Rezerwowy Pafka

Tag: łks (Page 5 of 33)

Dwa mecze łódzkich drużyn i zero zdobytych punktów. Za to bramki stracone w samej końcówce spotkań. Taka jest prawda: Łódź jest skazana na ligową bylejakość!

To jest cała prawda o łódzkiej ligowej piłce. Dwa mecze: w ekstraklasie oraz I lidze i zero zdobytych punktów. Bramki stracone w ostatnich fragmentach gry. Po prostu ligowa słabizna. Jest się czym smucić. Jedno jest pewne. Na tę chwilę trzeba porzucić marzenia o ligowym wzlocie. Jest stagnacja, średniactwo, a nawet regres. Cieszyć się, a nawet pocieszać, nie ma czym.

Widzew gonił wynik i dogoni na honorowy remis… Do doliczonego czasu gry, gdy stracił gola i punkty. Na więcej go nie było niestety stać. To skazuje łódzki zespół na miejsce co najwyżej w środku stawki. Na razie marzenia o TOP 5 można między bajki włożyć. Pozytyw to ten, że wreszcie po wielu tygodniach na listę strzelców wpisał się napastnik – Imam Rondić. Nie można się pocieszać tym, że był to emocjonujący, widowiskowy mecz. Co z tego, skoro kolejny ligowy pojedynek Widzew kończy bez zdobycia choćby jednego punktu.

Widzew – Raków Częstochowa 2:3 (1:2)

1:0 – Sypek (3), 1:1 – J. Silva (5), 1:2 – Lopez (39), 2:2 – Rondić (56), 2:3 – Brunes (90+4, głową)

Widzew: Gikiewicz – Krajewski, Żyro, da Silva, Kozlovsky – Alvarez, Hanousek, Kerk (8. Sobol) – Sypek (62, Łukowski), Rondić, Cybulski (72, Klimek)

Czarna rozpacz. Wyć się chce z rozpaczy, co potrafi wyczyniać na boisku w decydujących momentach gry ŁKS. Taka gra dyskredytuje ligowe kwalifikacje drużyny. Powiem tak: ja blisko 70-letni facet, który grał w piłkę tylko amatorsko w decydującym momencie ustawiłbym się i zachował lepiej niż ligowcy, którzy za tę kaszanę zwaną ligowym graniem biorą ligową kasę po wielokroć wyższą od mojej emerytury. Ta po prostu dalej być nie może. Ta niezbyt udaczna futbolowa kadra wymaga kolejnego przewietrzenia i rewolucji. Inaczej ŁKS na długie lata ugrzęźnie w futbolowej beznadziei.

Wisła Kraków – ŁKS 2:1 (0:1)

0:1 – Gulen (11), 1:1 – Zwoliński (61), 2:1 – Zwoliński (90)

ŁKS: Bobek – Głowacki, Wiech, Gulen, Dankowski, Kupczak, Pirulo, Mokrzycki, Młynarczyk (64. Zając), Arasa, Feiertag

ŁKS. Miał być sportowy wzlot, dający miejsce w ligowej czołówce, jest regres na całej linii! Co będzie dalej?

Walczy Kamil Dankowski Fot. Michał Stańczyk/Cyfrasport

Tak to niestety wygląda. Reprezentacyjna przerwa odbija się drużynie ŁKS czkawką. Miał być sportowy wzlot, jest regres na całej linii, pokazujący (przynajmniej na razie), że łodzianie to drużyna środka tabeli I ligi, która wiosną będzie grała o nic.

W czasie dla reprezentacji miało być solidne trenowanie, dające wzrost formy, wyrównywanie różnic między podstawową jedenastką, a rezerwowymi i co? Nic z tego.

Prawie wszyscy piłkarze ŁKS grają gorzej niż w swoim najlepszy ligowym okresie. A ta uwaga nie dotyczy może trzech graczy: bramkarza Aleksandra Bobka i pomocników Antoniego Młynarczyka i Michała Mokrzyckiego. Dlaczego trener Janusz Dziółka (19 meczów w ŁKS – 9 zwycięstw, 5 remisów, 5 porażek) zdjął wspomnianych pomocników przed czasem z boiska w meczu ze Zniczem w Pruszkowie (2:2), jeśli to nie były to urazy, naprawdę trudno zrozumieć.

