)
Aleksander Bobek (20 lat) – 450 minut (5 meczów)
Jędrzej Zając (20 lat) – 389 minut (12 meczów) | 1 gol | 2 asysty
Jan Łabędzki (18 lat) – 106 minut (4 mecze)
Można? Można! A przecież w odwodzie jest jeszcze choćby wielce utalentowany Aleksander Iwańczyk.
Zatrzymajmy się przy Antonim Młynarczyku, który zaczynał jako szybki, odważny skrzydłowy, trochę jeździec bez głowy, którego trzeba dużo, dużo jeszcze uczyć. Tymczasem młody piłkarz szybko wyrósł na jednego z ważnych graczy zespołu, imponując techniką, precyzyjnym (wyćwiczonym!) strzałem z obu nóg, taktyczną odpowiedzialnością (gdy zespół w potrzebie wraca skutecznie na własne przedpole).
Jak widać trzeba trenerskiej, odwagi, nosa i zaufania, a okazuje się, że w polskiej piłce nie brakuje wielu obiecujących talentów.
20 października o godz. 17 ŁKS na stadionie im. Władysława Króla podejmie przedostatnią Stal Stalowa Wola. Rywale wygrali jeden mecz (przy sześciu zwycięstwach łodzian). Na wyjeździe w pięciu spotkaniach zdobyli jeden punkt (0:0 w Tychach).
Ocieplanie wizerunku w tak zdołowanym w Polsce sporcie, jak rugby, jest bezcenne. Na dodatek, gdy wiąże się ono z wyjątkowo szczytnym celem. Październik uznawany jest od lat na całym świecie za miesiąc świadomości raka piersi. Rugbiści reprezentacji Polski oraz Awenty Pogoni Siedlce postanowili dołączyć do tej inicjatywy. Ze wsparciem Miasta Siedlce, Mazowieckiego Szpitala Wojewódzkiego im. św. Jana Pawła II, Centrum Medyczno – Diagnostycznego oraz pod patronatem Fundacji Zdążyć Przed Rakiem rozegrają mecz pod hasłem „Wykopmy raka”. Towarzyskie spotkanie zaplanowano w sobotę 19 października o godzinie 15. Zawodnicy wystąpią w… różowych getrach.
Dla naszej reprezentacji będzie to ostatni test przed startem rozgrywek Rugby Europe Trophy, które „Biało-Czerwoni” zainaugurują w sobotę 16 listopada. Drużyna Kamila Bobryka i Tomasza Stępnia zmierzy się wówczas z Litwą na Narodowym Stadionie Rugby w Gdyni. Tydzień później czeka ją wyjazdowe starcie z Czechami w Pradze.
Biuro prasowe PZR: Rugbiści podają piłkę rękami, ale kopanie w tej dyscyplinie ma bardzo duże, taktyczne znaczenie. Dzięki kopom zdobywa się teren lub odrzuca napierającego przeciwnika. Poprzez kop można zdobyć również punkty po rzucie karnym, podwyższeniu, czy tzw. drop-goalu. Dlatego organizatorzy wydarzenia postanowili dosłownie i w przenośni „wykopać” raka i zorganizować mecz sparingowy w przerwie pomiędzy ligowymi rozgrywkami.
– Od początku naszym celem z Kamilem (Bobrykiem) był nie tylko rozwój sportowy, ale również zaangażowanie reprezentacji w różne inicjatywy, a przez to większa widoczność rugby i kadry narodowej. We Francji wiele klubów w październiku zmienia swoje herby na różowe, by przypominać o potrzebie badań profilaktycznych w kierunku rozpoznania raka piersi. Każdy z nas ma mamę, żonę, dziewczynę, siostrę i chcemy pokazać, że je wspieramy. Dla niektórych kobiet to może być najtrudniejszy mecz, ale dzięki takim kampaniom wiele z nich może uniknąć choroby. Dlatego podjęliśmy współpracę z Fundacją Zdążyć Przed Rakiem oraz Urzędem Miasta w Siedlcach, a symbolicznym gestem naszej solidarności będzie to, że zagramy ten mecz w różowych getrach – powiedział Tomasz Stępień, który razem z Kamilem Bobrykiem prowadzi reprezentację Polski.
