Ryżową Szczotką

Rezerwowy Pafka

Page 13 of 164

Miało być lepiej, było… nudniej. Rozczarowujący, oczywiście bezbramkowy, remis ŁKS w Kołobrzegu!

Miało być lepiej, było… nudniej. Po momentami słabej grze, łodzianie zremisowali w Kołobrzegu, a jakże… bezbramkowo. Ełkaesiacy czekają na wyjazdową wygraną w I lidze od 26 października minionego roku, kiedy pokonali w Rzeszowie Stal 4:2 (1:0).

Nowy trener Ariel Galeano zaskoczył, rezygnując w podstawowym składzie z energetycznego Młynarczyka, a stawiając na skrzydle na Pirulo. Wrócił do jedenastki kapitan Kupczak.

ŁKS próbował atakować, a rywale czekali na kontry. Pierwszy groźny, celny strzał był autorstwa gospodarzy. Na dodatek kontuzji barku doznał Wiech, którego zastąpił Gulen.

Rozgrywanie rzutów rożnych przez łodzian? Momentami kompromitacja, na przykład gdy Pirulo oddał piłkę rywalom. Wreszcie po 20 minutach bramkowa akcja łodzian. Sprytnie podciął piłkę nad rywalem Sitek, ale ani Arasa, ani Pirulo nie potrafili tego wykorzystać.

Były wstydliwe momenty dla atakujących wolno, przewidywalnie, bez pomysłu łodzian, skoro piłki zagrywane przez schodzącego do środka Pirulo na skrzydło do Dankowskiego kończyły się… autem dla gospodarzy! Hiszpan popisał się za to ładnym technicznym zagraniem, po którym padł gol. Wysiłek zdał się na nic, skoro wcześniej był na co najmniej metrowym spalonym.

Łodzianie atakowali wolno, w sposób przewidywalny. Na dodatek potrafili wpadać na siebie przy próbach ataku. Częściej dyskutowali ze sobą niż grali. No, nie było to budujące.

Od początku drugiej połowy gospodarze starali się grać wysoko na przedpolu łodzian. ŁKS wreszcie szukał szczęścia w szybkim ataku. Ładnym, choć niecelnym, strzałem popisał się Mokrzycki. Goście mieli kłopoty z boiskową komunikacją, jakby pierwszy raz widzieli się na boisku. To przeszkadzało w budowaniu składnych akcji, a gdy już takie stwarzali, to nie potrafili ich wykończyć.

Wreszcie po ponad godzinie grania ŁKS przeprowadził składną, groźną akcję. Zakręcił rywalami Młynarczyk, wycofał piłkę na koniec pola karnego, ale Hinokio strzelił obok słupka.

Im dalej w las, tym gorzej. Łodzianie znów grali coraz wolniej, bez pomysłu, w sposób oczywisty dla rywali, pozwalając im na spokojne zorganizowanie się w defensywie. Zmiany w jedenastce gości miały to… zmienić. I wydawało się, że tak się stanie, ale napastnik Mrvaljević z ośmiu metrów, przez nikogo nieatakowany, trafił w bramkarza. W odpowiedzi o mały włos Lasek znalazłby się w sytuacji sam na sam z Bobkiem. W ostatniej chwili skutecznie interweniował Gulen.

ŁKS atakował. Po dynamicznym wejściu w pole karne Młynarczyk, strzelając z ostrego kąta, posłał piłkę obok dalszego słupka. Potem były kolejne nieudane próby gości i mecz skończył się rozczarowujących łodzian remisem. 7 marca o godz. 18 ŁKS podejmie Wartę Poznań. Czy strzeli bramkę?

Kotwica Kołobrzeg – ŁKS 0:0

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Wiech (13, Gulen), Głowacki, Pirulo (55, Młynarczyk), Mokrzycki (74, Mrvaljević), Kupczak, Hinokio (74, Wysokiński), Sitek, Arasa

Urodziny najwybitniejszego polskiego trenera – Kazimierza Górskiego. Poprowadził ŁKS do zwycięstw w wielkich, niezapomnianych meczach!

