Ta sytuacja powtarza się nagminnie, a komentatorzy starają się ją oblec w żart, frazesy, z reguły bagatelizować. Biorąc pod uwagę ostatnie kolejki ekstraklasy, bramek mogłoby być przynajmniej o kilka więcej, gdyby piłkarze wykazywali się większą pokorą i… koleżeństwem. Mamy częstą sytuacja, w której po kontrze, prowadzący piłkę, według wszelkich reguł i znaków na niebie i ziemi, powinien ją podać lepiej ustawionemu koledze, co pozwoli zdobyć gola, a taki jest przecież cel działań futbolowej drużyny. On tymczasem wali bezmyślnie piłkę panu Bogu w okno.
Co robią w tej sytuacji telewizyjni komentatorzy i zaproszeni do studia fachowcy? Mówią, o instynkcie strzelca, która ma charakteryzować i usprawiedliwiać egoizm, brak umiejętności i wyobraźni niefortunnego futbolisty, łakomiącego się ponad wszelką miarę na sławę i chwałę, które ma mu przynieść strzelenie bramki.
Moim zdaniem tzw. instynkt strzelca, który w dogodnej sytuacji źle zadziałał, to mówiąc wprost: futbolowa słabość (ha!ha!ha!), która prowadzi do niewykorzystania bramkowej sytuacji, a w konsekwencji nawet do braku zwycięstwa czy choćby punktu zdobytego za wywalczony remis przez drużynę.
Taki egoizm i samolubstwo powinny być napiętnowane, a potem surowo karane przez trenerów, nawet stratą miejsca w wyjściowej jedenastce!
Po dwóch zwycięstwach z rzędu szybko wróciliśmy na ziemię. Widzew po szybkich kontrach, których nikt nie potrafił zatrzymać, a wcześniej odpowiednio się do nich ustawić, przegrał z Radomiakiem 0:3. Jeszcze raz okazała się słuszna futbolowa zasada, że gmeranie w formacji obrony prowadzi do nieszczęścia. Trener Daniel Myśliwiec wymienił dwóch defensorów i nie wyszło to drużynie na dobre. On sam uważa, że niepotrzebnie po dwóch triumfach wyznaczył drużynie zadanie zagrania na zero z tyłu. Okazało się, że za bardzo uwierzył w siłę i boiskowy rozsądek swoich piłkarzy.
Niestety, prawda jest taka, że na dziś Widzew ma za słabą ligową kadrę, żeby myśleć o czym innym, niż utrzymywanie bezpiecznej przewagi nad strefą spadkową. Obrońcy potrafią zagrać na poziomie, a w kolejnym meczu popełniają juniorskie błędy. Drugiej linii brakuje w środku pola liderów z prawdziwego zdarzenia (patrz: Rafał Wolski w Radomiaku), którzy pomogą kreować akcje Bartłomiejowi Pawłowskiego, gdy znów będzie w wysokiej formie. Napastnik Jordi Sanchez potrafi do tego stopnia zgubić formę, że jest przez 90 minut praktycznie niewidoczny i bezproduktywny.
Zimą trzeba poszukać piłkarzy, którzy będą realnym wzmocnieniem zespołu, a nie tylko jej uzupełnieniem, bo to powinno się robić zawodnikami rezerw i najzdolniejszymi juniorami. Czy sztab Widzewa stać na takie pozytywne działania, przekonamy się już za chwilę. Na razie gramy dalej…
Łodzianie w meczu Pucharu Polski zmierzą się w najbliższą środę (6 grudnia o godzinie 15) w Mielcu, z tamtejszą Stalą. 11 grudnia o godz. 19 czeka Widzew mecz z beniaminkiem Puszczą Niepołomice na stadionie Cracovii. Puszcza to drużyna, która jak nikt potrafi wykorzystywać stałe fragmenty gry. Czy podopieczni Daniela Myśliwca znajdą na to lekarstwo?
Widzew doznał siódmej ligowej porażki trzeciej (wyjątkowo dotkliwej) na własnym boisku. Przy kontrach rywali łodzianie byli pogubieni i kompletnie bezradni.
