Ryżową Szczotką

Rezerwowy Pafka

Page 8 of 158

Stadion im Władysława Króla musi przestań być zmorą ŁKS, bo inaczej marzenia o barażach będzie można między bajki włożyć!

Fot. ŁKS/Cyfrasport

Teraz już nie będzie żadnych tłumaczeń (premierowa niewiadoma, wyjazdowy mecz). Trzeba wygrać i już, żeby marzenia o walce w barażach starły się realne. W tej chwili to aż i tylko 6 punktów straty. 23 lutego o godz. 14.30 dziesiąty w tabeli ŁKS podejmuje trzecią Miedź Legnica. Rywale zdobyli do tej pory 39 punktów, a na wyjeździe wygrali pięć spotkań i przegrali jedno! Łodzianie mają na koncie o 12 punktów mniej, a to co ostatnio wyprawiali przy al. Unii wołało o pomstę do nieba.

Stadion im. Władysława Króla stał się futbolową zmorą… gospodarzy. Bilans ŁKS. W ostatnich 6 meczach u siebie, to wręcz nieprawdopodobne, ale prawdziwe 0 (słownie zero!) strzelony bramek, co w sumie daje pona 9,5 godziny bramkowej posuchy.

ŁKS ostatni raz zdobył trzy punkty u siebie… 13 września 2024 roku, pokonując Pogoń Siedlce (2:0). Od tego czasu rozegrał przy al. Unii pięć ligowych spotkań, w których wywalczyli zaledwie 2 punkty, nie strzelając przy tym nawet gola! Na dodatek w Pucharze Polski uległ Legii 0:3. Wygrał po raz ostatni 26 października, gdy pokonał na wyjeździe Stal Rzeszów.

Co pokazał ŁKS w Łęcznej? Stare grzechy w defensywie. Kadrowe zmiany nie zmieniły jednego – łodzianie potrafią się bronić na…juniorskim poziomie, tracąc niepotrzebne bramki po katastrofalnych indywidualnych czy zespołowych błędach. Po prostu tak dalej być nie może!

W spotkaniu z Górnikiem było widać brak klasowego napastnika przez gros spotkania. Dopiero wejście Marko Mrvaljevicia, który zdobył kontaktowego gola, daje nadzieję, że to może się zmienić. W meczu z Górnikiem w barwach ŁKS zadebiutowało czterech piłkarzy: Sebastian Rudol, Koki Hinokio, Gustaf Norlin i Marko Mrvaljević. Tymczasem…

Znów kluczowy dla gry zespołu był Antoni Młynarczyk, który otworzył wynik meczu i jak to było jesienią, miał przy swoich akcjach za małe wsparcie ze strony kolegów. Jeżeli tak będzie dalej, że w ŁKS zostanie wszystko po staremu, to marzenia o barażach będzie można między bajki włożyć.

Kto by pomyślał. Największą nadzieją Widzewa na lepszą grę z Pogonią są: robione na ostatnią chwilę transfery i… Said Hamulić

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Widzewska ligowa zasada: jak trwoga (beznadziejna gra i porażki) to stawiamy na transfery. Tylko pytanie: po co były długie przygotowania, zagraniczne obozy, sparingi i toczone do białego rana taktyczne rozmowy, skoro skład i taktyka będą się wykluwać w ligowej walce. Dodajmy od razu, że jeżeli szybko nie nastąpi sportowy przełom, to będzie to walka o utrzymanie w ekstraklasie!

Niestety, nastąpił regres. Ci, którzy grali przyzwoicie spisują się wiosną słabo, ci którzy byli słabi (Hubert Sobol, Hilary Gong) są jeszcze słabsi. Nadzieją Widzewa są transfery. Tego jesienią nie byłem sobie w stanie wyobrazić, ale tak jest, ale na teraz i już nadzieją jest powrót napastnika Saida Hamulicia, który w starciu z Mielcem ciągnął grę zespołu do przodu i zmuszał ją tym samym do trzymania przyzwoitego ligowego poziomu.

