Był taki czas, że kluby: Raków Częstochowa i ŁKS walczyły łeb w łeb w I lidze i zgodnie wywalczyły awans do ekstraklasy. Raków zdobył 70 punktów, łodzianie o oczko mniej, choć gdyby wygrali ostatni mecz z Odrą w Opolu (mecz skończył się remisem 3:3, ŁKS prowadził… 3:0) to kolejność byłaby odwrotna. Wtedy w rozgrywkach ełkaesiacy zremisowali z rywalami z Częstochowy 1:1 i wygrali 2:0. A potem… Drogi obu sportowych projektów się rozeszły i to diametralnie. Raków piął się w górę, sięgając po tytuł mistrza Polski, ŁKS nie był w stanie skutecznie utrzymać się w ekstraklasie.
Teraz łodzianie mają pójść ścieżką wytyczoną przez rywali, a mają im w tym pomóc ludzie, mający pracę w Rakowie w swoim CV. Częstochowskim dowódcą na łódzkim pokładzie został wiceprezes do spraw sportowych ŁKS – Robert Graf. I teraz buduje futbolową armię w towarzystwie znanych sobie ludzi.
Wiceprezes zapowiedział rewolucję w ŁKS i ona trwa na naszych oczach. Z klubem z al. Unii pożegnało się już lub będzie żegnać kilkunastu piłkarzy. Nowi mają grać lepiej i zapewnić, jak najszybszy powrót ŁKS do ekstraklasy. Na razie przyszłość jest wielką niewiadomą. Czy ŁKS z częstochowskim DNA będzie lepszym klubem, który zacznie odgrywać poważniejsze role w ekstraklasie?!
Po honorowej, ale jednak porażce z Holandią (1:2) polskie opinie o premierowym meczu Euro.
Dziękujemy za walkę. Jesteśmy dumni ze stylu gry i postawy naszej drużyny. Turniej dopiero się zaczyna. W Berlinie gramy o pełną pulę. Dziękujemy kibicom za dotychczasowe wsparcie. Potrzebujemy Was jeszcze bardziej. Z optymizmem i nadzieją myślimy już tylko o najbliższym meczu. Bądźcie z nami – napisał prezes Cezary Kulesza.
Zbigniew Boniek: Szkoda, remis był blisko. Holendrzy strzelili drugą bramkę, kiedy wydawało się, że skończy się to remisem
Za 90minut.pl: Michał Probierz (selekcjoner reprezentacji Polski): – Różne fazy ten mecz miał. Były fazy ze byliśmy groźni i były fazy, gdy Holandia nas zamykała. Ważne, że od początku graliśmy agresywnie i wysoko. Zabrakło trochę cwaniactwa. Mamy kolejny mecz z Austrią i chcemy ten mecz wygrać i dalej walczyć w turnieju.
Szkoda, że ta pierwsza bramka tak łatwo wpadła. Kwestia lepszego rozegrania i byłoby inaczej. Wyciągniemy wnioski i zrobimy wszystko żeby w następnym meczu dalej tak dobrze grać. Chcieliśmy się dłużej utrzymywać przy piłce. Zabrakło nam trochę jakości w tych decydujących momentach. W szatni powiedzieliśmy zawodnikom, że w ten sposób chcemy grać i dalej będziemy podążać tą drogą.
Adam Buksa: – Holandia prowadziła grę, ale mieliśmy swoje bardzo dobre sytuacje po stracie bramki. Szkoda, że kończymy mecz z zerowym dorobkiem punktowym. Zagraliśmy dobry mecz, ale tutaj liczą się punkty. Głowy do góry i walczymy dalej.
Bartosz Salamon: – Fakt, że prowadziliśmy 1:0, graliśmy z topowym rywalem, że był to mecz otwarcia to zasłużyliśmy na coś więcej. Piłka nożna to gra detali i to zadecydowało. Czuję się winny tej porażki. Jako obrońca powinienem zablokować ten ostatni strzał. Przy pierwszym golu też byłem zamieszany. W tych dwóch sytuacjach nie stanąłem na wysokości zadania. Ale jeśli spojrzę na moich kolegów, każdy dał z siebie wszystko. Przy bramce napastnik nadepnął mi na stopę i będę miał badania.
Wyszliśmy w innym ustawieniu niż w poprzednim meczu i przez długi okres dobrze wyglądaliśmy. Trener Probierz jest bardzo dobry w przemowach, bo mówi od serca, wiec to na pewno do nas trafia. Myślę, że zasługujemy na sukcesy i już w kolejnych meczach je odniesiemy.
