Ryżową Szczotką

Rezerwowy Pafka

Nie wszystkie znane kluby mogą się pochwalić takim wyjątkowym piłkarzem. Stanisław Baran – jeden z największych talentów naszego futbolu – jest legendą ŁKS!

Zdjęcia. archiwum Jacka Bogusiaka

Nie kto inny, jak kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał mi, że 26 kwietnia 1920 roku urodził się jeden z najważniejszych piłkarzy w historii klubu, legendarny Stanisław Baran. W przededniu 105 rocznicy Grupa Ełkaesiak: Tadeusz Marczewski, Wojciech Pietrzykowski, Jacek Bogusiak odwiedziła grób wybitnego ełkaesiaka.

Stanisław Baran był jednym z bohaterów słynnego meczu z Górnikiem Zabrze (zdobył w tym meczu cztery gole), po którym red. Jerzy Zmarzlik obwieścił światu narodziny „Rycerzy Wiosny”. – To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego – mówił po latach Stanisław Baran.

To z polskim Stanleyem Matthewsem drużyna ŁKS pod wodzą trenera Władysława Króla świętowała zdobycie Pucharu Polski i wywalczenie mistrzostwa Polski. A miał wtedy 38 lat!

Stanisław Baran był jednym z największych talentów przedwojennej polskiej piłki. Był w kadrze na mistrzostwach świata w 1938 roku. 16-letnie chłopiec jw meczu z Brazylią (5:6) w Strasbourgu nie brał jednak udziału: siedział na ławce rezerwowych i obserwował zmagania defensywy polskiej ze wspaniałym Leonidasem.

Zagrał w narodowej drużynie w zwycięskim meczu z Węgrami w ostatnią przedwojenną niedzielę. Rywale uchodzili wtedy za najlepszy zespół świata. Smutna prawda jest taka, że najlepsze piłkarskie lata zabrała mu niemiecka okupacja (działał w Armii Krajowej pod pseudonimem Eskimos), ale… Miał na tyle talentu, umiejętności charyzmy, że został po wojnie legendą ŁKS.

zacytujmy Jacka Bogusiaka: Stanisław Franciszek Baran pseudonim Matthews przyszedł na świat na Rzeszowszczyźnie. Był absolwentem gimnazjum. W latach 1934-1937 grał w piłkę w Resovii. W latach 1938-39 w Warszawiance. W czasie okupacji występował w konspiracyjnej drużynie Halniak Limanowa. Po wojnie zaczął grę w ŁKS. Występował w łódzkim klubie do 1958 roku. Z ŁKS zdobył Puchar Polski 1957, mistrzostwo Polski 1958. Rozegrał w ekstraklasie 173 mecze (ponad 16700 minut), strzelił 67 bramek. W reprezentacji Polski wystąpił 9 razy (osiem grając w ŁKS). Był jedynym reprezentantem Polski, który zagrał w meczach kadry przed wojną (27 sierpnia 1939 roku z Węgrami w Warszawie) i po jej zakończeniu.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się pracy trenerskiej, prowadził grupy młodzieżowe w szkółce piłkarskiej Hala Sportowa Łódź i w ŁKS. Następnie prowadził drużyny ligowe w niższych ligach (Włókniarz Pabianice, Wisłoka Dębica, Radomiak).

KS Hokej Start Brzeziny jedzie do Poznania po zwycięstwo. W tle pojawia się jednak dramatyczne pytanie: co dalej z polskim hokejem na trawie?!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Sytuacja jest dobra? Nie bardzo dobra. Drużyna KS Hokej Start Brzeziny idzie przez rozgrywki, jak burza! Brzezinianki zdecydowanie przewodzą w tabeli ekstraligi. Po 9 kolejce maja na koncie 26 pkt, drugi w tabeli UKS SP5 Swarek Swarzędz zgromadził 14 pkt, trzeci AZS Politechnika Poznańska 13 pkt, a czwarty AZS Politechnika Poznańska II – 1 pkt. I z tym ostatnim zespołem po przerwie spotka się w Poznaniu KS Hokej Start. W niedzielę o godz. 12. Nie da się ukryć, że liderki pojadą tam po ligowe zwycięstwo.

