W życiu każdego klubu sportowego ważne są ciągłość i tradycja budujące jego tożsamość. O tym jednak zapominają nowi szefowie Widzewa, którzy bardziej kreują się na bossów korporacji, niż ludzi rządzących klubem sportowym.
W ramach porozumienia zostanie podjęta współpraca w zakresie promocji gminy i klubu, szerzenia działalności kulturalnej oraz sportowej na terenie Zelowa i obszarów przynależących, a także wspólnego marketingu i komunikacji. Dodatkowo, w miarę możliwości, klub otrzyma szansę korzystania z zasobów infrastrukturalnych gminy.
To bardzo dobra wiadomość, zamieszczona przez oficjalną stronę Widzewa, informująca że zarząd klubu spotkał się z burmistrzem gminy Zelów, Tomaszem Jachymkiem. – Liczymy, że już wkrótce zapoczątkujemy wspólne przedsięwzięcia, które przyczynią się do popularyzacji Widzewa wśród społeczności Zelowa – powiedział prezes Widzewa Mateusz Dróżdż.
Jest w tej informacyjnej skrzynce miodu łyżka dziegciu. Niestety, zapomniano wspomnieć, że w Zelowie urodził się i zdobywał pierwsze futbolowe doświadczenia jeden z wybitnych widzewiaków Krzysztof Surlit.
I ta nowa współpraca to nawiązanie do pięknej sportowej tradycji. Ba, miejscowy stadion jest imieniem Krzyśka, jest tablica pamiątkowa czcząca pamięć wybitnego widzewiaka, do czasu pandemii co roku kibice organizowali bardzo udany turniej ku pamięci Krzysztofa Surlita (wierzymy, że do niego wrócą!).
A teraz, w tej ważnej chwili o Krzyśku ani słowa. Trudno się z tym pogodzić i zrozumieć. Może nowi szefowie Widzewa powinni przejść przyspieszony kurs klubowej historii i pomyślnie zdać końcowy egzamin, żeby godnie sprawować swoje funkcje.
Przypomnijmy: Krzysztof Surlit rozegrał w Widzewie 151 spotkań, dwa razy był z łódzkim klubem mistrzem Polski. Strzelił 30 bramek, w tym Manchesterowi United i Juventusowi w półfinale Pucharu Europy. Wystarczy zajrzeć do Wikipedii, żeby przeczytać że: specjalnością Krzysztofa Surlita były wykonywane ze znacznej odległości rzuty wolne, z których zdobył większość strzelonych przez siebie bramek (swoimi kopnięciami wprawiał piłki w tak dużą prędkość, że jeśli trafiał w światło bramki, istniało małe prawdopodobieństwo obronienia strzałów przez bramkarzy).
Widzew awansował do ekstraklasy. Były legendarny piłkarz klubu Krzysztof Kamiński, który jest najbardziej utytułowanym piłkarzem Widzewa (2-krotny Mistrz Polski, 3-krotny V-ce Mistrz Polski, Zdobywca Pucharu Polski, Półfinał Pucharu Europy, 23 mecze Pucharach Europy) docenił sukces, pospieszył z gratulacjami, które złożył na ręce prezesa, ale nie zamierza owijać niczego w bawełnę. Mówi, co myśli.
Krzysztof Kamiński: Jest awans i tego nikt nam widzewiakom nie zabierze. To jest wielka sprawa, ale nie zachłystujmy się tym. Przed klubem wielkie wyzwanie!
Radość z sukcesu jest zrozumiała, ale nie może trwać za długo. Futbolowa przyszłość będzie znacznie cięższa niż przeszłość. Trzeba wykorzystać każdą godzinę, która dzieli klub od startu w ekstraklasie.
Jak tego nie zrobi to… Odchodzi pięciu piłkarzy. Moim zdaniem o pięciu za mało. Bowiem, ci, o których myślę, też nie będą się nadawać do gry w ekstraklasie. Trzeba twardo chodzić po ziemi. Widzew grał bardzo fajnie do 13 kolejki. I dzięki temu okresowi awansował do ekstraklasy. Gdyby cały czas grał tak jak od 14 kolejki, to nigdy do ekstraklasy by nie wszedł. Nawet nie byłby w barażach.
W 13 meczach zespół zdobył 32 punkty, a później już był tylko kryzys. W kolejnych 21 spotkaniach zdobył 30 punktów. To moim zdaniem jest koszmar. To, że inni grali lipę, sprawiło że Widzew jest w ekstraklasie. Jedynym zespołem, który grał na jakiś równym poziomie była Miedź. Zespół z Legnicy przegrał co prawda dwa spotkania ze spadkowiczem, ale za chwilę potrafił się po nich podnieść i wygrywać.
Widzewowi nawet przerwa zimowa nic nie dała. Po tej przerwie nadal grał w kratkę. Fakty są takie: ten zespół nie nadaje się na ekstraklasę. Trzeba zbierać ludzi, którzy zagwarantują, że po sezonie nie będziemy ronić łez z powodu spadku. Spaść jest bardzo łatwo. Utrzymać się będzie wyjątkowo trudną sztuką. Trzeba się poważnie zastanowić, co zrobić, żeby wyjść z kryzysu, który trwa już od wielu miesięcy. Co może drużynę wyrwać z tego kryzysu? Nowi zawodnicy i wyciągnięcie wniosków przez trenera z tego co się działo. Potrzeba ludzi, którzy będą grali w piłkę przez cały sezon, a nie tylko przez trzy mecze.