Powiedzmy sobie jednak wprost: o przełamanie będzie bardzo trudno. W najbliższej kolejce ekstraklasy – 22 lutego o godz. 17.30 (transmisja TVP Sport) Widzew podejmie, marzącą o pierwszej trójce i będącą na fali, Pogoń Szczecin. Już sama odpowiedź na pytanie: jak powstrzymać lidera Portowców – Kamila Grosickiego, który prezentuje znakomitą formę – na dziś wydaje się bardzo trudna. A wyzwań w tym meczu będzie więcej, oj dużo więcej. Pogoń wygrała w tym roku wszystkie trzy ligowe mecze, w tym ostatni na wyjeździe ze Stalą 2:1, choć w Mielcu walczyła bez kilku ważnych zawodników.

Młode, zdolne rugbistki, mające przygotowywać się do startu w mistrzostwach Europy, przez ponad siedem miesięcy nie miały ani trenera, ani zgrupowań. Po prostu wielkie NIC!

Wszystko pięknie, ładnie, ale na pierwszej reprezentacji świat się nie kończy. Nie będzie następczyń to wkrótce nie będzie walki z najlepszymi. O tym zdaje się kompletnie zapomnieli w Polskim Związku Rugby. Przez dobre 226 dni czyli ponad 7 (słownie siedem) miesięcy nie działo się nic. Nie było szkoleniowców, nie było selekcji, konsultacji, zgrupowań czy meczów kontrolnych.

Do mistrzostw Europy kobiet U18 w rugby7 zostało 145 dni i nagle okazuje się, że można. Wreszcie są: nowi trenerzy młodzieżowej kadry: Karolina Jaszczyszyn i Jarosław Bator. Czy potrafią ulepić coś z niczego i stworzyć solidną drużynę? Przez wiele dni o dramatycznej sytuacji alarmował na Facebooku, znany polski i łódzki trener oraz działacz rugby – Zbigniew Grądys. Wygląda na to, że w końcu ktoś w PZR przejął się tym, o czym pisał!

Wiadomo, nie od dziś, że walczące na europejskim poziomie panie – seniorki są dziś najlepszą wizytówką polskiego rugby, ba świetną wizytówką całego polskiego sportu! One wnoszą nas Polaków na wyższy sportowy poziom, tam, gdzie walczy się o wielkie cele.

Na chłopski rozum, broniąc swojej racji stanu, ba uzasadnienia dla swego istnienia, Polski Związek Rugby na panie, te z pierwszej reprezentacji, jak i te z młodszych poziomów zmagań, powinien chuchać i dmuchać. Powinien starać się im nieba przychylić. Praca na ich rzecz powinna być jednym z podstawowych i najważniejszych zadań związku.

Po prostu nie sposób w to uwierzyć: w kraju, który chce się sportowo rozwijać, ma swoje sportowe ambicje, chciałby też, aby kobiece rugby zawitało na kolejną olimpiadę, dzieją się takie rzeczy… Przez tyle długich miesięcy jest wielkie sportowe NIC. Nie ma nikogo, kto zająłby się zdolnymi dziewczynami, chcącymi uprawiać sport, chcącymi być dobrymi rugbistkami. Taka amatorszczyzna, że aż zęby bolą.

Czy ten trenerski happy end w młodzieżowym kobiecym rugby będzie wreszcie szczęśliwym końcem tej wyjątkowo przygnębiającej historii? Czas pokaże, choć ja nie jestem wielkim optymistą.

Mistrzostwo świata Polek i pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzyń KS Hokej Start Brzeziny to wielkie wydarzenia w hokeju na trawie i polskim sporcie!

Fot. PZHT

Stała się rzecz wielka, wyjątkowa, która jednak przeszła trochę propagandowym bokiem. Także dlatego, że wielu ludzi zajmujących się sportem w mediach, na wyrost krzyczących o pozornych, nie do końca prawdziwych zwłaszcza futbolowych sukcesach, kompletnie nie miało pojęcia, co z tym fantem zrobić. Hokej na trawie na dodatek halowy, czym to się je? Polskie dziewczyny, po raz pierwszy w historii w sportach zespołowych, zdobyły tytuł mistrzyń świata, a potem poszły za ciosem!

