Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Już nigdy przenigdy nie chce czegoś takiego oglądać. Tej mizerii taktycznej, futbolowej wiochy, jaką w pierwszej połowie przegranego meczu z Rakowem zaprezentował Widzew. Bronimy w jedenastu, a jak się nadarzy okazja, to laga do przodu na aferę, może ktoś z naszych dobiegnie i coś z tym zrobi – tak to mniej więcej wyglądało. Nic tylko zgrzytać zębami. A potem powód do memów czy futbolowych żartów – zaczynamy coś konstruować, grać, strzelać, gdy gramy z przewagą jednego zawodnika.
Reset, reset potrzebny od zaraz. Oj, nie będzie to łatwe, bowiem na zbudowanie nowej, zdecydowanie lepszej drużyny trener Zeljko Sopić będzie miał mniej więcej miesiąc. Niech próbuje, ale przykład Legii nie jest optymistyczny. Warszawianie mają ogromną, jak na polskie możliwości kasę. Nie tyle ją wydają, co wręcz nią szastają na nowych, lepszych graczy i co z tego wychodzi – Wielkie Nic!!!
Czas rozliczeń. Z Widzewa odchodzi mnóstwo piłkarzy, a ja się pytam: czy tylko oni są winni? Uważam, że aby nastąpił prawdziwy reset, trzeba sobie choćby odpowiedzieć na takie pytania: kto i po co sprowadzał do Łodzi Hilarego Gonga – bodaj największą transferową wtopę w ekstraklasie w minionym sezonu? Kto miał w tym interes? Kto przymykał oczy, udając że to nie on i że niczego nie widzi? Kto dawał na to pieniądze? Kto nie miał nad tym kontroli?
Jestem fanem łódzkiego sportu. Każdy nasz – łódzki sukces cieszy mnie podwójnie. A ma jeszcze lepszy smak, gdy dotyczy jedne z moich ulubionych dyscyplin – rugby!
Kamil Kleszcz – asystent zarządu KS Sroki Łódź nie kryje radości: Sroki Łódź z Pucharem Polski Rugby League 9’s! W Krzakach Czaplinkowskich Sroki sięgnęły po Puchar Polski s, przywracając trofeum Łodzi po pięciu latach przerwy. Drużyna pokazała charakter i świetną formę, zasłużenie zdobywając tytuł. Sroki pewnie awansowały do finału. Tam zmierzyły się z WildCats Góra Kalwaria, których pokonały 34:4. Dominacja w ataku i solidna obrona zapewniły łodzianom zdecydowane zwycięstwo.
Najlepszym zawodnikiem turnieju wybrano Patryka Bartczaka, którego przyłożenia i energia na boisku zrobiły różnicę. – To zasługa całego zespołu. Graliśmy razem i to przyniosło efekt- powiedział MVP po meczu. W drużynie zadebiutował Piotr Karliński, który pokazał się z dobrej strony. Po długiej przerwie na boisko wrócił też Krzysztof Tonn, prezes Srok, wnosząc doświadczenie i spokój w kluczowych momentach.
Co ważne, Sroki nie grały w najmocniejszym składzie, ale to nie nie przeszkodziło im w triumfie. – Pokazaliśmy, że mamy silny zespół. Każdy dał z siebie wszystko – mówił trener Michał Wójcik. Po sukcesie drużyna już szykuje się do ligowej rywalizacji. Trener Wójcik rozpoczął przygotowania, a zawodnicy są gotowi na kolejne wyzwania. -Puchar cieszy, ale liga to nasz główny cel w tym sezonie – zapowiedział szkoleniowiec.
Pieniądze w futbolu nie grają. Znicz wydał na pośredników sprowadzonych piłkarzy 35 tysięcy złotych, ŁKS ponad 600 tysięcy i… Drużyna z Pruszkowa ograła łodzian, niczym futbolowe dzieci, plasując się w tabeli na koniec rozgrywek wyżej od ŁKS. To powinno dać do myślenia działaczom i nowemu trenerowi gospodarzy – Szymonowi Grabowskiemu.
Szkoda, po czterech zwycięstwach pod wodzą Zbigniewa Robakiewicza (będzie w nowym sezonie asystentem), drużyny doznała na sam koniec bolesnej porażki.
W podstawowej jedenastce pojawili się dwaj piłkarze, którzy odchodzą z ŁKS: Dankowski i Pirulo. Potem ełkaesiacy tworzyli pożegnalne szpalery, gdy obaj schodzili z boiska. Były zatem podniosłe momenty, ale najważniejsza jest gra. A ta po przerwie… lepiej jak najszybciej zapomnieć!
