Rezerwowy Pafka

Tag: ekstraklasa (Page 5 of 29)

Widzew – kolejna porażka. 120 sekund rozstrzygnęło praktycznie losy pojedynku

Wydawało się, że do Widzewa można już mieć zaufanie. Poniżej pewnego poziomu nie zejdzie i nie będzie już grał jak na wiosnę zeszłego roku. Próżne nadzieje. Zobaczyliśmy dawne, złe oblicze łodzian, którym niewiele lub nic się nie udaje.

Widzew zagrał bez swoich dwóch asów: Pawłowskiego (kontuzja) i Hanouska (kartki), za to z Gikiewiczem w bramce, który przedłużył umowę do czerwca 2025 roku. Brak liderów był aż nadto widoczny.

Oba zespoły po ostatnich spotkaniach były na przeciwległych biegunach. Zagłębie dwa mecze wygrało, w tym z Rakowem (2:0), Widzew dwa mecze przegrał w tym z Rakowem (0:1).

Widzew rozpoczął mecz z dwoma młodzieżowcami w wyjściowej jedenastce – Klimkiem i Cybulskim. Dla tego drugiego był to taki pierwszy mecz w karierze i to zaskoczenie, spisał się na tyle dobrze, że można mówić, iż bodaj jako jedyny spisał się na miarę oczekiwań, a nawet lepiej.

Na dodatek sprawa rozstrzygnęła się w ciągu 120 sekund. Zagłębie strzeliło szybko dwa gole i kontrolowało przebieg spotkania (szczególnie do przerwy). No, po prostu kibice znów przeżyli wielki zawód.

Daniel Myśliwiec: Goście grali to co chcieli i dzięki temu prowadzili 2:0. My mieliśmy fatalną pierwszą połowę. Dużo pracowaliśmy nad atakami pozycyjnymi i nad tym jak rozbijać kontrataki przeciwnika, a właśnie w ten sposób rywal strzelił nam obie bramki. W drugiej połowie zareagowaliśmy odpowiednio. Musimy od siebie wymagać tego, że zawsze idziemy na maksa i dajemy z siebie wszystko.

Widzew – Zagłębie 1:3 (0:2)

0:1 – Wdowiak (27), 0:2 – Chodyna (29), 1:2 – Ciganiks (49), 1:3 – Poletanović (90+1)

Widzew: Gikiewicz – Miloš, Żyro, Ibiza (46, Ciganiks ), Silva – Kun, Diliberto (84, Tkacz), Alvarez, Cybulski, Klimek (62, Nunes), Sanchez (46, Rondić)

ŁKS doznał ligowej klęski po katastrofie w defensywie. Panowie piłkarze może rzućcie ręcznik i przestańcie doprowadzać kibiców do białej gorączki!

Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź

ŁKS nie gra już o nic. Na długo niestety przed gwizdkiem kończącym zmagania z hukiem spadł z ekstraklasy. Piłkarze zapowiedzieli, że swój honor mają i jak mówi Mariusz Pudzianowski, łatwo skóry nie sprzedadzą.

Słowa, słowa, puste słowa… One dla piłkarzy z al. Unii nic nie znaczą. Wyszli na boisku w Gliwicach i oczywiście w marnym stylu, przy katastrofie w defensywie, przegrali po raz 21 w rozgrywkach, 14 na wyjeździe.

W grze łodzian od początku był luz blues, a w niebie, a raczej defensywie, momentami same dziury. W 18 min Gulen zgubił krycie w defensywie, a Wilczek z czterech(!) metrów główkował obok słupa. No, po prostu fart. Osiem minut później Mammadov wycofywał piłkę do Bobka tak niefortunnie, że o mały włos nie padła one łupem Wilczka. Na szczęście znów skończyło się na strachu. Nie sprawdziło się też powiedzenie do trzech razy sztuka, bo Bobek sparował piłkę po główce Ameyawa.

W sumie w pierwszej połowie więcej było przepychanek, prostych strat, niedokładnych podań niż składnej gry.

Druga część spotkania rozpoczęła się od gola dla gospodarzy. Gulen po wrzucie z autu(!) wybił piłkę bez sensu, wprost pod nogi byłego widzewiaka Ameyawa, który oczywiście skorzystał z prezentu i posłał piłkę pod poprzeczkę. Kolejna defensywna czarna rozpacz!

