Rezerwowy Pafka

Tag: łks liga (Page 1 of 6)

ŁKS pod wodzą Ryszarda Robakiewicza wygrał czwarty mecz z rzędu. Tym razem pokonał w Warszawie walczącą o baraże Polonię!

ŁKS wygrał pod wodzą Ryszarda Robakiewicza cztery mecze z rzędu, w tym prestiżowe: z Ruchem w Chorzowie i Polonią w Warszawie. W tych czterech pojedynkach, co warte podkreślenia, łodzianie stracili tylko jednego gola!

Ełkaesiacy grali w stolicy bez wykartkowanego kapitana Kupczaka (opaskę przejął Głowacki). Dobre minuty w poprzednich meczach dały pierwszy skład Wzięchowi. Spotkania przez większość czasu było nudne, jak flaki z olejem. Goście pilnowali swojego przedpola, warszawianie remisu, który dawał im pewną grę w barażach i to oni się przeliczyli. Schodzili z boiska pokonani.

Już w 40 sekundzie łodzianie mogli przegrywać. Na szczęście po główce z siedmiu metrów niepilnowanego Zjawińskiego, piłka wylądowała w rękach Bomby. Łodzianie zaczęli mecz od chaosu, niepotrzebnych fauli , ale… Potem były składne akcje, w których nie popisał się Wzięch.

Wielkiej gry nie było. Oba zespoły zachowywały się… zachowawczo, myśląc o tym, żeby nie dać rywalom szansy do szybkiej kontry. Łodzianom w akcjach zaczepnych brakowało pierwszego dokładnego podania.

W końcówce pierwszej połowie ŁKS osiągnął przewagę, czego efektem był mocny strzał Wzięcha w ręce bramkarza Polonii. Po fatalnym wybiciu piłki przez Bombę, bramkarz łodzian naprawił błąd, broniąc strzał Vegi. W pierwszej połowie więcej było nastawionej na ostrożność taktyki niż odważnego grania, finalizowanego celnymi strzałami.

Druga połowa zaczęła się od akcji Mokrzyckiego i przyniosła strzał Młynarczyka w ręce bramkarza. Potem niewiele się działo, poza próbami konstruowania akcji przez Wzięcha. Mógł paść gol dla ŁKS. Po akcji Norlina w ostatniej chwili uderzenie Sitka na miarę bramki zablokował Terpiłowski. W odpowiedzi świetna interwencja Bomby po udanej kontrze gospodarzy, w końcówce meczu ratowała łodzian.

W doliczonym czasie po juniorskim błędzie Szura przy wyprowadzeniu piłki, przejął ją Sitek, popędził na bramkę, idealnie odegrał do Mrvaljevicia, a ten pewnie posłał ją do siatki. Polonia chciała odrobić straty, ale znów kapitaną interwencją popisał się Bomba. W nudnym meczu i emocjonujących ostatnich minutach z sukcesu cieszyli się łodzianie.

W ostatnim meczu kompletnie nieudanego sezonu i kompromitacji roku (zatrudnienie Ariela Galeano) ŁKS podejmie 25 maja o godz. 17.30 Znicz Pruszków. A potem? Pożyjemy, zobaczymy.

Polonia Warszawa – ŁKS 0:1 (0:0)

0:1 – Mrvaljević (90+5)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Gulen, Głowacki, Norlin (82, Zając), Mokrzycki, Wysokiński, Hinokio (90, Terlecki), Młynarczyk (65, Sitek), Wzięch (65, Mrvaljević)

ŁKS wygrał, jak najbardziej zasłużenie, na wyjeździe z Ruchem, pierwszy raz od października 1998 roku!

Po dwóch zwycięstwach z rzędu (1:0 nad Stalą Stalowa Wola i 5:0 nad Stalą Rzeszów) podopieczni trenera Ryszarda Robakiewicza wygrali… trzeci mecz, tym razem z Ruchem 3:1. Po raz pierwszy od 1998 roku pokonali Ruch w Chorzowie. To 12 wygrana łodzian, siódma na wyjeździe. To ostatnie zwycięstwie grzebie marzenie Ruchu o barażach.

