Prosta zasada polskiej piłki nożnej: jak grasz to nie jest najważniejsze, najważniejsze, jaki kontrakt wynegocjował twój menedżer. A jest o co walczyć. Najwyższa miesięczna gaża w ekstraklasie to 100 tysięcy euro, przeciętna – 10 tysięcy euro. Wystarczy zatem być sportowym przeciętniakiem, ale potrzebnym drużynie, żeby po czterech latach grania na polskich boiskach, mieć w kieszeni blisko pół miliona euro!
Ile powinien zarabiać najlepszy piłkarz ekstraklasy ostatniej (20) kolejki, w której sensacyjnie przegrały czołowe zespoły ligi? Pewnie fortunę, bo to nie pierwszy i pewnie nie ostatni jego znakomity występ na polskich boiskach. A kto nim jest? Lider Pogoni Szczecin – Kamil Grosicki, który w czerwcu skończy… 37 lat.
Niestety, w polskiej piłce jednak swoje sportowe i finansowe miejsce odnajdują przede wszystkim nie Polacy, a zagraniczni gracze trzeciego i czwartego wyboru. Tu zapracowują sobie na godną, sportową emeryturę. Ba, gdy mają trochę talentu, chęci do pracy i współpracy, mogą wyrosnąć na gwiazdy ligi, zbierając laury i zbijając kasę.
Będzie ich w składach jeszcze więcej, gdy zniknie przepis o obowiązku grania polskiego młodzieżowca. Mogę się założyć, że wkrótce szukać polskich piłkarzy w podstawowych jedenastkach trzeba będzie ze świecą w ręku. W najlepszym razie, ci najzdolniejsi i gdzieś zauważeni, powędrują do zachodnich klubów, by tam… grzać ławę, bo na prawdziwe, poważne ligowe granie, tu u nas na miejscu nie są przygotowywani. Jest jeszcze liga drugiego wyboru – turecka, gdzie występuje 10 polskich zawodników. Jaka zatem jest przyszłość polskiej piłki? Finansowo złota, Sportowa marna.
Mówiąc wprost i bez ściemy. Pierwszy mecz ligowej wiosny jest dla ŁKS pojedynkiem o wszystko. Łodzianie mają na koncie 26 punktów, zajmują dziewiąte miejsce. Do szóstego, dającego prawo gry w barażach, a zajmowanego przez Górnika Łęczna, tracą sześć punktów. Tymczasem 16 lutego o godz. 14.30 zagrają w Łęcznej (transmisja TVP Polonia). Jeżeli przegrają to swoje marzenia o awansie do ekstraklasy mogą spakować do walizki, zamknąć na głucho na parę miesięcy i otworzyć podczas ligowej jesieni.
Czeka ich wtedy antymotywacyjna gra o… wielkie nic, bo czym innym jest utrzymanie pozycji w środku ligowej tabeli. Nie życzymy drużynie, ani sobie takiej sytuacji. Dość mamy tak bardzo rozczarowujących wyników 0:0, zwłaszcza na swoim boisku na dodatek popartych mizerną grą bez perspektyw!
ŁKS w trakcie zimowej przerwy dokonał pięciu transferów. Kluczowe moim zdaniem będzie to, czy obecność Sebastiana Rudola wpłynie pozytywnie na postawę zespołu w grze defensywnej. Nie będzie on popełniał prostych błędów i tracił głupich bramek. Jesienią takie zdarzenia sprawiały, że ŁKS jako drużyna rozsypywał się niczym domek z kart.
Można sobie coś pozytywnego obiecywać po ewentualnym powrocie Pirulo na skrzydło, bo gdy tam grał, to spisywał się najlepiej. Czy w środku pola udanie zastąpi go (o co znowu nie będzie tak trudno) Koki Hinokio? Będzie też włączony w ostatniej chwili do ligowej kadry z drugiej drużyny – 22-letni pomocnik Mateusz Wzięch.
Wreszcie, czy Andreu Arasa w roli napastnika czy też nowy – Marko Mrvaljević, wejdą w buty Stefana Feiertaga i strzelą tyle bramek (około dziesięciu minimum), żeby utrzymać w zespole i kibicach nadzieje, że wielka gra o awans do ekstraklasy jest możliwa?!
