Fot. ŁKS/Cyfrasport

Mówiąc wprost i bez ściemy. Pierwszy mecz ligowej wiosny jest dla ŁKS pojedynkiem o wszystko. Łodzianie mają na koncie 26 punktów, zajmują dziewiąte miejsce. Do szóstego, dającego prawo gry w barażach, a zajmowanego przez Górnika Łęczna, tracą sześć punktów. Tymczasem 16 lutego o godz. 14.30 zagrają w Łęcznej (transmisja TVP Polonia). Jeżeli przegrają to swoje marzenia o awansie do ekstraklasy mogą spakować do walizki, zamknąć na głucho na parę miesięcy i otworzyć podczas ligowej jesieni.

Czeka ich wtedy antymotywacyjna gra o… wielkie nic, bo czym innym jest utrzymanie pozycji w środku ligowej tabeli. Nie życzymy drużynie, ani sobie takiej sytuacji. Dość mamy tak bardzo rozczarowujących wyników 0:0, zwłaszcza na swoim boisku na dodatek popartych mizerną grą bez perspektyw!

ŁKS w trakcie zimowej przerwy dokonał pięciu transferów. Kluczowe moim zdaniem będzie to, czy obecność Sebastiana Rudola wpłynie pozytywnie na postawę zespołu w grze defensywnej. Nie będzie on popełniał prostych błędów i tracił głupich bramek. Jesienią takie zdarzenia sprawiały, że ŁKS jako drużyna rozsypywał się niczym domek z kart.

Można sobie coś pozytywnego obiecywać po ewentualnym powrocie Pirulo na skrzydło, bo gdy tam grał, to spisywał się najlepiej. Czy w środku pola udanie zastąpi go (o co znowu nie będzie tak trudno) Koki Hinokio? Będzie też włączony w ostatniej chwili do ligowej kadry z drugiej drużyny – 22-letni pomocnik Mateusz Wzięch.

Wreszcie, czy Andreu Arasa w roli napastnika czy też nowy – Marko Mrvaljević, wejdą w buty Stefana Feiertaga i strzelą tyle bramek (około dziesięciu minimum), żeby utrzymać w zespole i kibicach nadzieje, że wielka gra o awans do ekstraklasy jest możliwa?!