Gra się całkowicie posypała, w zespole zapanował kompletny chaos, a rozważnej i uważnej gry defensywnej, minimum sportowego rozsądku, po prostu nie było. Skończyło się tak, jak często się dzieje, gdy zespół znajdzie się w meczowej rozsypce – stratą bramki w ostatniej akcji spotkania i stratą punktów.

Eksperyment ze skrzydłowym – Jędrzejem Zającem w roli bocznego obrońcy – też się nie udał. Piłkarz grał zachowawczo, robił proste błędy i albo mu trzeba było dać grać gdzie indziej, albo szybciej dokonać zmiany. Czy jednak sytuacja kadrowa ŁKS jest tak zła, że gdy wypadnie podstawowy piłkarze – Kamil Dankowski – to trzeba dokonywać zmian w składzie, utrudniających funkcjonowanie zespołu? Pytanie jest zasadne w kontekście sytuacji, gdy z powodu nadmiaru żółtych kartek w meczu przeciwko Wiśle w Krakowie (30 listopada o godz. 19.35)nie wystąpi ważny pomocnik Mateusz Kupczak.

Na dodatek rezerwowi, gdy wchodzą na plac po prostu osłabiają zespół, albo dostają głupawki i spisują się niczym nieopierzeni juniorzy, czego dosadnym przykładem nieodpowiedzialne zachowanie na boisku Mateusza Wysokińskiego. Trudno lepiej ocenić kompletnie niewidocznego i ani o centymetr nie lepszego od Zająca – Antonio Majcenicia.

Po spotkaniu w Krakowie czekają łodzian jeszcze dwa domowe mecze – w 1/18 finału Pucharu Polski z Legią Warszawa oraz z Arką Gdynia w lidze. Obawy są uzasadnione, że w tych trzech pojedynkach sportowo może być po prostu cienko.

Można rwać sobie włosy z głowy. ŁKS stracił zwycięstwo w doliczonym czasie gry, w ostatniej akcji meczu!

Remisami futbolowe piekło jest wybrukowane. Takimi wynikami ŁKS mocnej pozycji w I lidze na pewno sobie nie zbuduje. Podobnie jak tym, że potrafi tracić frajerskie (po juniorskich błędach w defensywie) bramki w ostatniej akcji meczu! Tak niestety stało się w Pruszkowie.

W ŁKS jedna ważna zmiana. Na boku obrony miejsce kontuzjowanego Dankowskiego zajął 20-letni Zając do tej pory grający jako skrzydłowy. W drużynie rywali w podstawowym składzie ełkaesiak nad ełkaesiakami – Koprowski.

Zaczęło się znakomicie dla łodzian. Po przejęciu piłki przez Głowackiego i centrze Młynarczyka, obrońca rywali (Yukhymovych ) odbił piłkę ręką. Jedenastkę, myląc bramkarza, pewnie wykorzystał Mokrzycki (5 gol w sezonie).

ŁKS, stosując wysoki pressing, chciał pójść za ciosem. Po kwadransie łodzianie strzelili drugą bramkę, ale niestety autor gola – Arasa – był na pozycji spalonej. Kolejne minuty niespodziewanie należały do gospodarzy, a na boisku dzielił i rządził… 38-letni Majewski, który zawstydzał swoją aktywnością młodszych rywali.

W odpowiedzi po podaniu Zająca i kapitalnym strzale Młynarczyka piłka odbiła się od poprzeczki. Akcja łódzkich młodzieżowców palce lizać. Szkoda, że nie przyniosła gola.

Druga połowa zaczęła się od fatalnego błędu Zająca. Bramkową szansę miał Nowak, ale uderzył obok słupka. W odpowiedzi po strzale Pirulo, Misztal odbił piłkę przed siebie. Dobijający ją do pustej bramki Arasa zaliczył pudło rundy, posyłając futbolówkę panu Bogu w okno. Nieprawdopodobne, niesamowite, ale jak widać możliwe.

Wysoki pressing ŁKS odbił się mu czkawką. Składny kontratak gospodarzy przy kardynalnych błędach w ustawieniu i kryciu łodzian w defensywie przyniósł wyrównanie. 10 bramkę w rozgrywkach zdobył Stanclik.

W szybkiej odpowiedzi po centrze Arasy najlepiej odnalazł się w polu karnym niewidoczny do tej pory Feiertag i głową zdobył swoją ósmą bramkę, dając prowadzenie gościom.