Od początku meczu atakowali gospodarze i szybko dopięli swego. Pierwsza kontra Ruchu przyniosła gola. Po dokładnym podaniu Szczepana, Kozak wykorzystał sytuację sam na sam, uderzając mocno pod poprzeczkę. Wróciły zapomniane na moment łódzkie, futbolowe zmory, gdy atakujący ŁKS nadziewa się na kontrę, gubiąc jakiekolwiek obronne ustawienie.

Utrata gola nie odebrała łodzianom chęci do gry. Jak już była szansa, to Mrvaljević w doskonałej sytuacji pokazał, że jest napastnikiem jak z koziej d… trąba. Potem… ech, co było potem. Napastnik spóźnił się do doskonałego podania Głowackiego. Powiedzmy sobie szczerze. Bez skutecznego napastnika trudno marzyć o dobrym wyniku.

Łodzianie przejęli inicjatywę. W konstruowania akcji mającej doprowadzić do wyrównania (kolejną szansę miał Sitek), mieli im pomóc kibice, którzy pojawili się na chorzowskim stadionie w… 36 minucie spotkania.

Tymczasem zamiast meczu mieliśmy rozróbę na stadionie. Kibice łodzian próbowali rozrywać siatkę i dostać się do fanów gospodarzy. Nie, nie, nie dla takich stadionowych scen. Fani, jeśli mieli pomóc ŁKS, to zadziałali jak… piąta kolumna. Odebrali gościom cały sportowy animusz, który prezentowali przed stadionową zadymą.

W przerwie trwała regularna boiskowa wojna kibiców, tak jakby nastąpił powrót do lat 90. Służby medyczne miały pełne ręce roboty, a komentatorzy telewizyjni nie wiedzieli, czy po przerwie będą mogli bezpiecznie wrócić na swoje stanowiska.

Druga połowa zaczęła się od genialnej interwencji Bomby, który obronił strzał Kozaka. ŁKS znów starał się przejąć inicjatywę na boisku. I to się udało. Mieli swoje bramkowe szanse Wysokiński i Gulen, ale ich nie wykorzystali.

Do trzech razy sztuka. Po kolejnej akcji, której fundamenty zbudował Wzięch, kapitalnym strzałem z rogu pola karnego popisał się Głowacki. Ta bramka z pewnością będzie kandydowała do miana gola kolejki! Wyrównanie, jak najbardziej zasłużone, bo ŁKS nie był gorszy od rywali.

Ba, okazał się od niego lepszy. Stworzyli kolejne sytuacje, a po akcji Mokrzyckiego, podbramkowym instynktem w kolejnym meczu popisał się Wzięch, który uderzeniem głową dał łodzianom prowadzenie. W dwóch spotkaniach młody piłkarz strzelił trzeciego gola. Pozytywne i… optymistyczne.

Potem pressing łodzian pod bramką chorzowian spowodował, że gospodarze się pogubili. Cykało nabił Wysokińskiego, a co zrobiła piłka? Wylądowała w bramce!

17 maja o godz. 17.30 ŁKS zagra w Warszawie z Polonią.

Ruch – ŁKS 1:3 (1:0)

1:0 – Kozak (11), 1:1 – Głowacki (72), 0:1 – Wzięch (80, głową), 1:3 – Wysokiński (90+2)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Rudol, Gulen, Głowacki, Norlin (85, Zając), Mokrzycki, Kupczak, Wysokiński, Sitek (56, Młynarczyk), Mrvaljević (56, Wzięch)

Ten cały chory układ trzeba było natychmiast wysadzić w powietrze. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

Sportowe życie szybko, bardzo szybko dopisało epilog do poniższego tekstu. Ariel Galeano przestał być trenerem ŁKS. Do końca sezonu zespół będzie prowadził Ryszard Robakiewicz.

