Ryżową Szczotką

Rezerwowy Pafka

Trener Ryszard Robakiewicz – nieoczywisty bohater drużyny ŁKS!

Fot. ŁKS Łódź

Jak niewiele potrzeba, żeby osiągnąć ligową przyzwoitość, wygrać cztery spotkania z rzędu, strzelić dziesięć bramek i stracić tylko jedną. Wystarczy spełnić jedną z podstawowych futbolowych zasad, że gra zaczyna się od defensywy.

Trener Ryszard Robakiewicz, nieoczywisty bohater ostatnich tygodni, uporządkował grę zespołu, szczególnie w defensywie, uczynił ją racjonalną, skrojoną na miarę, a nie na wymyślone, taktyczne zawiłości lub brak jakichkolwiek zasad (ach ten nieszczęsny Ariel Galeano). I są wygrane. Jaka szkoda, że w meczach o nic. Ale zawsze… Na ich podstawie można budować fundamenty pod nowy sezon i nową, lepszą, skrojoną na miarę ekstraklasy, drużynę.

Ryszard Robakiewicz ma ogromną wiedzę o piłce nożnej – tę praktyczną i teoretyczną, potrafi czytać boiskowe wydarzenia, dokonywać w trakcie spotkania zmian w sposobie grania i w składzie drużyny. Pressing w końcówce pojedynku z Polonią w Warszawie przyniósł bramkę i zwycięstwo. Dali je piłkarze rezerwowi, którzy pojawili się na boisku.

To nie jedyne plusy pracy Ryszarda Robakiewicza. Pod jego okiem wielki krok do przodu zrobił (bo dostał szansę!) Mateusz Wzięch. Swoją szansę wykorzystuje też bramkarz Łukasz Bomba. Mateusz Wysokiński pokazał możliwości, tak w grze defensywnej, jak i tworzeniu akcji zaczepnych. To kolejny piłkarz, w którego warto dalej inwestować.

Plusów jest zatem sporo. Dobrze by było nie zatrzeć tego dobrego sportowego wrażenia ostatnią ligową grą. 25 maja o godz. 17.30 łodzianie podejmą Znicz Pruszków. Jesienią padł remis 2:2, a zespół z Pruszkowa wyrównał w doliczonym czasie gry. Teraz po ostatnim zwycięstwie ma dwa punkty przewagi nad ŁKS.

A Ryszard Robakiewicz? Będzie w sztabie nowego szkoleniowca ŁKS – Szymona Grabowskiego. Oby ta współpraca układała się na miarę kolejnych ligowych zwycięstw i upragnionego awansu.

Wreszcie zaświeciło futbolowe słoneczko. Widzew wygrał ligowy mecz, pokonując spadkowicza. Dwa znakomite prostopadłe podania przyniosły zwycięskie gole!

Widzew Łódź  nie miał się czym chlubić. To czarna seria pięciu meczów bez zwycięstwa, w których łodzianie zdobyli tylko punkt i… wreszcie zaświeciło futbolowe słoneczko. Widzew wygrał w ostatnim meczu sezonu na swoim boisku, pokonując spadkowicza z ekstraklasy.

Widzew nie chciał się kompromitować do końca i od początku spotkania próbował atakować. Strzały, gdy już się pojawiły, były niecelne lub blokowane. Po kwadransie doczekaliśmy się pierwszego i jedynego w pierwszej połowie celnego uderzenia. Z dystansu strzelał Shehu. Komar sparował piłkę na rzut rożny. Puszcza też próbowała coś zrobić. Bez powodzenia. Uderzenie Klimka zablokował Żyro. Potem była kłótnia Shehu, który ujrzał żółtą kartkę – czwartą i w Częstochowie nie wystąpi.

Druga połowa mogła się zacząć od prowadzenia gości, ale w stuprocentowej sytuacji spudłował Klimek. Puszcza atakowała dalej, ale na szczęście dla gospodarzy tym razem spudłował Barkowskij.