Kazimierz Górski Fot: archiwum Jacka Bogusiaka

Grupa Ełkaesiak na czele z Jackiem Bogusiakiem doskonale pamięta (i zawsze potrafi godnie uczcić), że 2 marca (1921 roku) urodził się najwybitniejszy trener w historii polskiego futbolu – Kazimierz Górski. Pamięta, także dlatego, że szkoleniowiec w swoim życiorysie zaliczył krótki, ale ważny, epizod w ŁKS. Był trenerem zespołu w rundzie wiosennej 1973 roku, a w sezonie 1973/74 jego konsultantem.

Swoją przygodę z Łodzią trener zaczął od zwycięstwa. W pierwszym meczu pod jego wodzą ŁKS 11 marca 1973 roku pokonał Gwardię Warszawa 1:0 po bramce Grzegorza Ostalczyka. Debiut szkoleniowca przyciągnął na stadion przy al. Unii aż 36 tysięcy widzów!

Jednak z powodu dwóch meczów Kazimierz Górski wyjątkowo zapisał się w historii ŁKS. Siedem dni później na stadionie Warty w Poznaniu w obecności… 65 tysięcy widzów, też po golu Grzegorza Ostalczyka łodzianie pokonali Lecha 1:0!

W czerwcu tegoż roku, po 16 latach sportowej posuchy, ŁKS wygrał w Zabrzu z Górnikiem 3:1. Kazimierz Górski przygotował doskonałą taktykę. Łódzcy obrońcy: Lubański (Jan!) i Korzeniowski kompletnie wyeliminowali z gry asy rywali: Banasia i Szarmacha. Z sukcesu cieszyli się kibice, cieszył i to podwójnie Mirosław Bulzacki, który kilka dni wcześniej zdał ostatni egzamin maturalny.To były wielkie, niezapomniane klubowe zwycięstwa!

Kazimierz Górski miał oko i rękę do zdolnych piłkarzy. Za jego kadencji debiutowali w zespole Andrzej Milczarski i Marek Dziuba.

Grupa Ełkaesiak: Jacek Bogusiak, Tadeusz Marczewski, Piotr Teodorczyk zwany Pietia i Anna Adamczyk po meczu z Lechem odwiedziła Grzegorz Ostalczyka na stadionie ŁKS, gdzie mieszkał i wręczyła mu butelkę szampana z Peweksu. To była trudna i kosztowna sprawa, bo trzeba było zapłacić dolarami, które wtedy głównie zdobywało się na czarnym, cinkciarskim rynku. Na meczu z Górnikiem, w którym nie grał kontuzjowany Włodzimierz Lubański, kibice ŁKS z Dąbrowy mieli transparent: „My Włodkowi współczujemy, ale punkty zabierzemy”. I się pięknie sprawdziło!

Kazimierz Górski prowadził reprezentację Polski w 72 oficjalnych meczach, w których Biało-Czerwoni zaliczyli 41 zwycięstw, 14 remisów i 17 porażek – zdobyli złoty i srebrny olimpijski medal, zostali trzecią drużyną świata!

Warto przypomnieć fragmenty wiersza, który ukazał się na początku lat 90. w tygodniku „Piłka Nożna”, autorstwa Wojciecha Młynarskiego na 70. urodziny Kazimierza Górskiego:

Tę grę wspominam, szybką i piękną,

grę, co geniuszem błyska,

gdy Tomaszewski wyrzucał ręką

piłkę na pół boiska.

Pytany czemu, wyjaśnił pięknie,

ze swym uśmiechem błogim:

„Bo, proszę państwa, zdolności manualne ręki

są znacznie większe niż nogi…”

Lecz żarty na bok. Wspominam wszystkich:

Deynę i Lato Grzesia,

a nam, nam z oczu szły srebrne błyski

i krzyk przez Polskę leciał:

To my tak gramy? To my? Nie wierzę!

O Jezu, jak my gramy!

To była radość, Panie Trenerze!

Panu ją zawdzięczamy!

To była radość nie byle jaka,

dar piłkarskiego Boga,

że zesłał wreszcie naszym chłopakom

trenera – pedagoga,

co zawodników jak dzieci kochał,

nigdy nie patrzył krzywo,

a po treningu, wiem od Gadochy,

pierwszy szedł z nimi na piwo.

