Rezerwowy Pafka

Tag: łks porażka (Page 1 of 3)

ŁKS – tylko płacz i zgrzytanie zębów. Dzwońcie i to natychmiast po trenera Marcina Matysiaka. Tylko on może uratować końcówkę sezonu!

Co pozostaje. Tylko bezsilny płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma co pisać o kolejnym przegrany meczu – tym razem w Płocku z Wisłą. Po pół godzinie sprawa była rozstrzygnięta, a zaczął… samobójem mający być ostoją łódzkiej defensywy Gulen. Trzeciego gola wbił ełkaesiakom niechciany w ich klubie napastnik, jakiego od jego odejścia nie mają czyli Sekulski.

I tyle o meczu…

Teraz ogólne refleksje. Ci, którzy odwiedzają klub mówią, że zurzędniczał. Za mało w nim sportu i rozmów o sporcie, dużo za to przerzucania papierów, dyskutowania o tym, kto i co ma zrobić.

Kolejna próba zbudowania mocnej drużyny przez wiceprezesa do spraw sportowych – Roberta Grafa, zakończyła się kompletnym fiaskiem, ba wręcz sportową kompromitacją. A wzięty z Księżyca pomysł zatrudnienia młokosa z Paragwaju w roli pierwszego trenera zasługuje na miano Bzdury Roku.

Inna sprawa, tak sobie myślę, jak ci ludzie biegający po murawie ludzie w koszulkach mającego ponad stuletnią tradycję klubu się nie wstydzą, odstawiać taką futbolową kaszanę, a potem ustawiać się co miesiąc do kasy po swoje – te kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Mam dobrą radę do prezesów ŁKS – po pierwsze musicie i to natychmiast odbyć męską rozmowę w szatni, a potem dzwonić aż się dodzwonicie do… Marcina Matysiaka, żeby od poniedziałku przejął odpowiedzialność za pierwszoligowy (he!he! he!) zespół!

Wisła Płock – ŁKS 3:0 (3:0)

1:0 – Gulen (11, samobójcza), 2:0 – Pomorski (19), 3:0 – Sekulski (29)

ŁKS: Bobek – Gulen, Kupczak (46, Dankowski), Fałowski, Pirulo (46, Norlin) – Mokrzycki (75, Iwańczyk), Wysokiński, Hinokio (46, Sitek) – Młynarczyk (30, Głowacki), Mrvaljević, Balić

Siódma porażka na własnym boisku. ŁKS, co tu kryć, jest po prostu ligowym słabeuszem. Przykre, ale prawdziwe

Nie ma co pisać. ŁKS był słabszy i przegrał ze zmierzającą do ekstraklasy Termaliką. Łodzianom zostaje ratowanie się przed trafieniem do strefy spadkowej. Są zwykłymi przeciętniakami drugiego futbolowego poziomu w naszym kraju. I nikim więcej. Wielkie mocarstwowe sny zostały… mrzonkami. Ofensywa transferowa i… trenerska okazała się śmiechu warta.

Do przerwy łodzianie nie przegrywali i mieli furę szczęścia, bo rywale byli lepsi i mieli swoje sytuacje. Wystarczyło jednak dobre dośrodkowanie Młynarczyka i strzał Wysokińskiego, aby na tablicy wyników widniał remis.

A po zmianie stron… Znów jednak dały o sobie znać zmory łodzian czyli kompromitująca gra w defensywie, co z reguły kończy się stratą bramek. I tak też stało się tym razem. Goście wyszli na prowadzenie i już go nie oddali.

ŁKS próbował, atakował, nie dawał za wygraną, ale też pudłował. Zeszedł więc z boiska pokonany. Doznał 10 porażki, to nieprawdopodobne, ale prawdziwe siódmej na własnym stadionie. O czym w tej sytuacji marzyć? Tylko o tym, żeby nie spaść z I ligi!

Nomen omen 13 kwietnia w samo południe łodzianie zagrają w Płocku z Wisłą. Szanse na punktową zdobycz są raczej marne.