– Dziewczyny ogarnęły się po świętach – mówi trenerka Małgorzata Polewczak. – Niestety, z różnych powodów nie wszystkie będą mogły zagrać w Poznaniu. Dla przykładu Marzena Koza nie pojedzie do stolicy Wielkopolski, bo ma chrzciny swojego dziecka.

W trakcie wielkanocnej przerwy polskie hokejowe drużyny młodzieżowe wybrały się na zagraniczne turnieje. I co? Porażka goniła porażkę, a niektóre przegrane były na granicy klęski. Spuścić na te występy zasłonę milczenia? O, nie. Trzeba bić na alarm!

Zdobycie przez Polki halowego mistrzostwa świata nie może przesłaniać rzeczywistości. W szkoleniu młodzieży jest po prostu źle.

Dlaczego zadowolony z siebie PZHT tego nie widzi? System szkolenia i grania jest taki, że giną niektóre roczniki zdolnych dziewcząt. Kompetencje trenerów kadry też nie zawsze dają się obronić. Na dodatek coraz mniej młodych ludzi chce na poważnie uprawiać sport, na dodatek tak trudny jak hokej na trawie.

Sprawy sportowe, w tym hokejowe leżą mi na sercu. Wymagam, ba żądam od Polskiego Związku Hokeja na Trawie przygotowania w trybie natychmiastowym szkoleniowego programu naprawczego, który szybko zostanie wdrożony w życie. Warto przy okazji posłuchać tego, co mają do powiedzenia doświadczeni szkoleniowcy. Inaczej, będzie kolejny argument za tym, że polskie związki sportowe w swym obecnym kształcie są hamulcowym polskiego sportu!

Koniec czarnej serii. ŁKS wygrał ligowy mecz, na dodatek na wyjeździe, na dodatek grając na zero z tyłu!

Po trzech porażkach z rzędu, ŁKS odwrócił złą kartę. Wygrał ligowy mecz, na dodatek na wyjeździe, na dodatek zagrał na zero z tyłu. To była 30 kolejka spotkań. Po raz ostatni łodzianie wygrali w kolejce numer… 24, dokładnie 14 marca na wyjeździe z Chrobrym Głogów.

Nowy trener – Ryszard Robakiewicz dokonał zmian. Bomba zastąpił Bobka w bramce, na środek defensywy wrócił Gulen, Norlin został skrzydłowym, za którego się uważa, a Mrvaljević środkowym napastnikiem. W drużynie rywali zabrakło byłego ełkaesiaka Kelechukwu, bo tak mówił zapis umowy między oboma klubami.

Łodzianie chcieli robić za boiskowych profesorów, ale szybsi, bardziej zdeterminowani, aktywniejsi byli gospodarze. ŁKS musiał się momentami bronić wybijaniem piłki na oślep. W końcu po blisko pół godzinie gry łodzianie wypracowali bramkową sytuację. Po inteligentnym wrzuceniu piłki w pole bramkowe przez Mokrzyckiego nie doszedł do niej Norlin. Poślizgnął się na śliskiej (padający deszcz) murawie.

Pierwszy celny strzał zapisali na swoim koncie w 34 min gospodarze, ale skutecznie interweniował Bomba. W odpowiedzi niewiele nad poprzeczką piłkę przeniósł najlepszy do tej pory w drużynie gości Sitek. W kolejnej akcji Mrvaljević zdobył gola, ale co z tego, skoro był na pozycji spalonej. W odpowiedzi ratował sytuację Guelen, bo gdyby nie jego interwencja, padłaby bramka dla gospodarzy. W 42 min pierwszy celny strzał łodzian, autorstwa Sitka. A potem?