Jakub Moder: – Mimo, że Holandia kontrolowała grę, ale wydaje mi się ze bardzo dobrze broniliśmy się w tej średniej defensywie. Szkoda bardzo straty tego punktu. Myślę, że w momencie gdy odbieraliśmy tę piłkę i próbowaliśmy wyprowadzać piłkę, to nieźle to wychodziło. Może zabrakło lepszego wykończenia lub lepszego wbiegnięcia z drugiej linii.
Wstydu nie było, ale sukcesu też nie. Zaczęliśmy Euro od porażki. Holendrzy byli przez większą część spotkania lepsi, ale gole dla rywali nie musiały paść. Przy pierwszym zdecydował rykoszet, przy drugim fatalny błąd obrońcy.
Zaczęliśmy bez kompleksów i znów stały fragment gry (rzut rożny wykonywany przez Zielińskiego) przyniósł nam gola. Najwyżej wyskoczył do piłki Buksa i głową posłał piłkę do siatki. Potem głównie skupiliśmy na bronieniu własnego przedpola i popełniania jak najmniej błędów. Za krótko utrzymywaliśmy się przy piłce!
Niestety po fatalnym wykopie Zalewskiego i rykoszecie (pika odbiła się od nóg Salamona) Holendrzy doprowadzili do wyrównania. Autorem gola był najbardziej aktywny i niebezpieczny z rywali – Gakpo.
Ten, co tu kryć, przypadkowy gol tylko zmobilizował naszych piłkarzy, którzy przeprowadzili kilka obiecujących akcji. Niestety, przy inicjatywie rywali, nasi cofali się bardzo głęboko, co groziło stratą drugiego gola. I trzeba powiedzieć, że mieliśmy szczęście, że go nie straciliśmy.
Już na początku drugiej połowy ratował nas Szczęsny. A my, broniliśmy się coraz bliżej własnej bramki. Ale po stałym fragmencie byliśmy znów groźni. Kiwior miał szansę na drugiego gola, a my przejęliśmy inicjatywę.
Niestety, nie zamieniliśmy dobrych momentów w grze na bramkę. Skoro nie my, to zrobili to rywale. Nie zdążył ze skuteczną interwencją Salamon i stało się. Straciliśmy drugiego gola. I… mieliśmy szansę na wyrównanie. Niestety, po odważnej akcji Piotrowskiego, bramkarz Holendrów obronił strzał Świderskiego, potem jeszcze dał radę z uderzeniem Zalewskiego i spotkanie skończyło się niestety naszą porażką. Niestety. Wielka szkoda, bo tak nie musiało być…
Zaczynają się dziś! Piłkarskie mistrzostwa Europy. O godz. 21 premierowy mecz Niemcy – Szkocja. My czekamy na występy naszej drużyny. Pierwszy w niedzielę o godz. 15 w Hamburgu w meczu z Holandią. Co pokażą na Euro polscy piłkarze? Będą chłopcami do bicia, a może czarnym koniem zmagań? Odpowiem wprost: Nie wiem!
Po wyjątkowo nieudanych eliminacjach zapowiadał się sportowy upadek, po ostatnich meczach i wzięciu drużyny mocno w karby przez trenera Michała Probierza, nastąpił (sparingowy!) wzlot. Czy w starciu o punkty, awanse i prestiż okaże się on widoczny, a selekcjoner podtrzyma znakomity bilans spotkań bez porażki?
Czy ostatnie zawirowania z transferem do Arabii Szczęśliwej naszego pierwszego bramkarza Wojciecha Szczęsnego, który miał uczynić z niego finansowego krezusa, wpłyną na psychikę i formę golkipera?
Jak poradzi sobie drużyna bez kontuzjowanego kapitana – Roberta Lewandowskiego? Kto go zastąpi w ataku. Czy tym kimś będzie Karol Świderski?
Czy opaska kapitana podziała mobilizująco na reżysera gry Piotra Zielińskiego? Kto dostanie szansę gry w drugiej linii i ją wykorzysta: Jakub Moder, Taras Romanczuk, Sebastian Szymański, a może jednak Jakub Piotrowski?
I wreszcie bodaj najważniejsze pytanie: Czy nasi młodzi, niezwykle uzdolnieni piłkarze: Kacper Urbański i Nicola Zalewski okażą się odkryciami Euro i dzięki umiejętnościom, fantazji i grze bez cienia kompleksów pociągną zespół i sprawią, że Polska wyjdzie z grupy?!
Na koniec ważna wiadomość: Wszystkie spotkania turnieju będą transmitowane w Telewizji Polskiej. Zostanie rozegranych 51 meczów.