Mecz zaczął się od coraz intensywniej padającego w Łodzi śniegu. Sędzia Musiał zmienił piłkę na pomarańczową, a przy okazji znalazł zgubiony na murawie… telefon komórkowy. Kibicom pogoda niestraszna. Spotkanie rozegrano przy pełnych trybunach. Imponujące. Spotkanie po 17 minutach zostało przerwane, gdy zasłabł kibic na trybunach. Trwała reanimacja fana. W końcu karetka z kibicem opuściła stadion.
Niestety, jak podaje strona facebookowa RTS Widzew: Przekazujemy smutne wieści. Pomimo błyskawicznej reakcji służb i podjęcia akcji ratunkowej, kibic Widzewa Łódź, który zasłabł na stadionie, zmarł w szpitalu.
Trener Myśliwiec dokonał zmian w najbardziej wrażliwe formacji – defensywie. Pojawili się Zieliński i Ciganiks. Do przerwy na niewiele się to zdało.
Kontra przyniosła gola da Radomiaka i na nic nie przydała się znakomita interwencja Ravasa. Szkoda, wielka szkoda że Widzew nie ma tak inteligentnego pomocnika jak Wolski, który rozpoczął bramkową akcję.
W końcówce kolejna składna akcja gości przyniosła drugiego gola. W defensywie gospodarze pogubili się tak, że aż strach było patrzeć. Po trzech meczach bez bramki, goście przypomnieli sobie jak to się robi. Łodzianie do przerwy ani razu nie strzelili celnie na bramkę rywala.
Na początku drugiej połowy Ravas ratował łodzian przed stratą trzeciej bramki. Widzewiacy odpowiedzieli pierwszym celnym strzałem Alvareza w 48 minucie spotkania! Widzew próbował atakować. Po strzale Hanouska znakomitą interwencją popisał się bramkarz Posiadała.
Na ostatnie pół godziny trener Myśliwiec postawił na Pawłowskiego i drugiego młodzieżowca – Tkacza. Widzew próbował odrobić straty. Niestety, Zieliński trafił w słupek, a przy dobitce Alvarez trafił w boczną siatkę. Niestety, po kolejnej znakomitej kontrze, Wolski precyzyjnym strzałem posłał piłkę w długi róg! Gra defensywna łodzian wymaga natychmiastowej poprawy. Inaczej, wiosną będzie bronienie się przed spadkiem. Obecność na boisku trzech młodzieżowców w niczym nie pomogła gospodarzom.
Łodzianie w meczu Pucharu Polski zmierzą się w najbliższą środę (6 grudnia o godzinie 15) w Mielcu, z tamtejszą Stalą. O ile oczywiście pogoda pozwoli na rozegranie spotkania.
Widzew – Radomiak 0:3 (0:2)
0:1 – L. Semedo (38), 0:2 – E. Semedo (45+4, głową), 0:3 – Wolski (73)
Jaka jest nadzieja dla polskiej piłki? Ano taka, że powiew szkoleniowej świeżości, sprawi, że gra drużyn wejdzie na wyższy poziom. Widać jak na dłoni, że opiekunami ekstraklasowych drużyn zostają nowi ludzie z otwartą głową, odwagą, ciekawymi pomysłami, bezkompromisowi w ocenie tego, co trzeba zrobić, ale i co zawiodło, gdy nie uda się zdobyć ligowych punktów.
Ostatnia zmiana ma miejsce w Radomiaku. Przestał być pierwszym trenerem Constantin Galca, który ostatnio nie był w stanie dogadać się z nikim. Zastąpił go 43-letni Maciej Kędziorek, który do tej pory pogłębiał swoją wiedzę jako asystent pierwszego trenera w Lechu Poznań. Był tak cenny dla Kolejorza, że ten wcześniej blokował taki transfer. – Praca w Radomiaku to dla niego fantastyczna wiadomość, bo każdy wie, a przede wszystkim ja, jak bardzo jest ambitny. Może tam zrobić kolejny krok w swojej karierze jako trener. Wiedzieliśmy to zanim podpisaliśmy z nim umowę – powiedział trener Lecha John van den Brom. W końcu Kędziorek dostał szansę wypłynięcia na szerokie wody, jak choćby uczynią o 10 lat młodszy Dawid Szulczek.
