Rezerwowy Pafka

Tag: piłka nożna (Page 2 of 39)

Ech, były takie czasy, gdy na meczowe koszulki trzeba było zakładać… lekkoatletyczne startowe numery!

Marny koniec wielkiej, futbolowej przygody Kotwicy Kołobrzeg. Klub ma 7 milionów długu, nie płaci piłkarzom, właśnie spadł z I ligi, a symbolicznym znakiem tego upadku okazała się… koszulka. Jak podaje Onet: Sieć obiegło zdjęcie koszulki Joshuy Pereza, na której nazwisko Salwadorczyka było dopisane… ręcznie i naklejone na jego trykot.

Przypomniały mi się stare, zamierzchłe czasy (oby nigdy już nie wróciły!), gdy na półkach nie było nic lub prawie nic, a kłopot ze sprzętem sportowym był ogromny. Ta sytuacja, gdyby zdarzyła się dziś, byłaby przedmiotem internetowych drwin i memów. Oglądalność byłaby ogromna, choć nie o taką by chodziło.

Mieliśmy grać ligowy mecz w hokeju na trawie. Koszulki były, wszystkie w jednakowym kolorze, ale… gładkie, nie było na nich numerów. Nikt wtedy nie myślał o naklejaniu czegokolwiek, poprosiliśmy o pomoc trenujących w naszym klubie lekkoatletów. Pożyczyli nam swoje numery startowe – zakładane przez głowę, zawiązywane na plecach. Ja grałem bodaj z numerem 157. Inni mieli jeszcze wyższe… Taka prawda – graliśmy z numerami, których nigdy wcześniej, ani później, w historii polskiego hokeja (i nie tylko hokeja) nie było.

Lata później, gdy jednak nadal było ciężko, jako oldboye na tradycyjny turniej do NRD (było takie państwo!) musieliśmy zabrać trykoty naszych juniorów, o przynajmniej dwa numery za… małe. Innych w klubie w tym momencie nie było. Można sobie wyobrazić, jak się w nich prezentowali starsi panowie z brzuszkami, jak ciężko się grało w takich sportowych pancerzach, a jak trudno oddychało.

Gdy, też w dawnych czasach, grywałem w dziennikarskiej futbolowej drużynie FC Publikator koszulki, które zakładaliśmy, a które spod ziemi wytrzasnął dobry duch i szef tej drużyny – Stefan Szczepłek, były przedmiotem powszechnej zazdrości. Każdy chciał je mieć, ale to był symbol i zarazem duma naszego zespołu. To był nasz bezcenny skarb. Strzegliśmy koszulek, jak oka w głowie, skrupulatnie odliczając czy po meczu są wszystkie.

Stefanowi zamarzyło się, żebyśmy do tych wspaniałych koszulek mieli wspaniałe getry, takie jakie nosili piłkarze New York Cosmos, drużyny w której grali m.in. Kazimierz Deyna czy Stasio Terlecki. Pojechałem do jednej z podłódzkich miejscowości, do zakładu, który robił… skarpetki i rajstopy, żeby takie cuda nam stworzyli. Wściekły dyrektor pogonił mnie gdzie pieprz rośnie, grzmiąc, że gówniarzom w krótkich spodenkach w głowie się przewróciło, bo nikt i nigdy w Polsce takich fantazyjnych getrów nie wyprodukuje. Jakie to szczęście, że się i to jak, pomylił!

Gdyby dziś ŁKS miał tak bramkostrzelnego napastnika, jak Andrzej Milczarski, to pewnie cieszyłby się z awansu do ekstraklasy!

Zdjęcia: archiwum Jacka Bogusiaka

Przed meczem ŁKS – Znicz odbyło się spotkanie z jedną z klubowych legend – napastnikiem Andrzejem Milczarskim. Ech, dziś polskie kluby oddałyby królestwo za takiego walczącego bez kompromisów w polu karnym, przebojowego, bramkostrzelnego napastnika.