Potem mieliśmy teatr absurdu. Po analizie VAR Hinokio ujrzał czerwoną kartkę za faul na rywalu,który miał już przed sobą tylko bramkarza. Najpierw jednak łodzianin zobaczył żółty kartonik. Z tą decyzją nie zgadzał się Niepsuj. Ujrzał w tej sytuacji drugą żółtą kartkę czyli czerwoną i choć w sumie miał rację – on i pomocnik łodzian musieli opuścić boisko. W drugiej połowie grano zatem dziesięciu na dziesięciu.

Pierwsza akcja drugiej połowy dała gola łodzianom. Dynamniczy, przebojowy Sitek po minięciu dwóch rywali, strzelił z ostrego kąta. Piłkę obronił P’iekutowski. Trafiła ona na koniec pola karnego do Mokrzyckiego, który pewnym strzałem w róg dal prowadzenie gościom. Po kolejnej akcji Sitka, antynapastnikiem okazał się Mrvaljević, który nie potrafił zamknąć dobrej akcji. Potem znakomitego podania Mokrzyckiego nie wykorzystał Norlin.

W końcówce znakomitą okazję miał Wzięch, ale jego strzał obronił nogami Piekutowski. Gdyby był bardziej precyzyjny, byłoby po meczu. ŁKS kontrolował sytuację i odniósł cenne zwycięstwo.

4 maja o godz. 17 ŁKS podejmie sąsiada w tabeli – Stal Rzeszów.

Stal Stalowa Wola – ŁKS 0:1 (0:0)

0:1 – Mokrzycki (49)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Guelen, Głowacki, Norlin (63, Młynarczyk), Kupczak, Mokrzycki (80, Wysokiński), Hinokio, Sitek (75, Zając), Mrvaljević (80, Wzięch)

Widzew. Z tej mąki pysznego ligowego chlebka nie będzie. Ci, którzy grają w większości pokazują, że nie udźwigną, taki to ciężar!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Według wyliczeń stacji Canal Plus możliwość spadku Widzewa z ekstraklasy to… 0,1 procenta! W tej sytuacji bawmy się dalej w pokazy ligowego przeciętniactwa. Hulaj dusza, ligowego piekła nie ma!

Trener łodzian, 50-letni Chorwat Zeljko Sopić, wyglądający na gościa twardo stąpającego po ziemi, nie może szukać łatwych, prostych, łzawych wytłumaczeń: graliśmy dobrze, ale zabrakło nam skuteczności. Więcej w tym stwierdzeniu demagogii niż prawdy.

Zdaje się, że do drużyny Widzewa bardziej dziś pasują słowa znanego wiersza Juliana Tuwima – Lokomotywa:

Lecz choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc kotletów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nie udźwigną, taki to ciężar.

Trzeba sobie bowiem jasno powiedzieć, że Widzew dziś to w większości zespół futbolowych przeciętniaków, który powyżej ligowych stanów średnich nie podskoczy. Czasami ktoś się wybije na wielkość – niekonwencjonalnym zagraniem czy strzałem godnym bramki miesiąca, ale w sumie bilans nie jest dodatni. Drużyna ginie w morzu przeciętniactwa.

Wygląda na to, że dokonanie wielkiej przemiany nie będzie proste i łatwe. Sama zamiana jednych futbolistów na drugich tego nie załatwi. Trzeba z nich bowiem będzie stworzyć zespół, którego nikt nie będzie tłumaczył… brakiem skuteczności. To jednak melodia przyszłości i zmartwienie na czas gorącego futbolowego lata.

Teraz jest czas sportowej weryfikacji: kto się nadaje, na kim można polegać, a kto musi sobie szukać nowych pracodawców, bo nie gwarantuje odpowiedniego poziomu grania.

27 kwietnia o godz. 14.45 Widzew zagra w Zabrzu z Górnikiem. Rywale w ostatniej kolejce zremisowali w Mielcu z ostatnią w tabeli Stalą 0:0.

– Kulejemy pod względem wypełniania pola karnego. Pracujemy nad tym i będziemy dalej pracować. Jest nas za mało w polu karnym przy dośrodkowaniach, a to jest za mało do zdobycia bramki. Brakuje nam pazerności w atak – powiedział po spotkaniu w Mielcu nowy trener zabrzan – Piotr Gierczak.