Ten nie płakał, że nie ma pieniędzy na satysfakcjonujące go transfery, tylko stąpając twardo po ziemi, kroił futbolową materię na miarę, a nawet ponad możliwości, co sprawia do dziś, że poznaniacy nie są ligowym chłopcem do bicia. A Szulczek już drugi rok, co jest w Polsce, ewenementem pracuje cały czas w jednym miejscu. – Jestem mądrzejszy o kolejne doświadczenia. Dotyczy to spraw organizacyjnych, czy kontaktów zarówno z władzami klubu, jak i członkami sztabu – przyznał. – Każdy szkoleniowiec ma umowę na sześć spotkań. Po sześciu porażkach zazwyczaj przychodzi zwolnienie. Wcześniej jeździłem na mecze czwartej ligi czy okręgówki, obserwowałem piłkarzy. Mam taką bazę danych, dzięki której nawet mogłem sprowadzać zawodników do Wigier. Napastnik czy bramkarz mogą się wyróżnić poprzez gole albo interwencje. Są też jednak piłkarze, którzy grają na pozycjach, na których nie zwracają na siebie aż takiej uwagi. Ale gdy się im dokładnie przyjrzysz, to zauważysz, jak świetną pracę wykonują i jak cenni byliby dla twojej drużyny w określonym systemie.
Pracujący z powodzeniem w Jagiellonii 31 -letni Adrian Siemieniec po objęciu posady powiedział: – Szkoliłem się do tego zawodu przez wiele lat. Często kosztem na przykład spraw rodzinnych. Wiele poświęciłem temu, by znaleźć się w obecnym miejscu.
Dobrą robotę, po nie byle kim, czyli po trenerze Marku Papszunie, robi w Rakowie jego były asystent 33-letni Dawid Szwarga. W Koronie z powodzeniem prowadzi piłkarzy, z którymi jeszcze nie tak dawno grał, 30-letni Kamil Kuzera. Do tej grupy szkoleniowców ekstraklasy z otwartą głową zalicza się też 37-letni trener Widzewa Daniel Myśliwiec. Przyznam, zaimponował mi, gdy nie kwękał, nie biadolił, że nie ma kim, że osłabienie, tylko po męsku stanął do walki z Ruchem i ją wygrał, a potem będąc na fali poprowadził drużynę do zwycięstwa nad Lechem w Poznaniu, co w środowisku uznano za ligową sensację.
Przypomnijmy, że Myśliwiec nie wziął się znikąd. Swoją karierę szkoleniową rozpoczął pracą z młodzieżą Escoli Varsovia, z której trafił do Akademii Legii Warszawa, gdzie również prowadził grupy młodzieżowe. W stolicy został analitykiem pierwszej drużyny – sięgnął z nią po mistrzostwo Polski, a następnie, w sztabie trenera Jacka Magiery, miał okazję rozpracowywać rywali w elitarnej Lidze Mistrzów. Funkcję pierwszego trenera po raz pierwszy pełnił w trzecioligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki. Jako samodzielny trener prowadził Stal Rzeszów, z którą wywalczył awans do I ligi i o mały włos nie awansował do ekstraklasy. A jakim potrafi być szkoleniowcem niech zobrazuje historia z Lechii Tomaszów Mazowiecki, gdzie zrywał się skoro świt, żeby popracować z bramkarzem, który na ósmą szedł do… pracy.
Miał być wzlot jest spektakularny upadek. Zapowiadało się, że idą lepsze czasy dla ŁKS. Znający języki dyrektor sportowy miał zapewnić lepszą ligową kadrę na ekstraklasę, nowy sponsor z Włoch kasę, pozwalającą myśleć o robieniu kroków do przodu.
I co? I nic z tego nie wyszło. Jasne, nie można było amerykańskiemu Włochowi oddać klubu za czapkę gruszek, nie mając pewności, że zna się na prowadzeniu tego interesu.