ŁKS – Termalica 1:2 (1:1)

0:1 – Zapolnik (16, głową), 1:1 – Wysokiński (44), 1:2 – Fassbender (53)

ŁKS:  Bobek- Dankowski (68, Hinokio), Rudol, Fałowski, Głowacki (68, Pirulo) – Kupczak, Mokrzycki- Wysokiński, Norlin (57, Balić), Młynarczyk (46, Sitek) – Mrwaljević (84, Wzięch)

Zmora zmór czyli własny stadion. ŁKS przegrał szósty mecz przy al. Unii. Czarna rozpacz

ŁKS grał o trzecie zwycięstwo z rzędu (wcześniej: 3:1 u siebie z Wartą i 2:1 z Chrobrym w Głogowie). Siedem i pół tysiąca kibiców chciało obejrzeć sukces swoich pupili. I zawiodło się sromotnie. Wróciły zmory łodzian i stare błędy. ŁKS przegrał mecz na własnym boisku (szósty w sezonie!). W takiej formie lepiej, żeby co najwyżej grał o miejsce w środku tabeli, bo nie ma po prostu umiejętności na nic więcej. Warto dodać, że Odra czekała na zwycięstwo od początku grudnia zeszłego roku

ŁKS zaczął mecz… katastrofalnie. Łodzianie stracili gola w 40 sekundzie meczu. Rudol krył przeciwnika na radar, to musiało się zemścić i zemściło. Mający ogrom boiskowych możliwości Prikryl posłał piłkę precyzyjnym strzałem w długi róg. Bobek był bez szans.

Potem ŁKS osiągnął wyraźną przewagę. Przeprowadził kilka składnych akcji i co z tego? Nic. To co było kolejną, obok juniorskich błędów w defensywie, wadą łodzian – czyli wyjątkowa nieskuteczność – nadal dawało mocno o sobie znać. Łodzianie tylko mocno pracowali na to, żeby bramkarz Haluch został bohaterem spotkania. Na dodatek znów jakby walczyli w dziesięciu, bowiem napastnik był praktycznie niewidoczny.

Akcja w doliczonym czasie zakończyła te utyskiwania. Rudol zmazał swoje winy z początku meczu. Po doskonałym dośrodkowaniu Mokrzyckiego nie pozostało mu nic innego, jak umieścić głową piłkę w siatce.

Druga połowa mogła rozpocząć się, jak pierwsza. Odra zaatakowała i była o krok od zdobycia drugiego gola. ŁKS był pogubiony, zaspany, zbyt pewny swoich racji i mógł zostać mocno skarcony.

Nie został. Za to sam mógł zdobyć gola. Znów po znakomitym podaniu Mokrzyckiego, Hinokio strzelał z końca pola karnego i trafił w słupek.

A potem, po stracie Majcenicia, ełkaesiacy pogubili się zupełnie przy kontrze rywali. Nie wiedzieli, co się dzieje i łatwo dali sobie wbić drugiego gola – z dwóch metrów praktycznie do pustej bramki. Nic tylko rwać sobie włosy z głowy.

ŁKS znów próbował zmienić obraz gry. Sitek minimalnie się pomylił. Powinien trafić, bo od bramki dzieliło go tylko kilka metrów. Dokonane zmiany w składzie łodzian niestety pogubiły gospodarzy zupełnie. Niby grali, niby próbowali, strzelać i była to para w gwizdek. Zeszli z boiska pokonani.

6 kwietnia o godz. 17 ŁKS zagra z Pogonią w Siedlcach.

ŁKS – Odra Opole 1:2 (1:1)

0:1 – Prikryl (1), 1:1 – Rudol (45+1, głową), 1:2 – Kobusiński (65)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Gulen, Majcenić (76, Książek)- Sitek (85, Iwańczyk), Mokrzycki (76, Wysokiński), Kupczak, Hinokio (68, Mrvaljević) Młynarczyk – Norlin (68, Balić)

Zmora zmór słabego ŁKS czyli własny stadion. W ostatnich ośmiu meczach… zero bramek i znów porażka. Tak grać o cokolwiek pozytywnego po prostu się nie da!

Cienka, cieniutka jest ligowa piłka w Łodzi. Po blamażu Widzewa, blamaż ŁKS. Zmora stadionu przy al. Unii trwa nadal. ŁKS przegrał z Miedzią. ŁKS może chyba zapomnieć o walce o cokolwiek. Jest ligowym średniakiem i trzeba drżeć, żeby takim został, bo inaczej będzie bronił się przed spadkiem.