Spotkanie prowadził Piotr Andrzejczak. Uczestniczyła w nim grupa Ełkaesiak czyli: Jacek Bogusiak, Tadeusz Marczewski, Ireneusz Kowalczyk i Jerzy Leszczyński. Nie zabrakło zdjęć i pamiątek pokazujących sportowy dorobek Andrzeja Milczarskiego.

Andrzej Milczarski w rozmowie z Piotrem Andrzejczakiem

Jacek Bogusiak, przedstawia: – W 169 meczach w ekstraklasie w barwach ŁKS Andrzej strzelił 45 goli dla drużyny z al. Unii. Czy trzeba lepszej wizytówki!

Raz napastnik założył na głowę słynny melonik darowany przez Jacka Bogusiaka, każdemu piłkarzowi ŁKS, który zapisał na swoim koncie hat – tricka. Stało się to w 1982 roku, gdy w pojedynku z Motorem, Andrzej Milczarski strzelił trzy gole w 2, 53 i 86 minucie, a ŁKS wygrał przy al. Unii z Motorem Lublin 4:2.

Jacek Bogusiak przypomina: Andrzej Milczarski to nie tylko wyjątkowy napastnik, ale też a raczej przede wszystkim, odważny facet z charakterem. W latach 70. w Mielcu nie bał się stanąć w obronie fanów ŁKS, zaatakowanych przez miejscowych kiboli. – Gdy zobaczył, że troje kibiców ŁKS jest w niebezpieczeństwie, zatrzymał autokar wiozący drużynę na mecz i ruszył na pomoc. Z kolei, gdy napastnicy zobaczyli zdeterminowanego, potężnego gościa, który jest gotowy bronić swoich do upadłego, dali sobie spokój – przypomina Jacek Bogusiak, który przed laty był szefem klubu kibica ŁKS.

Dziś były piłkarz ŁKS toczy heroiczną walkę o zdrowie i bardzo dziękuje personelowi oddziału onkologii szpitala im. Mikołaja Kopernika za walkę o to, by mógł wrócić do zdrowia. Wielką pomoc okazali i okazują mu: dr Anna Papis-Ubych, dr Barbara Łochowska, dr Zbigniew Zbróg.

ŁKS. Najciemniej jest pod latarnią. Dlaczego łodzianie nie dostrzegli i nie zakontraktowali tego utalentowanego piłkarza?

Fot. ŁKS Łódź

Adam Graf przestrzelił po raz kolejny. Dokonane przez niego transfery w większości były nieudane i doprowadziły do tego, do czego doprowadziły czyli mizernego jedenastego miejsca ŁKS w rozgrywkach I ligi. Może zatem dobrze, że nie on w nowym rozdaniu będzie w pierwszej kolejności odpowiadał za transfery.

Ostatni nieudany mecz ze Zniczem znów zasiał ziarno wątpliwości: jest podstawa na której można budować solidny zespół walczący o ekstraklasę czy jej nie ma. Nowi, lepsi gracze tak czy tak będą zespołowi potrzebni.

W tej sytuacji taka transferowa przestroga. ŁKS szukał nowych piłkarzy gdzie tylko się dało – w kraju i za granicą. Znalazł w większości, co tu kryć marnych. A miał tuż pod bokiem prawdziwy talent, wschodzącą gwiazdeczką polskiej piłki, tylko do oszlifowania.

W I lidze grali piłkarze, którzy pomogliby wejść łodzianom na wyższy sportowy poziom. A ŁKS? Jakby ich kompletnie nie zauważał, oddając walkowerem fakt, że jest się na miejscu i widzi na co dzień, kto gdzie i jak gra w piłkę nożną na zapleczu ekstraklasa.

W pojedynku ze Zniczem łódzką defensywę rozstawiał po kątach, zmuszając ją momentami do kompromitujących zagrań 20-letni ofensywny pomocnik Wiktor Nowak. Nic, tylko natychmiast podpisywać z nim transferową umowę. Niestety, to już jest chyba niemożliwe. Wcześniej zrobił to Górnik Zabrze i Wiktor ma w nowym sezonie bronić barw śląskiej drużyny. Smutek, żal, zgrzytanie zębów i nauczka płynąca dla ŁKS na przyszłość: najciemniej jest pod latarnią.