Można jednak było postarać się o zbudowanie lepszej drużyny. Tymczasem letnie transfery to po prostu klęska. Nowi piłkarze zamiast pchać drużynę w górę, ciągną ją w dół. Na nic nie zda się tu przekonanie Janusza Dziedzica, że sprowadził graczy o odpowiednich umiejętnościach, bo ligowe życie tego nie potwierdza.
Zdjęcia lkslodz.pl
Wojciech Kowalczyk: Kazimierz Moskal coraz bliżej powrotu do ŁKS. Nie dziwię się temu wpisowi byłego świetnego piłkarza. Nowy trener miał pchnąć ŁKS na nowe, lepsze tory, tymczasem tylko pogłębił kryzys. Bilans Piotra Stokowca w ŁKS jest, mówiąc wprost, beznadziejny: 0 zwycięstw, jeden remis, pięć porażek.
Nie da się ukryć, że zapracował sobie na niego na własne życzenie. Wygląda to bowiem tak, jakby cały czas dokonywał przeglądu słabej ligowej kadry. Nie ma mowy o stabilizacji. W każdym meczu na boisku wybiegała inna jedenastka. Każda miała kilka lepszych chwil i moc tych – niegodnych ekstraklasy. Mieszanie niczym w kotle czarownic doprowadziło do tego, że w spotkaniu z Zagłębiem my kibice mogliśmy dziękować opatrzności, Aleksandrowi Bobkowi, że nie skończyło się na kolejnej kompromitacji i stracie pięciu, a może nawet siedmiu bramek.
Drużynie oczywiście, jak świeżego powietrza, potrzeba punktów, ale też kadrowej stabilizacji. Zapewnienia przed meczem, że robimy kroki do przodu, widać postęp, a po kolejnym rozczarowaniu, że się nie poddajemy, walczymy dalej, nie są warte funta kłaków.
Szlag człowieka (z Łodzi) trafia, gdy widzi, co może pokazać w ekstraklasie przygotowany do gry, mający swoje wypracowane sposoby na zdobywanie bramek, beniaminek. Puszcza Niepołomice pokonała Górnika Zabrze, odniosła drugie zwycięstwo z rzędu i ma na koncie dwa razy więcej punktów od łodzian. Przypomnijmy, że w minionych I-ligowych rozgrywkach na ich koniec najlepszy ŁKS zdobył o osiem punktów więcej od piątej Puszczy. Teraz widać czarno na białym, kto tych kilku miesięcy, które minęły od tych wydarzeń, po prostu nie przespał!
Polska ligowa piłka potrafi być nudna jak flaki z olejem. Meczów do natychmiastowego zapomnienia jest więcej, ale zawsze trafią się rodzynki, jak podczas ostatnich weekendowych zmagań.
Nie da się ukryć, że w ekstraklasie moc sportowych emocji dostarczył Widzew, który dzięki odwadze i bramkom w doliczonym czasie gry Antoniego Klimka (pierwsze wielkie brawa dla młodzieżowca!) i Bartłomieja Pawłowskiego pokonał 3:1 Lecha w Poznaniu, odnosząc pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w sezonie.
Wielu sportowych wrażeń nie brakowało też w Szczecinie, gdzie Pogoń przegrała ze Stalą Mielec 2:3, dzięki fenomenalnej skuteczności i hat trickowi Ilji Szkurina i jednej genialnej asyście (stadiony świata!) Alvisa Jaunzemsa.
Ale, ale… działo się nie tylko w ekstraklasie. Ozdobą 19. kolejki II ligi była bramka Cypriana Popielca z Zagłębia II Lubin. 16-latek trafił z połowy boiska i w ten piękny sposób dał swojej drużynie prowadzenie. Ostatecznie Zagłębie II przegrało z KKS Kalisz, ale wyjątkowy gol zapisał się bez wątpienia w historii tego futbolowego weekendu.
W I lidze Wisła dała sobie radę z GKS Katowice, zdobywając zwycięskie gole w doliczonym czasie gry i wygrywając 3:2.Piłkarz Wisły Dawid Szot przyznał: – W takim meczu nie miałem jeszcze okazji grać.
