Rezerwowy Pafka

Tag: piłka nożna (Page 15 of 39)

Dwa zwycięstwo z rzędu, to wielka wartość, ale… ŁKS ma słabe punkty. Jeśli ich nie wyeliminuje, to będzie raz na wozie raz pod wozem

Zdjęcia: Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

ŁKS odniósł drugie ligowe zwycięstwo. Czy zatem po początkowym kryzysie ma drużynę zdolną walczyć o czołowe miejsca w I lidze? Moim zdaniem na razie nie. Ma za mało piłkarzy , na których można polegać. Popełniający proste błędy Bomba potrafi wybić się na wielkość i pomóc drużynie w odniesieniu zwycięstwa.

Skrzydłowi – Młynarczyk i Arasa – mają szybkość, polot, technikę i potrafią być dla drużyny wartością dodaną. Panem piłkarzem, coraz pewniej rządzącym zespołem jest trzymający grę i pilnujący taktycznej konstrukcji – Mokrzycki. Stara się mu bardzo pomagać Kupczak, ale… to ciągle za mało.

Największą zmorą w ostatnim, choć wygranym 3:0 meczu z Chrobrym, była momentami beznadzieja gra stoperów i drewniany napastnik, który utrudniał konstruowanie akcji, nie mówiąc o ich wykończeniu. Bez robiących różnicę na plus piłkarzy na tych trzech pozycjach, myślę, że prawdziwych ligowych sukcesów nie będzie.

Rozumiem, że trener Dziółka ma do nich zaufanie i wiarę, że potrafią dużo więcej niż pokazują w ligowych starciach, ale lada chwila ten kredyt musi po prostu się wyczerpać, bo szkodzi zespołowi i jego sportowemu rozwojowi.

Warto jednak podsumować optymistyczną statystką: dwa ostatnie mecze młodych, perspektywicznych graczy: Młynarczyk – gol i asysta, Zając – asysta i gol. Tylko tak dalej!

30 sierpnia o godz. 18 ŁKS zagra z sąsiadem w tabeli – Odrą Opole – który potrafił urwać punkt dotychczasowej rewelacji rozgrywek, opartej na młodych polskich graczach (to jest kierunek!) Stali Rzeszów.

Nareszcie! Pierwsza wygrana ŁKS. Najpierw serial odpalanych fajerwerków, a potem festiwal strzelanych bramek

Fot. ŁKS Łódź

Pojedynek dwóch spadkowiczów z ekstraklasy przyniósł triumf łodzianom. Pierwszy w rozgrywkach. ŁKS pokonał Wartę w meczu, w którym padło sześć bramek!

Od początku inicjatywa należała do ŁKS.VAR długo analizował, czy Szeliga (były ełkaesiak) zagrał piłkę ręką w polu karnym, ale ostatecznie do podyktowania jedenastki nie doszło. ŁKS miał przewagę i…

Inicjatywę przejęły trybuny. Zaczął się, rozpoczęty przez obecnych w łodzian, festiwal czy raczej trzyodcinkowy serial odpalanych fajerwerków. Sędzia Przybył odesłał piłkarzy do szatni, a na boisku moc roboty miała… straż pożarna. Po kilkudziesięciu minutach gra została wznowiona.

Fajerwerki pomogły gościom! Pierwsza akcja przyniosła gola łodzianom. Piłkę przechwycił Kupczak, inteligentnie zagrał na prawe skrzydło do Arasy, który wpadł w pole karne i strzałem w długi górny róg dał prowadzenie gościom. Nie minęły dwie minuty… Drugi atak, którego autorem był znów Arasa, w stylu dobrego technicznie, doświadczonego boiskowego wyjadacza, wykończył – mylącym zwodem (zwiódł Szeligę), a potem strzałem nie do obrony w krótki górny róg – Młynarczyk.

Przy pierwszej groźnej akcji gospodarzy refleksem i sprawnością wykazał się Bomba. W odpowiedzi po rzucie wolnym w znakomitej sytuacji Mihaljević główkował nad poprzeczkę. To powinien być gol! Podobnie, jak w kolejnej akcji, gdy sytuację zmarnowali na raty Mokrzycki i Młynarczyk. W sumie licząc przerwę pierwsza połowa trwała godzinę i 10 minut.