Ten cały chory układ trzeba było natychmiast wysadzić w powietrze. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

Sportowe życie szybko, bardzo szybko dopisało epilog do poniższego tekstu. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS. Do końca sezonu zespół będzie prowadził Ryszard Robakiewicz.

To jest kompletnie bez sensu. Pomieszanie z poplątaniem. Paragwajski trener ŁKS – Ariel Galeano nie potrafi porozumieć się z zawodnikami, ci uczestnicząc w treningach podobno nie wiedzą, o co mu chodzi. Mówią: gramy, jak trenujemy. Ja uważam, to jedynie za marne usprawiedliwienie braku podstaw zawodowego podejścia do swojego nie najgorzej opłacanego zawodu. Ale…

Z wieści dochodzących z al. Unii lista zarzutów pod adresem szkoleniowca wygląda tak: Niezrozumiałe zmiany w składzie, rotacje ustawieniem. Chaos. Brak pracy nad taktyką. Czy gra się trzema obrońcami czy czterema, efekt jest ten sam, zespół szybko traci gola za golem. Do tego niczym ściana wyrasta bariera języka i jest pomieszanie z poplątaniem. Nikt nie wie, o co chodzi.

Gdyby to tylko trener był winny (choć z reguły wszystko skupia się właśnie na nim). Czym jednak tłumaczyć kompletny brak formy i juniorskie zagrania dotychczasowego lidera – Michała Mokrzyckiego. Czy strzela focha, pokazując, że w Łodzi już mu się grać nie chce? Trzeci gol dla GKS Tychy to w dużej mierze jego zasługa. Było bowiem tak: Mokrzycki jakby wyłączony z tego co się dzieje na boisku, podał piłkę fatalnie, dokładnie tak, żeby Ertlthaler przejął ją przed przed linią pola karnego, założył siatkę Fałowskiemu i będąc sam na sam z Bobkiem zdobył gola. Po takim zagraniu można tylko rwać sobie włosy z głowy. Jest one wyjątkowo antymotywującedla drużyny, sprawiające, że trzeba długich minut, żeby się pozbierać i zacząć robić na boisku coś pozytywnego.

25 kwietnia o godz. 18 ŁKS zagra ze znajdującą się w strefie spadkowej Stalą w Stalowej Woli. Rywale zajmują przedostatnie miejsce w tabeli. Uzbierali (na szczęście dla nas) 15 punktów mniej od łodzian, ale, moim zdaniem, w obecnej sytuacji wcale nie są na straconej pozycji. No, chyba że to rezerwowi z meczu z Tychami czyli Sitek, Hinokio i Terlecki oraz wykazujący chęci do gry, autor honorowego gola – Balić będą w stanie sprawić, że ŁKS się znów nie skompromituje i pokaże futbol na przyzwoitym pierwszoligowym poziomie. Zanim tak się stanie zespół musi dogadać się z trenerem, albo działacze muszą poszukać nowego szkoleniowca. Innego wyjścia nie ma.

Kosztami zatrudnienia Paragwajczyka, co za chwilę będzie można uznać za futbolową bzdurę roku, trzeba by obarczyć twórcę tego wziętego z Księżyca pomysłu, wiceprezesa do spraw sportowych ŁKS – Roberta Grafa.

Polskie, transferowe trzęsienie ziemi na pewno nie wpłynie na rozwój kobiecej siatkówki w naszym kraju

Łódź ma dwa medalowe siatkarskie drużyny. ŁKS Commercecon wywalczył srebro, PGE Grot Budowlani brąz. Marzyłoby się złoto, ale zdobyte krążki mają swoją wartość, pozwalającą mówić o naszym mieście, jako stolicy polskiej, kobiecej siatkówki. Podkreślmy od razu, że decydująca faza rozgrywek na poziomie walki o mistrzowski tytuł nie przyniosła wielkich emocji. Wszystko rozstrzygnęło się w trzech pojedynkach.

