Nie od dziś wiem, jak i wielu, że z polityką transferową Widzewa nie jest, mówiąc łagodnie, najlepiej. Raczej ciągnie ona drużynę w dół niż zapewnia wzrost i spełnianie sportowych ambicji. W tej chwili futbolowa Polska zastanawia się na przykład, czy to łodzianie dzierżą palmę pierwszeństwa w dokonaniu najgorszego transferu ostatnich miesięcy.
Widać tak to sobie wymyślili dyrektor Tomasz Wichniarek (który go kupił) i trener Daniel Myśliwiec (który wystawia go z uporem maniaka), że z Hilarym Gongiem w składzie Widzew tak podciągnie swoją grę, że znajdzie się w TOP 5 ekstraklasy. Skala wiary i tolerancji obu panów jest po prostu niezwykła. Chciałbym wiedzieć, skąd ona się bierze, bo rzeczywistość skrzeczy, a kolejny występ tego piłkarza to kolejne wielkie rozczarowanie. Czy za wszelką cenę, kosztem zespołu, trzeba udowadniać, że ten transfer miał jakikolwiek sens. Bo moim i wielu kibiców zdaniem sensu on nie miał żadnego. Tymczasem…
Widzew mógł zrobić rewolucję w systemie wyszukiwania i pozyskiwania nowych piłkarzy, który doprowadziłby do końca lukratywnego świata futbolowych menedżerów, ale ucieka od niej jak tylko może. Legendy klubu, ludzie którzy zbudowali jego wielkość, a którzy znają futbol od podszewki i mają swoje bardzo ciekawe przemyślenia na temat pozyskiwanych nowych piłkarzy (wiem, bo sam ich słuchałem), mogliby zostać armią menedżerów Widzewa.
Armią, która pomoże w poszukiwaniach, a potem dokona krytycznej oceny zawodników, zanim ktoś pochopnie podpisze z nimi kontrakty. Można wierzyć w ich fachowość, bezstronność i krytycyzm. Sami grali bowiem na poziomie, do którego dziś w polskiej piłce dorastają nieliczni, jeśli w ogóle tacy są.
Widzew niestety raczej odcina się od swoich legend niż z nimi współpracuje. Dlaczego? Nowi ludzie lekceważą historię i brakuje im pokory? Efekty widać jak na dłoni, a czarę goryczy przelewa ostatnia wyjątkowo wstydliwa porażka z broniącą się kurczowo przed degradacją, mocno osłabioną kadrowo Puszczą Niepołomice.