Ci, którzy nie oglądali finałowego starcia w internecie, niech żałują i to bardzo. Na tle wielu, bardzo wielu futbolowych spotkań, w tym rozgrywanego w tym samym czasie meczu ekstraklasy, tu emocje sięgały zenitu. Było wszystko co najpiękniejsze w sporcie: niezwykła dramatyczna walka, świetna akcja, która przyniosła rozstrzygnięcie, niepewność do ostatniej sekundy i sensacyjny wynik: Polki pokonały Austriaczki 1:0, cieszyły się, jak szalone (i ja też!) ze zdobycia mistrzostwa.

Fot. KS Hokej Start Brzeziny

Po jednym wielkim sukcesie przyszedł kolejny, tym razem klubowy. Drużyna KS Hokej Start Brzeziny awansowała do najwyżej europejskiej klubowej dywizji. Na dodatek co trzeba podkreślić: po raz pierwszy w historii! To tak jakby nasza piłkarska drużyna zapewniła sobie grę w Lidze Mistrzów, co od wielu wielu lat polskim teamom się nie udaje.

Uważam, że te hokejowe sukcesy to są sprawy zdecydowanie większe niż kobiecy medal i awans. Pokazują rosnącą, ba dominującą rolę kobiet w polskim sporcie. Trzeba koniecznie i to jak najszybciej, zwiększyć wpływ pań na decyzje zapadające choćby w polskich związkach sportowych. One na pewno będą wiedziały, co zrobić z przyznanymi pieniędzmi, jak je skutecznie spożytkować. Pod ich czujnym okiem kasa na pewno się nie zmarnuje, nie przepadnie na gry i zabawy panów działaczy.

W hokeju na trawie kobiety osiągają największe sukcesy w historii dyscypliny. Logiczne by było, żeby to one miały wielki, może nawet decydujący, wpływ na funkcjonowanie Polskie Związku Hokeja na Trawie. A, kiedy już te oczywiste personalne reformy w PZHT nastąpią, za przykładem tego związku muszą pójść inni!

Uff! Trenerzy reprezentacji Polski w rugby odetchnęli z ulgą. Kadrowicze nie wyglądali… jak wozy z węglem

Przy piłce Dawid Plichta Zdjęcia Wojciech Szymański

Polska podejmie Chorwację 22 lutego o godz. 16 w Gdyni w meczu Rugby Europe Trophy. Przed tym pojedynkiem reprezentacja Polski spotkała się na zgrupowaniu w Centralnym Ośrodku Sportu w Cetniewie. Trenerski duet selekcjonerów Kamil Bobryk – Tomasz Stępień jest bardzo zadowolony z tych kilku wspólnych dni i wykonanej pracy – podaje biuro prasowe PZR.

– Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni formą zaproszonych na krótkie zgrupowanie kadrowiczów. Poprzednio widzieliśmy się całą grupą na lotnisku w Warszawie, po powrocie ze zwycięskiego meczu z Czechami w Pradze, to było w listopadzie. Przed startem tego mini-obozu było dość nerwowo, nie zamierzam pudrować rzeczywistości, było trochę wyzwań organizacyjnych, które nie powinny mieć miejsca. Ostatecznie zrealizowaliśmy z Kamilem Bobrykiem wszystko co zaplanowaliśmy, widać że reprezentanci nie próżnowali w okresie świąteczno-noworocznym, na pewno nie wyglądali jak wozy z węglem. Warunki w COS w Cetniewie zawsze są doskonałe – tu zaskoczeń nie było – mówi Tomasz Stępień. – Trenerzy klubów Ekstraligi to nasi koledzy, cały czas jesteśmy w kontakcie, wspólnie działamy aby w polskim rugby było lepiej. Teraz klucz w tym, żeby pracę wykonaną w Cetniewie przełożyć na dobrą grę w meczu z Chorwacją, aby para nie poszła w gwizdek. Celem jest wygrywanie kolejnych spotkań. Chcemy być najlepsi w dywizji Trophy, jeśli tak się stanie czeka nas baraż z ostatnią drużyną Championship – obecnie jest nią Szwajcaria, zespół który jest bez wątpienia w naszym zasięgu.