Do pięknej akcji włącza się też piłkarska Betclic 1 liga. Podczas 13 kolejki kapitanowie zespołów zagrają w różowych opaskach, aby wyrazić swoje wsparcie dla akcji #RakNieGraFair. Kibice na stadionach będą mogli usłyszeć specjalne komunikaty zachęcające do regularnych badań profilaktycznych, bez względu na wiek i płeć. Dodatkowo, w przestrzeni internetowej dostępne będą infografiki i krótkie instrukcje, jak przeprowadzać samobadanie piersi – bo każdy krok ku zdrowiu się liczy!
Jak podaje sport.tvp.pl: W miejscowościach Legnica, Kołobrzeg, Łódź i Gdynia kibice tuż przed meczem będą mogli odwiedzić na stadionach różowe miasteczka profilaktyczne, gdzie przedstawiciele lokalnych oddziałów NFZ oraz stacji sanitarno-epidemiologicznych odpowiedzą na pytania dotyczące profilaktyki zdrowotnej. Arka Gdynia idzie o krok dalej – podczas meczu z Pogonią Siedlce, zawodnicy zagrają w różowych koszulkach dedykowanych tej akcji.
Szalony mecz na Stadionie Narodowym. Siedem minut beznadziejnej gry Polaków w defensywie, powiedzmy na poziomie Andory czy San Marino i przegrywanie meczu dwoma bramkami, nie przekreśliło nadziei i determinacji naszej drużyny, która ambitną i momentami składną grą, doprowadziła do wyrównania.
A w końcówce przez ponad kwadrans graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Niestety, nie zdołaliśmy strzelić zwycięskiego gola, choć mieliśmy jedną dobrą sytuację.
Mecz zaczął się fantastycznie dla naszej drużyny. Po odważnej akcji Urbańskiego, strzale z trudnej pozycji kapitana Zielińskiego i rykoszecie (minimum szczęścia zawsze jest potrzebne) piłka wylądowała w bramce. Trzeba podkreślić, pe na początku tej akcji trudno piłkę na pograniczu faulu wywalczył Bednarek.
Jedna udana akcja rywali po stałym fragmencie gry (niepotrzebny faul Szymańskiego) przyniosła wyrównanie. Niestety, nie było nikogo, kto choć próbowałby zablokować ten strzał. Niedopuszczalne! Nie można tak łatwo dać sobie wbić gola, gdy idzie i dominuje się na boisku. Tylko słabi mogą dopuścić do takiego klopsa.
Kolejna składna akcja rywali i juniorska postawa Dawidowicza, a może całej gry defensywnej drużyny, dała rywalom prowadzenie. Potem kolejne beznadziejne błędy naszej drużyny przyniosły dały (o, jakże za łatwo) rywalom trzeciego gola. Znów w antyroli roli wystąpił Dawidowicz.
To, że my graliśmy dobrze w piłkę przez pierwszy kwadrans nie ma żadnego znaczenia. Stracić trzy gole w siedem minut może San Marino, Gibraltar, Andora czy Estonia, ale nie drużyna, która chciałaby przynajmniej postraszyć futbolową Europę.
Na szczęście po fazie kompletnej beznadziei, indywidualny atak Zalewskiego dał kontaktowego gola, a za chwilę Kamiński przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem. Mógł być remis do przerwy!
Bardzo liczyliśmy na szybkiego gola po przerwie. Tymczasem przynajmniej trzy razy kapitalnymi interwencjami ratował nam skórę Bułka.
Gdy na boisku pojawił się Lewandowski, pojawiła się nadzieja, że może jednak coś się zmieni na naszą korzyść. I tak się stało. Po znakomitym podaniu kapitana Szymański strzałem z dystansu w róg doprowadził do wyrównania. Ba, gdyby dokładniejszy przy strzale głową był Bednarek mogliśmy prowadzić. Byłoby jednak za dużo szczęścia na raz.
W 76 minucie po brutalnym faulu na Lewandowskim bramkarz Chorwacji ujrzał czerwoną kartkę. Ostatnią fazę meczu graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Wypracowaliśmy sobie jedną sytuację, ale Urbański przeniósł piłkę nad poprzeczkę. Szkoda, choć remis jest sprawiedliwym wynikiem.
Optymistyczne jest to, że żadna z grających wczoraj reprezentacji młodzieżowych i juniorskich nie przegrała swojego meczu. Po dramatycznym pojedynku z Niemcami (3:3) nasza najstarsza drużyna młodzieżowa zagra na Euro 2025 na Słowacji.