Na początku drugiej połowy pokazał się wreszcie napastnik łodzian. Po główce Feiertaga skuteczną interwencją popisał się Grobelny.

Niestety, po fatalnym błędzie Bomby, który minął się z piłką i ogromny zamieszaniu w polu bramkowym ŁKS, Bartkowski zdobył kontaktowego gola. Odpowiedź przyszła błyskawicznie, po dwóch minutach. Po zagraniu Mokrzyckiego, Feiertag strzałem pod poprzeczkę nie dał szans bramkarzowi gospodarzy.

Festiwal bramek trwał dalej. Po podaniu Pawłowskiego, Głowacki zachował się niczym nieopierzony junior. Dał się ograć Szelidze, który z kolei boleśnie dał o sobie znać byłym kolegom. Strzelił im gola. Festiwal bramek trwał dalej. Tym razem po dynamicznym rajdzie i inteligentnym wycofaniu piłki przez Zająca, pewnym strzałem popisał się Mokrzycki. I to by było na tyle.

Warta Poznań – ŁKS (0:2)

0:1 – Arasa (32), 0:2 – Młynarczyk (34), 1:2 – Bartkowski (49), 1:3 – Feiertag (51), 2:3 – Szeliga (55), 2:4 – Mokrzycki (75)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihaljevic (80, Tutyskinas), Głowacki, Arasa (90, Kelechukwu), Mokrzycki, Kupczak, Łabędzki (67, Wysokiński), Młynarczyk (67, Zając), Feiertag

25 sierpnia o godz. 14.30 (zmiana godziny!) ŁKS podejmie Chrobrego Głogów. Piłkarzem ŁKS został były gracz młodzieżowych drużyn FC Barcelony i Napoli, 21-letni środkowy pomocnik – Jorge Alastuey.

Wielka kadrowa rewolucja ŁKS zamienia się w… kabaret. Czy będzie dalszy zjazd po równi pochyłej? Oby nie!

Najlepszy piłkarz ŁKS w meczu z Kotwicą – Kelechukwu Ibe – Torti Fot.
Łukasz Grochala/Cyfrasport

Miał być wzlot. Nic z tego. Powiedzieć: jest upadek – chyba za wcześniej. Lepiej stwierdzić: miał być progres, jest regres. Regres, jakiego dawno w ŁKS, mimo słabiutkich występów w ekstraklasie, nie widziano.

Wygląda na to, że wielcy reformatorzy drużyny zapędzili się w ślepy zaułek. Oby nie był on bez wyjścia. Wielka kadrowa zmiana drużyny nie stała się jej pozytywną, jakościową przemianą, a tylko sportowym blamażem. Sprowadzeni piłkarze – widać jak na dłoni – być może dobrze wyglądali w materiałach promocyjnych i opowieściach zielonego lasu sprytnych menedżerów, bo na boisku się kompromitują, ogrywani, a może wręcz ośmieszani, jak w starciu z Kotwicą, przez rutyniarzy (Kosakiewicz) i młokosów (Bykowski).

Załóżmy jednak optymistycznie, że mogą grać lepiej. Jak jednak do tego doprowadzić, gdy treningi zaczynały się o godz. 11, w chwili gdy upał zaczyna sięgać zenitu?!

Sytuacja w drużynie wymaga publicznych wyjaśnień. Co się dzieje z Bobkiem, bo to na każdą chwilę lepszy golkiper od Bomby? Jest, nie ma go, przebywa w sportowym niebycie, a może czyśćcu? Jeżeli ŁKS chce go jednak sprzedać, to takie bycie Panem Nikt sprawia, że wartość sportowa i marketingowa piłkarza spada na łeb i na szyję.

Michał Mokrzycki jako reżyser gry ŁKS?! Fot. Łukasz Grochala/Cyfrasport

Gdy okazało się w meczu z Kotwicą, że żaden z defensywnych pomocników, nie jest w stanie mądrze kreować grą, zaczęto w słabiutkim Pirulo, widzieć… zbawcę drugiej linii. Czy nie rozsądniej było wydanie paru groszy więcej i zatrzymanie w zespole Ramireza?

Na pewno na tle drewnianego i bezproduktywnego Feiertaga, Tejan był napastnikiem z prawdziwego zdarzenia. On też bardzo przydałby się dziś ŁKS.