Potem po totalnym chaosie w defensywie ratował skórę gościom… no kto? Oczywiście Bobek! Pomógł ełaesiakom Majewski, który w znakomitej sytuacji z 10 metrów strzelił nad poprzeczkę. W doliczonym czasie znów pogubieni łodzianie dali szansę na rehabilitację Majewskiemu. Nic z tego, doświadczony pomocnik znów przestrzelił. W ostatniej akcji meczu w doliczonym czasie gry po błędzie Wysokińskiego gospodarze doprowadzili do wyrównania.

Trzeci mecz z rzędu ŁKS bez zwycięstwa. Łodzianie powinni pluć sobie w brodę. Okazali się niedojrzałą drużyną, której trudno ufać.

Znicz Pruszków – ŁKS 2:2 (0:1)

0:1 – Mokrzycki (8, karny), 1:1 – Stanclik (63), 1:2 – Feiertag (67, głową), 2:2 – Olejarek (90+3)

ŁKS: Bobek – Zając (69, Majcenić), Gulen, Wiech, Głowacki, Arasa, Mokrzycki (86, Wysokiński), Kupczak, Pirulo, Młynarczyk (78, Sitek), Feiertag

Trenera ŁKS – Jakuba Dziółkę w czasie reprezentacyjnej przerwy czeka moc pracy

Fot. ŁKS Łódź

Wielka niemoc ŁKS na własnym boisku trwa dalej. Łodzianie znów nie strzelili bramki i tylko zremisowali z Polonią 0:0. Zamiast tylko powinno się chyba powiedzieć aż, bo w ostatniej akcji meczu, punkt łodzianom uratował znakomitą interwencją Aleksander Bobek (ŁKS grał wtedy z przewagą jednego zawodnika!). Jak na to nie patrzeć ŁKS po raz ostatni wygrał u siebie… 17 września z Wisłą Kraków.

Trenera Jakuba Dziółkę w czasie reprezentacyjnej przerwy czeka moc pracy. Nie udało się zasypać przepaści między graniem piłkarzy pierwszej jedenastki, a rezerwowymi (no może poza Mateuszem Wysokińskim). Ci ostatni nadal spisują się słabo i dlatego nie mogą zrozumieć dlaczego znów po godzinie gry szkoleniowiec zmienia kreatywnego, dającego power do ofensywnej gry, choć też mylącego się Antoniego Młynarczyka, na kompletnie bezbarwnego (bez formy?!) Huseina Balicia.

Cały czas trzeba szukać najlepszego miejsca na boisku dla Pirulo albo wysłać go na ławkę rezerwowych, bo trudno uznać, że ciągnie grę zespołu do przodu. Łodzianie podobno cały czas pracują nad jak najlepszymi rozwiązaniami stałych fragmentów gry, ale ta zgaduj zgadula z dwoma szykującymi się do dośrodkowania bocznymi obrońcami, stała się łatwa do rozszyfrowania.

Prawda jest oczywista – tak szkoleniowcowi, jak i piłkarzom w trakcie dni wolnych od ligowego grania roboty nie zabraknie.

W następnym spotkaniu łodzianie 23 listopada zmierzą się w Pruszkowie ze Zniczem (godz. 19.35), który przegrał ze Stalą Rzeszów, z którą łodzianie wygrali. Czy to coś znaczy?

ŁKS. Kolejne wielkie rozczarowanie. Czwarty na własny boisku mecz bez gola

To już nie kryzys – to sportowa zapaść. Czwarty mecz ŁKS na własnym boisku i czwarty bez… gola. Dwa zdobyte punkty to po prostu mikry dorobek, który weryfikuje (przynajmniej na razie) ambicje na grę o awans do ekstraklasy. Prawda o ostatnim meczu z Polonią też jest taka, że w stuprocentowych sytuacjach było w tym meczu dwa do jednego dla warszawian!

Mecz powinien się rozpocząć od bramki dla gości. Najpierw jak dzieci we mgle pogubili się obrońcy ŁKS, w sytuacji sam na sam znalazł się Vega i trafił w słupek. Dobijający piłkę z kilku metrów praktycznie do pustej bramki Kobusiński zanotował pudło sezonu. Jak można tak skiksować! Jak widać było czarno na białym – w polskim futbolu można.