Liga Narodów – kolejne mecze: piątek, 15.11.2024: Portugalia – Polska (20:45) poniedziałek, 18.11.2024: Polska – Szkocja (20:45)
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Po niezwykle bolesnej porażce z Koroną na własnym boisku piłkarze Widzewa trochę potrenowali i dostali cztery dni wolnego. Czy nastąpi wielki reset?! Miejmy nadzieję, że nie było przez te dni bez trenowania jak w znanym wierszu: jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola, tylko… trzymanie sportowego reżimu.
Kazimierz Górski czy Leszek Jezierski formę swoich piłkarzy oceniali na oko (wybitnych fachowców!) i nosa. Dziś o każdym futboliście drużyny, dzięki komputerom – bajerom, wiadomo wszystko – ile i jak grali, w jakiej są fizycznej dyspozycji. Czasem te komputerowe oceny okazują się złudne i wtedy wychodzi wielki klops. Przekonano się o tym w niejednym klubie. Oby, to wielkie fizyczne złudzenie, nie dopadło trenera Daniela Myśliwca i jego sztabu.
Teraz bowiem wkraczamy w taką fazę ekstraklasowych rozgrywek, w trakcie której zdecyduje się czy Widzew zostanie ligowym średniakiem – przeciętniakiem czy potrafi pokazać, że stać go na więcej.
Po okresie wypoczynku pressing łodzian będzie skuteczniejszy i przyniesie spodziewane bramkowo – punktowe korzyści, czy też narazi drużynę na kosztowne straty?! Czy ktoś nagle wybije się na wielkość i potrafi błyszczeć w ekstraklasie? Marzy się wszystkim, żeby kimś takim stał się Said Hamulić, który będzie mądrze uczestniczył w grze i strzelał gole, jak na zawołanie. Czy łódzka obrona to nie będzie tylko Rafał Gikiewicz i jedna wielka niewiadoma, tylko formacja, na której można polegać? Czy wreszcie pokaże się na boisku młody widzewiak, który nie będzie na doczepkę, a potrafi kreować wydarzenia na boisku?
Pytania, pytania, pytania… A pierwsza odpowiedź już 19 października. Wtedy to Widzew o godz. 14.45 zagra w Lublinie z beniaminkiem Motorem. Rywale w ostatniej kolejce ograli lidera ekstraklasy – Lecha (2:1) i to na jego boisku!
To był ŁKS! Łza się w oku kręci. Stoją od lewej: Włodzimierz Białek, Mirosław Bulzacki, Marek Dziuba, Jan Tomaszewski, Jan Marchewka, Jan Mszyca. Klęczą od lewej: Andrzej Grzywacz, Grzegorz Ostalczyk, Ryszard Polak, Andrzej Drozdowski, Jerzy Kasalik. Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka
17 października godz. 14 w sali ViP na pierwszym piętrze stadionu przy al. Unii im. Władysława Króla odbędzie się uroczysta promocja książki o znakomitym piłkarzu ŁKS – Mirosławie Bulzackim. To biografia zawodnika autorstwa Zbigniewa Popławskiego zatytułowana „Nie tylko Obrońca”. Zaproszeni zostali m.in. koledzy Mirosława Bulzackiego z drużyny reprezentacji Polski sprzed pięćdziesięciu lat Grzegorz Lato, Jan Domarski, Jerzy Kraska, trener Andrzej Strejlau, a także władze Łodzi, przyjaciele, działacze sportowi, delegacje Klubów Seniora ZPN z Polski.
Organizacji promocji książki podjął się Zarząd Główny w Łodzi Stowarzyszenia Dzieci Wojny w Polsce.Towarzyszyć promocji będzie wystawa przygotowana przez kustosza pamięci ŁKS Jacka Bogusiaka wspólnie z Irkiem Kowalczykiem i Tadeuszem Marczewskim. Wśród pamiątek są m.in.: wizerunek ełkaesiaka na banknocie, znaczku pocztowym, są też karykatury znanych rysowników. Warto przyjść, posłuchać, zobaczyć…
Data promocji nie jest przypadkowa. 17 października 1973 roku piłkarska reprezentacja Polski z Mirosławem Bulzackim w składzie wywalczyła zwycięski remis na Wembley (1:1) będący dla naszej drużyny przepustką na piłkarskie mistrzostwa świata. Mirek w tym spotkaniu grał po prostu znakomicie, wybijał nie raz i nie dwa piłkę z linii bramkowej, jako ostatnio kopnął ją w tym spotkaniu. Nie dziwi, że wraz z pozostałymi bohaterami pojedynku przeszedł do heroicznej historii polskiego futbolu i legendy, mogąc liczyć na wieczną pamięć wiernych polskiej piłce kibiców.