To jest kompletnie bez sensu. Pomieszanie z poplątaniem. Paragwajski trener ŁKS – Ariel Galeano nie potrafi porozumieć się z zawodnikami, ci uczestnicząc w treningach podobno nie wiedzą, o co mu chodzi. Mówią: gramy, jak trenujemy. Ja uważam, to jedynie za marne usprawiedliwienie braku podstaw zawodowego podejścia do swojego nie najgorzej opłacanego zawodu. Ale…

Z wieści dochodzących z al. Unii lista zarzutów pod adresem szkoleniowca wygląda tak: Niezrozumiałe zmiany w składzie, rotacje ustawieniem. Chaos. Brak pracy nad taktyką. Czy gra się trzema obrońcami czy czterema, efekt jest ten sam, zespół szybko traci gola za golem. Do tego niczym ściana wyrasta bariera języka i jest pomieszanie z poplątaniem. Nikt nie wie, o co chodzi.

Gdyby to tylko trener był winny (choć z reguły wszystko skupia się właśnie na nim). Czym jednak tłumaczyć kompletny brak formy i juniorskie zagrania dotychczasowego lidera – Michała Mokrzyckiego. Czy strzela focha, pokazując, że w Łodzi już mu się grać nie chce? Trzeci gol dla GKS Tychy to w dużej mierze jego zasługa. Było bowiem tak: Mokrzycki jakby wyłączony z tego co się dzieje na boisku, podał piłkę fatalnie, dokładnie tak, żeby Ertlthaler przejął ją przed przed linią pola karnego, założył siatkę Fałowskiemu i będąc sam na sam z Bobkiem zdobył gola. Po takim zagraniu można tylko rwać sobie włosy z głowy. Jest one wyjątkowo antymotywującedla drużyny, sprawiające, że trzeba długich minut, żeby się pozbierać i zacząć robić na boisku coś pozytywnego.

25 kwietnia o godz. 18 ŁKS zagra ze znajdującą się w strefie spadkowej Stalą w Stalowej Woli. Rywale zajmują przedostatnie miejsce w tabeli. Uzbierali (na szczęście dla nas) 15 punktów mniej od łodzian, ale, moim zdaniem, w obecnej sytuacji wcale nie są na straconej pozycji. No, chyba że to rezerwowi z meczu z Tychami czyli Sitek, Hinokio i Terlecki oraz wykazujący chęci do gry, autor honorowego gola – Balić będą w stanie sprawić, że ŁKS się znów nie skompromituje i pokaże futbol na przyzwoitym pierwszoligowym poziomie. Zanim tak się stanie zespół musi dogadać się z trenerem, albo działacze muszą poszukać nowego szkoleniowca. Innego wyjścia nie ma.

Kosztami zatrudnienia Paragwajczyka, co za chwilę będzie można uznać za futbolową bzdurę roku, trzeba by obarczyć twórcę tego wziętego z Księżyca pomysłu, wiceprezesa do spraw sportowych ŁKS – Roberta Grafa.

Co trzeba zrobić, żeby obudzić w zespole ŁKS ducha walki? Przed łodzianami arcytrudny mecz z Termaliką

Michał Mokrzycki Fot. ŁKS/Cyfrasport

Miało być inaczej. Tymczasem jest ciemno, zimno i do domu daleko. Miała być fantazyjna, skuteczna gra, tymczasem… Jest jakby zmierzch, epigonizm, bylejakość, brak ducha walki i gry. Jak to się ma do słów trenera ŁKS Ariela Galeano: – Chcę, żeby każdy z nas pamiętał o tym, o czym często przypomina się w Ameryce Południowej: nie bez powodu herb klubu nosi się na sercu, a swoje nazwisko jedynie na plecach.