Zatrzymanie trzech piłkarzy: Bobka, Ramireza, Tejana, uchroniłoby ŁKS od beznadziejnych (na tę chwilę!) transferów, byłoby na kim budować sportowy kręgosłup drużyny, a młodzież, w której dziś jest odrobina nadziei, miałaby się od kogo uczyć i z kim grać. Tak, stara się ona, z różnym skutkiem, przejąć kontrolę nad wydarzenia, co w spotkaniu z Kotwicą najlepiej udawało się Kelechukwu. Inna dziwna sprawa, to czy ŁKS stać na trzymanie w sportowym niebycie czyli grzanie ławy, zdolnego Iwańczyka, który nie gra ani w pierwszej, ani w drugiej drużynie.

W sumie jest źle, a ja nie wiem, jak wyjść ze sportowego impasu. Oby to wiedzieli działacze i trener Dziółka, bo inaczej rozgrywki I ligi będą dla ŁKS zjazdem po równi pochyłej!

Na razie trzeba na szybko łatać dziury, może choć trochę się uda. Już 20 sierpnia czyli we wtorek o godz. 20.30 wyjazdowy mecz z Wartą Poznań (transmisja TVP Sport). A 25 sierpnia łodzianie podejmą Chrobrego Głogów.

Po prostu czarna rozpacz. Na dziś, po trzeciej porażce, ŁKS to główny kandydat do… spadku z I ligi!

Trzeba bić na alarm. Nie ma już na co czekać. Sytuacja jest dramatycznie zła. ŁKS doznał trzeciej ligowej porażki i na dziś jest jednym z głównych kandydatów do spadku z I ligi!

ŁKS przystąpił do meczu z Kotwicą bez kreowanego na reżysera i lidera drugiej linii – Pirulo, którego nie było nawet na ławce rezerwowych, za to z taką samą defensywą, jak w ostatnim przegranym meczu z Miedzią (0:1), z Sitkiem i napastnikiem Feiertagiem w wyjściowej jedenastce.

Łodzianie zaczęli fatalnie. Kosakiewicz wyprowadził w pole dwóch ełkaesiaków. Dokładnie zagrał przed bramkę. Bomba nie potrafił skutecznie interweniować – wybić futbolówkę – minął się z nią i Bykowski (syn byłego piłkarza łodzian – Macieja) posłał z bliska piłkę głową do siatki. Tylko rwać włosy z głowy. Z rozpaczy.

Sześć minut później mogło być jeszcze gorzej. Fatalnie kryty Jonathan Junior strzelił inteligentnie po długim rogu. Bomba nie sięgnął piłki i… Na szczęście dla łodzian odbiła się ona od słupka.

Bezradny w kreowaniu gry ŁKS szukał szczęścia w dośrodkowaniach. Niestety, wprost w ręce bramkarza Kozioła. Po pół godzinie na celny strzał zdobył się Arasa. Idealny do łatwej obrony.

Pseudotechniczny popis kompletnie niewidocznego napastnika Feiertaga (zagranie, a może nieudolny strzał piętką) sprawił, że zamiast wyrównania, mieliśmy uczucie zażenowania.

Bolało to, że gospodarze w pierwszej połowie przypominali… chłopca do bicia w starciu z beniaminkiem I ligi, który w zeszłym sezonie potrafił przegrać mecz z drugim zespołem ŁKS(!!!!).

W drugiej połowie gospodarze niby próbowali coś tworzyć, ale wolno, czytelnie, bez błysku. W tej sytuacji nic dobrego dla łódzkiej drużyny nie mogło wyniknąć.

W odpowiedzi Kotwica mogła, ba powinna zdobyć drugą bramkę. Po juniorskim, za krótkim wybiciu Gulena (który to już raz!) Kozajda w doskonałej sytuacji strzelił z 12 metrów nad poprzeczkę. W odpowiedzi niecelnie uderzył Łabędzki, a mógł to zrobić zdecydowanie lepiej.

ŁKS przyspieszył. Rywal tracił siły. Łodzianie zdobyli bramkę, ale radości nie było, bo była pozycja spalona (Kelechukwu). Rezerwowi wnieśli sporo energii. Grali, stwarzali niezłe sytuacje. Znakomicie strzelał Młynarczyk, ale Kozioł był na posterunku.