ŁKS. Miało być podniosłe, zwycięskie pożegnanie Dankowskiego i Pirulo. Była sportowa katastrofa w defensywie i ligowa porażka

Pieniądze w futbolu nie grają. Znicz wydał na pośredników sprowadzonych piłkarzy 35 tysięcy złotych, ŁKS ponad 600 tysięcy i… Drużyna z Pruszkowa ograła łodzian, niczym futbolowe dzieci, plasując się w tabeli na koniec rozgrywek wyżej od ŁKS. To powinno dać do myślenia działaczom i nowemu trenerowi gospodarzy – Szymonowi Grabowskiemu.

Szkoda, po czterech zwycięstwach pod wodzą Zbigniewa Robakiewicza (będzie w nowym sezonie asystentem), drużyny doznała na sam koniec bolesnej porażki.

W podstawowej jedenastce pojawili się dwaj piłkarze, którzy odchodzą z ŁKS: Dankowski i Pirulo. Potem ełkaesiacy tworzyli pożegnalne szpalery, gdy obaj schodzili z boiska. Były zatem podniosłe momenty, ale najważniejsza jest gra. A ta po przerwie… lepiej jak najszybciej zapomnieć!

Mecz zaczął się znakomicie dla ŁKS. Już w 10 min Balić strzelił sprzed pola karnego. Piłka odbiła się od jednego z rywali i zupełnie zmyliła Napieraja, który mógł tylko patrzeć, jak futbolówka wpada do bramki.

Niby przeważał Znicz, ale to łodzianie strzelili drugiego gola. Wzięch świetnie podał do Norlina, ten wykorzystał sytuację sam na sam. Niestety, okazało się, że był na pozycji spalonej.

Druga połowa zaczęła się od przewagi łodzian, którzy wypracowali dwie okazje, ale… gola zdobyli goście. Najpierw ratowała ŁKS poprzeczka, ale przy dobitce pogrążył gospodarzy były ełkaesiak. Okhronchuk dopełnił tylko formalności. Znicz przeważał, Majewski trafił w poprzeczkę, a chwilę później po katastrofalnych błędach w obronie łodzian, na listę strzelców wpisał się Kendzia.

Mogła być szybka odpowiedź, ale piłka po uderzeniu Młynarczyka poszybowała nad poprzeczkę. Potem doskonałą sytuację zmarnował Sitek. To się zemściło. W odpowiedzi, po kolejnej wielkiej wtopie w defensywie łodzian, przypadkowy strzał Majewskiego trafił do siatki. Inna sprawa, że 38-letni Majewski robił na boisku za profesora, podobnie jak jego kolega z drużyny – Nowak, który niemiłosiernie ogrywał, wręcz ośmieszał obrońców łodzian. Dziecinny błąd byłego gracza ŁKS – Koprowskiego pozwolił zdobyć kontaktowego gola gospodarzom. To było jednak na tyle…

Ponad 7 tysięcy kibiców obecnych na stadionie przy al. Unii mogło się czuć rozczarowanych postawą drużyny i w efekcie porażką. Prawda jest taka, że żadne podniosłe pożegnania tego nie zmienią.

ŁKS -Znicz Pruszków 2:3 (1:0)

1:0 – Balić (10), 1:1 – Okhronchuk (50), 1:2 – Kendzia (61), 1:3 – Majewski (70), 2:3 – Mrvaljević (82)

ŁKS: Bomba – Dankowski (66, Majcenić), Fałowski, Rudol, Głowacki – Mokrzycki, Wysokiński, Pirulo (57, Kupczak) – Norlin (57, Sitek), Wzięch (78, Mrvaljević), Balić (57, Młynarczyk)

Marek Chojnacki – nikogo takiego nie było przed nim w polskim futbolu. Stał się legendą – tak męskiej, jak i żeńskiej rodzimej piłki nożnej. To ogromna strata, że mówi: pas!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

25 maja na stadionie przy ul. Milionowej po meczu ligowym Grot SMS nastąpi pożegnanie trenera Marka Chojnackiego, który kończy swoją szkoleniową przygodę. Jest jedynym człowiekiem polskiego futbolu, którego trzeba uznać za ikonę i legendę tak męskiej, jak i kobiecej piłki nożnej w naszym kraju!