Po kolejnym nieudanym ligowym meczu, tym razem w Siedlcach (1:1 z Pogonią) obraz jest porażający. A jego symbolem postawa jednego z dotychczasowych liderów ŁKS Michała Mokrzyckiego, którą daje się jednak tłumaczyć tym, że po urazie był w stu procentach gotowy do gry. Jak na to nie patrzeć zespół dramatycznie z meczu na mecz obniża swój sportowy potencjał i prezentuje się, jak zbiór przypadkowo dobranych piłkarzy, którzy są na boisku, bo… muszą. Nie ma w tym za grosz radości grania i chęci pięcia się w górę.

ŁKS cały czas stoi sportowo w miejscu czyli tak naprawdę się cofa. Na dodatek wydaje się, że trener Ariel Galeano błądzi w gęstej, sportowej mgle. Dokonuje przypadkowych kadrowych wyborów, które nie pomagają zespołowi. Oby się szybko, bardzo szybko nie okazało, że zatrudnienie Paragwajczyka było jedynie głośnym… faktem medialnym, a tak naprawdę sportowym strzałem kulą w płot.

Promyczkiem optymizmu był debiut 18-letniego obrońcy Krzysztofa Fałowskiego, który z minuty na minutę grał coraz pewniej, a swój występ okrasił golem w doliczonym czasie, dającym punkt drużynie ŁKS.

Oj, trudno być optymistą, zwłaszcza gdy przed ełkaesiakami spotkanie z coraz bliższą bezpośredniego awansu do ekstraklasy – Termaliką Nieciecza w czwartek 10 kwietnia (początek o godz. 18) na stadionie przy al. Unii.  Jesienią było 2:2. Rywale w ostatniej kolejce pewnie pokonali Stal Rzeszów 3:1. Mecz będzie można obejrzeć na  TVPSPORT.PL

Trener Ariel Galeano miał poprowadzić ŁKS w dobrą stronę, tymczasem na razie pogłębił panujący na boisku (szczególnie w grze defensywnej) piłkarski chaos

Fot. ŁKS Łódź

Każde futbolowe dziecko to wie, że dobra gra zespołu zaczyna się od jego skuteczniej postawy w defensywie. Tymczasem w ŁKS – rwanie włosów i zgrzytanie zębów. Powiem tak, gdy przed wielu, wielu laty kopałem futbolówkę w Lidze Szóstek, to nasza gra defensywna cechowała się większą odpowiedzialnością, niż w ligowym klubie z ambicjami z Łodzi.

Można analizować na różne sposoby tę sytuację, ale trudno zrozumieć, że piłkarze, którzy z nie jednej mąki jedli chleb, mogą się tak pogubić, jak ełkaesiacy przy drugiej straconej bramce w meczu z Odrą (1:2). Nikt nie wiedział jak ma się ustawić, za kim ma biec, kogo kryć. W rezultacie zostali rozpracowani niczym mali chłopcy na futbolowym podwórku.

A czym był pierwszy gol kuriozum stracony w… 35 sekundzie? Prologiem do defensywnego chaosu i wielkim ostrzeżeniem, które zostało zignorowane przez piłkarzy i szkoleniowców łodzian.

Nowy trener Ariel Galeano miał pchnąć grę drużyny na nowe, lepsze tory. Na razie pchnął ją w jeszcze większy sportowy chaos. Pożal się Boże te fatalnie wykonywane stałe fragmenty gry, ten zatrważający brak skuteczności i chaotyczna walka praktycznie w dziesięciu bez kompletnie niewidocznego napastnika.

Szkoleniowiec niestety nie pomógł zespołowi. Zdejmując z boiska najważniejszych, trzymających grę piłkarzy, tylko pogłębił panujący chaos i sprawił, że w końcówce ŁKS nie potrafił sobie wypracować bramkowych sytuacji.