Gdy wydawało się, że coś pozytywnego może się stać, po beznadziejnie głupim, brutalnym faulu Majcenić ujrzał słusznie czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. To było wyjątkowe, jakże bolesne podsumowanie tego meczu dla ŁKS! Jakby tego było mało. Po prostej stracie Petrović w sytuacji sam na sam ustalił wynik meczu.

Po meczu kibice przeprowadzili rozmowę wychowawczą z piłkarzami ŁKS.

ŁKS – Kotwica Kołobrzeg 0:2 (0:1)

0:1 – Bykowski (14, głową), 0:2 – (90+5, Petrović)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihaljević, Majcenić, Sitek (46, Młynarczyk), Wysokiński (53, Łabędzki), Kupczak, Mokrzycki, Arasa (64, Kelechukwu), Feiertag (90+1, Zając)

ŁKS. Łodzianie mieli stawiać na młodzież i jakoś tego nie widać. Rezerwowi w meczu z Górnikiem nie byli wartością dodaną

Bramkę Górnikowi Łęczna strzela Andreu Arasa Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Mocno przebudowany ŁKS znów niestety rozczarował. Tylko zremisował z Górnikiem Łęczna (1:1), choć prowadził i miał inicjatywę. Niestety, bezgraniczna głupota stopera Adriena Louveau, który faulował niepotrzebnie, a brutalnie, co skończyło się czerwoną kartką, sprawiła że od 56 minuty łodzianie musieli grać w dziesiątkę. To miało swoje konsekwencje czyli serię katastrofalnych błędów w defensywie. A na koniec stratę (w dziecinnie łatwy sposób) bramki i punktów.

Widać jak na dłoni, że lepiej dla ŁKS byłoby, żeby nadal piłkę rozgrywał Dani Ramirez, a nie Pirulo (choć ten deklaruje, że da radę). Obu stoperów można by natychmiast zamienić na Rahila Mammadova. Cóż, mądry ełkaesiak po szkodzie. Trzeba zatem teraz mądrze gospodarzyć tymi, których się ma.

Tymczasem zmiany w składzie w spotkaniu z Łęczną tylko osłabiły zespół. Po co trener Janusz Dziółka posłał do boju nieprzygotowanego austriackiego napastnika? Ten robił za słup w grze defensywnej łodzian i sprawiał, że ŁKS bronił się nie w dziesiątkę, a w dziewiątkę.

Łodzianie mieli stawiać na młodzież i jakoś tego nie widać. Nie mogę zrozumieć dlaczego w roli jokera nie wystąpił szybki i przebojowy Antoni Młynarczyk, czy kolejny zdolny piłkarz – Jan Łabędzki. Zastosowanie prostych środków – laga do przodu na szybkiego Młynarczyka – mogło przynieść zdobycie, a nie stratę gola. Ale nie ma co rozważać, co by było gdyby… Bardziej trzeba skupić się na tym, na kim warto polegać i na kogo stawiać.

10 sierpnia czeka ŁKS mecz w Legnicy (godz. 19.35). Miedź jest trudnym, wymagającym przeciwnikiem. Czy na środku defensywy obok Leventa Gulena wystąpi Artemijus Tutyskinas, a reżyserem gry, trudnym do zaakceptowania, nadal będzie Pirulo?! Można mieć nadzieję, że znów błyśnie pod bramką Andreu Arasa. Potrafi znaleźć sobie miejsce w polu karnym, szuka go piłka, a zatem kolejny gol nie jest wykluczony.

Czy piłkarze ŁKS wezmą sobie do serca to, co się stało 10 sierpnia… 1957 roku? Oby tamten wspaniały triumf natchnął ich wiarą w zwycięstwo!

Strzela Władysław Soporek Archiwum Jacka Bogusiaka

10 sierpnia czeka ŁKS bardzo trudny I-ligowy mecz w Legnicy z Miedzią (godz. 19.35). A niezawodny kustosz pamięci ŁKS – Jacek Bogusiak przypomina, co stało się 10 sierpnia, ale… 1957 roku. W tym dniu ŁKS odniósł swoje najwyższe zwycięstwo w historii występów w ekstraklasie (wtedy I lidze), pokonując Lecha Poznań 8:1 (5:1). Cztery bramki strzelił Władysław Soporek.