Mirosław Bulzacki w rozmowie ze sport.tvp.pl: – Wembley to…Wembley! Kawał historii, najważniejszy mecz w dziejach naszej piłki. Cieszę się, że dane mi było w nim wystąpić. Miałem zaledwie 23 lata, byłem najmłodszy w zespole. A żeby było śmieszniej, to na Wembley zagrałem w reprezentacji po raz trzynasty. Od tego meczu traktuję trzynastkę jak szczęśliwą liczbę, bo wcześniej kojarzyła mi się z pechem. Konsekwencją dobrej gry były dalsze powołania i tytuł Odkrycia Roku. Było to miłe wyróżnienie, przyznawane przez Piłkę Nożną i redaktora Stefana Grzegorczyka.
Jacek Bogusiak wspomina: – Wszystko zaczęło się w grudniu 1976 roku, gdy Mirek Bulzacki podarował mi swoje zdjęcie z autografem. Wiele, wiele lat czekałem na rewanż. Teraz mogłem dla wielkiego ełkaesiaka zorganizować pamiątkową wystawę.
Reprezentacja Polski przegrała 1:3 z Portugalią w starciu trzeciej kolejki Ligi Narodów. Zamiast zamurować bramkę i szukać jednej, dwóch, no może trzech okazji do kontry, staraliśmy się grać odważnie, otwarcie, bez kompleksów I to się niestety źle skończyło.
Powiedzmy wprost: na wysoką ocenę zasłużył sobie tylko bramkarz Łukasz Skorupski, prezentujący wysoki sportowy poziom. Pozostali? Niektórzy mieli niezłe momenty: Piotr Zieliński – bramka, Jakub Kiwior – skuteczny blok, Nicola Zalewski – brak stresu w pojedynkach jeden na jeden, dobre powroty do obrony. I to by było na tyle.
– Ambicji nie brakowało… Chorwacja to nie Portugalia, będzie lepiej – napisał Zbigniew Boniek. Czy to optymizm bez pokrycia?
Michał Probierz: – Jest grupa piłkarzy, która dołączyła do reprezentacji i pokazała, że potrafi grać w piłkę. Niezadowoleni jesteśmy z tego, że tracimy bramki za łatwo i nad tym będziemy pracować
. Szukamy różnych rozwiązań, dowołujemy różnych zawodników i mam nadzieję, że ci zawodnicy będą grali jeszcze więcej w klubach. Bo widać tego efekty.
Piotrek Zieliński wytrzymał dziś całe spotkanie, choć wcześniej miał z tym problem. Teraz na pewno będą zmiany i zrobimy wszystko, byśmy wygrali z Chorwacją, bo to dla nas bardzo ważne spotkanie.
Robert Lewandowski: – Ja nie jestem pomocnikiem, że będę schodził i miał dużo kontaktów z piłką na własnej połowie. Nie o to chodzi, bo tak mogę sobie pograć na treningu, a w meczu powinienem być bliżej pola karnego i tam czekać na dośrodkowania, zagrania, piłki, że coś się wydarzy. To jest coś, co musimy poprawić albo zmienić.
Maximilian Oyedele ma za sobą debiut w seniorskiej reprezentacji Polski. Po meczu 19-latek wymienił się koszulką ze swoim niedawnym klubowym kolegą. Portugalczyk Bruno Fernandes w mediach społecznościowych zwrócił się do Polaka. -Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, dzieciaku – napisał.
Niestety, gros głosów po debiucie było niezwykle krytycznych. Co na to Michał Probierz?
– Jeżeli chodzi o Maxiego, to uważam, że pierwszą połowę miał solidną. Był pod graniem, szukał grania. Uważam, że możemy mieć zawodnika, który w przyszłości na tej pozycji będzie grał – powiedział.
– Nie można mu robić takiej krzywdy, rzucając takie słowa, że przeszedł obok meczu – dodał Piotr Zieliński- Starał się chłopak, jest młody, na pewno dużo jeszcze przed nim. Uważam, że ma duży potencjał i fajne możliwości, żeby na tej „szóstce” grać .
We wtorek o godz. 20.45 w kolejnym meczu Ligi Narodów Polacy na PGE Narodowym zmierzą się z Chorwatami.