Sebastian Rudol mówi, że ambicją zespołu jest cały czas gra o pierwszą szóstkę. Pytanie tylko po co. Załóżmy hurraoptymistycznie, że łodzianie awansują i co dalej? Nie ma nawet cienia wątpliwości, że w ekstraklasie znów będą chłopcem do bicia, przynoszącym więcej wstydu niż radości.

6 kwietnia o godz. 17 ŁKS zagra z Pogonią w Siedlcach. To zdecydowany outsider zmagań, który jednak potrafi się postawić. Wygrał z ligowym średniakiem – Stalą (ma tyle samo punktów co łodzianie – 34) i to w Rzeszowie 4:2. Czy okaże się kolejną piłkarską przeszkodą za trudną dla ŁKS?

Zmora zmór czyli własny stadion. ŁKS przegrał szósty mecz przy al. Unii. Czarna rozpacz

ŁKS grał o trzecie zwycięstwo z rzędu (wcześniej: 3:1 u siebie z Wartą i 2:1 z Chrobrym w Głogowie). Siedem i pół tysiąca kibiców chciało obejrzeć sukces swoich pupili. I zawiodło się sromotnie. Wróciły zmory łodzian i stare błędy. ŁKS przegrał mecz na własnym boisku (szósty w sezonie!). W takiej formie lepiej, żeby co najwyżej grał o miejsce w środku tabeli, bo nie ma po prostu umiejętności na nic więcej. Warto dodać, że Odra czekała na zwycięstwo od początku grudnia zeszłego roku

ŁKS zaczął mecz… katastrofalnie. Łodzianie stracili gola w 40 sekundzie meczu. Rudol krył przeciwnika na radar, to musiało się zemścić i zemściło. Mający ogrom boiskowych możliwości Prikryl posłał piłkę precyzyjnym strzałem w długi róg. Bobek był bez szans.

Potem ŁKS osiągnął wyraźną przewagę. Przeprowadził kilka składnych akcji i co z tego? Nic. To co było kolejną, obok juniorskich błędów w defensywie, wadą łodzian – czyli wyjątkowa nieskuteczność – nadal dawało mocno o sobie znać. Łodzianie tylko mocno pracowali na to, żeby bramkarz Haluch został bohaterem spotkania. Na dodatek znów jakby walczyli w dziesięciu, bowiem napastnik był praktycznie niewidoczny.

Akcja w doliczonym czasie zakończyła te utyskiwania. Rudol zmazał swoje winy z początku meczu. Po doskonałym dośrodkowaniu Mokrzyckiego nie pozostało mu nic innego, jak umieścić głową piłkę w siatce.

Druga połowa mogła rozpocząć się, jak pierwsza. Odra zaatakowała i była o krok od zdobycia drugiego gola. ŁKS był pogubiony, zaspany, zbyt pewny swoich racji i mógł zostać mocno skarcony.

Nie został. Za to sam mógł zdobyć gola. Znów po znakomitym podaniu Mokrzyckiego, Hinokio strzelał z końca pola karnego i trafił w słupek.

A potem, po stracie Majcenicia, ełkaesiacy pogubili się zupełnie przy kontrze rywali. Nie wiedzieli, co się dzieje i łatwo dali sobie wbić drugiego gola – z dwóch metrów praktycznie do pustej bramki. Nic tylko rwać sobie włosy z głowy.

ŁKS znów próbował zmienić obraz gry. Sitek minimalnie się pomylił. Powinien trafić, bo od bramki dzieliło go tylko kilka metrów. Dokonane zmiany w składzie łodzian niestety pogubiły gospodarzy zupełnie. Niby grali, niby próbowali, strzelać i była to para w gwizdek. Zeszli z boiska pokonani.

6 kwietnia o godz. 17 ŁKS zagra z Pogonią w Siedlcach.