Ostatni sprawdzian przed Euro polskich piłkarzy i…zwycięstwo, dzięki znakomitym akcjom, które dały nam dwa gole, ale i wielu bardzo dobrym interwencjom Szczęsnego.
To był jubileuszowy 150 występ kapitana Lewandowskiego. Już na samym początku lider popisał się asystą, po której gola strzelił Świderski. Warto zaznaczyć, że składną akcję zainicjował Bednarek.
Najgorsze jest to, że cieszynka strzelca była tak ekspresyjna, że przypłacił to… urazem kostki (pojechał do szpitala na rezonans). Musiał opuścić boisko! Pech nie opuszcza reprezentacji. Urazy stały się zmorą polskich napastników.
Polacy atakowali z pasją, ale kontra rywali mogła przynieść gola. Na szczęście w bramce mamy Szczęsnego, który pokazał klasę, wygrał pojedynek sam na sam. Mecz był szybki, energetyczny, obie drużyny tworzyły groźne akcje, szukając bramkowej szansy. Turcy wykorzystywali brak dobrego rozegrania piłki przez Polaków w środku pola. To nie był udany mecz Zielińskiego i Piotrowskiego.
Niestety pech gonił pecha. Urazu doznał kapitan (na szczęście niegroźnego) i zastąpił go młokos Urbański. Coś nieprawdopodobnego. Euro bez trzech ważnych polskich napastników?
Druga połowa powinna się rozpocząć od… czerwonej kartki dla Salomona, który bez uderzył w twarz rywala. Sędzia był jednak pobłażliwy, pokazał obrońcy tylko żółty kartonik.
Zmiany sprawiły, że nasza gra się posypała i musieliśmy głównie bronić się przed atakami Turków. Szczęsny miał okazję pokazywać klasę (raz dopisało mu szczęście). Trzymał wynik.
Nasi starali się coś zmienić. Raz mogło się im to udać. Po kontrze i mierzonym co do milimetra podaniu S. Szymańskiego, Urbański przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem.
Turcy atakowali dalej i stało się to, co musiało się stać. Wykorzystali naszą stratę piłki na własnej połowie i doprowadzili do wyrównania. Szczęsny nie miał nic do powiedzenia. To my mogliśmy postawić kropkę nad i. Po genialnym podaniu Urbańskiego, Piątek nie zdołał wygrać pojedynku sam na sam z bramkarzem.
Co się odwlecze to nie uciecze. Po podaniu S. Szymańskiego i odważnym ataku, pewnym strzałem w róg popisał się Zalewski. Wygrywamy, po trudnym meczu i to jest cenne.
W pierwszych ośmiu meczach prowadzonych przez trenera Probierza Polacy nie doznali porażki. Takim osiągnięciem nie może się pochwalić żaden inny polski selekcjoner.
„W związku z kontuzją, której doznał podczas meczu Polska – Ukraina, Arkadiusz Milik przeszedł zabieg artroskopii łąkotki przyśrodkowej lewego kolana. Operację – po raz pierwszy u piłkarza – przeprowadził w JMedical profesor Roberto Rossi i zakończyła się ona pełnym sukcesem. Zawodnik rozpocznie proces rehabilitacji, mający na celu wznowienie wyczynowej aktywności sportowej”.
Wiadomo, kogo trener Michał Probierz nie zabierze na Euro. Są to: kontuzjowany w meczu z Ukrainą Arkadiusz Milik (przejdzie zabieg artroskopii kolana) oraz Paweł Bochniewicz i Jakub Kałuziński. W poniedziałek ostatni test. O godz. 20.45 mecz z Turcją. Na mistrzostwa Europy Polska w grupie D zmierzy się z Holandią (16 czerwca, godz. 15, Hamburg), Austrią (21 czerwca, godz. 18, Berlin) i Francją (25 czerwca, godz. 18, Dortmund).
Robert Lewandowski: Myślę, że ta pierwsza bramka, którą strzeliliśmy, pozwoliła złapać nam oddech i swobodę i pewność w podejmowaniu decyzji i brania ryzyka. Zaczęliśmy grać swoją piłkę, grać coraz bardziej odważnie, stwarzać sytuacje, oddawać strzały. To myślę, że cieszy, też parę utrzymań przy piłce było w pierwszej połowie. To tez jest fajne, że w ciężkich sytuacjach utrzymaliśmy się, nie traciliśmy jej.