Mecz zaczął się znakomicie dla ŁKS. Już w 10 min Balić strzelił sprzed pola karnego. Piłka odbiła się od jednego z rywali i zupełnie zmyliła Napieraja, który mógł tylko patrzeć, jak futbolówka wpada do bramki.
Niby przeważał Znicz, ale to łodzianie strzelili drugiego gola. Wzięch świetnie podał do Norlina, ten wykorzystał sytuację sam na sam. Niestety, okazało się, że był na pozycji spalonej.
Druga połowa zaczęła się od przewagi łodzian, którzy wypracowali dwie okazje, ale… gola zdobyli goście. Najpierw ratowała ŁKS poprzeczka, ale przy dobitce pogrążył gospodarzy były ełkaesiak. Okhronchuk dopełnił tylko formalności. Znicz przeważał, Majewski trafił w poprzeczkę, a chwilę później po katastrofalnych błędach w obronie łodzian, na listę strzelców wpisał się Kendzia.
Mogła być szybka odpowiedź, ale piłka po uderzeniu Młynarczyka poszybowała nad poprzeczkę. Potem doskonałą sytuację zmarnował Sitek. To się zemściło. W odpowiedzi, po kolejnej wielkiej wtopie w defensywie łodzian, przypadkowy strzał Majewskiego trafił do siatki. Inna sprawa, że 38-letni Majewski robił na boisku za profesora, podobnie jak jego kolega z drużyny – Nowak, który niemiłosiernie ogrywał, wręcz ośmieszał obrońców łodzian. Dziecinny błąd byłego gracza ŁKS – Koprowskiego pozwolił zdobyć kontaktowego gola gospodarzom. To było jednak na tyle…
Ponad 7 tysięcy kibiców obecnych na stadionie przy al. Unii mogło się czuć rozczarowanych postawą drużyny i w efekcie porażką. Prawda jest taka, że żadne podniosłe pożegnania tego nie zmienią.
Raków pokonał Widzew, co dało mu wicemistrzostwo Polski. Swój mecz wygrał Lech i to on cieszył się z tytułu. Łodzianie niby się starali (w drugiej połowie), ale to było za mało, żeby zdobyć choćby punkt.
Widzew rozpoczął mecz w Częstochowie bez swojego najlepszego gracza w rundzie wiosennej, lidera defensywy, człowieka, z którym łódzki klub w trybie pilnym podpisał nowy kontrakt – Żyry (kłopoty zdrowotne).
W 17 min to Widzew był o krok od gola. Niestety, Cybulski trzy może dwa metry od bramki nie trafił w… piłkę. Poza tą akcją pojedynek był wolny i nudnawy.
Widzew główne się bronił, jedenastką na własnym przedpolu. Rywale nie mieli pomysłu, jak sforsować ten defensywny mur. Ale jak już na taki wpadli to…
Do trzech razy sztuka. Dwa razy udanie interweniował Gikiewicz, ale za trzecim razem nie dał rady. Gdzie byli obrońcy i co wyprawiali? No, po prostu ból głowy. Na szczęście VAR uratował łodzian. Okazało się, że wcześniej Brunes zagrał ją ręką. Uff!
Już tyle szczęścia nie mieli łodzianie w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry pierwszej połowy. Shehu ręką zaatakował w wyskoku Baratha. Po analizie VAR arbiter Kwiatkowski podyktował jedenastkę. Brunes w pewnie pokonał Gikiewicza.
Przez całą pierwszą połowę Widzew głównie się bronił. Przeprowadził dwie akcje. Raków zasłużył na gola. Ale zdobytego w tak idiotyczny, z punktu widzenia łodzian, sposób. Szkoda gadać!
A jak skomentować prezent, który na początku drugiej połowy sprawił rywalowi Therkildsen. Po prostu oddał mu piłkę (przy okazji udając, że był faulowany). Makuch skorzystał z prezentu i strzelił drugą bramkę dla gospodarzy. To był błąd niegodny juniora!!!
Widzew coś tam próbował. Starał się być aktywniejszy, tak na alibi dla kibiców, żeby potem nie wypominali łódzkim piłkarzom ich braku zaangażowania. Wielką szansę na gola – trzeciego miał za to Raków. Krajewski faulował w polu karnym Amorima, ale jest jeszcze Gikiewicz, który obronił jedenastkę egzekwowaną przez Makucha!