Trenerzy reprezentacji: Kamil Bobryk (z lewej) i Tomasz Stępień

Obaj selekcjonerzy reprezentacji Polski, Kamil Bobryk i Tomasz Stępień na każdym kroku podkreślają, że prowadzą drużynę narodową na równych prawach, że nie ma podziału na pierwszego i drugiego trenera. Jaki jest więc ich podział obowiązków?

– Wynika on z naszych życiorysów sportowych – wyjaśnia Stępień. – Ja całe życie zawodnicze spędziłem w ataku, z kolei Kamil Bobryk grał w młynie, dlatego nie będę mu się wtrącał w ten element gry. Inny podział wynika z naszej lokalizacji geograficznej, Kamil jest wciąż trenerem we

Francji, z kolei ja stacjonuję w Polsce, co weekend jestem na dwóch meczach Ekstraligi. Poza tym cały proces treningowy omawiamy razem, tak samo razem podejmujemy newralgiczne decyzje personalne.

Na początku tygodnia ogłoszono powołania na mecz Polski z Chorwacją. Jest wielki powrót Michała Krużyckiego, który zdaniem obserwatorów zgrupowania w Cetniewie odzyskał radość z gry na poziomie nastolatka. Popularny „Długi” jest najbardziej doświadczonym zawodnikiem z powołanych rugbistów, na przeciwległym biegunie jest sześć nazwisk potencjalnych debiutantów. Dwa z nich są stosunkowo nowe dla kibiców polskiej reprezentacji – to Peet Vorster i Thomas

Toevalu. – Peet Vorster to zawodnik rodem z RPA, obecnie grający dla Juvenii Kraków. To zawodnik pierwszej linii młyna, gdzie mamy wciąż spory deficyt. Widzimy go jako filara. Z kolei Thomas Toevalu to zawodnik, którego matka jest Polką, a ojciec Tongijczykiem.

Toevalu gra na trzecim poziomie ligi francuskiej, w przeszłości grał ligę wyżej. To rugbista, którego widzimy w składzie jako „ósemkę” – jego warunki fizyczne (110 kg i 190 cm) budzą respekt. Aby wybrać skład na mecz z Chorwacją będziemy mieli twardy orzech do zgryzienia, ale to będzie przyjemny ból głowy – wyjaśnia Tomasz Stępień.

Reprezentacja Polski wygrała dwa dotychczasowe mecze w Rugby Europe Trophy i jest faworytem meczu z Chorwacją. Bałkańska drużyna w czterech dotychczasowych spotkaniach odniosła jedną wygraną z Litwą, jedno spotkanie z Luksemburgiem zremisowała, a dwa mecze z wyżej notowanymi Czechami i Szwecją przegrała po wyrównanej walce.

ŁKS. Premierowy remis tak naprawdę nic nie wyjaśnia w walce łodzian o strefę barażową

Po 68 dniach ŁKS wrócił do ligowego grania. Przypomnijmy, w zeszłym roku skończyło się wszystko beznadziejnie. W ostatnim meczu łodzianie przegrali u siebie z Arką Gdynia 0:2. Grali słabo, nieskutecznie, rozczarowali, i to jak, fanów. Nadeszła ligowa wiosna i…

Strzelili dwie bramki, wywalczyli remis, ba byli bliżsi zwycięstwa. Ostatecznie skończyło się remisem. W walce o strefę barażową mamy zatem… dwóch rannych. Ten wynik niczego nie wyjaśnia i niczego nie przesądza.

Premierowy pojedynek rozpoczął się do pięknego prezentu dla ŁKS. Broda zagrał wprost pod nogi Młynarczyka, a ten strzałem z linii pola karnego po ziemi w sam róg bramki, otworzył wynik. To czwarty ligowy gol pomocnika.