Spotkanie GKS Tychy z Termaliką Nieciecza zakończyła się po dwóch godzinach i kwadransie, choć nie było w nim dogrywki. GKS przegrywał 0:2, a jednak zwyciężył 3:2 po dwóch golach strzelonych w doliczonym czasie gry, w tym ostatnim zdobytym w… 105 minucie!
Niezwykłe rzeczy działy się w Elblągu w spotkaniu II ligi Olimpii z liderem – Kotwicą Kołobrzeg. Gospodarze przez gros czasu dominowali, wypracowali wiele doskonałych sytuacji, ale prowadzili tylko 2:1. Końcówka ambitnie i z wielką determinacją walczącego lidera była piorunująca. Dwa gole z rzutów karnych zdobył autor hat tricka Jonathan Junior i Kotwica wygrała 3:2. Junior ma już na koncie 10 zdobytych goli.
Drużyna z Kołobrzega ma w tym sezonie patent na rozgrywanie dramatycznych spotkań, których losy potrafiła odwrócić. Hutnik prowadził na własnym boisku z Kotwicą 3:0, a jednak przegrał… 3:5. Mamy nadzieję, że takich dramatycznych spotkań z zaskakującym ostatecznym wynikiem, będzie jeszcze w tym roku jak najwięcej!
Trener Widzew Daniel Myśliwiec mówił, że w odniesieniu ligowego sukcesu potrzebne są wiara we własne możliwości i odwaga, że na boisku nie ma faworyta przed którym trzeba padać na kolana, tylko walczyć o swoje. I wiarą w te wartości natchnął swoją drużynę, która dzięki tym wartościom po piorunującej końcówce i bramkom w doliczonym czasie gry odniosła pierwsze zwycięstwo na wyjeździe, pokonując Lecha w Poznaniu 3:1 (1:0). Bramki strzelili – dla Lecha Karlstrom (88), dla Widzewa: Alvarez (16), Klimek (90+3), Pawłowski (90+6).
Mateusz Janiak na platformie X pisze: Widzew za Myśliwca zdobył 15 punktów w dziewięciu meczach, szósty wynik w lidze, średnia 1,66/spotkanie. A przejął zespół całkowicie rozbity, który w 2023 roku dostawał regularne lanie i zbierał 0,79 punktu/mecz (najgorzej w ESA bez spadkowiczów i beniaminków).
Daniel Myśliwiec: Pokazaliśmy dzisiaj kawał dobrej piłki, zwłaszcza w pierwszej połowie. Oczywiście, były momenty, kiedy mogliśmy jeszcze mocniej przenieść grę na połowę przeciwnika, podmęczyć go, bo wiedzieliśmy, że jeśli Lech zdobędzie bramkę, to będzie go trudno powstrzymać. Gratuluję moim piłkarzom, ponieważ bardzo dobrze podeszli do swoich obowiązków i nawet w trudnych momentach byli w stanie pocierpieć. Cieszę się, ponieważ to dla nas bardzo ważna i owocna lekcja, do tego za trzy punkty.
Antoni Klimek: Tto zdecydowanie najlepszy mój mecz, a bramka zdobyta w końcówce też cieszy niesamowicie. Żeby budować pewność siebie potrzeba i zaufania, i minut. Cieszę się, że mam te obie rzeczy i staram się je wykorzystywać i odpłacać się.
Bartłomiej Pawłowski: To była zmiana na piętnaście minut, a w poprzednim meczu na dziesięć, więc to nie jest jakiś problem, żeby pobiegać trochę i zagrać w niskim presingu. To są pozycje ofensywne, jestem w stanie się tam odnaleźć, ale chwila treningu jest na to potrzebna.Rywal miał trochę większy procent posiadania, ale jeśli chodzi o klarowne sytuacje, to mecz był stosunkowo pod naszą kontrolą. Mieliśmy prowadzenie, stać nas było na to, żeby się cofnąć i grać z kontry. Lech poczuł krew, kiedy wyrównał i bardzo mocno się odkrył i z tego stracił bramki. To jest ich wina, ale i nasza siła, że potrafiliśmy to wykorzystać. To, żeby zachłysnąć się i zachwycić, to na pewno nie jest ten czas. To jest niecały środek sezonu i trzeba jeszcze zapunktować przed zimą, żeby móc przepracować dobrze okres przygotowawczy i patrzeć na to, co się dzieje przed nami, a nie stresować się tym, kto jest za nami.