Po spotkaniu trener reprezentacji Polski – Henryk Reyman powiedział o ełkaesiakach: „Zaimponowaliście mi. W takiej formie jak podczas tego meczu, większość z was ma miejsce w reprezentacji.

Jacek Bogusiak wszystko opisał w jeden ze swoich wielu historycznych książek poświęcony ŁKS: Wspaniały rok 1957. Działająca prężnie grupa Ełkaesiak (Tadeusz Marczewski, Michał Świercz, Jerzy Leszczyński, Irek Kowalczyk, Jacek Bogusiak) zapali symboliczne znicze na grobach bohaterów tego wspaniałego zwycięstwa. Zostawiła okolicznościowe Karty Pamięci i klubowe chorągiewki. Grupa Ełkaesiak odwiedzi na Cmentarzu Starym groby: Władysława Soporka, Stanisława Barana, Władysława Króla – trenera drużyny, a na Dołach – Leszka Jezierskiego.

Jacek, ale nie tylko on, ma taką cichą nadzieję. Mówi: – Może przypomnienie tej sportowej victorii, wpłynie motywująco na następców. Zobaczą, w jakim klubie, z jakimi tradycjami i zwycięstwami, grają. Wierzę, że łodzianie są w stanie odnieść w Legnicy pierwsze w tym sezonie ligowe zwycięstwo.

Ełkaesiacy bronili skromnego prowadzenia, ale grając w dziesiątkę, go nie obronili. Takich błędów popełniać nie wolno!

ŁKS miał szansę na zwycięstwo, ale ją stracił na własne życzenie. Najpierw, po bezsensownym faulu, musiał przez ponad 40 minut grać w dziesiątkę, a potem stracił bramkę po dziecinnych błędach w defensywie.

Mogło zacząć się fatalnie. Po kardynalnym błędzie w defensywie (Pirulo) i braku krycia w dogodnej sytuacji znalazł się Warchoł, ale posłał piłkę z siedmiu – ośmiu metrów nad poprzeczkę.

Potem ŁKS przejął inicjatywę, ale niewiele z tego wynikało. Za to błąd Kupczaka sprawił, że Warchoł miał kolejną znakomitą okazję, ale jego strzał został zablokowany.

Najlepszą sytuację zmarnowali jednak atakujący cały czas, w czym wielka zasługa Balicia, łodzianie. Strzał głową z 10 metrów Arasa (po centrze Zająca) znakomicie obronił Kostrzewski. Takie okazje po prostu musi się wykorzystywać, inaczej trudno liczyć na ligowe sukcesy. ŁKS atakował, ale do przerwy para poszła w gwizdek.

Co się odwlecze… Po centrze Majenicia, znów główkował Arasa i… trafił w słupek. Napastnik nie stał, nie rozpaczał, tylko przytomnie doszedł do odbitej piłki i umieścił ją w siatce, zdobywając debiutancką bramkę w barwach ŁKS.

Wszystko szybko się pokomplikowało, po bezsensownym, brutalnym faulu Louveau w niegroźnej sytuacji. Po analizie VAR obrońca łodzian ujrzał czerwoną kartkę w 56 minucie spotkania. Jak tu grać i wygrywać, gdy defensorzy znów, jak w ekstraklasie, są zmorą ŁKS.

ŁKS nie przestraszył się, nie cofnął, ale gdy zaatakował Górnik…Ta sytuacja powinna przynieść wyrównanie. Bomba wypiąstkował piłkę pod nogi Bednarczyka, który na szczęście dla gospodarzy, trafił w poprzeczkę.

Ełkaesiacy się bronili, ale nie obronili. Znów brak jakiegokolwiek krycia, sprawił, że stracili bramkę. Warchoł posłał piłkę do pustej bramki. Tak grać po prostu nie wolno.

W łódzkim teamie zadebiutował austriacki napastnik. Bez znaczących zagrań czy strzałów. Rozczarowanie, to można napisać oceniając grę wszystkich rezerwowych łodzian.

ŁKS – Górnik Łęczna 1:1 (0:0)

1:0 – Arasa (50), 1:1 – Warchoł (89)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Louveau, Majenić (82, Głowacki), Balić (58, Tutyskinas), Pirulo (68, Wysokiński), Kupczak, Mokrzycki (82, Mihaljević), Zając, Arasa (69, Feiertag)

Nieudana premiera. ŁKS miał za mało atutów, żeby zdobyć w Gdyni choćby punkt

ŁKS przegrał w swojej ligowej premierze, prezentując niestety przeciętne sportowe możliwości. Proste błędy w defensywie (skąd my to znamy!), dziecinnie proste straty w ofensywie. To musiało się źle skończyć i tak się skończyło.