Hokejowych emocji nie ma końca. Polki zostały mistrzyniami świata, a teraz czas na klubową drużynę. Już w środę, w dalekim, pięknym Porto, pojawią się zawodniczki drużyny KS Hokej Start Brzeziny, żeby od piątku walczyć w Klubowym Pucharze Europy. Rywalkami brzezinianek w EuroHockey Indoor Club Trophy w Porto w fazie grupowej będą: 14.02.2025 – godz. 12.10 – HC Rotweiss Wettingen, godz. 19:30 – Grupo Desportivo do Viso, 15.02.2025 – godz. 11.40 – Railway Union HC.
Trenerka Małgorzata Polewczak: – Sukces trzech naszych muszkieterek – Anny Gabary, Monik Chmiel i Magdaleny Pabiniak – które broniły barw złotej polskiej drużyny w mistrzostwach świata, mocno podbudował pozostałe moje podopieczne. Zobaczyły na własne oczy, że dzięki umiejętnościom, ale i wielkiej ambicji i waleczności, można góry przenosić.
– Jaki jest pani zespół?
– To zgrany, dobrze rozumiejący się kolektyw. Atmosfera jest super, bez zarzutu. Ostatnio mocno pracowałyśmy nad przygotowaniem fizycznym. Wierzę, że jesteśmy gotowe do walki.
– O jaki cel?
Awans do wyższej dywizji. Wywalczą go dwa najlepsze zespoły. W ostatnich zmaganiach przegrałyśmy drugie miejsce gorszą różnicą bramek. Teraz chcemy zrobić wszystko, żeby było inaczej. Wierzę, że nam się uda. Lecimy dzień wcześniej, bo chciałabym, żeby dziewczyny miały czas nie tylko na treningi i grę, ale też na zwiedzenie Porto, bo zdaniem wielu, którzy tam byli, to piękne, magiczne miasto.
Złote medalistki halowych mistrzostw świata – od lewej: Monika Chmiel, Anna Gabara, Magdalena Pabiniak
Kto stoi w miejscu ten się cofa. I tak niestety przynajmniej na razie wygląda Widzew na tle ekstraklasowej rzeczywistości. Widać jak na na dłoni, że drużynie potrzebny jest transferowy impuls, który pozwoli zrobić kolejny sportowy krok do przodu. A zatem czekamy, czekamy…
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Spotkanie z Cracovią pokazało jak bardzo chce się pokazać z dobrej strony Said Hamulić. Gdy zyskał zaufanie trenera okazało się, że odwagi, przebojowości, ambicji i umiejętności mu nie brakuje. Może wkrótce stać się wartością dodaną Widzewa.
Zespół miał z tym kłopot – promowaniem młodych, ciekawych zawodników. Teraz jest do tego zmuszony z konieczności (ubogość kadry – kontuzje, brak transferów). I… Okazało się, że młodzi są w stanie dać radę. Z dobrej strony, pokazując kilka ciekawych zagrań pokazał sią 17-letni Nikodem Stachowicz.
Za nim pójdą inni? Oby! Była porażka, był remis, teraz czekamy na pierwsze ligowe zwycięstwo tej wiosny. 15 lutego o godz. 14.45 łodzianie zagrają we Wrocławiu z outsiderem – Śląskiem. Rywale nie tracą jeszcze nadziei na utrzymanie, zatem łatwo skóry nie sprzedadzą, ale na pewno Widzew jest w stanie odnieść trzecie wyjazdowe zwycięstwo. Łodzianie mają ich na swoim koncie w sumie siedem, rywale… jedno. To właściwie mówi samo za siebie.
Mamy to, a raczej mają polskie kobiety uprawiające tak trudny sport, jakim jest hokej na trawie. Historyczny, pierwszy medal halowych mistrzostw świata. I to jaki – złoty! Najlepszym wynikiem było dotychczas piąte miejsce w 2011 i 2015 roku. Sukces jest zatem ogromny! W decydującym meczu po dramatycznej walce do ostatnich sekund Polki pokonały w wielkim finale Austriaczki 1:0.