John van den Brom: – Jest to kolejna zupełnie niepotrzebna porażka w tym sezonie, nie powinna się ona nam przydarzyć, pomogliśmy Widzewowi ten mecz wygrać.Wszystkie te stracone gole wynikały z naszych błędów. Nie można oczywiście powiedzieć, że rywale nie kreowali sytuacji, ale pomogliśmy im w tych bramkach. Mogę podkreślić, że ta porażka nie powinna nam się przydarzyć.
Mikael Ishak: – To nasz przeciwnik zagrał jakby był Lechem Poznań, a my wręcz przeciwnie. Zaliczyliśmy bardzo słaby początek spotkania, „Mroziu” nas uratował przy stanie 0:0, ale to nie zmieniło obrazu gry. Ciężko teraz powiedzieć, dlaczego straciliśmy dwa gole w doliczonym czasie, ale to nie powinno mieć miejsca. Tymczasem niestety – znowu się wydarzyło.
ŁKS wygrał ostatni raz, gdy jeszcze była pełnia… lata czyli 20 sierpnia – z Pogonią 1:0.A potem?…11 kolejnych ligowych spotkań bez zwycięstwa. Czarna rozpacz. Łodzianie są najsłabszym zespołem ekstraklasy, co dobitnie udowodnili w przegranym meczu z Zagłębiem. Ełkaesiacy polegli w tym sezonie w ekstraklasie po raz dwunasty, po raz czwarty na własnym boisku!
Zanim mecz się rozpoczął już przytrafiła się… wpadka. Awaria bramek sprawiła, że nie wszyscy kibice mogli wejść na stadion przed pierwszym gwizdkiem. Nie upłynęło 10 minut meczu i wpadka kolejna, tym razem sportowa. Łodzianie zachowali się we własnym polu karnym niczym juniorzy i łatwo, tragicznie za łatwo, stracili bramkę. Kwadrans później znów po kompletnym zagubieniu się na własnym przedpolu łodzianie mogli stracić drugiego gola. Uratował ich… słupek.
Łodzianie przez długie minuty konsekwentnie i uporczywie rozgrywali piłkę od własnego pola karnego, co kompletnie im nie wychodziło. Prowadziło do strat i groźnych sytuacji. Trzeba był raczej działać prosto i… łopatologicznie – lagą z własnego przedpola na jednego z dwóch napastników.
Trener Stokowiec zmienił ustawienie zespołu na drugą połowę i nic się nie zmieniło. Łodzianie szybko stracili drugiego gola po stałym fragmencie gry i zupełnej bezradności we własnym polu karnym.
Gospodarze pierwszą naprawdę groźną sytuację przeprowadzili po blisko… godzinie gry! O czym tu zatem mówić. Tymczasem Zagłębie po kontrach miało okazje na zdobycie kolejnego gola. Znów słupek pomógł gospodarzom. Powiedzmy szczerze, gdyby goście byli skuteczniejsi to i na pięciu straconych golach mogłoby się nie skończyć.
Jednym jedynym piłkarzem, do którego nie można mieć większych zastrzeżeń, był ambitny, przebojowy, ale dramatycznie osamotniony w swoich ofensywnych poczynaniach napastnik Tejan.
Pobyt trenera Stokowca w ŁKS to pasmo czasem wstydliwych porażek i jeden jedyny remis z Piastem Gliwice. Rodzi się pytanie: komu i po co była potrzebna zmiana szkoleniowca w ŁKS, skoro jest gorzej niż było?!
Takiej pomocy w kolejnym ligowym meczu już pewnie nie będzie. Widzew wygrał mecz z Ruchem dzięki determinacji, konsekwencji i odwadze w grze w drugiej połowie, ale też dzięki temu, że grał z przewagę dwóch zawodników. Taka sytuacja zdarza się raz na rundę, a może nawet rzadziej, więc przeciwko Lechowi w niedzielę o godz. 17.30 w Poznaniu takiej pomocy raczej zabraknie.