Piast chciał pójść za ciosem, ŁKS się bronił i szukał skutecznej kontry. Indywidualne akcje Tejana kończyły się faulami rywali i niecelnymi strzałami z rzutów wolnych.

Tymczasem wszedł na boisko olewający ŁKS Durmisi złamał linię spalonego, co spowodowało, że Wilczek, który pierwszy dopadł do piłki odbitej przez Bobka, nie był na spalonym i prawidłowo zdobył drugiego gola. ŁKS rozsypał się zupełnie i szybko stracił trzecią bramkę, oczywiście po katastrofalnych błędach w defensywie. A potem jeszcze jedną, gdy nikt nie krył Felixa. Po prostu wstyd, aż nie chciało się na to patrzeć.

Gole byłego widzewiaka i kolegów zapewniły utrzymanie Piastowi. A ŁKS? Niestety, w grze o pietruszką musi jeszcze męczyć siebie i nas.

Piast Gliwice – ŁKS 4:0 (0:0)

1:0 – Ameyaw (47), 2:0 – Wilczek (73), 3:0 – Felix (76), 4:0 – Felix (88)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Mammadov, Gulen, Głowacki (69. Durmisi), Tejan, Ramirez (89, Ceijas.), Mokrzycki, Hoti (69, Pirulo), Młynarczyk (59, Szeliga), Janczukowicz (69, Jurić)

Widzew- jesień bez jednego z czterech muszkieterów wokół których trzeba by było zbudować nową, lepszą drużynę. No, po prostu dramat!

Ta wiadomość zdominowała wszystkie widzewskie rozważania. Bartłomiej Pawłowski doznał zerwania więzadła krzyżowego. Przejdzie operację. Przerwa potrwa od sześciu do ośmiu miesięcy. To oznacza, że jesienią zabraknie go w ligowej kadrze łodzian.

Tymczasem po zbliżającej się ku końcowi ekstraklasowej wiośnie widać cztery widzewskie filary na nowy sezon. To po pierwsze człowiek charyzma, który niczego nie owija w bawełnę i ma ogromny wpływ na szatnię czyli bramkarz Rafał Gikiewicz.

Po drugie właśnie kapitan drużyny, umiejący jak niewielu w ekstraklasie (szkoda że nie zawsze) kreować grę zespołu Bartłomiej Pawłowski. (W 28 spotkaniach strzelił osiem goli i pięć razy asystował).

Po trzecie trzymający grę w ryzach pracowity i skuteczny Marek Hanousek.

I wreszcie po czwarte napastnik z prawdziwego zdarzenia, człowiek, który żadnej boiskowej sytuacji i przeciwnika się nie boi, walczący za dwóch napastnik Jordi Sanchez.

Hiszpan strzelił już w tym sezonie siedem bramek do tego dołożył 4 asysty, a więc ma 11 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. To wynik lepszy od jego indywidualnych osiągnięć w poprzednim sezonie, gdy zdobył 6 goli i miał 2 asysty.

Na razie jednak trzeba się mobilizować na finisz tego sezonu. Oj, nie będzie łatwo. Co prawda kibice na Olechowie, z którymi rozmawiałem twierdzą nie bez racji, że nie ma ludzi niezastąpionych, lecz brak Hanouska i Pawłowskiego to wielka kadrowa dziura, którą nie będzie łatwo załatać. Przed piłkarzami Widzewa dwa ostatnie mecze na własnym boisku: z Zagłębiem (12 maja o godz. 15) i Lechem (19 maja o godz. 17.30). Liczę, jak i kibice, na przełamanie drużyny po dwóch porażkach z rzędu.

ŁKS. Pokaż mi swoją defensywę, a powiem ci, o co będziesz grał!

Fot. ŁKS Łódź

ŁKS przegrał po raz dwudziesty w tych rozgrywkach ekstraklasy, po raz siódmy na własnym boisku. Jakie w tej sytuacji ma znaczenie, że się starał się i walczył. Po raz piąty w XXI wieku spadł z najwyższej klasy rozgrywek. Niestety, nie ma w tym przypadku, nieszczęśliwego zbiegi okoliczności.