Gdy objął kobiecą drużynę SMS, spotkaliśmy się na ulicy, rozmawialiśmy o tej decyzji, zastanawiałem się po cichu: po co mu to – swoista emerytura, boczny tor, chwilowa przerwa od męskiej piłki?! Wiedziałem zawsze jaki jest Marek – ambitny, konsekwentnie dążący do celu, prawdziwy wojownik – tak w życiu, jak i na boisku. Bezkompromisowy, prawdziwy sportowiec. Ale nie myślałem, że wykona taką tytaniczną, dobrą robotę w kobiecej piłce!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Marek, jak zawsze, podszedł do kolejnego zawodowego wyzwania niezwykle serio. Zbudował system, strukturę działania, która pozwoliła wychowywać kolejne pokolenia zdolnych futbolowo dziewczyn, a potem promować je w coraz lepszej lidze i przede wszystkim w coraz mocniejszej drużynie UKS SMS. No, Marek nie miał wyjścia – patron szkoły, wybitny, wyjątkowo trener Kazimierz Górski, zobowiązywał do takiego działania! I Marek był konsekwentny, skuteczny – wybitny fachowiec, który wniósł do kobiecego futbolu tak konieczny powiew profesjonalizmu.

Najpierw w 452 meczach bronił barw drużyny ŁKS. Potem szkolił z dobrym skutkiem facetów. A od 2016 roku został trenerem żeńskiej sekcji UKS SMS Łódź i zdobył wszystko co możliwe w polskiej piłce kobiecej. . Od awansu do Ekstraligi Kobiet po mistrzostwo Polski, wicemistrzostwo Polski, brązowy medal Ekstraligi, Puchar Polski kończąc na eliminacjach o Ligę Mistrzyń. To właśnie za jego trenerskiej kadencji w seniorskiej drużynie reprezentacji Polski zadebiutowało aż 11 zawodniczek UKS SMS. W UKS SMS Łódź jako trener prowadził drużynę w 253 spotkaniach.

Przypomnijmy. Przy al. Unii przed meczem ŁKS z Odrą Marek Chojnacki był gościem klubu podczas specjalnego spotkania. Jak podaje kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak główny udziałowiec ŁKS Dariusz Melon wręczył Markowi Chojnackiemu pamiątkową koszulkę z napisem „Haczyk, 452”, co przypomina o liczbie rozegranych w ŁKS meczach. Uroczystość prowadził red. Piotr Andrzejczak z Radia Łódź.

Na spotkaniu obecni byli znakomici piłkarze i trenerzy ŁKS i nie tylko oni – zaproszeni przez dyrektora do spraw marketingu – Marcina Klimaszewskiego: Zygmunt Gutowski, Mirosław Bulzacki, Ryszard Polak, Andrzej Milczarski, Włodzimierz Białek, Leszek Kwaśniewicz, Arkadiusz Klimas, Grzegorz Wesołowski, Rafał Niżnik, Witold Bendkowski, Włodzimierz Tylak, Wiesław Pokrywa, dr Stanisław Ferszt oraz były kierownik drużyny Wacław Kaczmarek.

Jacek Bogusiak z Tadeuszem Marczewskim przygotowali na kilkunastu planszach mini wystawę przypominającą występy Marka Chojnackiego w ŁKS. Dział marketingu ŁKS przygotował wiele zdjęć, na których główny bohater uroczystości składał autografy. Przedstawiciele Grupy Ełkaesiak rozdawali najmłodszym chorągiewki ŁKS oraz specjalne znaczki.