Dla mnie satysfakcja jest tym większa, że w gronie medalistek są trzy zawodniczki KS Hokej Start Brzeziny, wychowanki trenerki Małgorzaty Polewczak: Anna Gabara, Monika Chmiel i Magdalena Pabiniak.
Marlena Rybacha – najlepszą zawodniczką turnieju
Złote medalistki halowych mistrzostw świata: Marlena Rybacha – DSD Dusseldorf e.V., Marta Kucharska – Grossflottbeker THGC e.V. Hamburg, Julia Balcerzak – Grossflottbeker THGC e.V. Hamburg, Amelia Katerla – HC Huizer, Viktoria Zimmermann – Russelsheimer RK, Daria Skoraszewska -AZS Politechnika Poznańska, Monika Chmiel, Anna Gabara, Magdalena Pabiniak (wszystkie KS Hokej Start Brzeziny), Julia Kucharska, Marta Czujewicz, Jagoda Arciszewska (wszystkie UKS SP 5 Swarek Swarzędz). Trener: Krzysztof Rachwalski.
– Myślę, że słowa nie będą wystarczające, żeby opisać, jak się czujemy. Adrenalina jeszcze jest we krwi. Świadomość, że zdobyłyśmy ten tytuł przyjdzie dopiero z czasem. Łzy mi już się polały – powiedziała Monika Chmiel na nagraniu opublikowanym przez portal „Polski Hokej na Trawie”.
Udanie zaczął się rok 2025 dla hokeistek na trawie. Wcześniej reprezentacja K 21 zdobyła srebrny medal młodzieżowych mistrzostw Europy. Barw Polski broniły trzy zawodniczki KS Hokej Start Brzeziny: Anastazja Szot, Justyna Ferdzyn i Oliwia Krychniak.
Przypomnę zeszłoroczne sukcesy seniorskiej reprezentacji kobiet: brąz Mistrzostw Świata w hokeju 5-osobowym (Muscat), srebro Halowych Mistrzostw Europy (Berlin), złoto Mistrzostw Europy w hokeju 5-osobowym (Wałcz).
Prawda jest prosta i oczywista: polski hokej na trawie opiera swą siłę na kobietach!
Tymczasem halowe sukcesy reprezentacji to nie koniec wielkich sportowych emocji w kobiecym hokeju na trawie. 14 lutego w Porto rozpoczną się zmagania w halowym Klubowym Pucharze Europy z udziałem KS Hokej Start Brzeziny. Rywalkami brzezinianek w fazie grupowej będą: Grupo Desportivo do Viso (Portugalia), HC Rotweiss Wettingen (Szwajcaria) oraz Railway Union HC (Irlandia).
Wisienka na trocie czeka polskie hokeistki latem: od 22-26 czerwca 2025 roku w COS OPO Wałcz odbędzie się pierwszy w historii turniej FIH Hockey Nations Cup 2. Udział w zmaganiach weźmie osiem drużyn: Polska, RPA, Włochy, Francja, Malezja, Urugwaj, Walia oraz Czechy. Zwycięzca otrzyma promocję do FIH Hockey Nations Cup Women, gdzie zawalczy o awans do FIH Pro League.
A teraz wnioski praktyczne z tego sukcesu, które trzeba wdrażać błyskawicznie – tu i teraz. Panie muszą mieć większy wpływ na funkcjonowanie Polskiego Związku Hokeja na Trawie i swoje w nim rosnące: rolę i znaczenie. A minister sportu, obok toczenia wojen na górze, powinien wybrać się do Brzezin czy Swarzędza i zobaczyć na własne oczy, jak robi się coś, co w Polsce wydaje się niemożliwe. Przekonuje dziewczyny do uprawiania sportu, na dodatek w tak trudnej dyscyplinie, jak hokej na trawie. I jak ta praca przynosi wspaniałe, sportowe rezultaty na miarę zdobycia mistrzostwa świata!