Polonia zaskoczyła łodzian swoją śmiałością i otwartością w grze. Dopiero po kwadransie ŁKS zdobył się na składną akcję i celny, choć niegroźny, strzał z dystansu Dankowskiego. Potem nastąpiło kolejne spektakularne pudło, tym razem będące udziałem łodzian, a konkretnie Arasy, który po centrze Dankowskiego, z pola bramkowego niepilnowany główkował ponad poprzeczkę. W kolejnej akcji strzał z 10 metrów Pirulo obronił Kuchta. Jak ktoś uderza półgórną piłkę, na efektowną, choć nie najtrudniejszą, interwencję bramkarza, nie ma co liczyć na gola.

W pierwszej połowie gra ŁKS nie była najgorsza. Co z tego, skoro im bliżej pola karnego rywali, tym bardziej… bezradna. Prawda też jest taka, że najlepszą okazję w tej części gry zmarnowali rywale.

Druga połowa rozpoczęła się od spektakularnego kiksa Feiertaga, który w superdogodnej sytuacji główkował w… słupek. W odpowiedzi Vega wymanewrował trzech łodzian, ale Bobek nie dał się zaskoczyć. W kolejnej akcji Polonii Zjawiński z trzech metrów, uderzając głową, fatalnie spudłował.

ŁKS atakował z coraz większą determinacją i… nonszalancją, jeśli chodzi o myślenie o defensywie. W tej sytuacji kontry rywali były coraz groźniejsze.

W 79 min Vega ujrzał drugą żółtą kartkę za wymuszenie faulu (czy na pewno?) i wyleciał z boiska. Dodatkowo czerwień ujrzał jeden z ludzi ze sztabu gości. Łodzianie przez ostatnie kilkanaście minut meczu grali z przewagą jednego zawodnika.

ŁKS próbował. W dogodnej sytuacji Wysokiński strzelił wprost w bramkarza. Goście cofnęli się głęboko pod własną bramkę, a gospodarze próbowali strzelać z dystansu, jak Głowacki. Niestety, niecelnie.

W odpowiedzi po kontrze pary Terpiłowski – Zjawiński fantastyczną interwencją uratował łodzian Bobek. Skończyło się na rozczarowującym gospodarzy wyniku w meczu, w którym lepsze bramkowe sytuacje mieli… goście!

23 listopada o godz. 19.35 ŁKS zagra ze Zniczem w Pruszkowie.

ŁKS – Polonia Warszawa 0:0

ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki, Arasa, Mokrzycki, Kupczak, Pirulo (66, Wysokiński), Młynarczyk (66, Balić), Feiertag

ŁKS po raz kolejny zmierzy się ze swoją zmorą czyli atakiem pozycyjnym. Aby ją pokonać Stefan Feiertag znów musi być klasycznym napastnikiem!

Fot. Łukasz Skwiot/Cyfrasport

Własne boisko powinno być atutem, a jest prawdziwą zmorą ŁKS. W trzech ostatnich spotkaniach przy al. Unii łodzianie zdobyli jeden punkt i co nie mniej bulwersujące, nie strzelili żadnej bramki!

Nie jest dobrze i trzeba to sobie jasno powiedzieć. Dlatego nie zgadzam się z trenerem Dziółką, który po prestiżowej porażce z Ruchem powiedział: Jesteśmy gorsi o jedną bramkę, ale inne statystyki są dla nas dobre, biorąc pod uwagę, z jakim przeciwnikiem się mierzyliśmy. Idziemy dalej tą drogą…

Szkoleniowiec jakby zapomniał o starej sportowej prawdzie, że statystyki nie grają i nie przynoszą bezcennych ligowych punktów. Nie powiedział też dlaczego, skoro jest tak dobrze, to jednak jest tak źle.

Atak pozycyjny w wykonaniu łodzian jest wolny, przewidywalny, nie przynoszący efektów. Tymczasem już 8 listopada o godz. 20.30 ŁKS podejmie na stadionie im Władysława Króla beniaminka – Polonię Warszawa, który ma zdobyty punkt mniej, a ostatnio pokonał u siebie Stal Rzeszów 1:0. Łodzianie wygrali u siebie trzy mecze, rywale na wyjeździe dwa.