Ostatni kwadrans gospodarze grali w dziesięciu, bo drugą żółtą kartkę, w efekcie czerwoną, ujrzał Tudor. I Widzew starał się to wykorzystać. Po świetnym dośrodkowaniu Kozlovskiego, Krajewski głową zdobył kontaktowego gola. Widzew dążył do wywalczenia przynajmniej remisu. Nie udało się. Skoro ma się takiego napastnika, jak Sobol, trudno jednak liczyć na coś więcej. Cóż… może lepiej będzie w nowym sezonie.
I to już koniec tej dla jednych ligowej mordęgi, dla innych ligowej męki. Teraz pytanie: kto odchodzi, kto zostaje w Widzewie? Moim zdaniem – pierwszy do ostrzału po ostatnim spotkaniu Therkildsen, drugi Sobol. Po nich przyjdą inni, oby lepsi! Wszyscy widzewscy futboliści, tak czy tak, mają trzy tygodnie (zasłużonej?) laby.
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
25 maja na stadionie przy ul. Milionowej po meczu ligowym Grot SMS nastąpi pożegnanie trenera Marka Chojnackiego, który kończy swoją szkoleniową przygodę. Jest jedynym człowiekiem polskiego futbolu, którego trzeba uznać za ikonę i legendę tak męskiej, jak i kobiecej piłki nożnej w naszym kraju!
Gdy objął kobiecą drużynę SMS, spotkaliśmy się na ulicy, rozmawialiśmy o tej decyzji, zastanawiałem się po cichu: po co mu to – swoista emerytura, boczny tor, chwilowa przerwa od męskiej piłki?! Wiedziałem zawsze jaki jest Marek – ambitny, konsekwentnie dążący do celu, prawdziwy wojownik – tak w życiu, jak i na boisku. Bezkompromisowy, prawdziwy sportowiec. Ale nie myślałem, że wykona taką tytaniczną, dobrą robotę w kobiecej piłce!
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Marek, jak zawsze, podszedł do kolejnego zawodowego wyzwania niezwykle serio. Zbudował system, strukturę działania, która pozwoliła wychowywać kolejne pokolenia zdolnych futbolowo dziewczyn, a potem promować je w coraz lepszej lidze i przede wszystkim w coraz mocniejszej drużynie UKS SMS. No, Marek nie miał wyjścia – patron szkoły, wybitny, wyjątkowo trener Kazimierz Górski, zobowiązywał do takiego działania! I Marek był konsekwentny, skuteczny – wybitny fachowiec, który wniósł do kobiecego futbolu tak konieczny powiew profesjonalizmu.
Najpierw w 452 meczach bronił barw drużyny ŁKS. Potem szkolił z dobrym skutkiem facetów. A od 2016 roku został trenerem żeńskiej sekcji UKS SMS Łódź i zdobył wszystko co możliwe w polskiej piłce kobiecej. . Od awansu do Ekstraligi Kobiet po mistrzostwo Polski, wicemistrzostwo Polski, brązowy medal Ekstraligi, Puchar Polski kończąc na eliminacjach o Ligę Mistrzyń. To właśnie za jego trenerskiej kadencji w seniorskiej drużynie reprezentacji Polski zadebiutowało aż 11 zawodniczek UKS SMS. W UKS SMS Łódź jako trener prowadził drużynę w 253 spotkaniach.
Przypomnijmy. Przy al. Unii przed meczem ŁKS z Odrą Marek Chojnacki był gościem klubu podczas specjalnego spotkania. Jak podaje kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak główny udziałowiec ŁKS Dariusz Melon wręczył Markowi Chojnackiemu pamiątkową koszulkę z napisem „Haczyk, 452”, co przypomina o liczbie rozegranych w ŁKS meczach. Uroczystość prowadził red. Piotr Andrzejczak z Radia Łódź.
Na spotkaniu obecni byli znakomici piłkarze i trenerzy ŁKS i nie tylko oni – zaproszeni przez dyrektora do spraw marketingu – Marcina Klimaszewskiego: Zygmunt Gutowski, Mirosław Bulzacki, Ryszard Polak, Andrzej Milczarski, Włodzimierz Białek, Leszek Kwaśniewicz, Arkadiusz Klimas, Grzegorz Wesołowski, Rafał Niżnik, Witold Bendkowski, Włodzimierz Tylak, Wiesław Pokrywa, dr Stanisław Ferszt oraz były kierownik drużyny Wacław Kaczmarek.
