Walczy Michał Mokrzycki Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź
Gdyby zakompleksionym porażkami drużynom ekstraklasy (a do takich na pierwszym miejscu jest ŁKS) dawano medale, to łodzianie sobie na nie zasłużyli po ostatnim spotkaniu w Szczecinie.
Po fatalnym początku, gdy mogli stracić gola w 30 sekundzie, nabrali wigoru, atakowali śmiało i z polotem. Sęk w tym, że piłkę nożną nie gra się przez 60 minut tylko przynajmniej pół godziny dłużej.
A ostatni fragment spotkania to po prostu futbolowa makabra szczególnie w defensywie. Gdy Pogoń przyspieszyła, a jej piłkarze zaczęli wygrywać pojedynki jeden na jeden, wszystko się w grze obronnej łodzian posypało. Gra defensywna była jesienią największą bolączką łodzian i niestety po zmianach kadrowych, zagranicznych przygotowaniach, nic się nie zmieniło.
Proste błędy na własnym przedpolu: złe ustawienie, krycie na radar, odpuszczenie szarżującego rywala, spóźnione reakcje skutkujące bolesnymi rykoszetami, spowodowało, że w Szczecinie łodzianie stracili cztery bramki.
Czy w zaległym, wyjazdowym ligowym meczu w Mielcu może być lepiej? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale taka naznaczona klęską postawa zespołu w wyjazdowych spotkaniach przynosi jej po prostu wstyd.
Ta kompromitująca wyjazdowa seria: 10 spotkań – 10 porażek, musi się skończyć, jeśli ŁKS chce zrobić sportowy kroczek do przodu i zacząć budować drużynę na I ligę. Czy okazją będzie zaległy ligowy mecz ze Stalą w Mielcu w środę o godz. 18.30? Pożyjemy, zobaczymy.