ŁKS wygrał zdecydowanie w Tychach z GKS 3:0, bo przez 60 minut dominował na boisku, zmuszając rywala do obrony w jedenastu własnego przedpola. Potem jednak było zdecydowanie gorzej. Niestety, stało się tak, gdy na boisku pojawili się rezerwowi. Popełnili sporo błędów, pozwolili odrodzić się sportowo tyszanom i dali szansę wykazania się ponadprzeciętnymi umiejętnościami bramkarzowi Bobkowi.
Kolejny mecz pokazał niestety, że trener Dziółka ma jedenastu – dwunastu piłkarzy, na których może polegać. To za mało, żeby skutecznie walczyć o czołowe lokaty w I lidze. Tymczasem musi zajść przynajmniej jedna zmiana w jedenastce, bo za nadmiar żółtych kartek wypadł ze składu obrońca Wiech. W każdym razie jest sporo czasu, żeby popracować nad formą rezerwowych.
Na razie łodzianie są na szóstym miejscu, gwarantującym udział w barażach. 20 października o godz. 17 ŁKS na stadionie im. Władysława Króla podejmie przedostatnią Stal Stalowa Wola. Rywale wygrali jeden mecz (przy sześciu zwycięstwach łodzian). Na wyjeździe w pięciu spotkaniach zdobyli jeden punkt (0:0 w Tychach).
ŁKS wygrał szósty ligowy mecz, trzeci na wyjeździe. Dominował na boisku do czasu, gdy weszli na boisko rezerwowi, którzy dali słabe zmiany. Na szczęście znakomitymi interwencjami popisywał się Bobek.
Na mecz w Tychach wrócił do jedenastki ŁKS Mokrzycki. Został w niej, mimo niewykorzystanego ostatnio karnego, Pirulo.
Po kwadransie z hakiem ŁKS wypracował sobie trochę przypadkiem bramkową sytuację, ale Pirulo z ośmiu metrów posłał piłkę nad poprzeczkę. ŁKS miał inicjatywę. Po inteligentnym podaniu Pirulo, strzał Arasy z ostrego kąta obronił Łubik. Nikt nie zdążył z dobitką. Hiszpan miał kolejną szansę, ale strzelił metr obok słupka.
Wreszcie, ruszył do ataku z lewej strony Młynarczyk. Po jego dokładnym dośrodkowaniu Feiertag głową skierował piłkę w róg bramki gospodarzy. To piąty gol Austriaka.
ŁKS poszedł za ciosem. Po znakomitym prostopadłym podaniu Mokrzyckiego, Pirulo wykorzystał sytuację sam na sam. To jego pierwszy gol w sezonie. Młynarczyk miał szansę strzelić trzeciego gola dla ŁKS po indywidualnej akcji w polu karnym, ale jego uderzenie obronił Łubik. Podobnie, jak po strzale z drugiej strony Arasy. Łodzianie mieli inicjatywę, przewagę, chcieli strzelić bramki, zdobyli dwie i do przerwy zasłużenie prowadzili.
Pierwsza akcja łodzian, a właściwie juniorska strata gospodarzy, drugiej połowy przyniosła trzeciego gola. Młynarczyk trafił w słupek, ale Arasa nie miał problemów, żeby posłać piłkę do pustej bramki. To jego szóste ligowe trafienie. Potem łodzianie kontrolowali boiskowe wydarzenia. Gdyby byli dokładniejsi, bramek mogło być więcej.
Zmiany niestety nie wyszły gościom na dobre. Rezerwowi nie trzymali poziomu. Tutyskinas popełniał błąd za błędem. W tej sytuacji musiał wykazać się Bobek i wykazał, interweniując po prostu znakomicie w czterech wydawać by się mogło beznadziejnych sytuacjach.
Będą zmiany w defensywie łodzian, bo Wiech ujrzał czwartą żółtą kartkę. 20 października o godz. 17 ŁKS podejmie Stal Stalowa Wola.
Przed meczem Widzewa z Koroną była minuta ciszy pamięci wybitnego, zmarłego dziennikarza – Bogusława Kukucia. Przy jego pulpicie na stadionie zapalono symboliczny czerwony znicz. Niestety, nie było zwycięstwa, które znakomicie uczciłoby jego pamięć. To niespodzianka, łodzianie byli faworytami, a jednak… Widzew doznał trzeciej ligowej porażki, pierwszej na swoim boisku.