Stadion im. Władysława Króla stał się futbolową zmorą… gospodarzy. Bilans ŁKS. W ostatnich siedmiu meczach (siedem ligowych, jedno pucharowe) u siebie, to wręcz nieprawdopodobne, ale prawdziwe 0 (słownie zero!) strzelony bramek. ŁKS ostatni raz zdobył trzy punkty u siebie… 13 września 2024 roku, pokonując Pogoń Siedlce (2:0). Od tego czasu rozegrał przy al. Unii sześć ligowych spotkań, w których wywalczyli zaledwie dwie punkty. Wygrał po raz ostatni 26 października, gdy pokonał na wyjeździe Stal Rzeszów. Nie wiem sam, śmiać się czy płakać, a może dać już sobie spokój z trenerem Dziółką.

Wysoki pressing sprawił, że ŁKS miał od początku meczu zdecydowaną przewagę, czego efektem były celne strzały – najgroźniejszy z ostrego kąta Młynarczyka. Tymczasem… Jedna kontra rywali powinna przynieść gola, gdyby lepiej sytuację rozwiązał Letniowski. A sytuacja była 100-procentowa.

Potem gra się wyrównała, a legniczanie pokazali, że dobrze sobie radzą w ataku pozycyjnym. Wart zauważenia był rzut wolny w wykonaniu Mokrzyckiego, po którym musiał interweniować Wrąbel. Kontry rywali po prostych stratach łodzian mroziły kibicom ŁKS krew w żyłach.

Wreszcie, wreszcie pod koniec pierwszej połowy swoją wielką bramkową szansę mieli łodzianie. Sitek zagrał w… barcelońskim stylu. Znakomicie ograł rywala, podał do Arasy, ale środkowy napastnik (czy on tam powinien grać!?) jej nie wykorzystał. Jego nie najlepsze uderzenie z siedmiu metrów obronił Wrąbel.

W drugiej połowie Arasa nie wykorzystał kolejnego świetnego podania, tym razem dynamicznego i przebojowego Młynarczyka. Lepszy był w odpowiedzi strzał Antonika, który minimalnie minął dalszy słupek.

Niestety, jak zwykle… w defensywie zdarzył się łodzianom kuriozalny błąd. Wiech główkował tak, że przy okazji odbił piłkę ręką i arbiter po analizie VAR podyktował rzut karny dla Miedzi. Jedenastkę wykorzystał Kovacević.

2 marca o godz. 17.30 łodzianie zagrają w Kołobrzegu z Kotwicą. Do pokonania 584 kilometry w jedną stronę – za karę!

ŁKS – Miedź Legnica 0:1 (0:0)

0:1 – Kovacević (82, karny)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Wiech, Głowacki, Sitek (68, Norlin), Mokrzycki, Wysokiński (76, Kupczak), Hinokio (85, Terlecki), Młynarczyk (68, Mrvaljević), Arasa (85, Pirulo)

Jest źle? Nie, jest fatalnie! ŁKS znów bez gola i bez punktów na własnym boisku. Łodzianie to co najwyżej I-ligowy średniak

Dopełniła się czarna ligowa seria łodzian. Na zakończenie tegorocznych zmagań przegrali na własnym obiekcie z Arką Gdynia. Stadion im. Władysława Króla stał się futbolową zmorą… gospodarzy.

ŁKS ostatni raz zdobył trzy punkty u siebie… 13 września, pokonując Pogoń Siedlce (2:0). Od tego czasu rozegrał przy al. Unii pięć ligowych spotkań, w których wywalczyli zaledwie 2 punkty, nie strzelając przy tym nawet gola! Na dodatek w Pucharze Polski uległ Legii 0:3. Wygrał po raz ostatni 26 października, gdy pokonał na wyjeździe Stal Rzeszów. Taka jest statystyka, która wskazuje na to, że ten zespół nadaje się jedynie do kolejnej gruntownej przebudowy.

Mecz zaczął się od genialnego 40-metrowego prostopadłego podania Wysokińskiego, niestety zmarnowanego przez Feiertag, który zamiast strzelać starał się sprytnie odegrać piłkę. W kolejnej sytuacji Austriak już strzelał, ale za słabo. Arka z każdą minutą była odważniejsza, a bramkowe znakomite szanse mieli Oliveira i Czubak. Na szczęście dla łodzian niewykorzystane. W pierwszej części gry była duża intensywność, była walka, ale więcej bramkowych sytuacji nie było.