ŁKS – Odra Opole 1:2 (1:1)

0:1 – Prikryl (1), 1:1 – Rudol (45+1, głową), 1:2 – Kobusiński (65)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Gulen, Majcenić (76, Książek)- Sitek (85, Iwańczyk), Mokrzycki (76, Wysokiński), Kupczak, Hinokio (68, Mrvaljević) Młynarczyk – Norlin (68, Balić)

Co powinien zrobić ŁKS, żeby znaleźć się w strefie barażowej? Spróbować grać tak, jak… reprezentacja Hiszpanii!

Antoni Młynarczyk Fot. ŁKS/Cyfrasport

Mnie się wydaje, no tak na chłopski rozum, że ŁKS, nie przymierzając, musi grać tak, jak… reprezentacja Hiszpanii. Postawić na dwóch młodych, nie bojących się nikogo, przebojowych i posiadających co najważniejsze odpowiednie umiejętności, skrzydłowych. To oni – Maksymilian Sitek i joker w ełkaesiackiej talii – Antoni Młynarczyk zdecydowali w głównej mierze (obok Koko Hinokio) o ligowym (drugim z rzędu!) zwycięstwie z Chrobrym w Głogowie 2:1.

Bezwzględnie zasługują na to, żeby pojawić się w wyjściowej jedenastce w najbliższym ligowym meczu. Podniosą jakość i temperaturę grania łodzian, pozwolą walczyć o przewagę na skrzydłach, co pozwoli skrócić nudną i niekiedy mocni nieefektywną, godną piłki… ręcznej, grę po obwodzie. No, i co najważniejsze taka decyzja przyniesie bramkowy i punktowy efekt. A jest jednak o co grać, bo łodzianie krok po kroczku zbliżają się do strefy barażowej.

Maksymilian Sitek Fot. ŁKS/Cyfrasport

Mającemu południowoamerykańskie korzenie do temperamentnego grania trenerowi Arielowi Galeano to po prostu musi odpowiadać. Miał też w czasie reprezentacyjnej przerwy sporo do poprawy w grze zespołu – choćby efektywne odnajdywanie się na boisku napastnika czy pewniejsza gra w defensywie przy szybkiej kontrze rywali.

ŁKS zagra 29 marca o godz. 19.30 w Łodzi z broniącą się przed spadkiem Odrą Opole. Rywale przeżywali prawdziwy szok po uroczystej inauguracji swojego nowego stadionu.

Sportowe Fakty: Itaka Arena w Opolu, najnowocześniejszy stadion w Polsce, już po pierwszym meczu padła ofiarą wandalizmu. Zniszczenia miały miejsce podczas spotkania Odry Opole z FC Magdeburg doszło do aktów wandalizmu. Zdewastowano toalety, a na balustradach pojawiły się wlepki i napisy. Policja już bada sprawę. Według ustaleń Radia Opole, za zniszczenia odpowiadają prawdopodobnie kibice FC Magdeburg.

Przebudzenie po przerwie za sprawą dynamicznych skrzydłowych i Hinokio przybliżyło ŁKS do strefy barażowej

Z futbolowego piekła do nieba. Po beznadziejnej pierwszej połowie ŁKS się odrodził. Wygrał 9 mecz, 5 na wyjeździe i jest coraz bliżej strefy barażowej.

ŁKS przystąpił do meczu bez trzech ważnych piłkarzy. Urazy wykluczyły Arasę i Mokrzyckiego, a nadmiar żółtych kartek – Głowackiego.

ŁKS zaczął ostrożnie i chaotycznie. Coś mogło się zdarzyć po indywidualnych atakach Sitka, ale się nie zdarzyło. Znakiem firmowym pierwszych 30 minut były fatalne dośrodkowania łódzkich piłkarzy w pole karne. Nic dziwnego, że nic groźnego z tego nie mogło wyniknąć.

Pierwszy celny strzał dopiero w 29 minucie. Na taki zdobyli się rywale. Tabiś uderzył wprost w Bobka. W odpowiedzi po błędzie Szarka z ostrego kąta Pirulo ni to strzelał , ni to podawał do Sitki i wyszyły z tego futbolowe nici. Kolejna groźna akcja była autorstwa gospodarzy. Mandrysz chciał sprawdzić Bobka, ale bramkarz popisał się udaną interwencją.

