Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Legendarny piłkarz Widzewa – Zbigniew Boniek, nie miał innego słowa na określenie tego, co zrobili jego następcy w Białymstoku, tracąc dwie bramki w doliczonym czasie gry i przegrywając mecz z Jagiellonią 2:3, jak frajerstwo. Duch wielkiej tajemnicy i ludzkiej nieprzewidywalności rządzi futbolem. Bo, jak to wytłumaczyć, że piłkarscy rutyniarze, którzy z nie jednego pieca chleb jedli, czyli Rafał Gikiewicz i Mateusz Żyro, w ostatniej akcji meczu zachowają się niczym futbolowe żaki pogrążone w gęstej boiskowej mgle.

Coś jest na rzeczy w twierdzeniu, że Widzew to drużyna, która traci najwięcej bramek, próbując zaczynać akcję podaniem od bramkarza do stojącego w pobliżu obrońcy. To trzeba natychmiast zmienić. Czy dokonać poważnych personalnych cięć, to już decyzja trenera Željko Sopicia. – Mamy pewne zasady, których drużyna powinna trzymać się w grze – mówi trener, co może oznaczać kadrową jedną czy drugą zmianę, a być może rewolucję.

Przypomniała mi się historia sprzed wielu wielu lat, gdy grałem w łódzkiej Lidze Szóstek i podobna nasza podbramkowa akcja i żłobkowa strata gola, nieomal nie doprowadziła do rękoczynów i rozpadu drużyny. Ciekawe, co działo się w szatni łodzian po spotkaniu. Pewno padło dużo męskich słów. Faktem jest jednak, że najgrubsze nawet słowa ligowych punktów nie dadzą.

Kolejne spotkanie 2 sierpnia o godz. 17.30 w Łodzi z GKS Katowice (transmisja TVP Sport) pokaże, czy sny o potędze, zostaną tylko snami. Na razie nie jest tak, jakby sobie wszyscy wierni kibice wyobrażali, że już natychmiast, od zaraz Widzew stanie się drużyną na miarę ligowych medali. Na to trzeba czasu i ciężkiej pracy, a piłkarze grający w Polsce są tacy, jak każdy widzi i zachwycanie się, że sprowadzono futbolistę, powiedzmy za półtora miliona euro, i on od razu da mistrzowską jakość, jest zwykłą kibicowską naiwnością.