Widzew będzie musiał podjąć męską walkę jedenastu na jedenastu, bez cienia bojaźni i kompleksów. Pomóc w zwalczaniu tych słabości powinna obecność dobrego ducha zespołu i jednego z jego liderów – Bartłomieja Pawłowskiego. Nawet jeśli pomocnik nie jest gotowy na granie przez 90 minut, to gdy pojawia się na boisku, dodaje nadziei i energii swoim kolegom.
Łodzianie szukać będą okazji do zaskoczenia rywali w kreatywnym kontrataku, w czym potrafi brylować będący w coraz lepszej formie Fabio Nunes. Rywale o tym też doskonale wiedzą.
Bez wątpienia skupią swoją uwagę na Portugalczyku, a wtedy… otwiera się szansa dla innych widzewiaków, żeby pokazać, iż ekstraklasa im niestraszna i systematycznie robią sportowe kroki do przodu. Czy znów strzeli gola Jordi Sanchez, który ma na koncie cztery trafienia i pod tym względem jest najlepszym z widzewiaków?
Trzeba w końcu przełamać tę futbolową słabość i wygrać wreszcie z zespołem, który jest (zdecydowanie) wyżej w ligowej tabeli! Lech jest trzeci ma 10 punktów więcej od Widzewa. U siebie jeszcze nie przegrał. Z ośmiu spotkań wygrał sześć. Łodzianie są na dziewiątej pozycji. Na obcym boisku nie wygrali do tej pora żadnego spotkania.
Dla ŁKS niestety na własne życzenie nie ma już taryfy ulgowej. Każdy kolejny ligowy mecz jest meczem o wszystko czyli o zachowanie ligowego statusu i o nadzieję na kolejne ekstraklasowe miliony, które uratują klubowy budżet.
Trener Piotr Stokowiec zdobył pierwszy punkt z ŁKS, po jednym z najbardziej emocjonujących spotkań rundy. Od 0:3 do 3:3 z Piastem daje nadzieję na restet? Sam chciałbym to wiedzieć. Przekonamy się na własne oczy już w piątek, gdy łodzianie o godz. 18 na stadionie im. Władysława Króla podejmą Zagłębie Lubin.
Krótko – statystyki, które oczywiście nie grają, ale są ciekawe: Zagłębie na wyjeździe – dwa zwycięstwa, pięć porażek, zero remisów, bramki 7-17. ŁKS u siebie: dwa zwycięstwa, dwa remisy i trzy porażki, bramki 8 – 15, ŁKS wygrał ostatni raz, gdy jeszcze była pełnia lata… 20 sierpnia z Pogonią 1:0.
Zdjęcia: Cyfrasport/ŁKS Łódź
Ligowa kadra łodzian się powiększyła. Do treningu powrócili: Pirulo, Nacho Monsalve, Anton Fase, Piotr Janczukowicz, Dawid Arndt, Adrian Małachowski oraz Grzegorz Glapka. Jakub Letniowski, rozpoczął rehabilitację. Kadra może się jednak szybko uszczuplić, bo uważać muszą Dani Ramirez, Engjell Hoti, Adrien Louveau, Adam Marciniak, Kamil Dankowski, którzy ujrzeli już trzy żółte kartki.
W Łodzi kadra się powiększyła, w Lubinie zmniejszyła, o bramkarza Sokratisa Dioudisa, zawieszonego na sześć spotkań za wywołanie burdy z Jordi Sanchezem, gdy widzewiacy strzelili Zagłębiu gola w doliczonym czasie gry (1:1). Czy pierwszym bramkarzem w pojedynku w Łodzi będzie Jasmin Burić, który rozegrał 163 mecze w ekstraklasie, dwa razy zdobył mistrzostwo i dwa razy superpuchar z Lechem?
ŁKS oczywiście powinien szukać słabych punktów w jedenastce rywali, ale przede wszystkim skupić się na sobie i nie pozwolić, żeby znów przytrafiły się mu tak beznadziejne 45 minuty, jak w spotkaniu z Piastem!
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.