Znacznie atrakcyjniejsza była walka o to, która łódzka drużyna wygra derby i awansuje do finału. I czy nowy trener – Zbigniew Bartman potrafi poradzić sobie ze sportowym kryzysem ełkaesianek. Poradził sobie, podobnie jak jego podopieczne, ale to wszystko na co team było stać.

Łódzkie siatkarskie sukcesy są, ale… Za chwilę trzeba je będzie wziąć w wielki sportowy nawias, bowiem połowa, a może więcej, składów medalowych drużyn przejdzie do historii. Nastąpi wielka transferowa ucieczka w pogoni za turecką czy włoską kasą, albo szukaniem sobie w kraju lepszego czytaj częstszego miejsca do grania.

Za miesiąc, dwa, trzy nasze medalowe drużyny będą nie do poznania, gdy na dobre rozkręci się transferowy zawrót głowy. Jak przy tak zmieniających się ligowych kadrach, gwałtownych rotacjach, myśleć o stabilnym, konsekwentnym budowaniu drużyn i cierpliwej pracy nad prezentowanym przez nie sportowym poziomem?!

Jakoś nie kupuję powtarzających się co sezon twierdzeń, że polska, kobieca, ligowa siatkówka odbija się do włoskiej czy tureckiej ściany, bo jest w niej za mało… pieniędzy na budowanie topowych drużyn. Kasa jest ważna, ale polskie transferowe trzęsienia ziemi na pewno nie wpływają na rozwój zespołów i na poziom ligowych zmagań, który z roku na rok wydaje mi się słabszy.

Dzieciaki chcą uprawiać sport – bezcenne! Finałowy Turniej Małej Ligi Rugby Tag

Przekonywanie dzieciaków do sportu jest bezcenne. Tym większe uznanie dla Zbigniewa Grądysa. 24 kwietnia na Hali Sportowej przy Skorupki 21 w Łodzi odbędzie się Finałowy Turniej Małej Ligi Rugby Tag. W tym roku udział w lidze bierze 12 drużyn z 7 Szkół Podstawowych w dwóch kategoriach wiekowych: klasy 5/6 i 7/8. Rozgrywki rozpoczniemy o godzinie 10:00, a rozdanie nagród planujemy na godzinę 14.00.

– Cieszy mnie że wracamy po rocznej przerwie z Ligą – mówi Zbigniew Grądys trener Venol Atomówek Łódź – Wspaniałe jest to że mamy aż tyle chętnych nauczycieli i szkół. Chciałbym bardzo podziękować Urzędowi Miasta Łodzi oraz MOSiR Łódź – dzięki, którym liga może odbyć się w dobrych warunkach i z nagrodami.  Każdy uczestnik otrzyma pamiątkową koszulkę i dyplom, a trzy najlepsze drużyny medale i puchary.
– Większość z nas zaczynała od tagów – mówi Angelika Kołodziejczyk zawodniczka Venolek i organizatorka turnieju – dlatego chcemy dalej pokazywać dziewczynkom rugby, jako świetny sport. Chciałybyśmy w pewnym momencie zrobić ligę tylko dla dziewczynek, bo teraz zespoły są mieszane i dziewczynki stanowią mniejszość, choć wyjątkiem są Salezjanie i Szkoła Podstawowa nr51.

Klasyfikacja przed finałami:
Klasy 5/7:
SP 51; SP 141; SP 152; SP Kurowice; SP 45; SP Salezjanie

Klasy 7/8:
SP Kurowice; SP 139; SP 152; SP 51; SP Salezjanie; SP 45

To jest sportowa katastrofa. Tak dalej być nie może. W ŁKS potrzebne jest sportowe trzęsienie ziemi, po ósmej porażce na własnym boisku!

Tak po prostu w piłką grać nie można! Trochę lepsza druga połowa nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Potrzebne jest natychmiastowe trzęsienie ziemi. Moim zdaniem minął czas w Łodzi: kompletnie pogubionego i zagubionego trenera Galeano oraz dyrektora sportowego Grafa, którego druga próba zbudowania teamu na miarą walki o ekstraklasę, okazała się kompromitacją.