Archiwum Jacka Bogusiaka

Napisałem o Marku Chojnackim z okazji jego 65. urodzin, że dziś, tak dobry obrońca, byłby w reprezentacji… noszony na rękach! Mówił skromnie: – Byłem wyróżniającym się zawodnikiem, ale i tak ciut odstawałem od tych występujących regularnie w reprezentacji. Powiedzmy jednak, że tak skutecznego, pewnego swoich interwencji, solidnego, nie schodzącego poniżej dobrego poziomu piłkarza dziś w polskiej defensywie po prostu nie ma.

Dla sport.tvp.pl powiedział: Gdybym chciał to wszystko dobrze policzyć, to w kadrach młodzieżowych wystąpiłem ze 100 razy. A była jeszcze reprezentacja B. I jeśli się zastanowić, to dzięki piłce objechałem cały świat.

Archiwum Jacka Bogusiaka

Haczyk – taki miał pseudonim – był wychowankiem MKS Łodzianki, klubu którego już nie ma, bo możni łódzkiej piłki (w tym ŁZPN! – nie do wybaczenia) pozwolili, żeby zniknął ze sportowej mapy miasta. W personalnej ankiecie w czasach, gdy był zawodnikiem mówił, że jego zdaniem najlepsi piłkarze to – w Polsce: Stanisław Terlecki, a na świecie – Diego Maradona. Znakomite wybory, z którymi trzeba i dziś się zgodzić! W rozmowie ze sport.tvp.pl Marek Chojnacki mówi: – Cieszę się życiem, jestem szczęśliwym człowiekiem. Jestem chyba skazany na sport i mam nadzieję, że będzie mi towarzyszył do końca życia.

Archiwum Jacka Bogusiaka

Od zera do bohatera. Lubomir Tupta zdobył bramkę, zaliczył asystę. Czy powinien zostać w Widzewie?

Fot. widzew.com

Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz – ta zasada po raz nie wiem który, sprawdziła się znakomicie. Piłkarski życiorys przemawiał do wyobraźni. 27-letni Słowak Lubomir Tupta (180 cm wzrostu) miał za sobą bogatą sportową karierę: grał we Włoszech, w… Wiśle Kraków, ostatnio w Slovanie Liberec, gdzie w 53 spotkaniach zdobył 9 goli, zaliczył 8 asyst. 11 razy bronił barw Słowacji ((wystąpił na Euro 2024 – między innymi w 1/8 finału przeciwko Anglii).

A w Widzewie? Tu szło mu, jak po grudzie. Miał zdobywać gola za golem, a tymczasem w 10 spotkaniach zaliczył jedną asystę. Wydawało się, że można spisać go na straty. Oddać po wypożyczeniu z powrotem do Liberca bez cienia żalu.

A tymczasem nadszedł mecz numer 11 Lubomira w łódzkich barwach. Niby nieważny, niby o nic, a być może niezwykle istotny dla dalszych futbolowych losów piłkarza. Przeciwko Puszczy Tupta zagrał tak, że miał wielki udział w końcowym sukcesie widzewiaków (2:0). Popisał się inteligentnym, precyzyjnym strzałem i znakomitym prostopadłym podaniem, po którym padł drugi gol. Trafił do jedenastki kolejki.

Przełom, przełamanie, milowy krok w dobrym kierunku? Sam chciałbym wiedzieć, podobnie jak szefowie Widzewa. To jednak nie ja, a oni muszą zdecydować, czy warto dalej inwestować w słowackiego piłkarza i wykupić go z Liberca.

Tupta może ich przekonać do siebie kolejnym udanym występem. Dobra wiadomość jest taka, że podpora defensywy Widzewa i jeden z najlepszych piłkarzy zespołu w tym sezonie – Mateusz Żyro ma podpisać nowy kontrakt.

W ostatniej ligowej kolejce 24 maja o godz. 17.30 Widzew zagra w Częstochowie z Rakowem. W Łodzi górą był Raków, który wygrał 3:2. Teraz może być inaczej, także dzięki słowackiemu napastnikowi?! Transmisja w TVP Sport.

Trener Ryszard Robakiewicz – nieoczywisty bohater drużyny ŁKS!