Wyjściowa jedenastka ŁKS nie do poznania z poprzednim sezonem. Zwraca uwagę brak w kadrze bramkarza Bobka i miejsce tylko na ławce rezerwowych najlepszego piłkarza minionego sezonu – Mokrzyckiego. W roli napastnika… Balić. W Arce jeden z dotychczasowych liderów, napastnik Czubak, wylądował na ławce rezerwowych. Jednym z telewizyjnych komentatorów był Marciniak – tak tak – były gracz Arki i jedna z ikon ŁKS!

Mecz zaczął się od samych łódzkich nieszczęść. Już w 6 minucie sprzed linii bramkowej piłkę musiał wybijać Gulen. W następnej akcji swoje fatalne oblicze z poprzedniego sezonu pokazał Louveau. Niby krył, a tak naprawdę pozwolił na zbyt dużo, ba na wszystko, Marcjanikowi, który pewnym uderzeniem głową posłał piłkę w róg bramki łodzian.

W miarę upływu czasu łodzianie próbowali przejąć inicjatywę. Na pierwszy strzał (panu Bogu w okno) łodzianie zdobyli się po blisko 38 minutach gry. Jego autorem był Młynarczyk. Drugi, równie beznadziejny, tym razem głową, był autorstwa kapitana Pirulo.

Do trzech razy sztuka. Po bardzo dobrej centrze Młynarczyka i jeszcze lepszym uderzeniu głową, Louveau doprowadził do wyrównania, rehabilitując się za wpadkę z początku meczu. W doliczonym czasie pierwszej połowy znakomitą interwencją popisał się Bomba.

W drugiej połowie znów po rzucie wolnym dobrze zachował się Bomba. W ofensywie łodzianom brakowało dobrego ostatniego podania. Szkoda, bo to ŁKS miał inicjatywę w grze. Do pierwszej groźnej kontry gospodarzy, gdy w dogodnej sytuacji Gaprindaszwili strzelił nożycami nad poprzeczkę. Ełkaesiacy sami prowokowali groźne ataki gospodarzy w beznadziejnie prosty i bezsensowny sposób tracąc piłkę.

To musiało się źle skończyć. Łodzianie dali miejsce do strzału w polu karnym Skórze, który uderzył między nogami Gulena i trafił do bramki. Szansę na wyrównanie miał Arasa (grający z numerem 9!), ale fatalnie skiksował. Potem jeszcze raz Bomba ratował łodzian, broniąc strzał Oliveiry.

Kto wypadł najlepiej z ełkaesiaków? Bardzo dobrze zaprezentował się w roli komentatora Marciniak – konkretny, rzeczowy, spostrzegawczy, obiektywny. To był prawdziwie udany telewizyjny debiut. Tylko tak dalej!

Arka Gdynia – ŁKS 2:1 (1:1)

1:0 – Marcjanik (7, głową), 1:1 – Louveau (45+2, głową), 2:1 – Skóra (88)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen (89, Mihaljević), Louveau, Majenić, Kupczak, Pirulo (79, Mokrzycki), Wysokiński, Młynarczyk (79, Pawlak), Zając (67, Sitek), Balić (67, Arasa)

Widzew rozstał się z graczem ataku z prawdziwego zdarzenia – Jordim Sanchezem. Czy teraz postawi na defensywnego… napastnika?!


Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Z prezesem Widzewa Michałem Rydzem mamy te same marzenia. Chcemy, żeby w klubie pojawił się klasowy napastnik. Jak pokazuje jednak polska, i nie tylko polska, piłka, o takiego gracza jest wyjątkowo trudno. Najlepszym tego dowodem 31-letni Łukasz Zwoliński, wędrujący od klubu do klubu napastnik (teraz Wisła Kraków), który na bazie tego, że swego czasu strzelał po kilkanaście bramek, zawsze w Polsce znajdzie zatrudnienie.