Znany trener Helenio Herrera twórca futbolowej metody zwanej catenaccio mówił z przekonaniem: pokaż mi swoją defensywę, a powiem ci o jakie cele będzie walczył. Nic dziwnego, że w swojej pracy stawiał na dobrze zorganizowaną obronę, dziś byśmy powiedzieli grę defensywną zespołu. I to przyniosło wielki sukces. Zdobył z Interem mistrzostwo Włoch, wygrywając gros spotkań 1:0.

Niestety, do tych mądrości, bądź co bądź z lat sześćdziesiątych minionego wieku(!) nie potrafił się się twórczo odnieść żaden z ostatnich, a było ich wielu, trenerów ŁKS w ekstraklasie. Cały trud szedł na marne wypracowane w pocie czoła bramkowe przewagi zdały się na nic, skoro łodzianie zachowywali się w swoim polu karnym, ba, w polu bramkowym niczym nieopierzeni juniorze, co kończyło się stratą goli i porażką. Tak też niestety się stało w pojedynku ze słabiutkim wiosną, choć, o ironio, mającym szansę na tytuł Śląskiem (1:2).

Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź

Niestety, Rahil Mammadov, Levent Gulen, to nie są filary defensywy, którym można zaufać na 100 procent. Popełniają proste błędy, skutkujące golami dla rywali. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wiosną nie dano szans pokazania się Adamowi Marciniakowi czy ełkaesiakowi nad ełkaesiakami Oskarowi Koprowskiemu. Trzeba za wszelką cenę, nawet straty kolejnych punktów, udowadniać słuszność dokonanych na pewno nie tanich futbolowych transferów?

Tworzenie nowej drużyny na rozgrywki I ligi trzeba zacząć od dziś. Trener Marcin Matysiak w ostatnich spotkaniach powinien postawić na tych, którzy zostaną w zespole na nowy sezon.

Przed ŁKS jeszcze trzy ekstraklasowe mecze: 10 maja o godz. 18 z Piastem w Gliwicach, 20 maja o 19 z Zagłębiem w Lubinie i na koniec 25 maja o godz. 17.30 ze Stalą Mielec w Łodzi.

Druga porażka z rzędu Widzewa. Jeden Antoni Klimek to za mało, żeby opanować boiskowy chaos

Fot. Marek Młynarczyk autor bloga www.obiektywnasport.pl

Niestety, Widzew zaczyn przypominać stary niedobry Widzew z jesieni minionego roku, gdy wszyscy drżeli z obawy, że wiosną przyjdzie łodzianom bronić się przed spadkiem. Na szczęście do niczego takiego nie doszło i łodzianie mogą być spokojni o swój ligowy byt, ale dwie porażki z rzędu, w tym druga w wyjątkowo kiepskim stylu, nie budują pozytywnej narracji.

Łodzianie po 12 minutach przegrywali pojedynek z Wartą 0:2, potem zdobyli kontaktowego gola i mieli jeszcze kilo czasu, całą drugą połowę, żeby odrobić straty z nawiązką. Nie byli jednak w stanie tego zrobić. Trudno jednak było spodziewać się czegoś nadzwyczajnego, skoro cała odpowiedzialność za grę i wynik spadła na barki młodzieżowca – Antoniego Klimka, który zaliczył znakomitą asystę przy golu Jordiego Sancheza (siedem bramek na koncie).

Daniel Myśliwiec: Trzeba było opanować chaos, z którego żyje Warta. Trudno jednak go okiełznać, gdy tworzy się go samemu we własnych szykach. W tym upatruję właśnie przyczyn naszej porażki. Byłem przekonany, że zachowując spokój i konwekcje i zwiększając tempo będziemy w stanie odrobić starty. Pomyliłem się, nie udało nam się uporządkować gry i stąd ten wynik. Myślę, że stać nas na zdecydowanie więcej. Piłka jest pełna przypadkowych i losowych zdarzeń. Taktyka polega na tym, żeby ograniczyć ten przypadek do minimum. My przez ten chaos nie byliśmy w stanie dziś tego dokonać.

Antoni Klimek: Czuję spory niedosyt. Jesteśmy niezadowoleni, oczekujemy od siebie więcej. Znów z Wartą nie daliśmy z siebie wystarczająco dużo w trzeciej tercji. Te stracone gole wszystko zmieniły, ale nie wybiły nas z rytmu. W przerwie wprowadziliśmy swoje poprawki i staraliśmy się być konsekwentni, ale za mało jakości było pod bramką rywala.