Zawodzili goście, nie zawiedli (wreszcie!) łodzianie. Kluczowe okazało się prostopadłe podanie. Cybulski idealnie obsłużył Tuptę (przejmując piłkę po fatalnym wybiciu Komara), a ten uderzeniem po długim rogu dał prowadzenie Widzewowi. Tym samym zdobył swoją pierwszą bramkę dla łódzkiego zespołu!

Potem niewykorzystane sytuacje mieli Sypek i Cybulski. Jak na to nie patrzeć Widzew bardzo chciał i prowadził w meczu ze spadkowiczem. Puszcza, a konkretnie Klimek, nie dawała za wygraną. Strzał byłego widzewiaka obronił Gikiewicz.

Ostatecznie to Widzew zamknął ten mecz. Na listę strzelców wpisał się Alvarez, wykorzystując nieporadność rywali. Pokonał bramkarza Puszczy w sytuacji sam na sam, finalizując znakomite prostopadłe podanie.

Ważne było też rozglądanie się po trybunach. Okazało się, że na meczu pojawił się Tymoteusz Puchacz, który ma w nowym sezonie bronić łódzkich barw.

Mecz oglądało 15 879 kibiców.

W ostatniej ligowej kolejce 24 maja o godz. 17.30 Widzew zagra w Częstochowie z Rakowem. W Łodzi górą był Raków, który wygrał 3:2. Częstochowianie cały czas walczą z Lechem o mistrzostwo Polski. Ich rywale do tytułu podejmą w ostatniej kolejce Piasta Gliwice.

Widzew – Puszcza Niepołomice 2:0 (0:0)

1:0 – Tupta (61), 2:0 – Alvarez (87)

Widzew: Gikiewicz – Krajewski (67 Kozlovsky), Żyro, Ibiza, Therkildsen – Hanousek (57, Sypek) – Cybulski (82, Sobol), Czyż (82, Diliberto), Shehu, Alvarez (90, Kwiatkowski) – Tupta

Poważna futbolowa kara zamieniła się w kabaret. Wisła Kraków czarno na białym pokazała, jak dać się wykartkować przed ważnymi meczami

Polską ligową piłkę nożną łatwo, bardzo łatwo, za łatwo można doprowadzić do absurdu. Tak właśnie było podczas pojedynku Wisły Kraków ze Stalą Stalowa Wola (5:0), gdzie było trochę krakowskiego grania, ale więcej futbolowego zażenowania. Wiślacy (Marko Poletanović, Kacper Duda, Marka Carbo i Angel Rodado) hurtowo łapali czwarte żółte kartki, by w barażach móc wystawić najmocniejszy skład.

Cel uświęca środki. Poważna futbolowa kara zamieniła się w farsę. Obrazki z Krakowa, powiedzmy wprost, były żenujące. Okazało się przy okazji, że grający w Polsce piłkarze potrafią nie tyle dobrze grać, co prezentować aktorskie, może bardziej kabaretowe umiejętności.

Przykre, ale prawdziwe. Wiślacy mogliby spokojnie wystąpić ze skeczem podczas na przykład Polskiej Nocy Kabaretowej. Ciekawe, z jaką reakcją publiczności by się spotkali. Więcej byłoby gwizdów i szydery niż braw?

Moim zdaniem lepszym rozwiązaniem byłoby ściągnięcie pomysłu z rugby, gdzie żółta kartka oznacza automatycznie wykluczenie z gry na dziesięć minut. Taka sytuacja w futbolu mogłaby ciekawie wpłynąć na przebieg (szczególnie w końcówce) boiskowych wydarzeń. Nie byłoby nerwowego liczenia, kto i który kartonik ujrzał na piłkarskim boisku i nie zamieniano by boiskowej Temidy w swoją własną karykaturę.