Co się odwlecze… Po rzucie rożnym sprokurowanym po amatorsku przez Majcenicia, niepilnowany Gric główkował precyzyjnie i piłka wpadła po długim rogu i słupku do bramki. Pierwsza połowa to futbolowa nędza po łódzku. Bez Mokrzyckiego piłkarze ŁKS przypominali biedne, bezradne dzieci zagubione w gęstej mgle. A potem… Wszystko się zmieniło!

W 50 min powinien być remis. Po centrze Dankowskiego, Rudol główkował z 5 metrów obok słupka (jak on tego nie potrafił zrobić!). W kolejnej akcji za słabo w polu bramkowym uderzał Młynarczyk, żeby zaskoczyć Lenarcika. Do trzech razy sztuka. Po indywidualnej akcji Hinokio, Szarek wybił piłkę wprost pod nogi Pirulo, a ten bez najmniejszego problemu posłał ją do siatki. Jak na to nie patrzeć to rezerwowy Młynarczyk zdynamizował ataki łodzian. Potem jednak znów na boisku dominował chaos. Musiał wykazać się Bobek, wybijając piłkę na rzut rożny po główce… Gulena.

Dwóch bodaj najlepszych graczy ŁKS dało prowadzenie łodzianom. Znakomity rajd po lewej stronie wykonał Młynarczyk, minął kilku rywali, zagrał na przeciwległą stronę pola karnego do Sitka, a ten posłał piłkę do bramki. Potem po świetnym strzale Młynarczyka, obronił piłkę Lenarcik. Przebudzenie łodzian po przerwie za sprawą przebojowych skrzydłowych i Hinokio.

Chrobry Głogów – ŁKS 1:2 (1:0)

1:0 – Gric (36, głową), 1:1 – Pirulo (54), 1:2 – Sitek (84)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Gulen, Majcenić, Pirulo (78, Balić), Wysokiński (46, Młynarczyk), Kupczak, Hinokio, Sitek (89, Iwańczyk), Mrvaljević (68, Norlin)

W następnej kolejce 29 marca o godz. 19.30 ŁKS podejmie Odrę Opole.

ŁKS wreszcie zwyciężył, bo ważni dla drużyny piłkarze zagrali o niebo lepiej niż ostatnio!

Fot. ŁKS/Cyfrasport

Ograniczmy się tylko do tego futbolowego roku. Długo, bardzo długo, za długo ełkaesiacy nie mieli okazji cieszyć się ze zwycięstwa. Dwukrotnie zremisowali (z Górnikiem Łęczna 2:2 i Kotwicą Kołobrzeg 0:0) oraz przegrali 0:1 z Miedzią Legnica i… Stało się! Wreszcie ŁKS, dodajmy jak najbardziej zasłużenie, wygrał. Pokonał Wartę 3:1.

Jak i dlaczego tak się stało, choć łodzianie nadal straszyli kibiców wyjątkową nieskutecznością? Skoro jednak stworzyli nawet nie kilka, a kilkanaście bramkowych sytuacji, w końcu coś musiało wpaść, choć na początku dzięki interwencji VAR i jedenastce, potem dzięki samobójowi. W końcu jednak padł gol, który mógłby być ozdobą każdego europejskiego stadionu. Mateusz Wysokiński strzelił z dystansu tak silnie i precyzyjnie, że trafił w okienko. Na pewno ten gol będzie kandydował do miana bramki rundy, a może całego sezonu I ligi. W tym miejscu trzeba dodać, że nie mniej efektowna była akcja i bramka Oliwiera Sławińskiego, która dała zwycięstwo drugiej drużynie w Chojnicach.