A oni grali. A jak? Słów szkoda!

Za każdą szansą szli w pościg,

a ja w tym wierszu chcę jeszcze dodać

dwa słowa o radości.

Bo jest w człowieku akumulator

i jak myśl głosi nienowa

można go czasem na długie lata

radością podładować.

I Pan, Pan dał nam radości tyle,

i w tak wspaniały sposób,

że nie jest w stanie zabrać jej byle

ostrzejszy zakręt losu.

Był Pan Trenerem, Papą, Kolegą,

gdy widzę Pana, wierzę,

że można zrobić coś wspaniałego,

Kochany Panie Trenerze!

Mogło być tak pięknie, gdyby nie doliczony czas gry. Widzew tylko zremisował w Radomiu. Ten wynik nie cieszy

Ech, mogło być tak pięknie. Widzew długo, bardzo długo prowadził w Radomiu, ale gdy zaczął się ze wszystkich sił tylko bronić, stało się nieszczęście. W doliczonym czasie gry gospodarze wyrównali i mecz skończył się sportowym rozczarowaniem dla łodzian, którzy nadal z niepokojem muszą patrzeć na strefę spadkową.

W Widzewie trenera Patryka Czubaka w wyjściowej jedenastce pojawili się m.in: Krajewski i Tupta. W meczowej osiemnastce zabrakło: Kwiatkowskiego, Gonga i… Hamulicia.

Mogło się zacząć fatalnie dla łodzian. W 9 min nieupilnowany Alves uderzył technicznie i nieomal precyzyjnie po długim słupku. Piłka leciała, leciała obok rąk Gikiewicza i… odbiła się od słupka!

W takiej sytuacji, gdy ma się fart, trzeba go podtrzymać. Pięć minut później po inteligentnym wycofaniu piłki na koniec pola karnego Tupty (najpierw sprytnie ograł rywala), pewnym strzałem w róg bramki popisał się Shehu i Widzew objął prowadzenie. Później były szarpane akcje, jeżeli już kończone, to strzałami nad poprzeczkę.

Na początku drugiej połowy łodzianie chcieli podwyższyć prowadzenie, ale Shehu i Sypek uderzali obok słupka, a Tupta w sytuacji sam na sam przestrzelił. Inna sprawa, że gola i tak by nie było, bo atakował z pozycji spalonej. W odpowiedzi strzał Perottiego z kilku metrów nogą obronił Gikiewicz.

Widzew się głównie bronił, starając utrzymać za wszelką cenę korzystny wynik. Aktywny był Perotti, ale Gikieiwcz nie dał się zaskoczyć. Do czasu… W doliczonym czasie gry łodzianie stracili niestety bramkę. Gkiewicz odbił przed siebie piłkę po bombie Ramosa, ale co zadziało się potem! Volanakis chciał wybić futbolówkę, ale trafił w… Dadashova i piłka wylądowała w siatce. Grek strzelił gola Azerem. Niestety, to nie kabaret tylko smutna łódzka futbolowa rzeczywistość.

Czy w następnym meczu z Jagiellonią 9 marca o godz. 17.30 łodzian poprowadzi Jacek Magiera?

Radomiak – Widzew 1:1 (0:1)

0:1 – Shehu (14), 1:1 – Dadashov(90+1)

Widzew: Gikiewicz – Krajewski (69, Therkildsen), Żyro, Volanakis, Kozlovsky – Hanousek (69, Czyż), Shehu, Kerk – Sypek, Tupta (77, Pawłowski), Łukowski (65, Alvarez)

Trzeba to wprost powiedzieć: piłkarscy sędziowie ośmieszyli funkcjonowanie w Polsce systemu VAR!

Wielka ogólnopolska dyskusja po sędziowskim skandalu w meczu Legia – Jagiellonia (3:1, ale… nieprzyznane dwa karne dla Jagi!) pokazuje, że temat jest. Po pierwsze pokazuje brak klasy polskich arbitrów, w tym tego najlepszego(?). Nie chcą, nie potrafią przyznać się do błędu i albo uciekają na urlop albo po czasie i fali krytyki mówią, że mają wątpliwości (he!he!he!).