Fot. ŁKS Łódź

Jak niewiele potrzeba, żeby osiągnąć ligową przyzwoitość, wygrać cztery spotkania z rzędu, strzelić dziesięć bramek i stracić tylko jedną. Wystarczy spełnić jedną z podstawowych futbolowych zasad, że gra zaczyna się od defensywy.

Trener Ryszard Robakiewicz, nieoczywisty bohater ostatnich tygodni, uporządkował grę zespołu, szczególnie w defensywie, uczynił ją racjonalną, skrojoną na miarę, a nie na wymyślone, taktyczne zawiłości lub brak jakichkolwiek zasad (ach ten nieszczęsny Ariel Galeano). I są wygrane. Jaka szkoda, że w meczach o nic. Ale zawsze… Na ich podstawie można budować fundamenty pod nowy sezon i nową, lepszą, skrojoną na miarę ekstraklasy, drużynę.

Ryszard Robakiewicz ma ogromną wiedzę o piłce nożnej – tę praktyczną i teoretyczną, potrafi czytać boiskowe wydarzenia, dokonywać w trakcie spotkania zmian w sposobie grania i w składzie drużyny. Pressing w końcówce pojedynku z Polonią w Warszawie przyniósł bramkę i zwycięstwo. Dali je piłkarze rezerwowi, którzy pojawili się na boisku.

To nie jedyne plusy pracy Ryszarda Robakiewicza. Pod jego okiem wielki krok do przodu zrobił (bo dostał szansę!) Mateusz Wzięch. Swoją szansę wykorzystuje też bramkarz Łukasz Bomba. Mateusz Wysokiński pokazał możliwości, tak w grze defensywnej, jak i tworzeniu akcji zaczepnych. To kolejny piłkarz, w którego warto dalej inwestować.

Plusów jest zatem sporo. Dobrze by było nie zatrzeć tego dobrego sportowego wrażenia ostatnią ligową grą. 25 maja o godz. 17.30 łodzianie podejmą Znicz Pruszków. Jesienią padł remis 2:2, a zespół z Pruszkowa wyrównał w doliczonym czasie gry. Teraz po ostatnim zwycięstwie ma dwa punkty przewagi nad ŁKS.

A Ryszard Robakiewicz? Będzie w sztabie nowego szkoleniowca ŁKS – Szymona Grabowskiego. Oby ta współpraca układała się na miarę kolejnych ligowych zwycięstw i upragnionego awansu.

Poważna futbolowa kara zamieniła się w kabaret. Wisła Kraków czarno na białym pokazała, jak dać się wykartkować przed ważnymi meczami

Polską ligową piłkę nożną łatwo, bardzo łatwo, za łatwo można doprowadzić do absurdu. Tak właśnie było podczas pojedynku Wisły Kraków ze Stalą Stalowa Wola (5:0), gdzie było trochę krakowskiego grania, ale więcej futbolowego zażenowania. Wiślacy (Marko Poletanović, Kacper Duda, Marka Carbo i Angel Rodado) hurtowo łapali czwarte żółte kartki, by w barażach móc wystawić najmocniejszy skład.

Cel uświęca środki. Poważna futbolowa kara zamieniła się w farsę. Obrazki z Krakowa, powiedzmy wprost, były żenujące. Okazało się przy okazji, że grający w Polsce piłkarze potrafią nie tyle dobrze grać, co prezentować aktorskie, może bardziej kabaretowe umiejętności.

Przykre, ale prawdziwe. Wiślacy mogliby spokojnie wystąpić ze skeczem podczas na przykład Polskiej Nocy Kabaretowej. Ciekawe, z jaką reakcją publiczności by się spotkali. Więcej byłoby gwizdów i szydery niż braw?

Moim zdaniem lepszym rozwiązaniem byłoby ściągnięcie pomysłu z rugby, gdzie żółta kartka oznacza automatycznie wykluczenie z gry na dziesięć minut. Taka sytuacja w futbolu mogłaby ciekawie wpłynąć na przebieg (szczególnie w końcówce) boiskowych wydarzeń. Nie byłoby nerwowego liczenia, kto i który kartonik ujrzał na piłkarskim boisku i nie zamieniano by boiskowej Temidy w swoją własną karykaturę.