W drugiej połowie po blisko 15 minutach wreszcie dogodną sytuację wypracował ŁKS. Po dobrym podaniu Mokrzyckiego trzy metry od bramki został zablokowany Feiertag. Napastnik bez dwóch zdań w takich sytuacjach powinien się zachować lepiej. W odpowiedzi Czubak główkował wprost w ręce Bobka. W kolejnej sytuacji centra była łatwa do przewidzenia, a jednak łodzianie wyblokowani przez Czubaka pozwolili celnie uderzyć głową Marcjanikowi.

Potem po złej interwencji musiał faulować Iwańczyk i ujrzał czerwoną kartkę. Od 89 minuty łodzianie grali w dziesiątkę. Jeszcze okazję na wyrównanie miał Feiertag, ale główkował w dogodnej sytuacji jak początkujący junior. Takie sytuacje się mszczą. W odpowiedzi po kompletnym chaosie w łódzkiej defensywie, na listę strzelców wpisał się Sobczak. Ełkaesiascy doznali siódmej porażki, czwartej na własnym stadionie. Można tylko sobie rwać włosy z głowy!

ŁKS – Arka Gdynia 0:2 (0:0)

0:1 – Marcjanik (82, głową), 0:2 – Sobczak (90+4)

ŁKS: Bobek – Gulen, Wiech, Tuystkinas, Głowacki, Arasa, Mokrzycki (58, Iwańczyk), Wysokiński, Pirulo, Młynarczyk (83, Zając), Feiertag

ŁKS przegrał z Legią po kompromitujących nomen omen 13 minutach drugiej połowy i odpadł z Pucharu Polski

Od 23 lat ŁKS nie awansował do ćwierćfinału Pucharu Polski, a od 2006 roku nie wygrał z Legią. I nic się w tym względzie nie zmieniło. Łodzianie zagrali dobre 45 minut w spotkaniu z warszawianami, ale nie strzelili bramki (co ostatnio stało się niestety oczywiste) i to się zemściło. Powiedzmy wprost mecz nie trwa 45, a 90 minut!

ŁKS rozpoczął prestiżowy, pucharowy mecz z Legią z Arasą w roli napastnika, Rozwandowiczem, jako rezerwowym, bez Mokrzyckiego w meczowej kadrze.

Łodzianie mogli sensacyjnie rozpocząć mecz. Niestety, Kobylak obronił piłkę po uderzeniu głową Wiecha. Szkoda, wielka szkoda takiej szansy. Podobnie, jak kolejnej, gdy Wiech po znakomitej centrze Młynarczyka, dwa metry od bramki nie trafił głową w piłkę!

Grająca lekceważącego chodzonego Legia przy odważnym pressingu łodzian traciła dużo piłek na własnym przedpolu. Niestety, mający kłopoty ze skutecznym wykańczaniem akcji łodzianie, nie potrafili tego wykorzystać.

Wszystko to okazało się wielkim sportowym… nic. Legia w drugiej połowie szybko wzięła się do roboty i przy której to już raz, dziecinnej postawie łodzian w defensywie, zdobyła bramkę. Łatwa strata, krycie na radar i rykoszet po strzale Guala i odbiciu piłki przez Dankowskiego, przyniósł warszawianom drugą bramkę. Cały wysiłek pierwszych 45 minut w tym momencie poszedł na marne!

Rozkład sportowy łodzian trwał nadal. Tym razem Gulen zachował się jak dzieciak, a nie klasowy obrońca i ŁKS stracił trzeciego gola. W 13 minut goście rozwiali jakiekolwiek nadzieje łodzian, pokazując rywalom, że przy takiej grze defensywnej nie mogą oni liczyć na żadne sportowe sukcesy.

Losowanie ćwierćfinałów PP już w piątek – 6.12, TVP Sport, godz. 14.20.

Przed łodzianami w tym roku jeszcze jeden ligowy mecz. W poniedziałek o godz. 19 spotkanie w Łodzi z Arką Gdynia. Transmisja w TVP Sport. Oby nie było kolejnego wielkiego, sportowego rozczarowania!