Szybko łodzianie zdobyli drugiego gola, po pięknym uderzeniu Hinokio, niestety podający piłkę Młynarczyk był na pozycji spalonej. Niestety, pierwsza groźniejsza akcja gospodarzy przyniosła wyrównanie. Po dośrodkowaniu Bednarczyka z prawej strony boiska Warchoł ubiegł kapitana Kupczaka i strzałem głową umieścił piłkę w bramce.

ŁKS miał 100-procentową okazję na kolejnego gola, ale Pindroch znakomicie obronił uderzenie Arasy po podaniu Mokrzyckiego. ŁKS miał przewagę, ale nic z tego nie wynikało i…

Łodzianie się zdrzemnęli. Zagrali w defensywie w swoim stylu czyli beznadziejnie. Zostawili niepilnowanego Banaszaka, który dostał piłkę z rzutu wolnego i w sytuacji sam na sam pokonał Bobka. Czarna rozpacz.Ten mecz do przerwy, to kolejny dowód na to, że wrażenia artystyczne w futbolu nie mają żadnego znaczenia.

W drugiej połowie gra się wyrównała. ŁKS próbował ratować grę i wynik… zmianami. I przyniosło to efekt. Po centrze Dankowskiego, Mrvaljević głową doprowadził do wyrównania, zdobywając swojego premierowego gola dla łodzian!

ŁKS miał przewagę, starał się strzelił zwycięską bramkę, miał ku temu okazje, ale tego nie zrobił. Cóż, po niezłym meczu musiał zadowolić się remisem.

Górnik Łęczna – ŁKS2:2 (2:1)

0:1 – Młynarczyk (8), 1:1 – Warchoł (23, głową), 2:1 – Banaszak (44). 2:2 – Mrvaljević (82, głową)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Wiech, Głowacki, Sitek (60, Mrvaljević), Mokrzycki, Kupczak (60, Wysokiński), Hinokio, Młynarczyk (67, Norlin), Arasa

Widzewskie gry i zabawy godne… przedszkolaków sprawiły, że wiosną zespół będzie bronić się przed spadkiem!

Dawno nie było aż tak źle. Widzew zagrał ze słabeuszem taki mecz, że po prostu żal było patrzeć. Bo, po prostu nie miał nic do powiedzenia. A mógł przegrać jeszcze wyżej. Skoro najlepszym graczem z pola był wolniejszy niż ustawa przewiduje i słabnący z minuty na minutą Kerk, to o czym tu mówić. Widzewskie gry i zabawy w towarzyskiego, przy okazji też transferowego chowanego, przypominające dąsania się przedszkolaków, doprowadziły do tego, do czego musiały doprowadzić.

Widzew stał się ligowym słabeuszem, który wiosną może bronić przed spadkiem i tyle, bo na nic więcej nie będzie go stać. Powiedzmy wprost: o uratowanie ekstraklasy może być bardzo, bardzo trudno, jeśli nie doczekamy się pozytywnego impulsu, którym mogą być, jakże spóźnione i niepewne, a tak potrzebne transfery. Jeżeli miano je w planach, to dlaczego czekano tak długo, aż wszystko znajdzie się na ostrzu noża? Ktoś komuś chciał coś udowodnić, zagrać na nosie, pokazać, że ten ktoś jest be i się nie nadaje? Jeżeli rzeczywiście takie były motywy działania, to ten ktoś, dla dobra klubu, powinien natychmiast pożegnać się z posadą!

Skupienie się działaczy na pilnowaniu kasy, co bez wątpienia przyniosło finansowy sukces, okazało się błędem, bo to nie zakład przemysłowy, tylko klub futbolowy, gdzie sprawą nadrzędną jest stworzenie zespołu, który zapewni wynik nie przynoszący wstydu wiernym kibicom. Teraz każdy, no może jak zwykle poza dyrektorem sportowym, bije się w pierś, posypuje głowę popiołem, tylko to samobiczowanie nic nie da. Trzeba błyskawicznie wziąć się w garść, stanąć (nawet chwiejnie, ale zawsze) na nogach i spróbować powalczyć z kolejnym rywalem, którym będzie Pogoń Szczecin (22 lutego, godz. 17.30 w Łodzi).