Wygląda na to, że bez zasadniczych kadrowych zmian Widzew wiosną będzie ciułaczem punktów…
Po nieudanej premierze (porażka z Lechem 1:4) trener Myśliwiec dokonał zmian w składzie i ustawieniu. Z Cracovią zagrał czterema obrońcami (z Kwiatkowskim w składzie), a w podstawowej jedenastce znaleźli się też: Hanousek, Hamulić i… Stachowicz.
Oto, co skandowali kibice na trybunach: – Gdzie są wzmocnienia?! – Chcemy transferu – Hej trenerze, hej trenerze, składaj podpis na papierze!
Pierwsi bramkową okazję mieli goście i tylko to, że piłka odbiła się od wewnętrznego słupka po niefortunnym wślizgu, obserwowanego przez selekcjonera Probierza Żyry, ratowało Widzew od straty bramki.
A potem rzeczy działy się błyskawicznie. Kerk zagrał prostopadle do Hamulicia. Uprzedził napastnika Olafsson, wycofał piłkę tak niefortunnie, że wpakował ją do własnej bramki. Ledwo minęły trzy minuty, a był już remis. Hanousek, po juniorsku sfaulował w polu karnym Kallmana, a ten wykorzystał jedenastkę.
Cracovia mogła powadzić. Po centrze Olafssona, Jugas uderzając głową, trafił w poprzeczkę. Bezradny Gikiewicz, tylko obserwował lot piłki. Uff, kibice łodzian odetchnęli z ulgą. W pierwszej połowie emocji sporo. Do poziomu gry można mieć zastrzeżenia.
W drugiej połowie widzewiacy stracili piłkę w środku pola. Poszła kontra rywali. Na szczęście van Buren strzelił obok słupka. Rywale byli konkretniejsi, stwarzali groźniejsze sytuacje. Dobrze interweniował Gikiewicz albo strzały gości były niecelne.
Pech nie opuszcza łodzian. Kontuzjowany Krajewski przed końcem meczu opuścił boisko. Goście w końcówce byli lepsi, ale gospodarze zdołali ostatecznie zdobyć jeden cenny ligowy punkt.
Spotkanie z Cracovią oglądało 17 337 kibiców! I to jest najlepsza widzewska wiadomość tego dnia.
W mitingu Orlen Cup Łódź 2025 nie zabrakło wyniku na hitowym światowym poziomie. Sportowe Fakty: Jakub Szymański okazał się najlepszy w finale biegu przez płotki na 60 metrów. Do przekroczenia mety wystarczyło mu 7,39 sekundy. Ten występ przejdzie do historii polskiej lekkiej atletyki.Szymański ustanowił rekord Polski. 7,39 sekundy to najlepszy czas europejskiego płotkarza w XXI wieku! Aby przypomnieć sobie lepszy czas, trzeba cofnąć się do halowych mistrzostw świata w Maebashi, kiedy Collin Jackson był o włos szybszy (7,38 s).
Jakub Szymański na stronie PZLA: – Robię, to co kocham i to mnie napędza. Dzięki temu osiągam takie wyniki. Nie znam swojego limitu. Celuję w czas 7.35 i chciałbym być pierwszym, który zwycięży z niepokonanym na 60 metrów przez płotki rekordzistą świata na tym dystansie Amerykaninem Hollowayem.Spełniam marzenia i pokonałem barierę psychiczną. Teraz czas, żeby był takim kozakiem też latem, na 110 metrów przez płotki.
Ewa Swoboda nie do końca była zadowolona po zwycięskim dla siebie finale 60 m na Orlen Cup. Sportowe Fakty: Zadowolona to ja średnio jestem – czas 7.13 s, nie ma się z czego cieszyć. Ale 7.13 s? No nie wiem, ale może być… – powiedziała Ewa Swoboda na antenie TVP Sport po zwycięstwie w biegu na 60 m podczas sobotniego (08.02) mityngu Orlen Cup w Łodzi. Dodała: – Natomiast bardzo cieszą tłumy kibiców na trybunach.
27-letnia sprinterka podkreśliła, że w stawce było trochę stresu i to była walka z nerwami. Dostało się też kibicom, którzy w eliminacjach byli zbyt głośno. – Nie dali nam się skupić. Ale na finał był już cichutko. Kibice, ja was tylko proszę, jak przychodzicie na zawody lekkoatletyczne, to jeżeli jest start, to… uciszcie się, bo my jesteśmy bardzo skupione. I to jest bardzo ciężkie – stwierdziła.