Oj, nie będzie to łatwy mecz zwłaszcza że trzeba będzie się zmierzyć ze zmorą ataku pozycyjnego. Co można poprawić na szybko, po treningów przed spotkaniem nie ma za dużo? Lepsze pozycjonowanie się w polu karnym i większą aktywność w polu karnym 23-letniego napastnika łodzian Stefana Feiertaga. Austriak w 14 meczach zdobył 7 goli, zaliczył jedną asystę plus dodał gola w Pucharze Polski. Piłkarz mówi: Jeśli chodzi o mnie, jestem typowym napastnikiem, który najlepiej czuje się w polu karnym.

Trzeba skupić się na tym, żeby Feiertag był znów klasycznym napastnikiem, czyhając pod bramką na swoje szanse. I pamiętać, że jego inne role, w tym działania defensywne, powinni przejąć pozostali piłkarze z pola oraz o tym, że lepiej strzela mu się prawą nogą.

Inna sprawa, że w ŁKS zmieniło się wiele, a w defensywie cały czas odzywają się stare grzechy. Grycie na radar w spotkaniu z Ruchem było wręcz karygodne. Jeżeli takich błędów się szybko nie wyeliminuje (pytanie, jak to zrobić?) to wielkich sukcesów nie będzie.

Prestiżowa porażka ŁKS. Czy wiosną łodzianie nie będą walczyć o nic?

Piłka nożna potrafi być wyjątkowo okrutna i bezwzględnie ukarać za brak skuteczności. Sprawdziło się w meczu z Ruchem sprawdzone futbolowe powiedzenie, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Po bezbarwnej pierwszej połowie z Ruchem na początku drugiej ŁKS powinien objąć prowadzenie. W bardzo dobrej sytuacji znalazł się Pirulo, ale Turk obronił jego strzał. W odpowiedzi nieomal natychmiastowej gola strzelił Ruch. Tuż przy słupku uderzył Barański i pokonał Bobka.

Łodzianie atakowali tak jak nas ostatnio do tego w Łodzi przyzwyczaili – wolno, schematycznie, bez pomysłu. Miał swoją szansę Pirulo, ale jej nie wykorzystał. Po strzale Mokrzyckiego i rykoszecie, refleksem zaimponował znów golkiper gości.

ŁKS w trzecim kolejnym meczu na własnym boisku nie strzelił gola. Czy to skazuje łodzian na bycie drużyną środka, która wiosną nie będzie walczyć… o nic. Nie będzie jej groził spadek, nie znajdzie się też w gronie zespołów, które powalczą w barażach o awans. Klasyczne ligowe średniactwo i nic więcej?

Jakub Dziółka (trener ŁKS): Jesteśmy rozczarowani wynikiem. Myślę, że w pierwszej połowie mieliśmy w sobie dużo emocji i to nam w niektórych sytuacjach przeszkadzało w podejmowaniu dobrych decyzji, szczególnie w działaniach z piłką. Nie byliśmy powtarzalni w grze w ataku. W drugiej połowie mieliśmy sytuację, których niestety nie udało się wykorzystać.

Dawid Szulczek (trener Ruchu): W piłce nożnej nie zawsze faworyt wygrywa. Nie ma co biczować piłkarzy ŁKS, bo sumarycznie byli nieco lepsi, ale działo się to dopiero po strzeleniu przez nas bramki. Mam nadzieję, że po przerwie na kadrę nie będziemy potrzebować tyle szczęścia, żeby wygrać mecz. Z drugiej strony, zrobiliśmy duży progres.

Widzów: 10512

W następnej serii spotkań łodzianie zmierzą się na stadionie Króla z Polonią Warszawa (8 listopada, godz. 20.30).

ŁKS Łódź –  Ruch Chorzów 0:1 (0:0)
0:1 – Barański (49)
ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki – Kupczak, Mokrzycki, Pirulo (64, Wysokiński) – Balić (57, Młynarczyk), Arasa, Feiertag (65, Sitek)

Na pocieszenie pozostaje sukces drugiej drużyny ŁKS, która wygrała na wyjeździe z GKS Jastrzębie 1:0, po golu Lipienia, choć od 25 minuty grała w dziesiątkę. Czerwoną kartkę za faul taktyczny ujrzał Ślęzak.

Grupa Ełkaesiak nie daje im odejść w zapomnienie. Od 50 lat Karty Pamięci są układane na grobach zmarłych ełkaesiaków

Zdjęcia Jacek Bogusiak

Jacek Bogusiak – człowiek instytucja, kustosz pamięci wraz ze współpracującymi oddanymi sprawie ŁKS ludźmi, nie daje zapomnieć, teraz przy okazji Wszystkich Świętych, o wybitnych postaciach, które związane były z klubem. Taki człowiek powinien być ceniony w ŁKS wyjątkowo! Działa i robi to w imponujący sposób.