Śląsk Wrocław – Widzew 3:0 (1:0)

1:0 – Samiec-Talar (4), 2:0 – Silva (59, samobójcza), 3:0 – Żukowski (77)

czerwona kartka: Paweł Kwiatkowski (63 min, Widzew, za drugą żółtą).

Widzew: Gikiewicz – Kwiatkowski, Żyro, Silva, Kozlovsky – Shehu, Hanousek (62, Gryzio) – Sypek, Kerk, Łukowski (62, Stachowicz) – Sobol (85, Gong)

Mała Liga Rugby Tag czyli znakomita sportowa zabawa dla chłopców i dziewczynek. Po prostu trzeba spróbować!

Zdjęcia bbrclodz.pl

Takim sportowym inicjatywom dla młodzieży w Łodzi po prostu trzeba przyklasnąć. Mała Liga Rugby Tag to turniej rozgrywany od 2009 roku, jako jeden z pierwszych takich turniejów w Polsce. Jest to turniej w bezkontaktowej formie rugby dla najmłodszych, który ma za zadanie przybliżyć rugby łódzkim uczniom. Turniej rozgrywany będzie w dwóch kategoriach dla klas 7/8 i 5/6 szkół podstawowych. Pierwszy turniej odbędzie się 20 marca w Hali Sportowej przy ul. Skorupki 21.
Mówi jeden z animatorów turnieju Zbigniew Grądys: Drużyny można zgłaszać do 3 marca na adres biuro@bbrclodz.pl lub pod numer tel 502 719 485.
Mała Liga Rugby Tag to wyjątkowy turniej bo udział w nim biorą jednocześnie chłopcy i dziewczynki w drużynie. Organizatorzy mogą także przeprowadzić lekcje pokazowe w szkole dla uczniów i nauczycieli. Liczą że dzięki temu do turniejów zgłoszą się kolejne szkoły.

– Rugby Tag to świetny początek do zapoznania się z rugby – mówi Angelika Kołodziejczyk trenerka sekcji U16  Venol Atomówek Łódź – większość naszych zawodniczek zaczynała od rugby tag, a teraz możemy je oglądać w młodzieżowych Reprezentacjach Polski. Ja sama grałam i zostałam w rugby. Jest to też okazja dla nauczycieli, aby zapoznać uczniów z jednym najbardziej popularnych sportów na świecie, który w Polsce jest mało znany. Dlatego zapraszamy do zgłaszania się, nawet jeśli nie wiecie na czym to polega możemy przyjść do szkoły i przeprowadzić lekcje z zawodniczkami naszego klubu.

– Rugby Tag to świetna zabawa – mówi Iza Gumińska zawodniczka – sama zaczynałam przygodę z rugby właśnie od turniejów tagowych. Dzięki temu poznałam sport i zaczęłam trenować w Atomówkach i jest to świetna przygoda. Zagrałem nawet w Mistrzostwach Europy do lat 18 w Reprezentacji Polski. Dlatego zapraszam zwłaszcza dziewczynki do udziału, dajcie nam znać a pojawimy się u Was w szkole.

Zapraszamy też na treningi dla dziewczynek z roczników 2009-2012, które odbywają się w Poniedziałki i Piątki g 18.00 w Szkole Podstawowej nr 51 w Łodzi przy Ciołkowskiego 11a. 

Jaka jest przyszłość polskiego futbolu? Dla piłkarzy: finansowo złota, sportowa marna

Prosta zasada polskiej piłki nożnej: jak grasz to nie jest najważniejsze, najważniejsze, jaki kontrakt wynegocjował twój menedżer. A jest o co walczyć. Najwyższa miesięczna gaża w ekstraklasie to 100 tysięcy euro, przeciętna – 10 tysięcy euro. Wystarczy zatem być sportowym przeciętniakiem, ale potrzebnym drużynie, żeby po czterech latach grania na polskich boiskach, mieć w kieszeni blisko pół miliona euro!