Swoboda niespodziewanie przyznała, że jest już zmęczona latami startów i… widzi się na sportowej emeryturze; – Ludzie nie są świadomi tego, że nie co roku robi się życiówki. Nie co roku będę biegać po 7,0. Mam prawie 28 lat, więc jestem stara i niedługo już kończę z przygodą ze sportem. Nie mam siły, brakuje mi motywacji. Jest mi ciężko i za duże boom było po IO Paryż 2024. Ja nie jestem typem osoby, która powinna być sławna. Jestem małomiasteczkowa, lubię spokój. Ja nie chcę być gwiazdą, tylko sportowcem. Mam nadzieję, że niedługo skończę karierę.
Ewa Swoboda Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
W sobotę od godz. 17 możemy spotkać się w Atlas Arenie, by wspólnie kibicować najlepszym sportowcom na świecie! Czeka na nas lekkoatletyczny miting Orlen Cup 2025 (początek, godz. 17), w którym wystąpią gwiazdy lekkiej atletyki, takie jak Pia Skrzyszowska, Ewa Swoboda, Piotr Lisek, Jakub Szymański czy Konrad Bukowiecki! Mityng jest zaliczany do cyklu World Athletics Indoor Tour Silver.
Bardzo ciekawie zapowiada się rywalizacja w biegu na 60 metrów pań, w którym Ewa Swoboda zmierzy się m.in. z mistrzynią Europy na tym dystansie Szwajcarką Mujingą Kambundji czy brązową medalistką halowych mistrzostw świata sprzed roku Włoszka Zaynab Dosso.
Nie dojdzie niestety do skutku biegowy pojedynek Natalii Bukowieckiej i Ewy Swobody na 60 m, który miał być ozdobą mityngu. Niestety, Natalia podczas mitingu w Ostrawie doznała kontuzji. Na tym samym mitingu w Czechach Ewa na dystansie 60 metrów uzyskała wynik 7.09 i po drodze z czasem 6.12 pobiła rekord Polski na 50 metrów.
W rywalizacji płotkarek wystąpi Pia Skrzyszowska, która w poprzednim sezonie sięgnęła po medale mistrzostw świata w hali i mistrzostw Europy na stadionie. Interesująco będzie także w konkursie pchnięcia kulą. Konrad Bukowiecki zmierzy się m.in. z medalistą olimpijskim z Paryża Jamajczykiem Rajindrą Campbellem. Nie zabraknie też Marii Żodzik, która świetnie skakała wzwyż przed kilku dniami w Gorzowie Wielkopolskim (198 cm!). Wśród zagranicznych zawodników mogę wskazać chociażby medalistów olimpijskich tyczkarza Karalisa i kulomiota Campbella. Będą też siostry Kambundji, które stanął do rywalizacji z naszymi sprinterkami i płotkarkami – podkreślił dyrektor mityngu Sebastian Chmara.
Wśród tych wszystkich gwiazd na starcie pojawi się także Klaudia Wojtunik. Reprezentacyjna płotkarka na co dzień trenuje w Atlas Arenie, a w rywalizacji klubowej startuje w barwach łódzkiego AZS. –Bardzo się cieszę się, że będę ponownie mogła wystąpić w swoim mieście. Bieżnia w Atlas Arenie jest bardzo przyjazna, mam z niej doskonałe wspomnienia. Na trybunach będą moi bliscy, to dla mnie bardzo ważne– mówi Wojtunik.
Transmisja na żywo Orlen Cup w TVP Sport, na TVPSPORT.PL, w aplikacji mobilnej oraz smart TV. Zawody skomentują Przemysław Babiarz oraz Sebastian Chmara.