Jacek Bogusiak z Tadeuszem Marczewskim przygotowali na kilkunastu planszach mini wystawę przypominającą występy Marka Chojnackiego w ŁKS. Dział marketingu ŁKS przygotował wiele zdjęć, na których główny bohater uroczystości składał autografy. Przedstawiciele Grupy Ełkaesiak rozdawali najmłodszym chorągiewki ŁKS oraz specjalne znaczki.
Archiwum Jacka Bogusiaka
Napisałem o Marku Chojnackim z okazji jego 65. urodzin, że dziś, tak dobry obrońca, byłby w reprezentacji… noszony na rękach! Mówił skromnie: – Byłem wyróżniającym się zawodnikiem, ale i tak ciut odstawałem od tych występujących regularnie w reprezentacji. Powiedzmy jednak, że tak skutecznego, pewnego swoich interwencji, solidnego, nie schodzącego poniżej dobrego poziomu piłkarza dziś w polskiej defensywie po prostu nie ma.
Dla sport.tvp.pl powiedział: Gdybym chciał to wszystko dobrze policzyć, to w kadrach młodzieżowych wystąpiłem ze 100 razy. A była jeszcze reprezentacja B. I jeśli się zastanowić, to dzięki piłce objechałem cały świat.
Archiwum Jacka Bogusiaka
Haczyk – taki miał pseudonim – był wychowankiem MKS Łodzianki, klubu którego już nie ma, bo możni łódzkiej piłki (w tym ŁZPN! – nie do wybaczenia) pozwolili, żeby zniknął ze sportowej mapy miasta. W personalnej ankiecie w czasach, gdy był zawodnikiem mówił, że jego zdaniem najlepsi piłkarze to – w Polsce: Stanisław Terlecki, a na świecie – Diego Maradona. Znakomite wybory, z którymi trzeba i dziś się zgodzić! W rozmowie ze sport.tvp.pl Marek Chojnacki mówi: – Cieszę się życiem, jestem szczęśliwym człowiekiem. Jestem chyba skazany na sport i mam nadzieję, że będzie mi towarzyszył do końca życia.
Sobota 24 maja to ważna data dla KS Sroki Łódź, naszej drużyny w rugby XIII -osobowym. Łodzianie wezmą udział w Pucharze Polski Rugby League 9s, rozgrywany w Krzakach Czaplinkowskich.
Kamil Kleszcz – asystent zarządu Sroki Łódź: Po zeszłorocznym drugim miejscu i niedawnym zwycięstwie nad Vrchlabi Mad Squirrels drużyna jest głodna sukcesu i gotowa, by tym razem zgarnąć puchar. Rok temu Srokom zabrakło odrobiny szczęścia, by wygrać turniej. Drugie miejsce w Górze Kalwarii pozostawiło niedosyt, a zawodnicy nie ukrywają, że chcą się zrewanżować. – Wracamy silniejsi i bardziej zgrani. Mamy rachunki do wyrównania – mówi Dawid Krawczyński, jeden z filarów drużyny.
Paliwem dla łodzian jest też ich ostatnia wygrana. W kwietniowym meczu towarzyskim Sroki pokonały czeskie Vrchlabi Mad Squirrels 44:34, pokazując charakter i efektowną grę, zwłaszcza w drugiej połowie. Ten sukces na własnym boisku przy ul. Karpackiej w Łodzi dał drużynie wiatr w żagle i pewność, że może skutecznie powalczyć z każdym.
Warto przypomnieć, że również w kwietniu Sroki zajęły drugie miejsce w Turnieju o Puchar Czech w Hradec Kralove. Ten wynik pokazał, że łodzianie potrafią rywalizować na wysokim poziomie, nawet z wymagającymi przeciwnikami. Co warte uwagi, puchar ten był rozgrywany w podobnej formule jak Puchar Polski, czyli w 9-osobowym wariancie rugby league.
Sroki jadą do Góry Kalwarii w dobrej formie, z pełną koncentracją i głodem zwycięstwa. Po tygodniach intensywnych treningów chcą pokazać swoją najlepszą grę i wrócić do Łodzi z pucharem. A już w czerwcu łodzianie powalczą o kolejne trofeum, tym razem w rozgrywkach o Puchar Polski w rugby pięcioosobowym.
Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz – ta zasada po raz nie wiem który, sprawdziła się znakomicie. Piłkarski życiorys przemawiał do wyobraźni. 27-letni Słowak Lubomir Tupta (180 cm wzrostu) miał za sobą bogatą sportową karierę: grał we Włoszech, w… Wiśle Kraków, ostatnio w Slovanie Liberec, gdzie w 53 spotkaniach zdobył 9 goli, zaliczył 8 asyst. 11 razy bronił barw Słowacji ((wystąpił na Euro 2024 – między innymi w 1/8 finału przeciwko Anglii).
A w Widzewie? Tu szło mu, jak po grudzie. Miał zdobywać gola za golem, a tymczasem w 10 spotkaniach zaliczył jedną asystę. Wydawało się, że można spisać go na straty. Oddać po wypożyczeniu z powrotem do Liberca bez cienia żalu.
A tymczasem nadszedł mecz numer 11 Lubomira w łódzkich barwach. Niby nieważny, niby o nic, a być może niezwykle istotny dla dalszych futbolowych losów piłkarza. Przeciwko Puszczy Tupta zagrał tak, że miał wielki udział w końcowym sukcesie widzewiaków (2:0). Popisał się inteligentnym, precyzyjnym strzałem i znakomitym prostopadłym podaniem, po którym padł drugi gol. Trafił do jedenastki kolejki.
Przełom, przełamanie, milowy krok w dobrym kierunku? Sam chciałbym wiedzieć, podobnie jak szefowie Widzewa. To jednak nie ja, a oni muszą zdecydować, czy warto dalej inwestować w słowackiego piłkarza i wykupić go z Liberca.
Tupta może ich przekonać do siebie kolejnym udanym występem. Dobra wiadomość jest taka, że podpora defensywy Widzewa i jeden z najlepszych piłkarzy zespołu w tym sezonie – Mateusz Żyro ma podpisać nowy kontrakt.
W ostatniej ligowej kolejce 24 maja o godz. 17.30 Widzew zagra w Częstochowie z Rakowem. W Łodzi górą był Raków, który wygrał 3:2. Teraz może być inaczej, także dzięki słowackiemu napastnikowi?! Transmisja w TVP Sport.
Jak niewiele potrzeba, żeby osiągnąć ligową przyzwoitość, wygrać cztery spotkania z rzędu, strzelić dziesięć bramek i stracić tylko jedną. Wystarczy spełnić jedną z podstawowych futbolowych zasad, że gra zaczyna się od defensywy.
Trener Ryszard Robakiewicz, nieoczywisty bohater ostatnich tygodni, uporządkował grę zespołu, szczególnie w defensywie, uczynił ją racjonalną, skrojoną na miarę, a nie na wymyślone, taktyczne zawiłości lub brak jakichkolwiek zasad (ach ten nieszczęsny Ariel Galeano). I są wygrane. Jaka szkoda, że w meczach o nic. Ale zawsze… Na ich podstawie można budować fundamenty pod nowy sezon i nową, lepszą, skrojoną na miarę ekstraklasy, drużynę.
Ryszard Robakiewicz ma ogromną wiedzę o piłce nożnej – tę praktyczną i teoretyczną, potrafi czytać boiskowe wydarzenia, dokonywać w trakcie spotkania zmian w sposobie grania i w składzie drużyny. Pressing w końcówce pojedynku z Polonią w Warszawie przyniósł bramkę i zwycięstwo. Dali je piłkarze rezerwowi, którzy pojawili się na boisku.
To nie jedyne plusy pracy Ryszarda Robakiewicza. Pod jego okiem wielki krok do przodu zrobił (bo dostał szansę!) Mateusz Wzięch. Swoją szansę wykorzystuje też bramkarz Łukasz Bomba. Mateusz Wysokiński pokazał możliwości, tak w grze defensywnej, jak i tworzeniu akcji zaczepnych. To kolejny piłkarz, w którego warto dalej inwestować.
Plusów jest zatem sporo. Dobrze by było nie zatrzeć tego dobrego sportowego wrażenia ostatnią ligową grą. 25 maja o godz. 17.30 łodzianie podejmą Znicz Pruszków. Jesienią padł remis 2:2, a zespół z Pruszkowa wyrównał w doliczonym czasie gry. Teraz po ostatnim zwycięstwie ma dwa punkty przewagi nad ŁKS.
A Ryszard Robakiewicz? Będzie w sztabie nowego szkoleniowca ŁKS – Szymona Grabowskiego. Oby ta współpraca układała się na miarę kolejnych ligowych zwycięstw i upragnionego awansu.