Przejdźmy do meczu. Tego można się było spodziewać. Miejsce w wyjściowej jedenastce Widzewa stracił słabiutko do tej pory grający Gong (ciekawe, kto za nim tak lobbował?!). Jego miejsce zajął Sypek.
Po kwadransie nijakiej gry pojawiła się przynajmniej… kontrowersja. Interweniujący Mamla, piąstkując trafił w piłkę, ale i w głowę Alvareza. Pracujący w wozie VAR arbiter Marciniak słusznie nie dopatrzył się konieczności podyktowania jedenastki.
Za chwilę powinna być bramka dla łodzian. Niestety Cybulski (po znakomitym prostopadłym podaniu Ibizy) w sytuacji sam na sam z bramkarzem próbował lobować, ale z 20 – 25 metrów posłał piłkę wysoko nad poprzeczkę.
Jeszcze lepszą sytuację zmarnował Dalmau, który po odbiciu piłki przez Gikiewicza, strzelając do pustej bramki, trafił w… bramkarza łodzian.
W doliczonym czasie pierwszej połowy pokazał się Sypek. Dokładnie dograł do Alvareza, ale co z tego, skoro pomocnik fatalnie spudłował. W sumie walki więcej niż efektywnego grania.
Druga połowa zaczęła się od skutecznej obrony Gikiewicza, który nie dał się zaskoczyć strzelającemu z ostrego kąta w dogodnej sytuacji Fornalczykowi. Potem Widzew atakował, ale nic z tego nie wynikało, choć po strzale Żyry musiał się trochę natrudzić Mamla.
Odpowiedź Korony była… miażdżąca. Gikiewicz obronił piłkę po strzale z rzutu wolnego Błanika, ale był bezradny przy dobitce Nagamatsu. Dwaj rezerwowi dali prowadzenie kielczanom!
Rosła nerwowość na ławce rezerwowych Widzewa. Czerwoną kartkę ujrzał Zniszczoł – asystent trenera Myśliwca. Starania łódzkich piłkarzy (nawet obecność Gikiwicza w polu karnym rywali) zdały się psu na budę i w tej sytuacji gospodarze zeszli z boiska ze spuszczonymi głowami.
ŁKS przegrał u siebie ligowy mecz z Wisłą Płock, choć wcale nie musiał, ba, nie powinien. Przez gros spotkania był lepszym zespołem, wypracował więcej dogodnych sytuacji, ale nie umiał ich wykorzystać.
Skoro było tak dobrze, dlaczego skończyło się tak źle? Po pierwsze w sposób klasyczny dla siebie łodzianie zachowali się przy straconym golu. Czyli…? Jak żółtodzioby – pilnując strefy pola karnego, a nie przeciwnika, dając mu ogrom miejsca i czasu do wykonania celnego strzału. Gra defensywna ŁKS to jest ciągle element do radykalnej poprawy!
Na barkach jednego zawodnika, w tym wypadku Antoniego Młynarczyka, nie da się przez cały czas utrzymać odpowiedzialności za ofensywną grę zespołu. Super, że zdolny chłopak robi wyraźne postępy, ale w pojedynkę niewiele zdziała.
Pozostali gracze byli albo słabi, albo mało widoczni, albo nieskuteczni. Andreu Arasa chyba za szybko uwierzył w swoją gwiazdę – łatwość i efektywność dryblingu oraz precyzję strzału. Tym razem więcej było szamotaniny i chaosu niż gry pożytecznej dla zespołu. Pirulo próbował, ale więcej w tej grze tracił niż zyskiwał dla siebie i drużyny, choć jego powroty do defensywy warte są docenienia.
Stefan Feiertag był w tym meczu raczej kołkiem w ligowym płocie niż niebezpiecznym napastnikiem – spóźniony, zagubiony nie był w stanie pomóc w zdobyciu gola i choćby jednego ligowego punktu.
Przegrany mecz pokazał, że ŁKS nie może osiąść na laurach. Musi się cały czas doskonalić, bo do I-ligowej stabilności i zaufania jeszcze mu sporo brakuje.
Miejmy nadzieję, że ta porażka nie będzie przyczyną sportowej zapaści, a momentem mobilizującym do szybkiej ligowej rehabilitacji. W niedzielę o godz. 17 ŁKS zmierzy się w Tychach z mocno zdołowanym GKS (transmisja na TVPSPORT.PL), który w ciągu sześciu dni w dwóch spotkaniach stracił… dziewięć bramek. Oby ŁKS nie pozwolił tyszanom wstać z kolan.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.