
Widzew przegrał z Legią w najbardziej prestiżowym meczu wiosny, ku rozpaczy wiernych kibiców (mecz oglądało przy al. Piłsudskiego 17 492 kibiców). Tak sobie myślę, że gdyby trener Sopić był polskim szkoleniowcem, to po takiej fatalnej serii nieudanych spotkań, wyleciałby z hukiem z łódzkiego klubu.
Widzewiacy od początku spotkania pilnowali podstawowego swojego interesu. Nie dać rywalom szansy na stworzenie bramkowej sytuacji. Gdy już mieli piłkę, to mieli ewidentny problem z przeniesieniem jej na połowę Legii. Zostawały pojedyncze szarże, w stylu zerwanych futbolowych koni, tak jak w przypadku Alvareza, który pognał z piłką przez pół boiska, ale stracił ją na 10 metrów przed polem karnym.
Cała ta siermiężna taktyka zdała się psu na budę. Co znaczy dokładne, prostopadłe podanie. Tym razem było to podanie Guala do Morishity. Faktem jest, że na radar krył go Kozlovsky. Dał się wyprzedzić, bał się interweniować ostro w polu karnym i… Japończyk wykorzystał sytuację sam na sam, posyłając piłkę między nogami Gikiewicza.
Widzew starał się siermiężnie przejąć inicjatywę, ale gubiły go niedokładne podania, złe dośrodkowania, w najlepszym razie niecelne strzały. Wściekli łodzianie próbowali odreagować swoją frustrację z powodu nieudanych zagrań na… bandach reklamowych. Tym futbolowym klopsom przyglądali się m.in. były trener – Myśliwiec i legenda klubu – Boniek.
Bezsilność łodzian znów została ukarana. Gikiewicz tak nieudolnie wybijał piłkę, że trafił w Luquinhasa, który dograł piłkę do Guala, a ten tylko dopełnił formalności. Kiks bramkarza na miarę słabego kabaretu.
Po trzech minutach mógł paść, ba powinien paść kontaktowy gol, ale po kiksie Ziókowskiego, w sytuacji sam na sam z Tobiaszem Alvarez posłał piłkę obok słupka. No, po prostu czarna widzewska rozpacz.
Przy gorszym rozdaniu futbolowych kart Widzew mógł przegrywać do przerwy 0:3, ale Gikiewicz tym razem nie zawiódł, broniąc strzał Wszołka. W sumie łatwo i przyjemnie, bez większego wysiłku warszawianie zasłużenie prowadzili.
Na początku drugiej połowy okazało się, że Widzew ma w składzie napastnika. Pokazał się piłkarz Sobol, ale strzelił oczywiście obok słupka. Nadal zatem mamy w Łodzi snajpera bez żadnego strzelonego gola. Drugi – Tupta jest ani gram lepszy. Też ma bramkowe zero na koncie. W odpowiedzi Gaul dwukrotnie(!) przegrał pojedynek sam na sam z Gikiewiczem.
Starał się też poprawić Alvarez, ale umiejętnościami wykazał się Tobiasz, parując piłkę po mocnym strzale nad poprzeczkę. Bodaj pierwsze celne uderzenie łodzian – w 56 minucie.
Kolejne przyniosło bramkę. Sheu strzałem z półwoleja trafił w okienko. Piękny gol na otarcie łez, niestety anulowany po interwencji VAR (tu sędzią był Szymon Marciniak!). Albańczyk był na pozycji spalonej. W doliczonym czasie czerwone kartki ujrzeli Kun i Morishita, ale nie miało to już żadnego znaczenia.
W drugiej połowie Widzew grał lepiej. Inna sprawa, że Legia starała się pilnować wyniku i w sumie odniosła jak najbardziej zasłużone zwycięstwo.
Na koniec 33 ligowej kolejki 19 maja o godz. 19 Widzew podejmie spadkowicza z ekstraklasy – Puszczę Niepołomice. Poradzi sobie ze słabeuszem? Można mieć uzasadnione wątpliwości.
Widzew – Legia 0:2 (0:2)
0:1 – Morishita (17), 0:2 – Gual (34)
Widzew: Gikiewicz – Therkildsen, Żyro, Ibiza (86, Kwiatkowski), Kozlovsky (67, Krajewski) – Hanousek – Sypek (46, Cybulski), Czyż (86, Kerk), Shehu, Alvarez – Sobol (67, Tupta)
Dodaj komentarz