Nawet w drugiej połowie staraliśmy się stwarzać sytuacje. To też jest sztuka wejść jak Kacper Urbański, debiutując w reprezentacji tak szybko, niespodziewanie. Czasami przygotowanie się do meczu dłuższe może zabrać taką finezję, a tutaj musiał niespodziewanie wejść i nie miał czasu na rozmyślanie. To czasami pomaga, bo nawet jak trener podaje skład przed meczem, jak gdzieś piłkarz za długo nie myśli, że będzie grał w pierwszym składzie, to ten stres nie jest tak duży i czasami łatwiej wejść i to zdecydowanie zmiana na plus. Też to w treningach widać, że to jest techniczny chłopak, piłka mu nie przeszkadza, żeby tak dalej, można tak powiedzieć.
Wiadomo, że jak trenujemy to jest koncentracja, jest skupienie, zaangażowanie i praca, ale gdzieś pomiędzy treningami czy nawet po, ten uśmiech jest potrzebny. To nie jest tak, że my będziemy zamknięci w pokojach patrzeć w sufit i niby to jest koncentracja, bo to jest wszystko trochę sztucznie. Ta atmosfera pomaga, my wiemy, że jak wchodzimy na boisko, to w głowie inaczej to wygląda. Ten luz jest potrzebny w takim prywatnym zachowaniu i to nie jest tak, że trzeba być poważnym i siedzieć w pokoju. Na co dzień funkcjonujemy z rodzinami w domach, wychodzimy przed meczami, to nie jest tak, że jesteśmy zamknięci. Ta swoboda jest potrzebna, bo wtedy też człowiek nie dusi się sam ze sobą przede wszystkim.
Kacper Urbański: Trener dał mi szansę i bardzo się z tego cieszę. To jest na pewno duma dla mnie i dla moich rodziców, dla całej mojej rodziny. To jest spełnienie marzeń, ponieważ, jak wspominałem już na konferencji, ta gra z orzełkiem na Narodowym to było moje marzenie i ono się spełniło, więc oby tak dalej. Teraz się nie będę zatrzymywał i będę starał się wykorzystywać wszystkie szanse, które będę dostawał.
Zawsze jak wchodzę na boisko to staram się grać tak, jak grałem za dziecka, czyli cieszyć się tą piłką, bawić się. To jest moje hobby, to jest moja miłość i staram się to robić z zabawą, że tak powiem. Rozumiem się z chłopakami bardzo dobrze. Gramy razem w lidze włoskiej, ale super się dogadujemy także poza boiskiem i też myślę, że to wpłynęło na to, że na boisku rozumiemy się bardzo dobrze.
Legenda światowego futbolu – Lukas Podolski, który rozdaje nie tylko sportowe karty w Zabrzu, był na meczu… piłki ręcznej. I oto co powiedział po spotkaniu dla Polsat Sport: – Czasami jak widać u nas w PKO Ekstraklasie to po lekkim faulu zawodnicy leżą i udają. Tu jest dyscyplina, twardo się gra, respekt jest i bardzo fajna gra.
Szkoda, że w Zabrzu nie grają w rugby. Gdyby Poldi poszedł na taki mecz, nawet w polskiej ekstralidze, to by zobaczył, co to jest sportowa, męska walka, bez cyrku, płaczu, padlino, zwijania się z bólu i pseudoaktorskich wygłupów futbolowych asów.
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Ludzi z inklinacjami do beznadziejnych popisów w rugby tępi się w zarodku.
Pamiętam dobrze takie sytuacje z rugbowych boisk. Pytam jednego z łódzkich zawodników po spotkaniu: Spuchły panu mocno palce u ręki, może są złamane? – To nic – odpowiedział niezrażony. – Owinie się dobrze bandażem i będzie można grać. Wszak czeka nas za tydzień wyjątkowo trudny i ważny mecz.
Pytam innego gracza po bardzo ważnym, dającym medal meczu. – Znakomicie pan rozegrał punktową akcję. Jak pan to zrobił? – Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Dostałem mocne uderzenie, na moment mnie zamroczyło, ciemno zrobiło mi się przed oczami, ale instynkt podpowiedział, co mam zrobić, do kogo podać. I to się udało. Najważniejsze, że były punkty i że wygraliśmy!
Tzw. siedzenie futbolowego arbitra na VAR-ze wydawało się prostą i łatwą robotą za dobre pieniądze. Trochę człowiek wyuczy się technologii, postawi parę prostych linii, potem poprosi do monitora sędziego meczu, żeby uciec od odpowiedzialności i… czy się stoi czy się leży kasiureczka się należy.
VAR miał być pomocą, ułatwieniem, korygowaniem błędów, tymczasem stał się wszechmocną technologią decydującą o przebiegu meczu, jego najważniejszych wydarzeniach i ostatecznym wyniku. Okazuje się przekleństwem.