Łodzianie przegrali dwunasty mecz w sezonie, ósmy na własnym boisku, na 15 rozegranych spotkań. Tak czarnego scenariusza przed sezonem chyba nikt się nie spodziewał.

Po niecałej pół godzinie, katastrofalnym błędach w grze obronnej, a uwaga ta dotyczy wszystkich, od rutyniarza Mokrzyckiego po żółtodzioba Fałowskiego, było praktycznie po meczu. ŁKS przegrywał z GKS Tychy aż 0:3. Wyglądało to wszystko na kompletnie olany przez jedną z drużyn sparing lub mecz nieopierzonych juniorów z ligowymi wyjadaczami. ŁKS może się cieszyć, że stracił tylko trzy bramki. Wstyd, wstyd, Nie, trzeba powiedzieć mocniej: sportowa hańba!

Cztery zmiany w przerwie to był akt sportowej rozpaczy i… Trzeba powiedzieć, że ŁKS coś tam próbował zrobić. Dwa razy pokazał się rezerwowy Norlin. Mamy go chwalić? Zmienił piłkarza Mrvaljevicia, który przez 45 minut nie zrobił kompletnie nic. Nie da się jednak ukryć, że rezerwowi dali drużynie pozytywnej energii. Efekt? Po dobrym zagraniu w pole karne do Balicia, ten ładnym strzałem w przeciwległy górny róg dał gola łodzianom. I to by było na tyle.

25 kwietnia o godz. 18 ŁKS zagra ze znajdującą się w strefie spadkowej Stalą w Stalowej Woli. Druga połowa starcia z GKS daje jakieś, oby nie płonne, nadzieje (choć chaos drużyny przy kontrze rywala woła cały czas o pomstę do nieba!) na sukces. Jeżeli ełkaesiacy przegrają, to wszystko posypie się na łeb i na szyję.

Jakby złych wieści było mało. Aleksander Iwańczyk doznał zerwania więzadła krzyżowego przedniego.

ŁKS – GKS Tychy 1:3 (0:3)

0:1 – Ertlthaler (10), 0:2 – Budnicki (19), 0:3 – Ertlthaler (27), 1:3 – Balić (65)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Fałowski, Głowacki – Mokrzycki (46, Hinokio), Kupczak (46, Terlecki), Wysokiński (72, Wzięch) – Balić, Mrvaljević (46, Norlin), Młynarczyk (46, Sitek)

Katastrofalne indywidualne błędy obrońców i druga porażka Widzewa z rzędu!

Piłkarze Widzewa w wielkanocnym spotkaniu z Motorem wystąpili w czwartym komplecie strojów – w czerwono-biało-czerwone pasy. Niestety, nowe stroje szczęścia łodzianom nie przyniosły. Widzew przegrał drug mecz z rzędu, 13 w sezonie szósty na własnym boisku. Nie mogło się stać inaczej, skoro katastrofalne indywidualne błędy popełnili łódzcy obrońcy.

Pierwszą składną akcję godną odnotowania Widzew miała miejsce po blisko ˛10 minutach gry. Potem warte odnotowania było niecelne, choć efektowne zagranie przewrotką Ndiaye. Wreszcie, wreszcie doczekaliśmy się składnego kontrataku łodzian (trzech na trzech), po którym, po podaniu Alvareza, Cybulski trafił w słupek.

Takie sytuacje się mszczą. Kozlovsky dał się ograć, jak futbolowe dziecko, przez Ndiaye. Widzewiak faulował w polu karnym, a jedenastkę wykorzystał Wolski, myląc Gikiewicza. Nie ma co kryć. Działo się niewiele. Łodzianie grali słabo i zostali za to surowo ukarani.