ŁKS pod wodzą Ryszarda Robakiewicza wygrał czwarty mecz z rzędu. Tym razem pokonał w Warszawie walczącą o baraże Polonię!

ŁKS wygrał pod wodzą Ryszarda Robakiewicza cztery mecze z rzędu, w tym prestiżowe: z Ruchem w Chorzowie i Polonią w Warszawie. W tych czterech pojedynkach, co warte podkreślenia, łodzianie stracili tylko jednego gola!

Ełkaesiacy grali w stolicy bez wykartkowanego kapitana Kupczaka (opaskę przejął Głowacki). Dobre minuty w poprzednich meczach dały pierwszy skład Wzięchowi. Spotkania przez większość czasu było nudne, jak flaki z olejem. Goście pilnowali swojego przedpola, warszawianie remisu, który dawał im pewną grę w barażach i to oni się przeliczyli. Schodzili z boiska pokonani.

Już w 40 sekundzie łodzianie mogli przegrywać. Na szczęście po główce z siedmiu metrów niepilnowanego Zjawińskiego, piłka wylądowała w rękach Bomby. Łodzianie zaczęli mecz od chaosu, niepotrzebnych fauli , ale… Potem były składne akcje, w których nie popisał się Wzięch.

Wielkiej gry nie było. Oba zespoły zachowywały się… zachowawczo, myśląc o tym, żeby nie dać rywalom szansy do szybkiej kontry. Łodzianom w akcjach zaczepnych brakowało pierwszego dokładnego podania.

W końcówce pierwszej połowie ŁKS osiągnął przewagę, czego efektem był mocny strzał Wzięcha w ręce bramkarza Polonii. Po fatalnym wybiciu piłki przez Bombę, bramkarz łodzian naprawił błąd, broniąc strzał Vegi. W pierwszej połowie więcej było nastawionej na ostrożność taktyki niż odważnego grania, finalizowanego celnymi strzałami.

Druga połowa zaczęła się od akcji Mokrzyckiego i przyniosła strzał Młynarczyka w ręce bramkarza. Potem niewiele się działo, poza próbami konstruowania akcji przez Wzięcha. Mógł paść gol dla ŁKS. Po akcji Norlina w ostatniej chwili uderzenie Sitka na miarę bramki zablokował Terpiłowski. W odpowiedzi świetna interwencja Bomby po udanej kontrze gospodarzy, w końcówce meczu ratowała łodzian.

W doliczonym czasie po juniorskim błędzie Szura przy wyprowadzeniu piłki, przejął ją Sitek, popędził na bramkę, idealnie odegrał do Mrvaljevicia, a ten pewnie posłał ją do siatki. Polonia chciała odrobić straty, ale znów kapitaną interwencją popisał się Bomba. W nudnym meczu i emocjonujących ostatnich minutach z sukcesu cieszyli się łodzianie.

W ostatnim meczu kompletnie nieudanego sezonu i kompromitacji roku (zatrudnienie Ariela Galeano) ŁKS podejmie 25 maja o godz. 17.30 Znicz Pruszków. A potem? Pożyjemy, zobaczymy.

Polonia Warszawa – ŁKS 0:1 (0:0)

0:1 – Mrvaljević (90+5)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Gulen, Głowacki, Norlin (82, Zając), Mokrzycki, Wysokiński, Hinokio (90, Terlecki), Młynarczyk (65, Sitek), Wzięch (65, Mrvaljević)

KS Hokej Start Brzeziny. Ostatni mecz sezonu zasadniczego – niech wykaże się młodzież. A potem? Finały mistrzostw Polski w Brzezinach!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Tym razem wątpliwości nie było. Jak na mistrzynie i liderki przystało. Drużyna KS Hokej Start Brzeziny nie dała szans AZS II Politechnika Poznańska, wygrywając 6:0. Bramki: Dziyana Voronovich 4, Oliwia Krychniak, Zuzanna Drożdż.