Przed piłkarzami Widzewa dwa ostatnie mecze na własnym boisku: z Zagłębiem (12 maja o godz. 15) i Lechem (19 maja o godz. 17.30).

Warta Poznań  Widzew Łódź 2:1 (2:1)

1:0 –Ciganiks (10, samobójcza), 2:0 – Kupczak (12), 2:1 – Sanchez (44)
Widzew: Gikiewicz – Szota (46, Milos), Żyro, Ibiza, Silva – Diliberto (46, Kun), Alvarez, Pawłowski – Ciganiks (62, Nunes), Klimek (62, Rondić), Sanchez

ŁKS. To jest smutne. Po dobrym meczu katastrofalne błędy w defensywie przyniosły porażkę i definitywny spadek z ekstraklasy!

ŁKS przegrał po raz dwudziesty w ekstraklasie, po raz siódmy na własnym boisku, choć starał się i walczył. To jednak za mało, żeby uzyskań korzystny wynik. Porażka oznacza, że jako pierwszy ŁKS pożegnał się definitywnie z ekstraklasą.

ŁKS rozpoczął mecz z dwoma młodzieżowcami w jedenastce (Bobek, Młynarczyk) i Baliciem na środku… ataku. Łodzianie prowadzili grę, rywale pilnowali własnego przedpola. Pierwszym celnym strzałem zapisał się w protokole w 27 min… stoper Mammadov. W 36 min w doskonałej sytuacji Hoti z linii pola bramkowego posłał piłkę w… boczną siatkę.

To tylko rozzuchwaliło rywali. Akcja Exposito przyniosła gola. Hiszpan zwiódł dwóch łodzian, genialnie zagrał do Nauhela, który posłał piłkę do pustej bramki. Wcześniej był jednak faul na Dankowskim i arbiter, po analizie VAR, gola nie uznał. ŁKS do przerwy był lepszy, ale to… technika i ostatecznie kontrowersyjna decyzja arbitra uratowała mu skórę.

W pierwszej akcji drugiej połowy Mokrzycki ograł w polu karnym Petrova, a ten interweniując odbił piłkę ręką. Po analizie VAR sędzia Arys podtrzymał swoją decyzję. Jedenastka! Pewnie wykorzystał ją Ramirez, po raz siódmy w sezonie (na siedem prób!). Hiszpan ma na koncie 9 bramek.

Wrocławianie atakowali. Znakomicie uprzedził Exposito Głowacki. Niestety, po rzucie rożnym i słabym (jak zwykle!) kryciu ełkaesiacy stracili gola. A potem szybko drugiego, przy którym niczym nieopierzony junior zachował się Gulen. Takie katastrofy w defensywie pogrążyły łodzian w ekstraklasie.

ŁKS przez ostatnie dziesięć minut grał z przewagą jednego zawodnika. Gulen strzelił tuż obok słupka, Leszczyński złapał piłkę po główce Dankowskiego z siedmiu metrów i z przewagi wyszły nici, a spotkanie skończyło się porażką łodzian.

Mecz oglądał z wysokości trybun były piłkarz ŁKS, który pokazał w Łodzi klasę czyli Sebastian Mila.

ŁKS – Śląsk Wrocław 1:2 (0:0)

1:0 – Ramirez (53, karny), 1:1 – Masenko (71, głową), 1:2 – Samiec – Talar (76)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Mammadov, Gulen, Głowacki (85, Pirulo), Mokrzycki (80. Letniowski), Hoti (74, Louveu), Ramirez, Tejan, Balić (72, Janczukowicz), Młynarczyk (80, Szeliga)

Jedenastu Hansenów może zdobyć mistrzostwo Polski, ale nie uratuje polskiego futbolu!

Kapitana Widzewa – Bartłomieja Pawłowskiego cenię, szanuję i lubię, bo to człowiek i piłkarz z klasą, wokół którego i z którym można zbudować jeszcze lepszy Widzew, ale z jednym nie zgadzam się zupełnie.

Pawłowski przekonuje, że gdyby nie, jego zdaniem, niepotrzebny nikomu przepis o młodzieżowcu, to robiący dziś karierę w Jagiellonii – Kristoffer Hansen nadal grałby z pożytkiem w Łodzi. Niestety, żeby nie narażać Widzewa na finansowe straty trener Janusz Niedźwiedź musiał stawiać na pozycji Norwega na… słabszego od niego młodzieżowca. Dlatego piłkarz musiał sobie znaleźć i szybko znalazł lepsze miejsce do grania, gdzie mógł skutecznie walczyć o podstawowy skład.