1/8 finału Pucharu Polski

ŁKS – Legia 0:3 (0:0)

0:1 – Gual (49), 0:2 – Dankowski (57, samobójcza), 0:3 – Gual (62)

ŁKS. Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki, Sitek (85, Kelechukwu), Wysokiński, Kupczak, Pirulo (73, Iwańczyk), Młynarczyk (73, Zając), Arasa (59. Feiertag)

Dwa mecze łódzkich drużyn i zero zdobytych punktów. Za to bramki stracone w samej końcówce spotkań. Taka jest prawda: Łódź jest skazana na ligową bylejakość!

To jest cała prawda o łódzkiej ligowej piłce. Dwa mecze: w ekstraklasie oraz I lidze i zero zdobytych punktów. Bramki stracone w ostatnich fragmentach gry. Po prostu ligowa słabizna. Jest się czym smucić. Jedno jest pewne. Na tę chwilę trzeba porzucić marzenia o ligowym wzlocie. Jest stagnacja, średniactwo, a nawet regres. Cieszyć się, a nawet pocieszać, nie ma czym.

Widzew gonił wynik i dogoni na honorowy remis… Do doliczonego czasu gry, gdy stracił gola i punkty. Na więcej go nie było niestety stać. To skazuje łódzki zespół na miejsce co najwyżej w środku stawki. Na razie marzenia o TOP 5 można między bajki włożyć. Pozytyw to ten, że wreszcie po wielu tygodniach na listę strzelców wpisał się napastnik – Imam Rondić. Nie można się pocieszać tym, że był to emocjonujący, widowiskowy mecz. Co z tego, skoro kolejny ligowy pojedynek Widzew kończy bez zdobycia choćby jednego punktu.

Widzew – Raków Częstochowa 2:3 (1:2)

1:0 – Sypek (3), 1:1 – J. Silva (5), 1:2 – Lopez (39), 2:2 – Rondić (56), 2:3 – Brunes (90+4, głową)

Widzew: Gikiewicz – Krajewski, Żyro, da Silva, Kozlovsky – Alvarez, Hanousek, Kerk (8. Sobol) – Sypek (62, Łukowski), Rondić, Cybulski (72, Klimek)

Czarna rozpacz. Wyć się chce z rozpaczy, co potrafi wyczyniać na boisku w decydujących momentach gry ŁKS. Taka gra dyskredytuje ligowe kwalifikacje drużyny. Powiem tak: ja blisko 70-letni facet, który grał w piłkę tylko amatorsko w decydującym momencie ustawiłbym się i zachował lepiej niż ligowcy, którzy za tę kaszanę zwaną ligowym graniem biorą ligową kasę po wielokroć wyższą od mojej emerytury. Ta po prostu dalej być nie może. Ta niezbyt udaczna futbolowa kadra wymaga kolejnego przewietrzenia i rewolucji. Inaczej ŁKS na długie lata ugrzęźnie w futbolowej beznadziei.

Wisła Kraków – ŁKS 2:1 (0:1)

0:1 – Gulen (11), 1:1 – Zwoliński (61), 2:1 – Zwoliński (90)

ŁKS: Bobek – Głowacki, Wiech, Gulen, Dankowski, Kupczak, Pirulo, Mokrzycki, Młynarczyk (64. Zając), Arasa, Feiertag

Prestiżowa porażka ŁKS. Czy wiosną łodzianie nie będą walczyć o nic?

Piłka nożna potrafi być wyjątkowo okrutna i bezwzględnie ukarać za brak skuteczności. Sprawdziło się w meczu z Ruchem sprawdzone futbolowe powiedzenie, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Po bezbarwnej pierwszej połowie z Ruchem na początku drugiej ŁKS powinien objąć prowadzenie. W bardzo dobrej sytuacji znalazł się Pirulo, ale Turk obronił jego strzał. W odpowiedzi nieomal natychmiastowej gola strzelił Ruch. Tuż przy słupku uderzył Barański i pokonał Bobka.

Łodzianie atakowali tak jak nas ostatnio do tego w Łodzi przyzwyczaili – wolno, schematycznie, bez pomysłu. Miał swoją szansę Pirulo, ale jej nie wykorzystał. Po strzale Mokrzyckiego i rykoszecie, refleksem zaimponował znów golkiper gości.

ŁKS w trzecim kolejnym meczu na własnym boisku nie strzelił gola. Czy to skazuje łodzian na bycie drużyną środka, która wiosną nie będzie walczyć… o nic. Nie będzie jej groził spadek, nie znajdzie się też w gronie zespołów, które powalczą w barażach o awans. Klasyczne ligowe średniactwo i nic więcej?