Przed brzeziniankami ostatni mecz rundy zasadniczej w Poznaniu z AZS Politechniką Poznańską (niedziela, godz. 11) Jeżeli KS Hokej Start wygra to zakończy zmagania bez porażki, gromadząc dwa razy więcej punktów od drugiego zespołu w tabeli!

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

– Postawię w tym spotkaniu na młodzież, niech się wykaże – mówi trenerka Małgorzata Polewczak. – Do Poznania bowiem nie pojadą nasze czołowe, bardzo ważne zawodniczki: Dziyana Voronovich, Magda Pabiniak, Karolina Grochowalska i Anastazja Szot.

Przypomnę – turniej finałowy 07-08.06.2025 r. A gdzie zostanie rozegrany? W Brzezinach! Wierzę, że emocji i kibiców nie zabraknie.

07.06.2025

półfinały:

KS Hokej Start Brzeziny – AZS Politechnika Poznańska II i

AZS Politechnika Poznańska – UKS SP5 Swarek Swarzędz

08.06.2025

Mecze o 1 i 3 miejsce

W przerwie przed finałami – decydujące zmagania czekają juniorki, będzie też zgrupowanie kadry.

Wróćmy do ostatniego meczu w Brzezinach. Piękny gest. Po spotkaniu grupa młodych adeptek hokeja na trawie wręczyła starszym koleżankom z pierwszej drużyny upominki, dziękując za wspaniałe występy w Klubowym Pucharze Europy na turnieju w Porto.

Polecam!!! Dla tych, którzy nie widzieli. Zobaczcie koniecznie, bo warto. Sympatyczny reportaż o hokeistkach z Brzezin: matce – Małgorzacie Polewczak i córce – Monice Chmiel. Jedna jest olimpijką, druga mistrzynią świata! Łapcie link i zobaczcie tą hokejową historię – koniecznie:

https://sport.tvp.pl/…/wspolna-pasja-droga-polek-do…

Fot. KS Hokej Start

Widzew w najbardziej prestiżowym meczu ligowej wiosny przegrał z Legią. Niestety, szczególnie do przerwy, nie miał wiele do powiedzenia

Widzew przegrał z Legią w najbardziej prestiżowym meczu wiosny, ku rozpaczy wiernych kibiców (mecz oglądało przy al. Piłsudskiego 17 492 kibiców). Tak sobie myślę, że gdyby trener Sopić był polskim szkoleniowcem, to po takiej fatalnej serii nieudanych spotkań, wyleciałby z hukiem z łódzkiego klubu.

Widzewiacy od początku spotkania pilnowali podstawowego swojego interesu. Nie dać rywalom szansy na stworzenie bramkowej sytuacji. Gdy już mieli piłkę, to mieli ewidentny problem z przeniesieniem jej na połowę Legii. Zostawały pojedyncze szarże, w stylu zerwanych futbolowych koni, tak jak w przypadku Alvareza, który pognał z piłką przez pół boiska, ale stracił ją na 10 metrów przed polem karnym.

Cała ta siermiężna taktyka zdała się psu na budę. Co znaczy dokładne, prostopadłe podanie. Tym razem było to podanie Guala do Morishity. Faktem jest, że na radar krył go Kozlovsky. Dał się wyprzedzić, bał się interweniować ostro w polu karnym i… Japończyk wykorzystał sytuację sam na sam, posyłając piłkę między nogami Gikiewicza.

Widzew starał się siermiężnie przejąć inicjatywę, ale gubiły go niedokładne podania, złe dośrodkowania, w najlepszym razie niecelne strzały. Wściekli łodzianie próbowali odreagować swoją frustrację z powodu nieudanych zagrań na… bandach reklamowych. Tym futbolowym klopsom przyglądali się m.in. były trener – Myśliwiec i legenda klubu – Boniek.