Błędów po analizie VAR jest tyle, że człowiek patrzący z boku,może tylko rwać włosy z głowy. To co miało być pomocą coraz bardziej zamienia się w piłkarską farsę. Po analizie VAR często rosną, a nie maleją wątpliwości. Było zagranie piłki ręku w polu karnym czy nie, należała się jedenastka, a może żółta kartka za symulowanie faulu, co się działo zanim padł gol, kto kogo pchnął, kto kogo kopnął, czy któryś z graczy stał dużym placem na spalonym?!
Trwa przerwa na wnikliwą(?!) analizę, długa, coraz dłuższa, kibice się niecierpliwią potem denerwują i złorzeczą, arbitrów goni czas, a napięcie sprawia, że stają się kłębkiem nerwów, w efekcie potrafią wydarzenie ocenić… do bani, narażając się na często słuszną krytykę.
Coś trzeba z tym fantem zrobić. Może znów uważniej spojrzeć na rugby, gdzie VAR funkcjonuje zdecydowanie dłużej oraz zdecydowanie lepiej i skuteczniej, ale tam zajmuje się nim nie jeden czy drugi przypadkowy sędzia w delegacji, tylko cały sztab fachowców, od razu widać, że znających się na rzeczy.
Trener piłkarskiej reprezentacji Polski – Michał Probierz cieszy się, że jego syn uprawia judo, bo tam nie ma do czynienia z KOR-em – Komitetem Oszalałych Rodziców, których sportowe ambicje przerastają nadzieje ich pociech.
To się stało nagminne. Podczas treningów piłkarskiej młodzieży wyjątkową nadaktywnością wykazują się główne, przywożący na zajęcia swoich synów, tatusiowie. Głośno dyskutują, głośno komentują, często rzucają nieparlamentarne uwagi. Robią wszystko, żeby zakłócać normalny, spokojny przebieg treningu, lecząc swoje niespełnione sportowe, futbolowe ambicje, swoje zawodowe frustracje i ogólne odreagowują na całe zło otaczającego świata.
Och, o ile zmieniłoby się wszystko na lepsze, gdyby członków KOR na futbolowych treningach nie było lub tatusiowie zachowywali się normalnie, nie jak frustraci.
To jest możliwe. Oglądałem ostatnio zajęcia młodych piłkarek Widzewa. Ambicja i chęć bycia lepszym młodych adeptek futbolu była budująca. Rodzice byli, patrzyli, ale nie dzielili się kąśliwymi uwagami. Zajęcia przebiegały spokojnie, sprawnie i zgodnie z założeniami. Tak trzymać!
Są smakowite historie… łagodzące obyczaje. Jedną przypomnę. Swego czasu na SMS kłótnie i czasami mało parlamentarne futbolowe dyskusje cichły, gdy na trening w strojach organizacyjnych udawały się… siatkarki plażowe. Wtedy oczy wszystkich nerwowych tatusiów skierowane były na atrakcyjne dziewczyny.
5 kwietnia o godz. 18 Cracovia podejmie ŁKS. W rundzie jesiennej w Łodzi krakowianie wygrali 2:0 (goli mogło być więcej, bo Rakoczy nie wykorzystał jedenastki). Czy teraz ełkaesiaków stać będzie na… rewanż czyli powstanie z kolan i pokazanie, że grają w polskiej ekstraklasie nie z przypadku, konieczności czy kompletnych transferowych niewypałów, ale dlatego, iż mają odpowiednie umiejętności, a klęska w Białymstoku była tylko (kolejnym niestety!) wypadkiem przy pracy?
Nie wiem, ale jakoś trudno mi wykrzesać z siebie odrobinę wiary. Zabrakło w Białymstoku Mokrzyckiego i okazało się, że to jest sportowa klęska. Nie miał kto trzymać w ryzach zespół, stopować ataki rywali i inicjować własne. Hoti okazał się kompletnym nieporozumieniem, a wieszczył to już trener Moskal! Ba, poza Baliciem do przerwy i momentami Bobkiem, o żadnym z piłkarzy ŁKS, grającym przeciwko liderowi, nie da się powiedzieć dobrego słowa.
A wydawało się, że pod wodzą trenera Matysiaka zespół notuje progres i jest w stanie pokazywać przyzwoitą, ligową piłkę. W Białymstoku te nadzieje zostały boleśnie rozwiane. Jeśli utrzymanie się w ekstraklasie jest już raczej niemożliwe, to chciałoby się zobaczyć w końcówce sezonu drużynę, która będzie skutecznie walczyć w I lidze o szybki powrót do najwyższej klasy rozgrywek.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.