Ile powinien zarabiać najlepszy piłkarz ekstraklasy ostatniej (20) kolejki, w której sensacyjnie przegrały czołowe zespoły ligi? Pewnie fortunę, bo to nie pierwszy i pewnie nie ostatni jego znakomity występ na polskich boiskach. A kto nim jest? Lider Pogoni Szczecin – Kamil Grosicki, który w czerwcu skończy… 37 lat.

Niestety, w polskiej piłce jednak swoje sportowe i finansowe miejsce odnajdują przede wszystkim nie Polacy, a zagraniczni gracze trzeciego i czwartego wyboru. Tu zapracowują sobie na godną, sportową emeryturę. Ba, gdy mają trochę talentu, chęci do pracy i współpracy, mogą wyrosnąć na gwiazdy ligi, zbierając laury i zbijając kasę.

Będzie ich w składach jeszcze więcej, gdy zniknie przepis o obowiązku grania polskiego młodzieżowca. Mogę się założyć, że wkrótce szukać polskich piłkarzy w podstawowych jedenastkach trzeba będzie ze świecą w ręku. W najlepszym razie, ci najzdolniejsi i gdzieś zauważeni, powędrują do zachodnich klubów, by tam… grzać ławę, bo na prawdziwe, poważne ligowe granie, tu u nas na miejscu nie są przygotowywani. Jest jeszcze liga drugiego wyboru – turecka, gdzie występuje 10 polskich zawodników. Jaka zatem jest przyszłość polskiej piłki? Finansowo złota, Sportowa marna.

Dla drużyny ŁKS premiera ligowej wiosny, to mecz o wszystko!Jeżeli przegrają to swoje marzenia o awansie do ekstraklasy mogą spakować do walizki

Fot. ŁKS/Cyfrasport

Mówiąc wprost i bez ściemy. Pierwszy mecz ligowej wiosny jest dla ŁKS pojedynkiem o wszystko. Łodzianie mają na koncie 26 punktów, zajmują dziewiąte miejsce. Do szóstego, dającego prawo gry w barażach, a zajmowanego przez Górnika Łęczna, tracą sześć punktów. Tymczasem 16 lutego o godz. 14.30 zagrają w Łęcznej (transmisja TVP Polonia). Jeżeli przegrają to swoje marzenia o awansie do ekstraklasy mogą spakować do walizki, zamknąć na głucho na parę miesięcy i otworzyć podczas ligowej jesieni.

Czeka ich wtedy antymotywacyjna gra o… wielkie nic, bo czym innym jest utrzymanie pozycji w środku ligowej tabeli. Nie życzymy drużynie, ani sobie takiej sytuacji. Dość mamy tak bardzo rozczarowujących wyników 0:0, zwłaszcza na swoim boisku na dodatek popartych mizerną grą bez perspektyw!

ŁKS w trakcie zimowej przerwy dokonał pięciu transferów. Kluczowe moim zdaniem będzie to, czy obecność Sebastiana Rudola wpłynie pozytywnie na postawę zespołu w grze defensywnej. Nie będzie on popełniał prostych błędów i tracił głupich bramek. Jesienią takie zdarzenia sprawiały, że ŁKS jako drużyna rozsypywał się niczym domek z kart.

Można sobie coś pozytywnego obiecywać po ewentualnym powrocie Pirulo na skrzydło, bo gdy tam grał, to spisywał się najlepiej. Czy w środku pola udanie zastąpi go (o co znowu nie będzie tak trudno) Koki Hinokio? Będzie też włączony w ostatniej chwili do ligowej kadry z drugiej drużyny – 22-letni pomocnik Mateusz Wzięch.

Wreszcie, czy Andreu Arasa w roli napastnika czy też nowy – Marko Mrvaljević, wejdą w buty Stefana Feiertaga i strzelą tyle bramek (około dziesięciu minimum), żeby utrzymać w zespole i kibicach nadzieje, że wielka gra o awans do ekstraklasy jest możliwa?!

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