ŁKS pod wodzą Ryszarda Robakiewicza wygrał czwarty mecz z rzędu. Tym razem pokonał w Warszawie walczącą o baraże Polonię!

ŁKS wygrał pod wodzą Ryszarda Robakiewicza cztery mecze z rzędu, w tym prestiżowe: z Ruchem w Chorzowie i Polonią w Warszawie. W tych czterech pojedynkach, co warte podkreślenia, łodzianie stracili tylko jednego gola!

Ełkaesiacy grali w stolicy bez wykartkowanego kapitana Kupczaka (opaskę przejął Głowacki). Dobre minuty w poprzednich meczach dały pierwszy skład Wzięchowi. Spotkania przez większość czasu było nudne, jak flaki z olejem. Goście pilnowali swojego przedpola, warszawianie remisu, który dawał im pewną grę w barażach i to oni się przeliczyli. Schodzili z boiska pokonani.

Już w 40 sekundzie łodzianie mogli przegrywać. Na szczęście po główce z siedmiu metrów niepilnowanego Zjawińskiego, piłka wylądowała w rękach Bomby. Łodzianie zaczęli mecz od chaosu, niepotrzebnych fauli , ale… Potem były składne akcje, w których nie popisał się Wzięch.

Wielkiej gry nie było. Oba zespoły zachowywały się… zachowawczo, myśląc o tym, żeby nie dać rywalom szansy do szybkiej kontry. Łodzianom w akcjach zaczepnych brakowało pierwszego dokładnego podania.

W końcówce pierwszej połowie ŁKS osiągnął przewagę, czego efektem był mocny strzał Wzięcha w ręce bramkarza Polonii. Po fatalnym wybiciu piłki przez Bombę, bramkarz łodzian naprawił błąd, broniąc strzał Vegi. W pierwszej połowie więcej było nastawionej na ostrożność taktyki niż odważnego grania, finalizowanego celnymi strzałami.

Druga połowa zaczęła się od akcji Mokrzyckiego i przyniosła strzał Młynarczyka w ręce bramkarza. Potem niewiele się działo, poza próbami konstruowania akcji przez Wzięcha. Mógł paść gol dla ŁKS. Po akcji Norlina w ostatniej chwili uderzenie Sitka na miarę bramki zablokował Terpiłowski. W odpowiedzi świetna interwencja Bomby po udanej kontrze gospodarzy, w końcówce meczu ratowała łodzian.

W doliczonym czasie po juniorskim błędzie Szura przy wyprowadzeniu piłki, przejął ją Sitek, popędził na bramkę, idealnie odegrał do Mrvaljevicia, a ten pewnie posłał ją do siatki. Polonia chciała odrobić straty, ale znów kapitaną interwencją popisał się Bomba. W nudnym meczu i emocjonujących ostatnich minutach z sukcesu cieszyli się łodzianie.

W ostatnim meczu kompletnie nieudanego sezonu i kompromitacji roku (zatrudnienie Ariela Galeano) ŁKS podejmie 25 maja o godz. 17.30 Znicz Pruszków. A potem? Pożyjemy, zobaczymy.

Polonia Warszawa – ŁKS 0:1 (0:0)

0:1 – Mrvaljević (90+5)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Gulen, Głowacki, Norlin (82, Zając), Mokrzycki, Wysokiński, Hinokio (90, Terlecki), Młynarczyk (65, Sitek), Wzięch (65, Mrvaljević)

Widzew w najbardziej prestiżowym meczu ligowej wiosny przegrał z Legią. Niestety, szczególnie do przerwy, nie miał wiele do powiedzenia

Widzew przegrał z Legią w najbardziej prestiżowym meczu wiosny, ku rozpaczy wiernych kibiców (mecz oglądało przy al. Piłsudskiego 17 492 kibiców). Tak sobie myślę, że gdyby trener Sopić był polskim szkoleniowcem, to po takiej fatalnej serii nieudanych spotkań, wyleciałby z hukiem z łódzkiego klubu.