Widzew Łódź nie miał się czym chlubić. To czarna seria pięciu meczów bez zwycięstwa, w których łodzianie zdobyli tylko punkt i… wreszcie zaświeciło futbolowe słoneczko. Widzew wygrał w ostatnim meczu sezonu na swoim boisku, pokonując spadkowicza z ekstraklasy.
Widzew nie chciał się kompromitować do końca i od początku spotkania próbował atakować. Strzały, gdy już się pojawiły, były niecelne lub blokowane. Po kwadransie doczekaliśmy się pierwszego i jedynego w pierwszej połowie celnego uderzenia. Z dystansu strzelał Shehu. Komar sparował piłkę na rzut rożny. Puszcza też próbowała coś zrobić. Bez powodzenia. Uderzenie Klimka zablokował Żyro. Potem była kłótnia Shehu, który ujrzał żółtą kartkę – czwartą i w Częstochowie nie wystąpi.
Druga połowa mogła się zacząć od prowadzenia gości, ale w stuprocentowej sytuacji spudłował Klimek. Puszcza atakowała dalej, ale na szczęście dla gospodarzy tym razem spudłował Barkowskij.
Zawodzili goście, nie zawiedli (wreszcie!) łodzianie. Kluczowe okazało się prostopadłe podanie. Cybulski idealnie obsłużył Tuptę (przejmując piłkę po fatalnym wybiciu Komara), a ten uderzeniem po długim rogu dał prowadzenie Widzewowi. Tym samym zdobył swoją pierwszą bramkę dla łódzkiego zespołu!
Potem niewykorzystane sytuacje mieli Sypek i Cybulski. Jak na to nie patrzeć Widzew bardzo chciał i prowadził w meczu ze spadkowiczem. Puszcza, a konkretnie Klimek, nie dawała za wygraną. Strzał byłego widzewiaka obronił Gikiewicz.
Ostatecznie to Widzew zamknął ten mecz. Na listę strzelców wpisał się Alvarez, wykorzystując nieporadność rywali. Pokonał bramkarza Puszczy w sytuacji sam na sam, finalizując znakomite prostopadłe podanie.
Ważne było też rozglądanie się po trybunach. Okazało się, że na meczu pojawił się Tymoteusz Puchacz, który ma w nowym sezonie bronić łódzkich barw.
Mecz oglądało 15 879 kibiców.
W ostatniej ligowej kolejce 24 maja o godz. 17.30 Widzew zagra w Częstochowie z Rakowem. W Łodzi górą był Raków, który wygrał 3:2. Częstochowianie cały czas walczą z Lechem o mistrzostwo Polski. Ich rywale do tytułu podejmą w ostatniej kolejce Piasta Gliwice.
Polską ligową piłkę nożną łatwo, bardzo łatwo, za łatwo można doprowadzić do absurdu. Tak właśnie było podczas pojedynku Wisły Kraków ze Stalą Stalowa Wola (5:0), gdzie było trochę krakowskiego grania, ale więcej futbolowego zażenowania. Wiślacy (Marko Poletanović, Kacper Duda, Marka Carbo i Angel Rodado) hurtowo łapali czwarte żółte kartki, by w barażach móc wystawić najmocniejszy skład.
Cel uświęca środki. Poważna futbolowa kara zamieniła się w farsę. Obrazki z Krakowa, powiedzmy wprost, były żenujące. Okazało się przy okazji, że grający w Polsce piłkarze potrafią nie tyle dobrze grać, co prezentować aktorskie, może bardziej kabaretowe umiejętności.
Przykre, ale prawdziwe. Wiślacy mogliby spokojnie wystąpić ze skeczem podczas na przykład Polskiej Nocy Kabaretowej. Ciekawe, z jaką reakcją publiczności by się spotkali. Więcej byłoby gwizdów i szydery niż braw?
Moim zdaniem lepszym rozwiązaniem byłoby ściągnięcie pomysłu z rugby, gdzie żółta kartka oznacza automatycznie wykluczenie z gry na dziesięć minut. Taka sytuacja w futbolu mogłaby ciekawie wpłynąć na przebieg (szczególnie w końcówce) boiskowych wydarzeń. Nie byłoby nerwowego liczenia, kto i który kartonik ujrzał na piłkarskim boisku i nie zamieniano by boiskowej Temidy w swoją własną karykaturę.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.