Moim zdaniem w słabej polskiej, futbolowej lidze, która z reguły staje się miejscem pracy zagranicznych piłkarzy trzeciego wyboru, gdzie różnice punktowe między walczącymi i tytuł i o spadek nie są punktową przepaścią, nie mówiąc już o umiejętnościach, przepis o młodzieżowcach, to światełko w tunelu, dające nadzieję na lepszą (oj, nie od razu!) przyszłość.

Pokazują się młodzi, zdolni gracze, na razie głównie bramkarze to fakt, którzy dostają szansę i ją lepiej lub gorzej wykorzystują, ale ci najlepsi stają się ważnymi ogniwami swoich ligowych drużyn i młodzieżowych reprezentacji, podnoszą swoje umiejętności i prędzej niż później (albo wcale) stają się piłkarzami pełną gębą. To atut i kapitał, a nie kula u nogi.

Nie ma żadnej satysfakcji z tego, że rozpoczynający mecz samymi obcokrajowcami mistrz Polski, walcząc przez gros czasu z przewagą jednego zawodnika, w końcówce pojedynku, rękami i nogami, symulując faule i częściej leżąc na murawie niż grając, robi wszystko, nie żeby jeszcze bardziej zdominować zmęczonego rywala, ale żeby utrzymać korzystny wynik. Słabe to, nie dające nadziei na lepszą przyszłość polskiej (he!he!) piłki.

Widzew. Taka porażka powinna tylko zintegrować drużynę, bo wstydu nie było, a wręcz przeciwnie!

Piękna seria Widzewa sześciu meczów bez porażki, w tym cztery domowe zwycięstwa z rzędu, została przerwana, ale wstydu nie ma. Drużyna walczyła w dziesięciu za dwóch, ba, miała swoje szanse, fenomenalnie bronił Rafał Gikiewicz. Niestety, wpuścił piłkę po strzale, którego nie mógł obronić.

Czym mnie zaimponowali łodzianie? Dyscypliną taktyczną i konsekwencją. Dopóki starczyło im sił, trzymali odległości w strefie, umiejętnie się asekurując. Czekali na swoją szansę i ją dostali. Szkoda, że Jordi Sanchez (6 goli, 4 asysty) nie cieszył się z kolejnego gola, ale przecież rywale, bądź co bądź mistrzowie Polski, też mają znakomitego golkipera.

To zatem była… budująca porażka, która integruje zespół, a nie rozwala na atomy. Jest team, któremu nie są straszne żadne wyzwania. Czekam, że taką drużyną łodzianie będą w kolejnym meczu – 5 maja o godz. 12.30 zagrają w Grodzisku Wielkopolskim z nieobliczalną Wartą. Rywale ostatnio na tym boisku ograli Stal Mielec 5:2, a hat trickiem popisał się supersnajper i lider poznaniaków – Adam Zrelak. Trzeba będzie na niego wyjątkowo uważać. To nie będzie łatwy mecz. Jesienią w Łodzi Widzew przegrał 0:1.

ŁKS. Nową drużynę trzeba zbudować wokół Daniego Ramireza!

Fot. ŁKS Łódź

ŁKS niestety nie potrafi uczyć się na własnych błędach. Znów z hukiem spada z ekstraklasy. A zaciężna armia najemników okazała się w większości sportowym niewypałem. Nowi zarządzający w klubie, oby mądrzejsi w swych działaniach, zapowiadają kadrową rewolucję. Odejść ma 13 zawodników. Niektórzy są tak oddani Łodzi i ŁKS, że gotowi by byli już teraz, bez oglądania się na cokolwiek, natychmiast ewakuować się z tego okrętu.

Wiem jedno. Wiem, wokół kogo trzeba budować nowy, lepszy ŁKS. Początkowo miałem inne zdanie, ale sezon pokazuje, że się myliłem. Z meczu na mecz na prawdziwego lidera zespołu znów wyrósł Dani Ramirez, który coraz lepiej kieruje poczynaniami zespołu, pokazuje zagrania, których nikt w ekstraklasie by się nie powstydził. I co najważniejsze zostawia serducho na boisku. Widać jak na dłoni, że mu bardzo zależy.

