Władze Łodzi coraz bardziej grzęzną w sportowym grzęzawisku, ośmieszając miasto, którym rządzą. Nikt chyba tu nad sportową materią nie panuje, bo to, co się dzieje wywołuje już nie śmiech, a dreszcz grozy przebiegający po plecach.
Niekończąca się kabaretowa opowieść czyli wojenka UMŁ z Widzewem trwa w najlepsze. Jedna męska decyzja dymisjonująca manipulatora, który stworzył filmik szkalujący prezesa klubu, pewnie pomogłaby i to bardzo rozwiązać sprawę. Podobnie, jak potraktowanie za partnera do rozmów prezesa klubu. Niestety, w urzędzie, jak rządzie, wszyscy to niewinni czarodzieje, nikt nie ponosi odpowiedzialności i prawdziwych konsekwencji.
Widzew chce wykorzystać 7 czy nawet 10 milionów złotych Wsparcia Mistrzów z projektu Ministerstwa Sportu i przeznaczyć je na modernizację Łodzianki. Sęk w tym, że nie ma z kim rozmawiać w śmiertelnie obrażonym na klub magistracie. Trwa jakaś absurdalna wymiana korespondencji i obrzucanie się wzajemnymi oskarżeniami.
Inna sprawa, że widzewiacy to spryciule. Chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zrobić lifting Łodzianki, bo chyba poprawić niewymiarowego boiska już się nie da – to się chwali. A przy okazji przejąć dowodzenie na ośrodkiem. Czy w takiej sytuacji znalazłoby się na Łodziance godne miejsce dla dzieciaków z Łodzianki, łódzkich rugbistów i rugbistek?
Przypominam cały czas, jako kustosz pamięci twórców ośrodka przy ul. Małachowskiego, że powstał on nie dla potrzeb jednego klubu, ale dla realizowania różnych sportowych pasji wszystkich mieszkańców miasta, w tym głównie dzieci i młodzieży. Tej idei nie godzi się zaprzeczyć!
Nadal jestem zdania, że Widzew, przy pieniądzach, którymi dysponuje, wsparciu samorządu, być może ministerialnych i unijnych pieniędzy, powinien, wzorem choćby Legii, wybudować sobie sam, nie oglądając się na innych, ośrodek futbolowy z prawdziwego zdarzenia.
UMŁ tymczasem zaliczył kolejną wyjątkową sportową wtopę. Ktośz Piotrkowskiej 104, wygląda na to, że bez konsultacji, analiz finansowych i sportowych, wydał zgodę na zorganizowanie wyścigów samochodowych na stadionie żużlowym Orła. Efekt mogło przewidzieć dziecko z przedszkola. Tor został kompletnie zdewastowany.
Nic dziwnego, że Witold Skrzydlewski nie wytrzymał i wyszedł z nerwów, wręcz krzycząc: -Asfalt po zawodach samochodowych częściowo zdjęto, ale wiele to nie dało. Przedstawiciel GKSŻ poinformował nas, że tor nie nadaje się do żużla. Aby tak się stało, należy nawieźć 250 ton nowej nawierzchni. Do tego poważnie uszkodzono bandy, które wiadomo ile kosztują.
Teraz jest kwestia tego, ile miasto wzięło za organizację driftu, a ile będzie musiało wydać, aby naprawić tor. Rodzina Skrzydlewski przestaje sponsorować miasto Łódź. Żużel możemy sponsorować, ale nie obiekt na którym jeździmy, a kupowaliśmy wszystko, począwszy od kredy na start. Niech teraz miasto zobaczy, ile to wszystko kosztuje, ale najpierw niech doprowadzi tor do porządku.
Co na to władze miasta Łodzi? Czy znów schowają niczym struś głowę w piasek, obrażą się i będą bawić się kosztem łódzkiego sportu i łódzkich klubów sportowych w głuchy telefon?