Od 50 lat Karty Pamięci są układane na grobach zmarłych ełkaesiaków. Właśnie zapoczątkowano kolejną akcję. Grupa Ełkaesiak działa prężnie i aktywnie. Mówi kustosz pamięci ŁKS Jacek Bogusiak. – W 1974 roku nasza grupa Irek Kowalczyk, Anna Elżbieta Adamczyk, Witold Witkowski, Jacek Chmielnik,zajęła się poszukiwaniem mogił znanych ełkaesiaków. Pierwszym odszukanym był grób olimpijczyka Antoniego Gałeckiego na cmentarzu Mania i prezesów Heliodora Konopki i Henryka Lubawskiego na Starym Cmentarzu przy ul. Ogrodowej.

Warto to podkreślić. W grupie Ełkaesiak działali i działają: Jacek Bogusiak, Tadeusz Marczewski, Irek Kowalczyk, Marek Hejna, zmarła rok temu Anna Elżbieta Adamczyk, Piotr Teodorczyk i jego syn Łukasz, Jerzy Leszczyński, Jacek Jerzy Bieleński, Andrzej Żuk Żukowski, Marian Lichtman, Mirosław Bulzacki, Sławomir Krawiec. Od kliku lat akcję Karty Pamięci wspiera grupy z Sky Box nr 5, czyli Robert Woch i Jarosław Bielski.

Emocje sięgały zenitu. W meczu pełnym boiskowych wydarzeń trzy punkty zdobył ŁKS!

W wyjątkowo emocjonującym i barwnym w wydarzenia meczu, przy szalonym tempie akcja goniła akcję. To było meczycho. Ważne, że górą w tym bardzo dobrym spotkaniu był ŁKS! W ostatnich pięciu meczach na obcych boiskach łodzianie zdobyli już 13 punktów. To było ich siódme ligowe zwycięstwo.

Do wyjściowego składu łodzian wrócił stoper Wiech, a miejsce Młynarczyka na skrzydle zajął Balić. W wyjściowym składzie Stali pojawiło się czterech… młodzieżowców.

W ciągu pierwszych 150 sekund ŁKS powinien prowadzić… 2:0. Doskonale sytuacje zmarnowali Pirulo i Feiertag. W odpowiedzi musiał wykazać się Bobek.

Po kilkunastu minutach boiskowego chaosu pokazał się Balić, uzasadniając swoje pojawienie się na boisku w podstawowym składzie. W polu karnym założył rywalowi siatkę, podawał lub strzelał. Ważne, że piłkę jako ostatni dotknął Feiertag, a ta wtoczyła się do bramki.

Łodzianie prowadzili zasłużenie, byli lepsi. Szkoda, że dwa razy nie potrafili przeprowadzić składnej akcji, mając przewagę dwa na jeden. I jeszcze to, co stało się w doliczonym czasie. Po znakomitym podaniu Arasy, niepilnowany Feiertag z siedmiu – ośmiu metrów posłał piłkę nad poprzeczkę. Ech, powinno być 2:0, ale nie było…

Dlaczego grający po profesorsku ŁKS na początku drugiej połowy dał się zepchnąć do defensywy. I stało się. Łodzianie pozwolili rywalom na dośrodkowanie, a potem Dankowski nie upilnował Kościelnego, który doprowadził do wyrównania. Zaczęło się oblężenie bramki gości.

ŁKS bronił się kurczowo, momentami chaotycznie ale… Przeprowadził kontrę i znów wyszedł na prowadzenie. Po świetnym dograniu Feiertaga, strzale Dankowskiego, słabej interwencji bramkarza, ŁKS zdobył bramkę. Obrońca odkupił swoje winy.

Na boisko wszedł Młynarczyk i nie minęło15 sekund i zdobył gola! Wykorzystał błąd Kościelnego i w stylu wytrawnego napastnika wykorzystał sytuację sam na sam. No po prostu wejście smoka!