Jakub Dziółka (trener ŁKS): Jesteśmy rozczarowani wynikiem. Myślę, że w pierwszej połowie mieliśmy w sobie dużo emocji i to nam w niektórych sytuacjach przeszkadzało w podejmowaniu dobrych decyzji, szczególnie w działaniach z piłką. Nie byliśmy powtarzalni w grze w ataku. W drugiej połowie mieliśmy sytuację, których niestety nie udało się wykorzystać.

Dawid Szulczek (trener Ruchu): W piłce nożnej nie zawsze faworyt wygrywa. Nie ma co biczować piłkarzy ŁKS, bo sumarycznie byli nieco lepsi, ale działo się to dopiero po strzeleniu przez nas bramki. Mam nadzieję, że po przerwie na kadrę nie będziemy potrzebować tyle szczęścia, żeby wygrać mecz. Z drugiej strony, zrobiliśmy duży progres.

Widzów: 10512

W następnej serii spotkań łodzianie zmierzą się na stadionie Króla z Polonią Warszawa (8 listopada, godz. 20.30).

ŁKS Łódź –  Ruch Chorzów 0:1 (0:0)
0:1 – Barański (49)
ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki – Kupczak, Mokrzycki, Pirulo (64, Wysokiński) – Balić (57, Młynarczyk), Arasa, Feiertag (65, Sitek)

Na pocieszenie pozostaje sukces drugiej drużyny ŁKS, która wygrała na wyjeździe z GKS Jastrzębie 1:0, po golu Lipienia, choć od 25 minuty grała w dziesiątkę. Czerwoną kartkę za faul taktyczny ujrzał Ślęzak.

Koniec pięknej serii. ŁKS przegrał po raz czwarty, drugi na własnym boisku. Kapitan Pirulo nie wykorzystał jedenastki!

Piękna seria się skończyła. Po serii sześciu meczów bez porażki, ŁKS przegrał drugi mecz na własnym boisku. Pojedynek na ligowym szczycie. Ulegając Wiśle Płock. Łodzianie mieli sytuację, ba mieli rzut karny i nie potrafili tego wykorzystać. Takie sytuacje z reguły się mszczą i tak też stało się tym razem.

Miejsce wykartkowanego, będącego w bardzo dobrej formie Mokrzyckiego (oj, było widać jego brak!), zajął Pirulo. ŁKS zaczął mocno, ofensywnie. W 7 min po dobrej składnej akcji celnie strzelił w sam róg Wysokiński, ale Gostomski nie dał się zaskoczyć. Łodzianie atakowali dalej. Najaktywniejszy Młynarczyk trafił w słupek.

Potem impet gospodarzy osłabł. Tymczasem Wisła wzięła się do roboty i była coraz groźniejsza. Po centrostrzale Jimeneza, Bobek sparował piłkę na poprzeczkę.

Druga połowa zaczęła się od indywidualnej akcji (kiedy taką oglądaliśmy?!) Pirulo zakończoną celnym, choć obronionym strzałem. ŁKS atakował z impetem, a inicjatorem i kreatorem akcji był kapitan drużyny. Po kolejnym dynamicznym ataku i dograniu Młynarczyka, rywal uprzedził stojącego przed pustą bramką Feiertaga.

Gdy nie wykorzystuje się przewagi i dogodnych sytuacji to się traci… bramkę. Tak też się stało. Po dobrym podaniu Pacheco wprowadzony chwilę wcześniej, niepilnowany w polu karnym Pomorski pokonał Bobka. Wisła miała szansę na drugiego gola, po błędzie Głowackiego i Kupczaka. Salvador lobował Bobka, ale piłka na szczęście dla gospodarzy przeleciała obok słupka. Wisła atakowała z impetem, a ŁKS bronił się momentami rozpaczliwie.

W odpowiedzi po indywidualnej akcji rezerwowy Balić został sfaulowany w polu karnym. Pirulo, egzekwując jedenastkę, zmylił bramkarza, ale posłał piłkę obok słupka. Po prostu czarna rozpacz. To nie mogło się dobrze skończyć i nie skończyło. Łodzianie przegrali czwarty ligowy mecz, choć w końcówce mieli dwie fantastyczne bramkowe sytuacje.