Bezsilność łodzian znów została ukarana. Gikiewicz tak nieudolnie wybijał piłkę, że trafił w Luquinhasa, który dograł piłkę do Guala, a ten tylko dopełnił formalności. Kiks bramkarza na miarę słabego kabaretu.

Po trzech minutach mógł paść, ba powinien paść kontaktowy gol, ale po kiksie Ziókowskiego, w sytuacji sam na sam z Tobiaszem Alvarez posłał piłkę obok słupka. No, po prostu czarna widzewska rozpacz.

Przy gorszym rozdaniu futbolowych kart Widzew mógł przegrywać do przerwy 0:3, ale Gikiewicz tym razem nie zawiódł, broniąc strzał Wszołka. W sumie łatwo i przyjemnie, bez większego wysiłku warszawianie zasłużenie prowadzili.

Na początku drugiej połowy okazało się, że Widzew ma w składzie napastnika. Pokazał się piłkarz Sobol, ale strzelił oczywiście obok słupka. Nadal zatem mamy w Łodzi snajpera bez żadnego strzelonego gola. Drugi – Tupta jest ani gram lepszy. Też ma bramkowe zero na koncie. W odpowiedzi Gaul dwukrotnie(!) przegrał pojedynek sam na sam z Gikiewiczem.

Starał się też poprawić Alvarez, ale umiejętnościami wykazał się Tobiasz, parując piłkę po mocnym strzale nad poprzeczkę. Bodaj pierwsze celne uderzenie łodzian – w 56 minucie.

Kolejne przyniosło bramkę. Sheu strzałem z półwoleja trafił w okienko. Piękny gol na otarcie łez, niestety anulowany po interwencji VAR (tu sędzią był Szymon Marciniak!). Albańczyk był na pozycji spalonej. W doliczonym czasie czerwone kartki ujrzeli Kun i Morishita, ale nie miało to już żadnego znaczenia.

W drugiej połowie Widzew grał lepiej. Inna sprawa, że Legia starała się pilnować wyniku i w sumie odniosła jak najbardziej zasłużone zwycięstwo.

Na koniec 33 ligowej kolejki 19 maja o godz. 19 Widzew podejmie spadkowicza z ekstraklasy – Puszczę Niepołomice. Poradzi sobie ze słabeuszem? Można mieć uzasadnione wątpliwości.

Widzew – Legia 0:2 (0:2)

0:1 – Morishita (17), 0:2 – Gual (34)

Widzew: Gikiewicz – Therkildsen, Żyro, Ibiza (86, Kwiatkowski), Kozlovsky (67, Krajewski) – Hanousek – Sypek (46, Cybulski), Czyż (86, Kerk), Shehu, Alvarez – Sobol (67, Tupta)

ŁKS. To był wyczyn! W meczach z Polonią Warszawa legendarny napastnik – Mirosław Trzeciak dwa razy zaliczył hat tricka

Mirosław Trzeciak Archiwum Jacka Bogusiaka

W sobotę 17 maja o godz. 17.30 przy ul. Konwiktorskiej w Warszawie ligowy mecz piłkarskich legend. Polonia podejmie ŁKS, szkoda tylko, że nie w ekstraklasie.

Wiele na przestrzeni lat i spotkań się wydarzyło. Przypomnijmy, dzięki Jackowi Bogusiakowi, że znakomity piłkarz i nie gorszy aktor Marian Łącz strzelał gole dla obu zespołu – 35 dla łodzian, 28 dla warszawian.

A wyborowy snajper łodzian – Mirosław Trzeciak w pojedynku z Polonią zaliczył dwa hat tricki! Stało się to: 11 maja 1997 roku w meczu ŁKS – Polonia 4:2 w Łodzi (czwartego gola strzelił Rodrigo) i 11 kwietnia 1998 roku w Warszawie (3:0).