Szkoda, szkoda, szkoda. Po kapitalnej indywidualnej akcji Mokrzycki, minięciu kilku rywali, strzelił niestety nad poprzeczkę. W odpowiedzi znów pokazał klasę Bobek. To było za mało. Najpierw Łysiak trafił a w poprzeczkę, a za chwilę przy biernej postawie defensywy, niepilnowany przez nikogo Piotrowski pokonał bramkarza gości, zdobywając kontaktowego gola.

Mogła być czwarta bramka dla ŁKS, ale Arasa zamiast podawać piłkę wzdłuż bramki, strzelał i jego uderzenie obronił bramkarz gospodarzy, W kolejnej akcji schował egoizm do kieszeni. Zagrał dokładnie do Feiertaga, a ten bez kłopotu umieścił piłkę w siatce!

ŁKS nie odpuszczał. Miał jeszcze bramkowe sytuacje. Nie wykorzystał ich. Ważne, że wygrał. W spotkaniu, które śmiało mogło by być promocją rozgrywek I ligi.

Stal Rzeszów – ŁKS 2:4 (0:1)

0:1 – Feiertag (29), 1:1 – Kościelny (51, głową), 1:2 – Dankowski (57), 1:3 – Młynarczyk (66), 2:3 – Piotrowski (71), 2:4 – Feiertag (86)

ŁKS: Bobek – Dankowski (80. Zając), Gulen, Wiech, Głowacki, Arasa (87, Sitek), Mokrzycki, Kupczak, Pirulo (87, Wysokiński), Balić (65, Młynarczyk), Feiertag

ŁKS. Punkt, który nie cieszy. O takim meczu trzeba jak najszybciej zapomnieć!

Cały luz, szybkość i skuteczność z meczu z Tychami wyparowały z gry łodzian. ŁKS tylko zremisował z jednym z outsiderów, męcząc się okrutnie, co było wyjątkowo trudne do oglądania. ŁKS nie dał rady beniaminkowi I ligi.

Trener Dziółka dokonał jednej zmiany w składzie. Miejsce wykartkowanego Wiecha zajął Tutyskinas. ŁKS atakował, rywale bronili się w jedenastu. Po rzucie wolnym i strzale Mokrzycvkiego, piłkę zmierzającą w górny róg bramki obronił Wilk. Po pół godzinie i centrze Arasy w dogodnej sytuacji Feirtag nie trafił w piłkę. Bobek nudził się setnie. Musiał interweniować bez większych problemów tylko raz.

Rywale kurczowo trzymali się własnego przedpola, czekając na kontrę. ŁKS grał wolno, przewidywalnie, bez pomysłu. Strzały, jeśli do nich dochodziło, w środek bramki. Tylko Młynarczyk potrafił wygrywać pojedynki jeden na jeden. W sumie do przerwy nudy i tyle.

Druga połowa powinna się zacząć od gola dla łodzian. Po jego skutecznej akcji w rogu boiska i dokładnej centrze, w znakomitej sytuacji Mokrzycki posłał piłkę nad poprzeczkę. W kolejnej akcji i centrze Mokrzyckiego, Feiertag główkował nad poprzeczkę, choć nikt go nie atakował. Uderzenie Pirulo wybił przypadkiem nad poprzeczkę bramkarz gości.

Goście grali odważniej (wreszcie wykazał się Bobek) ale łodzianie nie potrafili wykorzystać wolnej przestrzeni. Brakowało dobrego podania na szybki atak. Przy statycznych łodzianach, rywale byli coraz szybsi, odważniejsi, składniejsi w konstruowaniu akcji, groźniejsi.

A ŁKS? Lelum polelum. Ja do ciebie, ty do mnie, czasami celnie, czasami nie. Wolno, przejrzyście, bez zaskoczeń.

A jednak łodzianie mieli swoją szansę. Po świetnym podaniu Pirulo, Balić z ostrego kąta podawał – strzelał (nie wiadomo, co chciał zrobić). W efekcie rywale wybili piłkę sprzed linii bramkowej. I mecz skończył się tak, jak można było się spodziewać. Rozczarowującym łodzian bezbramkowych remisem.

ŁKS – Stal Stalowa Wola 0:0

ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Tutyskinas, Głowacki, Arasa, Mokrzycki, Kupczak, Pirulo, Młynarczyk (59, Balić), Feiertag (70, Sławiński)

ŁKS II nie był w stanie zatrzymać Odolaka (dwa gole) i przegrał z Pogonią Grodzisk Mazowiecki 0:2. Łodzianie z 10 zdobytymi punktami są w strefie spadkowej.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