6 października o godz. 17 ŁKS zagra z GKS w Tychach. Rywale nie wygrali jeszcze ligowego spotkania na własnym boisku. W ostatnim starciu ze Stalą w Rzeszowie przegrali aż 1:5.

ŁKS – Wisła Płock0:1 (0:0)

0:1 – Pomorski (60)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki, Arasa, Pirulo, Kupczak, Wysokiński, Młynarczyk (77, Zając), Feiertag (65, Balić)

Po prostu czarna rozpacz. Na dziś, po trzeciej porażce, ŁKS to główny kandydat do… spadku z I ligi!

Trzeba bić na alarm. Nie ma już na co czekać. Sytuacja jest dramatycznie zła. ŁKS doznał trzeciej ligowej porażki i na dziś jest jednym z głównych kandydatów do spadku z I ligi!

ŁKS przystąpił do meczu z Kotwicą bez kreowanego na reżysera i lidera drugiej linii – Pirulo, którego nie było nawet na ławce rezerwowych, za to z taką samą defensywą, jak w ostatnim przegranym meczu z Miedzią (0:1), z Sitkiem i napastnikiem Feiertagiem w wyjściowej jedenastce.

Łodzianie zaczęli fatalnie. Kosakiewicz wyprowadził w pole dwóch ełkaesiaków. Dokładnie zagrał przed bramkę. Bomba nie potrafił skutecznie interweniować – wybić futbolówkę – minął się z nią i Bykowski (syn byłego piłkarza łodzian – Macieja) posłał z bliska piłkę głową do siatki. Tylko rwać włosy z głowy. Z rozpaczy.

Sześć minut później mogło być jeszcze gorzej. Fatalnie kryty Jonathan Junior strzelił inteligentnie po długim rogu. Bomba nie sięgnął piłki i… Na szczęście dla łodzian odbiła się ona od słupka.

Bezradny w kreowaniu gry ŁKS szukał szczęścia w dośrodkowaniach. Niestety, wprost w ręce bramkarza Kozioła. Po pół godzinie na celny strzał zdobył się Arasa. Idealny do łatwej obrony.

Pseudotechniczny popis kompletnie niewidocznego napastnika Feiertaga (zagranie, a może nieudolny strzał piętką) sprawił, że zamiast wyrównania, mieliśmy uczucie zażenowania.

Bolało to, że gospodarze w pierwszej połowie przypominali… chłopca do bicia w starciu z beniaminkiem I ligi, który w zeszłym sezonie potrafił przegrać mecz z drugim zespołem ŁKS(!!!!).

W drugiej połowie gospodarze niby próbowali coś tworzyć, ale wolno, czytelnie, bez błysku. W tej sytuacji nic dobrego dla łódzkiej drużyny nie mogło wyniknąć.

W odpowiedzi Kotwica mogła, ba powinna zdobyć drugą bramkę. Po juniorskim, za krótkim wybiciu Gulena (który to już raz!) Kozajda w doskonałej sytuacji strzelił z 12 metrów nad poprzeczkę. W odpowiedzi niecelnie uderzył Łabędzki, a mógł to zrobić zdecydowanie lepiej.

ŁKS przyspieszył. Rywal tracił siły. Łodzianie zdobyli bramkę, ale radości nie było, bo była pozycja spalona (Kelechukwu). Rezerwowi wnieśli sporo energii. Grali, stwarzali niezłe sytuacje. Znakomicie strzelał Młynarczyk, ale Kozioł był na posterunku.

Gdy wydawało się, że coś pozytywnego może się stać, po beznadziejnie głupim, brutalnym faulu Majcenić ujrzał słusznie czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. To było wyjątkowe, jakże bolesne podsumowanie tego meczu dla ŁKS! Jakby tego było mało. Po prostej stracie Petrović w sytuacji sam na sam ustalił wynik meczu.

Po meczu kibice przeprowadzili rozmowę wychowawczą z piłkarzami ŁKS.

ŁKS – Kotwica Kołobrzeg 0:2 (0:1)

0:1 – Bykowski (14, głową), 0:2 – (90+5, Petrović)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihaljević, Majcenić, Sitek (46, Młynarczyk), Wysokiński (53, Łabędzki), Kupczak, Mokrzycki, Arasa (64, Kelechukwu), Feiertag (90+1, Zając)

« Older posts

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