Wróćmy do pierwszego zespołu. Łodzianie znów popełnili w defensywie jakże denerwujący (mówiąc łagodnie) błąd, zapominając zupełnie o kryciu w jednej z boiskowych stref, co kosztowało ich stratę bramki. Na szczęście nie cofnęli się, nie ograniczyli do destrukcji, w czym pomogli rezerwowi, a zwłaszcza wspomniany wcześniej Wysokiński.

Trzeba dodać, że ŁKS miał wreszcie pomocników, którzy kreowali i pilnowali gry czyli Koki Hinokio i Michała Mokrzyckiego. Bez dwóch zdań był to najlepszy występ obu piłkarzy w tym roku. Okazało się też, iż Marko Mrvaljević  jest w ataku o niebo lepszy od ustawianego tam niepotrzebnie Andreu Arasy. Współpracował z pomocnikami, wywalczył karnego, miał udział w drugiej bramkowej akcji.

Nadal nie przekonuje mnie Pirulo, choć dla trenera Ariela Galeano jest wprost bezcenny. Antoni Młynarczyk zaczynający mecz jako jego zmiennik, wiele traci ze swej boiskowej energii i przebojowości. Niewarta skórka za wyprawkę?!

Jak na to nie patrzeć. ŁKS zagrał o kilkadziesiąt procent lepiej niż w Kołobrzegu. Jeżeli progres będzie nadal trwać to…?! 14 marca o godz. 20.30 ŁKS zagra ligowy mecz w Głogowie z Chrobrym.

Dziwne i zaskakujące. ŁKS to są dwa, jakże różne, futbolowe światy. Ech, gdyby pierwszy zespół grał i walczył z taką pasją jak drugi!

Przy piłce Antoni Młynarczyk Jakub Piasecki/Cyfrasport

Trudno to zrozumieć. Jeden klub, a jakby dwa piłkarskie światy. Druga drużyna ŁKS pełna młodych piłkarzy walczy szybko, ambitnie, z fantazją, tworząc do przerwy składne akcje i groźne sytuacje, potrafi się postawić Dream Teamowi – Wieczystej Kraków. Przegrywa, ale zyskuje uznanie. A pierwszy zespół ŁKS? Pożal się Boże. Gra wolno, schematycznie, przewidywalnie, bez pomysłu, jakby piłkarzom się nie chciało, jakby odcięło im prąd. Co prawda ŁKS I zdobył wyjazdowy punkt, co może być cenne w bronieniu się przed… strefą spadkową, a ŁKS II tego nie osiągnął, ale jest w tabeli o miejsce wyżej (11) od pierwszego teamu.

Może zatem zamiast zatrudniać Paragwajczyka, trzeba było dać szansę ludziom, których się ma? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie debiut Ariela Galeano wypadł kiepsko. Trener nie poszukał lepszych personalnych i taktycznych rozwiązań. Ba, popełnił fatalny błąd, sadzając na ławce najlepszego ostatnio ełkaesiaka – Antoniego Młynarczyka. Tak Antek, jak i dwaj inni rezerwowi – Levent Gulen (zajmie na długo miejsce Łukasza Wiecha, którego uraz barku wyklucza na 4 – 6 miesięcy) i Mateusz Wysokiński – po wejściu na boisko, dali drużynie lepszą sportową jakość.

Coś trzeba zrobić z tym sportowym marazmem zespołu, tchnąć w niego nowego ducha. Tylko czy to jest możliwe, gdy sprowadzeni zimą piłkarze nie wnoszą nowej jakości do gry, tylko łatwo i szybko adaptują się do zastanej sportowej mizerii. 7 marca o godz. 18 ŁKS podejmie Wartę Poznań. Jesienią ten mecz wygrany 4:2 był sportowym przełamaniem łodzian (szkoda, że tylko na chwilę, a nie na stałe). Czy teraz może być podobnie? Na gola zdobytego na własnym boisku ŁKS czeka od… 17 września ubiegłego roku.

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