Po drugie, że funkcjonowanie VAR (przynajmniej w Polsce) jest tak archaiczne, że głowa boli. Skoro przy kluczowej sytuacji arbiter po siedmiu analizach tego, co pokazują kamery, ma wątpliwości czy było zagranie ręką czy nie, to prosty dowód na to, że kamer było… za mało! Przyoszczędzili, wpadli w rutynę, że to co jest, to wystarczy i już? W każdym razie nie wyciągnęli żadnych wniosków po zeszłorocznym sędziowsko – VAR-owskim skandalu w meczu Wisła – Widzew. Trzeba to wprost powiedzieć: to sędziowie i technologia, jak za króla Ćwieczka, ośmieszyli w Polsce system VAR. Pokazali czarno na białym jego… anachronizm.

Czy to oznacza, że trzeba z niego zrezygnować, czy może jeszcze spróbować go ulepszyć, biorąc przykład z innych, którzy korzystają z niego dłużej i skuteczniej?! W rugby VAR funkcjonuje o niebo lepiej. Dlaczego? Na meczach jest zainstalowanych tyle kamer, są tak dobrze ustawione, jest tylu fachowców obsługujących system, że wątpliwości ogranicza się do minimum.

Czas najwyższy, żeby Ekstraklasa SA i PZPN wyłożyły pieniądze na jego lepsze funkcjonowanie w futbolu. Inaczej, kompromitujące sytuacje będą się mnożyć. Gra idzie o wielką sportową i finansową stawkę. Popełnianie błędy sprawiają, że kluby tracą miliony na niesprawiedliwie prowadzonych przez arbitrów meczach o stawkę.

ŁKS miał już w swojej historii bardzo młodego, ale też bardzo zasłużonego trenera. Gdy zaczynał przygodą z łódzkim klubem miał niespełna 30 lat!

Władysław Król (z lewej) i Lajos Czejzler na plaży, rok 1936

zdjęcia archiwum Jacka Bogusiaka

Na chwilę o ŁKS stało się bardzo głośno (szkoda że nie z powodu znakomitych futbolowych wyników). Łodzianie zatrudnili nowego trenera, co samo w sobie nie jest niczym zaskakującym, ale fakt, że pochodzi z Paragwaju i że ma dopiero 28 lat to już tak.

Ariel Galeano mówi: Mam doświadczenia z pracy z starszymi od siebie zawodnikami. Najważniejsza jest dobra komunikacja. Miałem już w zespole blisko 40-letnich piłkarzy i się dogadywaliśmy.

Ariel Galeano Fot. ŁKS Łódź

Faktem jest, że to nie pierwszy młody szkoleniowiec w przebogatej historii ŁKS, było ich w historii klubu kilku. O jednym, wybitnym przypomina niezawodny kustosz pamięci klubu – Jacek Bogusiak. W latach 1923 – 26 i 1935 – 36 pracował w ŁKS jako pierwszy trener Lajos Czejzler. Gdy zaczynał przygodę z łódzkim futbolem, miał niespełna 30 lat! Uczył piłkarskiego rzemiosła m.in. Romana Jańczyka i Antoniego Gałeckiego. Zainicjował  treningi na siłowni, treningi w zimie. Sprowadził do Łodzi… pierwszy stół do pingponga.

Po nim w mieszkaniu przy ul. św. Anny zamieszała jedna z największych legend ŁKS – Władysław Król. I właśnie Węgier w 1946 roku na na otwarcie stadionu sprowadził szwedzką drużynę, którą trenował, a która zagrała sparing z ŁKS. Mecz z Kamraterną wygrany przez łodzian 2:1 obserwowało ponad 20 tysięcy ludzi, jedną z bramek strzelił Władysława Króla, dla którego był to ostatni mecz w roli piłkarza. Prasa pisała wtedy: Mecz, jakiego w Łodzi jeszcze nie było!

Czejzler był cenionym w Europie szkoleniowcem. Prowadził wiele klubów w wielu krajach, a z AC Milan zdobył tytuł mistrza Włoch. Był poliglotą. Mówił po węgiersku, polsku, niemiecku, francusku, włosku i szwedzku.