Na początku drugiej połowy mógł się zrehabilitować Kozlovsky, ale niepilnowany uderzył z końca pola karnego wysoko nad bramkę, trochę w stylu… rugby. Widzew bardzo chciał szybko odrobić straty. Zamknął rywali na ich przedpolu. I wydawało się, że cel osiągnął. I to w jakim stylu. Cybulski trafił w okienko. Gol nie został jednak uznany, bo młodzieżowiec łodzian był na pozycji spalonej.

Potem obrońca Motoru zablokował strzał Tupty. Czy dotknięcie piłki ręką przez interweniującego rywala kwalifikowało się na podyktowanie rzutu karnego? Sędzia Przybył uznał, że nie.

Co się odwlecze… Kerk wszedł na boisko i z rzutu wolnego dośrodkował tak tak, że po niefortunnej interwencji Najemskiego piłka wpadła do siatki. Łodzianie cieszyli się z wyrównania przez 120 sekund. W odpowiedzi Ceglarz ograł Therkildsena, jakby to robił w meczu juniorów i pewnym uderzeniem pokonał Gikiewicza.

Zmiany w łódzkim zespole nic nie dały. Widzew przegrał po katastrofalnych błędach swoich obrońców. Mecz oglądało na stadionie, mimo wielkanocnej pory, 17 246 widzów, którzy musieli obejść się smakiem. 27 kwietnia o godz. 14.45 Widzew zagra w Zabrzu z Górnikiem.

Widzew – Motor 1:2 (0:1)

0:1 – Wolski (44, karny), 1:1 – Najemski (70, samobójcza), 1:2 Ceglarz (72)

Widzew: Gikiewicz – Therkildsen, Żyro, Ibiza, Kozlovsky – Hanousek – Sypek (78, Krajewski), Alvarez (68, Kerk), Czyż (78, Sobol), Cybulski(78, Nunes) – Tupta (87, Łukowski)

„Rumora” przeczytałem szybko, bez narzekań i… Jak dla mnie za dużo atrakcji!

Co mnie zraża do ostatnio wydawanych książek kryminalnych polskich autorów? Nadmiar, który w nich występuje. Tak sobie myślę, że to może być powód: książki są coraz droższe, więc autorzy i wydawnictwa robią wszystko, żeby czytelnik się nie nudził, nie rzucił kryminału w kąt i zniechęcił się, plując sobie w brodę, że wydał kasę za frajer. Oferują zatem moc atrakcji, jak w dobrej grze komputerowej, ze wszystkich sił starając się skupić uwagę czytelnia.

Z reguły jest zatem tak, że mamy trzy w jednym: kryminał, thriller, opowieść sensacyjno – obyczajową. Akcja goni do przodu na złamanie karku, mając czasami za nic wiarygodność prezentowanych wydarzeń, psychologię postaci, pokazując niechcący literackie szwy i fabularne naiwności.

„Rumora” przeczytałem szybko, bez zachwytów, ale też bez narzekań i… Nie, ja tego nie kupuję. Nie gustuję w takich powieściach kryminalnych.

Zaczyna się nieźle, ciekawie. Andrzej Rumowski, Rumor ma domek na podtoruńskim odludziu i warsztat przyczep kempingowych. I nagle tuż obok, dopada go zepchnięta na dno pamięci przeszłość, z morderstwem w tle. Bohater robi co może, żeby z tej historii wyjść cało, odkryć prawdę i uchronić bliskie mu osoby. Najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem… Kryminalna intryga gwałtownie przyspiesza z każdym kolejnym akapitem.

Robert Małecki umie pisać, wie jak zaciekawić czytelnika, ale ja o półkę wyżej, a może nawet dwie, stawiam jego niespieszne, ale jakże wciągające opowieści o komisarzu Bernardzie Grossie. Tu jest czas na jakże sugestywne… parzenie herbaty, pozazawodowe hobby, ale też mnóstwo refleksji na temat samotności, uczuć, obyczajowego zapętlenia na komendzie czy mozolnego, ale uporczywego dochodzeniu do prawdy, która jest bolesna, ale też oczyszczająca.

Robert Małecki, „Rumor”, Wydawnictwo Literackie

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