Już za miesiąc reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet rozpocznie zmagania w cyklu World Rugby HSBC Sevens Challenger, którego finałowy turniej odbędzie się w Krakowie. Dwa turnieje w Kapsztadzie z początkiem marca wyłonią osiem z dwunastu drużyn, które przyjadą na finałowy turniej do Krakowa 11 i 12 kwietnia. Polki poznały swoje rywalki w fazie grupowej turnieju w Kapsztadzie. Będą to drużyny Kenii i Samoa. Nasze rugbistki mają więc szansę powalczyć, by ponownie przed własną publicznością starać się o jeden z czterech biletów na HSBC SVNS Finals. Tym razem rywalizacja o miejsce w elicie (World Series) na kolejny rok rozegra się w Los Angeles.
W ramach przygotowań nasza kadra odbyła zgrupowanie w… Kenii, rozgrywając również mecze z tamtejszą reprezentacją – podaje biuro prasowe PZR. Dwa towarzyskie z udziałem drużyn A i B obu reprezentacji i oficjalny, w którym zmierzyły się pierwsze drużyny. To najważniejsze spotkanie Kenia wygrała 19:12, remisując do przerwy 7:7, w drugiej połowie wykazała się opanowaniem i dominacją, aby zapewnić sobie zwycięstwo. Podczas pierwszego turnieju World Rugby HSBC Sevens Challenger nasza drużyna zagra nie z kim innym tylko z Kenią. Będzie wielka szansa na rewanż!
– Podczas zgrupowania w Kenii najbardziej skupiałyśmy się na pracy nad naszą fizycznością, wydolnością, wytrzymałością, bieganiem z piłką, organizacją gry, ale też grą na kontakcie. Trener starał się nas fizycznie zmęczyć – przyznała Natalia Pamięta. Nairobi, gdzie odbywało się zgrupowanie, znajduje się na wysokości 1700 m n.p.m., co sprawiło, że zawodniczki musiały przyzwyczaić się do warunków rodem z obozu wysokościowego. – Pierwsze dwa dni były rzeczywiście ciężkie, ale im więcej trenowałyśmy w tych warunkach, tym było łatwiej. W meczach z Kenią trener cały czas rotował składem. Uważam, że nasza gra wyglądała nieźle.
Jesteśmy w okresie przygotowawczym, ciężko pracujemy fizycznie, szykując się do udziału w turniejach w Kapsztadzie i Krakowie, a mimo to zaprezentowałyśmy się naprawdę dobrze. Mamy w kadrze kilka nowych zawodniczek z dużym potencjałem. Na pewno musimy jakiś czas pracować nad zgraniem, ale patrzę w przyszłość pozytywnie. W połowie lutego mamy weekendowe zgrupowanie w Warszawie, gdzie będziemy szlifować stałe fragmenty gry i pracować nad zgraniem. To będzie ostatnia akcja przed wyjazdem do Kapsztadu.
Wszystko to wygląda nieźle, ale… czy PZR widzi co dzieje się na reprezentacyjnym zapleczu kobiecego rugby. Wygląda na to, że sytuacja jest więcej niż dramatyczna. Czekamy na radykalne, uzdrawiające działania, bo inaczej za rok, dwa zapomnimy, że nasze panie potrafiły skutecznie walczyć z najlepszymi w prestiżowych rozgrywkach.
Wyniki spotkań: Kenia 2 – Polska A 7:19, Polska B – Kenia 10:14, Kenia -Polska 19:12 (7:7).
Skład reprezentacji: Julia Druzgała, Klaudia Jacewicz, Anna Klichowska, Katarzyna Kozłowska, Oliwia Krysiak, Hanna Maliszewska, Marta Morus, Natalia Pamięta, Klaudia Respondek, Martyna Wardaszka, Sylwia Witkowska, Patrycja Zawadzka (wszystkie Biało-Zielone Ladies Gdańsk); Monika Pietrzak, Oliwia Strugińska, Ilona Zasiliuc (wszystkie RC Legia Warszawa). Sztab szkoleniowy: Janusz Urbanowicz – trener, Paweł Stempel – trener S&C, Piotr Maj – manager, Robert Cajzer – fizjoterapeuta, Karol Grablowski – fizjoterapeuta, Jarosław Gdaniec – analiza video.