Nowy napastnik Śląska Wrocław – Sebastian Musiolik, który strzela gole jak na lekarstwo, ale ciągle znajduje pracodawcę, mówi, że defensywni… napastnicy, tacy jak on, są też potrzebni. Czy o takim myśli Widzew? Fakty są bowiem takie, że znalezienie ofensywnego piłkarza, zdobywającego gole, w polskiej lidze graniczy z cudem.

Prezes Rydz mówi, cytowany przez widzewtomy.net: Wnikliwie monitorujemy rynek i sytuacje piłkarzy, których mamy wytypowanych. Jeżeli nie będzie pełnego przekonania sztabu szkoleniowego, to takiego ruchu nie będzie. Natomiast środki finansowe na zawodnika ofensywnego są zabezpieczone. Dzisiaj mamy na tej pozycji Imada Rondicia i Huberta Sobola.

Gdy czytam te słowa, to tylko rośnie we mnie żal, iż Widzew rozstał się bez większego bólu z napastnikiem o widzewskim charakterze, który mógł w Łodzi się rozwijać (czyli strzelić więcej bramek!). Tak, macie drodzy kibice rację, chodzi mi oczywiście o Jordiego Sancheza.

Tymczasem prezes Rydz twierdzi: Widać było, że dla Jordiego wyjazd jest dużą szansą. Z kolei dla nas pierwsze oferty nie były zadowalające. Ja też nie jestem łatwym negocjatorem. Doszliśmy do momentu, gdzie każda ze stron mogła stwierdzić, że jest to odpowiedni czas. Zgodziliśmy się na to, żeby Jordi Sanchez zmienił klub.

Wychodzi na to, że kierownictwo klubu jest zadowolone z rozwoju sytuacji. Kasa się zgadza, a że pozbyto się wartościowego gracza, no cóż pieniądz nie śmierdzi, każdy grosz się liczy i… takie frazesy można mnożyć. Tylko co to będzie obchodzić fanów, jeśli Widzew nie będzie strzelał bramek.A przez brak goli nie będzie zdobywał cennych punktów, żeby spełnić swoje i kibiców marzenie o miejscu w ligowym TOP5.

Euro 2024. Niestety, było więcej drużyn i przez to więcej nudy, niż prawdziwych futbolowych emocji. Nadzieją na lepszą przyszłość są kreatywni skrzydłowi?!

Futbolowe Euro 2024 miało więcej drużyn. Zagrano więcej spotkań. Ale takich, o których mówiło by się dłużej niż jeden dzień, było zdecydowanie za mało. Nuda panie, nuda i tyle.

I tak w ostatecznym rozstrzygnięciu zaskoczenia nie było. Walczyli ze sobą faworyci, europejskie, ba światowe futbolowe potęgi. Wygrali jak najbardziej zasłużenie Hiszpanie, którzy w finale pokonali Anglików 2:1. A prawdziwą sensację sprawiał chyba tylko Gruzja.

Królem strzeleckiego polowania był pan… samobój. Spotkania pokazały czarno na białym, jak niesprawiedliwe potrafią być rzuty karne. Drobny przypadkowy błąd, potem skutecznie wykonana jedenastka i boiskowe wydarzenia stawały w sposób niesprawiedliwy na głowie. Może warto coś jedenastkami zrobić. Kazać je egzekwować powiedzmy z odległości 25 – 30 metrów, dać na ich wykonanie (strzał, a może próba dryblingu bramkarza) 10 – 15 sekund.

Coś też trzeba zrobić z nudną jak flaki z olejem, ciągnącą się przez wiele, dużo za dużo minut grą po obwodzie i szukaniu dziury w całym czyli wolnej od szczelin defensywnej grze przeciwnika.

W grze ofensywnej ważniejsza od postawy napastnika, który często funkcjonował jak pierwszy obrońca, bądź gracz mający przytrzymać piłkę i ją mądrze podać, była gra skrzydłowych (ech ci fantazyjni Hiszpanie – Yamal i Williams). Oni potrafili stwarzać przewagę i mieć kluczowe znaczenie w walce o końcowy sukces.

Czy teraz taki pomysł przyda się Barcelonie? A może odwaga, fantazja skrzydłowych sprawdzi się też w… polskiej piłce. Sęk w tym, że trzeba mieć odpowiednich wykonawców, a takich w naszych futbolu można szukać ze świecą w ręku.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