W klubie jest sporo zdolnych dzieciaków, ale sami, nawet z Ramirezem, tego nie pociągną. Potrzebne są inteligentne transfery piłkarzy, którzy przyjdą tu nie na chwilę, tylko na dłużej, mając wspólny cel: zbudowania solidnej drużyny przynajmniej na bezpieczną strefę ekstraklasy.

4 maja o godz. 15 ŁKS podejmie marzący cały czas (coraz mniej realnie) o mistrzostwie Polski, grający ostatnio beznadziejnie – Śląsk Wrocław. Miejmy nadzieję, że ełkaesiacy nie zawiodą swoich kibiców i pokażą faworytowi, gdzie raki zimują. We Wrocławiu górą byli gospodarze (2:1) po golu strzelonym w doliczonym czasie gry!

Widzew przegrał, ale walczył heroicznie. Jak szkoda, że sędzia Raczkowski wypaczył wynik sportowej rywalizacji

Seria sześciu meczów bez porażki, czterech domowych zwycięstw z rzędu się skończyła. Widzew przegrał, ale nikt nie będzie miał o to pretensji, bo walczył w dziesięciu heroicznie. Gdyby mecz prowadził lepszy arbiter, spotkanie mogło mieć innym przebiegł. Futbolowa sprawiedliwość w Polsce jest ślepa, a raczej… nieudolna. Nie sposób zrozumieć dlaczego arbiter Raczkowski nie pokazał drugiej żółtej, czerwonej kartki piłkarzowi Rakowa.

Mecz tak naprawdę zaczął się po kwadransie od…czerwonej kartki. Hanousek się pogubił przy wyprowadzeniu piłki z własnego przedpola i ratując sytuacją brutalnie sfaulował Berggrena. To może się skończyć dyskwalifikacją na kilka spotkań defensywnego pomocnika.

Raków wyczuł swoją szansę. Na szczęście pojedynek sam na sam z Yeboahem wygrał Gikiewicz. Po błędzie Żyryz dystansu do pustej bramki strzelał Koczerhin i co? Nie trafił! Potem wszystko było w rękach Gikiewicza, który dwa razy interweniował bez zarzutu.

Widzew cofał się coraz głębiej i narażał się na groźnie akcje gości. Przy stracie jednego zawodnika brakowało dokładnego rozegrania piłki przy kontrze.

W 44 min szanse powinny się wyrównać. Arbiter Raczkowski popełnił wielki błąd, nie pokazując drugiej żółtej czyli czerwonej kartki Crnacowi po niebezpiecznym dla rywala faulu. Gdzie ten chłop miał oczy?! Wygląda na to, że nieudolni arbitrzy stają się zakałą ligowych rozgrywek!

W drugiej połowie Widzew tylko się bronił, wybijając piłkę z własnego przedpola na uwolnienie, bez próby jej przytrzymania. Za łatwo łodzianie oddawali piłkę rywalom. Ta taktyka mogła przynieść fatalne skutki. Był jednak Gikiewicz, który znakomicie interweniował po główce Crnaca.

Widzew czekał na swoją szansę i się doczekał. Sanchez zabawił się w polu karnym Rakowa z rywalami, strzelił, ale po rykoszecie dobrze interweniował Kovacevic.

Widzew heroicznie bronił się przez ponad godzinę, ale w końcu uległ. Znakomitym strzałem z dystansu popisał się Koczerhin. Bramkarz łodzian był bez szans. Widzew się nie poddawał. Kovacevic świetnie obronił strzał Diliberto. W kolejnej dobrej sytuacji rezerwowy łodzian popisał się wyjątkowym… kiksem. To była meczowa piłka!

Mecz uważnie oglądał z wysokości łódzkiej trybuny były (a może też przyszły?!) trener Rakowa – Papszun.

Był jednym z17 553 kibiców na trybunach.

Widzew – Raków Częstochowa 0:1 (0:0)

1:0 – Koczerhin (81)

Widzew Łódź: Gikiewicz – Szota (89, Milos), Żyro, Ibiza, L. Silva -Alvarez (84, Diliberto), Hanousek, Pawłowski – Cigaņiks (75, Nunes), Sanchez (84, Rondić), Klimek (46, Kun)

« Older posts Newer posts »

© 2024 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