Fot. ŁKS Łódź
Wielka niemoc ŁKS na własnym boisku trwa dalej. Łodzianie znów nie strzelili bramki i tylko zremisowali z Polonią 0:0. Zamiast tylko powinno się chyba powiedzieć aż, bo w ostatniej akcji meczu, punkt łodzianom uratował znakomitą interwencją Aleksander Bobek (ŁKS grał wtedy z przewagą jednego zawodnika!). Jak na to nie patrzeć ŁKS po raz ostatni wygrał u siebie… 17 września z Wisłą Kraków.
Trenera Jakuba Dziółkę w czasie reprezentacyjnej przerwy czeka moc pracy. Nie udało się zasypać przepaści między graniem piłkarzy pierwszej jedenastki, a rezerwowymi (no może poza Mateuszem Wysokińskim). Ci ostatni nadal spisują się słabo i dlatego nie mogą zrozumieć dlaczego znów po godzinie gry szkoleniowiec zmienia kreatywnego, dającego power do ofensywnej gry, choć też mylącego się Antoniego Młynarczyka, na kompletnie bezbarwnego (bez formy?!) Huseina Balicia.
Cały czas trzeba szukać najlepszego miejsca na boisku dla Pirulo albo wysłać go na ławkę rezerwowych, bo trudno uznać, że ciągnie grę zespołu do przodu. Łodzianie podobno cały czas pracują nad jak najlepszymi rozwiązaniami stałych fragmentów gry, ale ta zgaduj zgadula z dwoma szykującymi się do dośrodkowania bocznymi obrońcami, stała się łatwa do rozszyfrowania.
Prawda jest oczywista – tak szkoleniowcowi, jak i piłkarzom w trakcie dni wolnych od ligowego grania roboty nie zabraknie.
W następnym spotkaniu łodzianie 23 listopada zmierzą się w Pruszkowie ze Zniczem (godz. 19.35), który przegrał ze Stalą Rzeszów, z którą łodzianie wygrali. Czy to coś znaczy?