Trzeba bić na alarm. Nie ma już na co czekać. Sytuacja jest dramatycznie zła. ŁKS doznał trzeciej ligowej porażki i na dziś jest jednym z głównych kandydatów do spadku z I ligi!

ŁKS przystąpił do meczu z Kotwicą bez kreowanego na reżysera i lidera drugiej linii – Pirulo, którego nie było nawet na ławce rezerwowych, za to z taką samą defensywą, jak w ostatnim przegranym meczu z Miedzią (0:1), z Sitkiem i napastnikiem Feiertagiem w wyjściowej jedenastce.

Łodzianie zaczęli fatalnie. Kosakiewicz wyprowadził w pole dwóch ełkaesiaków. Dokładnie zagrał przed bramkę. Bomba nie potrafił skutecznie interweniować – wybić futbolówkę – minął się z nią i Bykowski (syn byłego piłkarza łodzian – Macieja) posłał z bliska piłkę głową do siatki. Tylko rwać włosy z głowy. Z rozpaczy.

Sześć minut później mogło być jeszcze gorzej. Fatalnie kryty Jonathan Junior strzelił inteligentnie po długim rogu. Bomba nie sięgnął piłki i… Na szczęście dla łodzian odbiła się ona od słupka.

Bezradny w kreowaniu gry ŁKS szukał szczęścia w dośrodkowaniach. Niestety, wprost w ręce bramkarza Kozioła. Po pół godzinie na celny strzał zdobył się Arasa. Idealny do łatwej obrony.

Pseudotechniczny popis kompletnie niewidocznego napastnika Feiertaga (zagranie, a może nieudolny strzał piętką) sprawił, że zamiast wyrównania, mieliśmy uczucie zażenowania.

Bolało to, że gospodarze w pierwszej połowie przypominali… chłopca do bicia w starciu z beniaminkiem I ligi, który w zeszłym sezonie potrafił przegrać mecz z drugim zespołem ŁKS(!!!!).

W drugiej połowie gospodarze niby próbowali coś tworzyć, ale wolno, czytelnie, bez błysku. W tej sytuacji nic dobrego dla łódzkiej drużyny nie mogło wyniknąć.

W odpowiedzi Kotwica mogła, ba powinna zdobyć drugą bramkę. Po juniorskim, za krótkim wybiciu Gulena (który to już raz!) Kozajda w doskonałej sytuacji strzelił z 12 metrów nad poprzeczkę. W odpowiedzi niecelnie uderzył Łabędzki, a mógł to zrobić zdecydowanie lepiej.

ŁKS przyspieszył. Rywal tracił siły. Łodzianie zdobyli bramkę, ale radości nie było, bo była pozycja spalona (Kelechukwu). Rezerwowi wnieśli sporo energii. Grali, stwarzali niezłe sytuacje. Znakomicie strzelał Młynarczyk, ale Kozioł był na posterunku.

Gdy wydawało się, że coś pozytywnego może się stać, po beznadziejnie głupim, brutalnym faulu Majcenić ujrzał słusznie czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. To było wyjątkowe, jakże bolesne podsumowanie tego meczu dla ŁKS! Jakby tego było mało. Po prostej stracie Petrović w sytuacji sam na sam ustalił wynik meczu.

Po meczu kibice przeprowadzili rozmowę wychowawczą z piłkarzami ŁKS.

ŁKS – Kotwica Kołobrzeg 0:2 (0:1)

0:1 – Bykowski (14, głową), 0:2 – (90+5, Petrović)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihaljević, Majcenić, Sitek (46, Młynarczyk), Wysokiński (53, Łabędzki), Kupczak, Mokrzycki, Arasa (64, Kelechukwu), Feiertag (90+1, Zając)