Niewątpliwy plusik, to zatrudnienie Bartłomieja Pawłowskiego. Dał jakość, strzelił parę bramek. Z dobrej strony pokazał się Ernest Terpiłowski. Czy to są jednak piłkarze na skuteczną walkę w ekstraklasie? Pierwszym ruchem musi być szukanie napastnika. Ubolewam nad tym, że pozbyto się Karola Czubaka. To był wielki transferowy błąd. Trzeba było chłopa zatrzymać, a jestem o tym przekonany, strzeliłby kilka ważnych bramek dla Widzewa. To jest dramatyczna prawda, drużyna nie ma napastnika. Ostatni, który tu był, to Marcin Robak.
W skutecznej walce w ekstraklasie potrzebny będzie nie jeden napastnik ale nawet ze trzech, którzy będą strzelali bramki, zaliczali asysty. Napastnik jest napastnikiem, gdy strzeli z 10 goli i zapisze na swoim koncie z 5 asyst.
Dobrze spisywał się Bartosz Guzdek, ale było to wtedy, gdy sporo grał, obdarzano go zaufaniem. Wtedy się rozwijał. To historia podobna do tej z Czubakiem, który też nie był ulubieńcem trenerów. W momencie, gdy ktoś mu zaufał, odpłacił się dobrą, skuteczną grą. Guzdek dostał wiosną za mało szans. Moim zdaniem szkoleniowiec poszedł na skróty, odsuwając od grania młodych, a stawiając głównie na doświadczonych piłkarzy. Miał Terpiłowskiego, a resztę posłał na ławę.
Trener wymienił doświadczonych piłkarzy na innych też doświadczonych, ale co drzemie w młodych graczach jest dla niego wielką zagadką. Ilu zawodników trzeba by było ściągnąć, żeby prezentowali ekstraklasowy poziom? Na pewno nie mogą być to ludzie, którzy będą walczyli o skład.
Trzeba sprowadzić sześciu – siedmiu futbolistów, którzy umieją grać w piłkę, zrobią różnicę na boisku i pozwolą stworzyć w miarę mocny szkielet drużyny. Kto dziś reprezentuje poziom najwyższej klasy rozgrywek? Bramkarz?!
Jest wielkie wyzwanie przed sezonem dla trenera, ba dla całego sztabu, też dla kogoś, kto buduje ten zespół. Widzewowi potrzebny jest silny pion sportowy, złożony z ludzi doświadczonych, którzy tworzyli historię Widzewa, są związani ze środowiskiem, którzy grali na wysokim poziomie i którzy wesprą merytorycznie działania prezesa, trenera i działu skautingu. Potrzeba jest stworzenia wieloletniego planu budowy drużyny Widzewa obejmującego również działanie Akademii pod kontem szkolenia na potrzeby pierwszego zespołu tak jak to się odbywa w Lechu, Lubinie Legii, Szczecinie. A tego na tę chwilę nie ma. Mam nadzieję że właściciel klubu wprowadzi w życie wspomnianą sugestię i wtedy wszyscy będziemy optymistycznie patrzyć w przyszłość Widzewa.
W 2015 roku z powodu kłopotów finansowych spółka RTS Widzew Łódź SA upadła, a na jej miejsce powołano nowy podmiot – Stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź, który w sezonie 2015/16 wystartował w rozgrywkach IV ligi. Teraz po latach starań i awansów łodzianie wrócili do ekstraklasy. Brawo!
Wielki sportowy sukces okupiony ligowym horrorem, bowiem sprawa awansu ważyła się do ostatniej kolejki. W dniu wielkiej sportowej próby łodzianie stanęli na wysokości zadania, pokazując ekstraklasowy potencjał, pokonując Podbeskidzie i wywalczając przy komplecie publiczności na stadionie przy al. Piłsudskiego, upragniony awans.
Mecz pokazał, że o awansie zdecydował zimowy transferowy strzał w dziesiątkę. Bartłomiej Pawłowski we Wrocławiu po prostu się marnował, grając bez przekonania ligowe ogony. W Łodzi odżył, pokazał że wciąż ma wielkie możliwości na miarę swojego talentu.
W meczu zobaczyliśmy najodważniejszą akcję środkowego obrońcy w całych rozgrywkach tak w ekstraklasie jak i w I lidze. Marek Hanousek znakomicie wyszedł z własnej połowy z piłką i mistrzowsko zagrał do Pawłowskiego. Marek coraz lepiej spisuje się w roli odważnego obrońcy. Może być, jak Pawłowski, wielkim atutem Widzewa w ekstraklasie.
Dominik Kun zasłużył sobie na taką akcję. Najbardziej pracowity piłkarz rozgrywek wykonał mistrzowski obrót w polu karnym i zdobył bramkę na wagę bezpośredniego awansu do ekstraklasy.
Nie byłoby tej akcji, gdyby nie strzał Pawłowskiego w poprzeczkę. Piłka nożna to jest gra przypadku.
Jedni na wozie, drudzy pod wozem. Widzew się cieszy, ŁKS smuci. Na własne życzenie stracił szansę na awans. Nie mogło być inaczej, skoro łodzianie przeprowadzili skandaliczne transfery, na które wydali fortunę, co skutkowało tym, że przegrali w ligowej batalii 8 z 17 meczów rozegranych na własnym stadionie. Na dodatek ostatnia stracona w rozgrywkach bramka była… samobójem!
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.