Trzeciak to król strzelców polskiej ekstraklasy w sezonie1 996/1997 w barwach ŁKS  (strzelił 18. goli w zaledwie 23. spotkaniach, co dało znakomitą średnią 0,78 bramki na mecz). W sumie w ŁKS Mirosław Trzeciak rozegrał 56 meczów, strzelił 27 goli i zdobył z łódzkim klubem tytuł mistrza Polski (19998 rok).

ŁKS rywalizuje z Polonią od blisko stu lat czyli od pierwszego ligowego sezonu. Dwa pierwsze spotkania w 1927 roku wygrały „Czarne Koszule” (4:3 i 2:1). W ostatnim meczu rozegranym w Łodzi 8 listopada zeszłego roku padł remis 0:0. Jak będzie teraz?

ŁKS. Tak to jest, że nawet mecze o nic mogą ci dać przepustkę do klubowej historii

Fot. ŁKS/Cyfrasport

ŁKS, grając w I lidze o nic, prezentuje ostatnie dobrą formę. Wygrał trzeci mecz z rzędu. To cieszy kibiców, buduje dobrą atmosferę w zespole. Pokazuje też czarno na białym, że niby takie mecze o nic mogą ci dać przepustkę do klubowej historii.

Niewątpliwie bohaterem ŁKS ostatnich dni jest imponujący wyjątkowym podbramkowym wyczuciem pomocnik – napastnik Mateusz Wzięch, który dokonał historycznego wyczynu.

W dwóch spotkaniach przebywał na boisku przez 60 minut i… W tym czasie strzelił trzy bramki, w tym niezwykle prestiżowym i co ważniejsze zwycięskim spotkaniu z Ruchem w Chorzowie. Wyczyn godny uznania i wspominania.

Fot. ŁKS Łódź

Panującemu ostatnio trendowi w polskiej piłce, że trzeba dawać szansę młodym trenerom, bo mają świeże, nowoczesne spojrzenie na futbol, zadaje kłam Ryszard Robakiewicz. Był znakomitym piłkarzem, a teraz, choć młodzieniaszkiem nie jest, pokazuje szkoleniową klasę.

Umiał opanować wielki sportowy i mentalny kryzys drużyny. Postawił na proste, oczywiste, ale skuteczne, rozwiązania. Potrafił przekonać do swoich racji zawodników. Dobrze kontroluje wydarzenia na boisku. Dokonuje zmian, które przynoszą korzyść zespołowi i dają zwycięstwa. Wartości nie do przecenienia. Efekt? Trzy mecze – trzy zwycięstwa!

Trzymam kciuki, żeby znakomita passa trwała dalej. 17 maja o godz. 17.30 ŁKS zagra kolejny mecz na wyjeździe, tym razem z Polonią w Warszawie. Rywale potrzebują punktu, żeby zapewnić sobie na 100 procent udział w meczach barażowych (półfinały baraży mają odbyć się 29 maja o godz. 18.00 i 21).

Barcelona pokazuje, że piłka nożna nie musi zmierzać w stronę gry nudnej, jak flaki z olejem

Jak to dobrze, że istnieje taki klub jak Barcelona. Jego gra przywraca wiarę w futbol, pokazuje całe piękno tej dyscypliny, jej nieprzewidywalność, zmienność, niespodziankę wkalkulowaną w ostateczny wynik i ogromne emocje.

Tak było też w przypadku kolejnego starcia Barcy z Realem Madryt. Katalończycy przegrywali 0:2, ale nie padli na kolana, tylko robili swoje, by ostatecznie wygrać 4:3. Ja, pewnie jak wielu, żałuję, że Katalończycy nie wystąpią w finale Ligi Mistrzów. Cóż, taki jest futbol w wykonaniu najlepszych, że niczego z góry zaplanować i ustalić się nie da.

Jak na to nie patrzeć, Barcelona, dzięki wyjątkowym indywidualnym możliwościom swoich gwiazd, pokazuje czarno na białym, że piłka nożna nie musi zmierzać w stronę gry nudnej, jak flaki z olejem.

