W letnim okienku transferowym polskie kluby ruszyły na sportowe łowy. W największej cenie są napastnicy. Skoro tacy, którzy nawet w słabych ligach, gorszych od polskiej, strzelają po kilkanaście bramek, warci są minimum kilkaset tysięcy euro i tyle trzeba wydać na ich sprowadzenie, dla naszych klubów są z reguły nieosiągalni.
Dlatego liczą się tacy, którzy mają w CV, że zdobyli te cztery, pięć bramek w sezonie. Trzeba ich kontraktować na pniu, nie patrząc specjalnie, co tak naprawdę potrafią pod bramką przeciwnika, skoro konkurencja, która czyha za rogiem, natychmiast nam ich podbierze.
Podstawowe polskie hasło transferowe ostatnich dni to królestwo za bramkostrzelnego napastnika, który najlepiej jeśli przyjdzie do nas za darmo. Niewykonalne? Chyba tak, choć czasami, przy odrobinie szczęścia, może się zdarzyć transferowy cud (Paixao, Angulo).
Zamiast szukać po omacku lepiej wyszkolić we własnej akademii. Niestety, w Polsce tak się nie dzieje. Są zdolni młodzieżowcy – skuteczni bramkarze, odpowiedzialni obrońcy, błyskotliwy pomocnicy, szczególnie na skrzydłach, a napastników po prostu… brak (no może poza Szymonem Włodarczykiem).
Sztuka ustawiania się w polu karnym i zdobywania bramek jest wyjątkowo trudna do wyćwiczenia. Kto jednak mówi, że niemożliwa. Powinni się na niej i tylko na niej skupić prawdziwi fachowcy. Za wychowanie napastnika na miarę Europy powinno się takich ludzi ozłocić.
Najlepiej uczyć się od praktyków. W szkole napastników na pewno wiele do przekazania mieliby Marek Koniarek, Mirosław Trzeciak czy Marcin Robak. Warto by było wykorzystać ich bezcenne doświadczenie i umiejętności.
30-letni pomocnik Dani Ramirez nie zostanie (przynajmniej na razie) piłkarzem Widzewa. Transfer był bardzo blisko, strony dogadane, ale opinia FIFA, o którą wystąpili łodzianie, była jednoznaczna – mecz o superpuchar to mecz oficjalny, a w trzecim klubie w jednym sezonie, piłkarz nie może grać. Tak mówi przepis! Dani zatem, żeby nie stracić kolejnego sportowego pół roku, musi robić wszystko, żeby przebić się do wyjściowego składu belgijskiego Zulte Waregem.
Może dobrze się stało. Gdy za pół roku Widzew znów będzie walczył o pozyskanie Daniego, emocje się wyciszą i nikt nie będzie robił sensacji z tego, że były ełkaesiak zagra po drugiej stronie miasta. A może jednak Ramirez trafi wtedy do bogatszego i… ekstraklasowego ŁKS?
– Kocham Real Madryt, ale gdyby interesowały się mną Barcelona albo Atletico nie wiem jakbym się zachował. My piłkarze musimy dbać o nasze kariery. To praca, z której musisz wyżywić rodzinę. Czasami swoje uczucia musisz zostawić na boku – mówił Dani Ramirez w rozmowie z Danielem Sobisem, mając też na myśli to, że grał dla ŁKS,a miał zostać piłkarzem sąsiada zza miedzy.
Dani grał i to bardzo dużo w drużynach juniorów Realu Madryt, potem w ligowej drużynie… C, Valencii B i Getafe B. W Polsce stał się ulubieńcem fanów ŁKS. W łódzkim zespole rozegrał 52 spotkania, w których zdobył 15 bramek i zaliczył 19 asyst.
Po odejściu z ŁKS Ramirez stwierdził na portalu newonce.sport: W Łodzi mi zaufali. Dostrzegli coś we mnie. Za to będę wdzięczny do końca życia. Awansowaliśmy do ekstraklasy. Mam zresztą tatuaż związany z ŁKS, więc nigdy o tym nie zapomnę. Tam przeskoczyło mi coś w głowie, odzyskałem radość. Odejście było dla mnie połączeniem różnych emocji. Smutku, bo zostawiam ważną część życia w nie najlepszej sytuacji w tabeli. Radości, bo przeszedłem do tak wielkiej drużyny. I też nadziei, bo nie dostałem pół negatywnej wiadomości od kibiców z Łodzi. Podeszli do tematu z dużym zrozumieniem. Wszyscy życzyli mi jak najlepiej. Prezes klubu Tomasz Salski wręczył mi prezent. Tak to powinno wyglądać.
Odchodząc z Lech Poznań napisał: Przyjechałem do Polski ze strachem przed innym krajem, trudnym językiem, ale chciałem znów poczuć się jak piłkarz i Stomil Olsztyn dał mi taką możliwość. Dzięki niemu ŁKS Łódź mógł coś we mnie zobaczyć i sprawić, że przeżyłem tam jedne z najlepszych chwil mojego życia. Awans do ekstraklasy i poczucie, że to miasto i ci kibice to moja rodzina. Wreszcie Lech Poznań – dziękuje za wszystko, spełniłem z Wami wszystkie swoje marzenia, grając w drugim najważniejszym europejskim konkursie, będąc mistrzem ligi i przeżyłem magiczne wieczory na stadionie, z niesamowitymi fanami, którzy są również częścią mojego serca i za których zawsze będę wdzięczny. Dziś jest dla mnie bardzo trudny dzień, 5 lat w tym wspaniałym kraju, który dał mi wszystko – piękne momenty i przyjaciół, którzy są jak bracia ale jestem pewien, że to nie jest pożegnanie, do zobaczenia Polsko.
Czy Dani nie mógłby wrócić do ŁKS? Tomasz Salski przyznaje: – Nie analizowaliśmy takiego transferu.
A my jesteśmy ciekawi, w jakiej będzie dyspozycji, po blisko dwóch latach bez systematycznego grania. Wierzmy, że wiosna będzie Ramireza i piłkarz częściej będzie pojawiał się na ligowym boisku.
Przypomnijmy. Z polskiej ekstraklasy Dani Ramirez trafił do belgijskiego Zulte Waregem. w Jupiler Pro League spędził na boisku ledwo 267 minut, co przekłada się na zaledwie siedem ligowych spotkań. Wcześniej w Lechu, w trakcie mistrzowskiego sezonu zaliczył 26 ligowych spotkań, tylko jedno od pierwszej do ostatniej minuty, co przełożyło się tylko na 730 minut i jednego gola.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.