To jeden z najtragiczniejszych dni w historii futbolu. 6 lutego 1958 roku doszło do katastrofy – rozbił się samolot z drużyną piłkarską Manchesteru United. Z 44 osób przebywających na pokładzie Airspeed AS.57 Ambassador 2 linii British European Airways o numerze 609 śmierć poniosły 23 osoby – w tym ośmiu piłkarzy United: Geoff Bent, Roger Byrne, Eddie Colman, Duncan Edwards, Mark Jones, David Pegg, Tommy Taylor i Billy Whelan.
Drużyna „Czerwonych Diabłów” wracała z Belgradu, gdzie grała mecz Pucharu Europy z Crvena Zvezdą. Wśród ocalałych był menedżer MU – Matt Busby, któremu udało się stworzyć perspektywiczną. Dziennikarze zaczęli określać zespół MU, jako „Dzieciaki Busby’ego”. Niestety, samolotowa tragedia przerwała tworzenie znakomitego teamu. Busby wrócił do pracy w MU, a jednym z jego kolejnych wychowanków był jeden z najlepszych graczy w historii światowego futbolu – George Best.
Kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomniał: – Dzień po tragicznym wypadku trener szkółki piłkarskiej ŁKS-Włókniarz, jednocześnie łódzki dziennikarz red. Władysław Lachowicz ze swoimi młodymi piłkarzami zakupił piłkę, każdy z młodych ełkaesiaków napisał na piłce swoje nazwisko, wiek i złożył podpis. Tak przygotowana piłka została wysłana do Manchesteru United, z prośbą, by została złożona na grobie najmłodszego piłkarza, który zginął w katastrofie.
W Anglii ten piękny gest nie pozostał bez echa. Ambasador Królestwa Wielkiej Brytanii w Polsce przesłał do ŁKS i ŁZPN podziękowania. W maju 1958 roku, na jubileusz 50-lecia ŁKS, na ul. Unii przesłana została depesza Manchesteru United z gratulacjami dla ŁKS. Przez wiele lat wysyłane były życzenia z obu stron. Niestety, później ktoś zaniechał tego typu uprzejmości.
W lutym 1978 roku w 20- rocznicę tragedii w Głosie Robotniczym ukazał się tekst autorstwa Jacka Bogusiaka, przypominający ten czarny czwartek 6 lutego 1958 roku. W sierpniu 1978 na 100-lecie Manchesteru United Jacek Bogusiak, jako prezes Klubu Kibica ŁKS, otrzymał zaproszenie do Anglii i zawiózł do klubu z Old Trafford talerz z symbolami ŁKS i drugi z symbolami Łodzi. Oba są prezentowane w Muzeum Historii Manchesteru United.
W 1998 roku po zdobyciu tytułu mistrza Polski ŁKS w walce o Ligę Mistrzów trafił na… Manchester United. Dzięki staraniom Jacka Bogusiaka jedna z grup kibiców ŁKS otrzymała bezpłatny wstęp do muzeum Manchesteru. Piłkarze ŁKS dzielnie walczyli ze słynną jedenastką, w której grali David Beckham, Ryan Giggs, Roy Keane, a trenerem był słynny Alex Ferguson. Dowodzeni przez trenera Marka Dziubę piłkarze ŁKS przegrali na Old Trafford 0:2, a w rewanżu na stadionie przy al. Unii było 0:0.
Tragiczna historia poruszyła kibiców na całym świecie, którzy zostali fanami Manchesteru United już na całe życie. Do nich należy Jacek Bogusiak, a także jego imiennik – Jacek Jagodziński też wielki fan ŁKS (na zdjęciu z szalikiem z napisem Polska). Są w tym gronie: Marcin Gortat, Hirek Wrona. Wspaniale opowiadał o MU zanany trener piłki wodnej – Edward Kujawa, jak i jego… babcia, która potrafiła z pamięci wymienić skład drużyny MU z 1958 czy z 1968 roku, po zdobyciu przez angielski klub Pucharu Europy. Manchester United nie zapominał o swoich wiernych fanach, zapraszając ich na oficjalne i półoficjalne klubowe spotkania. Jacek Bogusiak często dzwoni do mnie, żeby pogadać o ostatnim meczu ŁKS, ale też żeby podzielić się emocjami związanymi z występem ulubionej angielskiej drużyny.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.