Wyciągnięta ze szczypiorniaka. Usypiająca gra po obwodzie. Szukanie przez kolejne uciekające minuty dziury w całym czyli w szczelnym obronnym murze rywali, gdzie świetnie przygotowani fizycznie zawodnicy, ani na moment nie zamierzają odpuścić, idzie w zapomnienie.

Kiedy? Wtedy, gdy pojawi się Barcelona i funduje kibicom kosmiczne widowisko, po prostu nie z tej ziemi. W ciągu 45 minut funduje kibicom na całym świecie, tyle emocji, ile nie dostarczają w innych ligach całe kolejki spotkań!

Na swoje kibicowskie nieszczęście po hiszpańskim klasyku przełączyłem telewizor na hit i klasyk polskiej ligi Legia – Lech, który być może zdecyduje o mistrzowskim tytule. I co? Poza przepiękną bramką było tak, jakbym oglądał inną dyscyplinę. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Na dodatek niektórzy zawodnicy zachowywali się tak, jakby kazano im biegać po boisku za karę. Momentami nie dało się na ten tzw. polski piłkarski hit patrzeć. Mamy zatem dwa piłkarskie światy: jeden który aż chce się oglądać i drugi, który ogląda się z powodu… lokalnego sentymentu i patriotyzmu.

Widzew. Miała być próba generalna przed hitem hitów czyli starciem z Legią, a wyszła futbolowa plaża – nie do zaakceptowania!

Maria Stenzel i Mateusz Żyro
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Miałem nadzieję, przez moment słuszną, że zapowiedź kadrowej rewolucji w Widzewie podziała na piłkarzy mobilizująco, że będą chcieli zrobić wszystko, żeby zostać w Łodzi i grać o coś więcej niż przetrwanie i ligową przeciętność. Pomyliłem się. Gra zespołu się po prostu posypała. Stąd wyniki, jak ten ostatni w Lubinie, które do szewskiej pasji doprowadzają kibiców.

Ale nie tyle wynik, co postawa tzw. profesjonalnych piłkarzy jest nie do zaakceptowania. ­ Wyszliśmy na ten mecz, jakbyśmy byli na plaży, a nie piłkarskim boisku – powiedział trener Zeljko Sopić i miał nie sto, a dwieście procent racji.

A tu już za chwilę najbardziej prestiżowy mecz rundy. 15 maja o godz. 20.30 Widzew podejmie Legię. I z czym wyjdzie na warszawian? Z niczym, skoro próba generalna z Zagłębiem okazała się sportową wpadką?! Jest odrobina nadziei, bowiem w przegranym meczu z Lechem, warszawianie grali tak, jakby uznali, że po zwycięskim Pucharze Polski, sezon się skończył. Może nadal będą w pucharowym letargu?

Fani Widzewa mają rację, żądając rozliczenia działaczy za przeprowadzone w ostatnim czasie transfery. Niewypał gonił niewypał, a szczytem sukcesu było sprowadzenie piłkarza o przeciętnych sportowych możliwościach. Głównego architekta tych transferowych niewypałów pełniącego rolę dyrektora sportowego Tomasza Wichniarka nie ma już w klubie. Ale są w nim ludzie, którzy na to ze spokojem, godnym lepszej sprawy, patrzyli i co gorsza akceptowali.

Jedynym piłkarzem Widzewa trzymającym cały czas poziom, jest ostoja defensywy – Mateusz Żyro. To od niego powinna się zaczynać budowa nowej drużyny, która ma pozytywnie zaskoczyć ligę i kibiców w przyszłym sezonie. Sęk w tym, że Mateusz może zdecydować się na inne sportowe rozwiązanie. Na przykład wybrać grę w Turcji, gdyby tam zmierzała jego życiowa partnerka, srebrna medalistka mistrzostw Polski, siatkarka Maria Stenzel.

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