Widzewiacy od początku spotkania pilnowali podstawowego swojego interesu. Nie dać rywalom szansy na stworzenie bramkowej sytuacji. Gdy już mieli piłkę, to mieli ewidentny problem z przeniesieniem jej na połowę Legii. Zostawały pojedyncze szarże, w stylu zerwanych futbolowych koni, tak jak w przypadku Alvareza, który pognał z piłką przez pół boiska, ale stracił ją na 10 metrów przed polem karnym.

Cała ta siermiężna taktyka zdała się psu na budę. Co znaczy dokładne, prostopadłe podanie. Tym razem było to podanie Guala do Morishity. Faktem jest, że na radar krył go Kozlovsky. Dał się wyprzedzić, bał się interweniować ostro w polu karnym i… Japończyk wykorzystał sytuację sam na sam, posyłając piłkę między nogami Gikiewicza.

Widzew starał się siermiężnie przejąć inicjatywę, ale gubiły go niedokładne podania, złe dośrodkowania, w najlepszym razie niecelne strzały. Wściekli łodzianie próbowali odreagować swoją frustrację z powodu nieudanych zagrań na… bandach reklamowych. Tym futbolowym klopsom przyglądali się m.in. były trener – Myśliwiec i legenda klubu – Boniek.

Bezsilność łodzian znów została ukarana. Gikiewicz tak nieudolnie wybijał piłkę, że trafił w Luquinhasa, który dograł piłkę do Guala, a ten tylko dopełnił formalności. Kiks bramkarza na miarę słabego kabaretu.

Po trzech minutach mógł paść, ba powinien paść kontaktowy gol, ale po kiksie Ziókowskiego, w sytuacji sam na sam z Tobiaszem Alvarez posłał piłkę obok słupka. No, po prostu czarna widzewska rozpacz.

Przy gorszym rozdaniu futbolowych kart Widzew mógł przegrywać do przerwy 0:3, ale Gikiewicz tym razem nie zawiódł, broniąc strzał Wszołka. W sumie łatwo i przyjemnie, bez większego wysiłku warszawianie zasłużenie prowadzili.

Na początku drugiej połowy okazało się, że Widzew ma w składzie napastnika. Pokazał się piłkarz Sobol, ale strzelił oczywiście obok słupka. Nadal zatem mamy w Łodzi snajpera bez żadnego strzelonego gola. Drugi – Tupta jest ani gram lepszy. Też ma bramkowe zero na koncie. W odpowiedzi Gaul dwukrotnie(!) przegrał pojedynek sam na sam z Gikiewiczem.

Starał się też poprawić Alvarez, ale umiejętnościami wykazał się Tobiasz, parując piłkę po mocnym strzale nad poprzeczkę. Bodaj pierwsze celne uderzenie łodzian – w 56 minucie.

Kolejne przyniosło bramkę. Sheu strzałem z półwoleja trafił w okienko. Piękny gol na otarcie łez, niestety anulowany po interwencji VAR (tu sędzią był Szymon Marciniak!). Albańczyk był na pozycji spalonej. W doliczonym czasie czerwone kartki ujrzeli Kun i Morishita, ale nie miało to już żadnego znaczenia.

W drugiej połowie Widzew grał lepiej. Inna sprawa, że Legia starała się pilnować wyniku i w sumie odniosła jak najbardziej zasłużone zwycięstwo.

Na koniec 33 ligowej kolejki 19 maja o godz. 19 Widzew podejmie spadkowicza z ekstraklasy – Puszczę Niepołomice. Poradzi sobie ze słabeuszem? Można mieć uzasadnione wątpliwości.

Widzew – Legia 0:2 (0:2)

0:1 – Morishita (17), 0:2 – Gual (34)

Widzew: Gikiewicz – Therkildsen, Żyro, Ibiza (86, Kwiatkowski), Kozlovsky (67, Krajewski) – Hanousek – Sypek (46, Cybulski), Czyż (86, Kerk), Shehu, Alvarez – Sobol (67, Tupta)

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