Grupa Ełkaesiak pamiętała o zasłużonym trenerze. W 2009 roku w 40-rocznicę jego śmierci, na grobie został złożony wieniec z chorągiewkami ŁKS.

ŁKS. Dobra rada dla nowego trenera: Niech pan pokaże swoim piłkarzom mecz… rugbistów!

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

ŁKS zaskoczył całą piłkarską Polskę, jaka szkoda że nie pozytywnymi wynikami. Pierwszoligowca przejął 28-letni Paragwajczyk Ariel Galeano, który ostatnio pracował w drugiej lidze greckiej.Warto zauważyć, że dziewięciu zawodników ŁKS jest starszych niż ich nowy szkoleniowiec.

Co z tego wyniknie? Nie wiem, ale mam dobrą radę dla nowego trenera. Zanim zacznie meczowe zajęcia z piłkarzami, niech pokaże im film choćby z ostatniego, zwycięskiego spotkania polskich… rugbistów z Chorwacją. Wiem, że może w Paragwaju to egzotyczny sport, w Polsce zresztą też ale… Panowie futboliści zobaczą na własne oczy z jaką ambicją po męsku, bez padania na murawę po byle muśnięciu rywala, walczy się o korzystny wynik.

Fot. ŁKS Łódź

ŁKS może ma ciekawych piłkarzy, ale jest drużyną bez osobowości, tożsamości, waleczności. Uprawia futbolowe ble, ble, ble, tak przez całe 90 minut, żeby zanudzić na śmierć ostatnich wiernych kibiców. I wszelkie tzw. niuanse taktyczne proponowane przez trenera Jakub Dziółkę, były tylko gadaniem po próżnicy, bez pokrycia na boisku.

Ba, zdały się psu na budę, skoro ŁKS jest, aż strach patrzeć na tabelę I ligi, jedenasty ze stratą 20 (słownie dwudziestu!) punktów do lidera z Niecieczy i sześciu do ostatniego miejsca barażowego, które zajmuje Wisła Kraków (w ostatnim meczu pokonała Ruch 5:0). Brakuje mu piłkarza – kreatora z charyzmą, który pokaże charakter i umiejętności, rozwiąże trudne sytuacje na boisku, pociągnie drużynę za sobą czyli będzie wyrastał i to mocno ponad przeciętny poziom prezentowany przez liderów drużyny.

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

A może brakowało trenera, który wykreuje takiego lidera z ligowej kadry? Na razie bowiem ponad przeciętność wyrastają tylko młodzi gracze: bramkarz Aleksander Bobek, potrafiący skutecznie mijać rywali i strzelać, choć nie zawsze dostrzegany przez kolegów Antoni Młynarczyk i co najbardziej zaskakujące, mający wręcz barceloński potencjał (kiwka w meczu z Miedzią godna najlepszych) – Maksymilian Sitek. To za mało, żeby w skali zespołu myśleć o czymś więcej niż tylko beznadziejnym środku tabeli.

Teraz 2 marca o godz. 17 pojedynek z Kotwią w Kołobrzegu. Jesienią rywale wygrali w Łodzi 0:2. Czas na rewanż. Rywale mają swoje kłopoty. Na ostatni mecz przegrany 0:1 mecz ze Stal w Rzeszowie pojechali w… trzynastu. Na ławce rezerwowych siedzieli: rezerwowy bramkarz i jeden gracz z pola. Drużyna z Kołobrzegu zajmuje miejsce tuż nad strefą spadkową. Były lider Kotwicy – Jonathan Junior – został piłkarzem Stali Stalowa Wola.

Widzewa sposób na Radomiaka? Autobus przed własnym polem karnym i laga na Saida Hamulicia!

Said Hamulić fot. Martyna Kowalska, widzew.com

Przed Widzewem być może kluczowy, aż boję się to powiedzieć, mecz o utrzymanie w ekstraklasie! Już 28 lutego o godz. 18 łodzianie zagrają na wyjeździe z Radomiakiem. Jeszcze jesienią był to rywal w zasięgu łodzian, ale teraz, zwłaszcza po tym co się stało w ostatniej kolejce, moje obawy są wielkie.

Widzew po beznadziejnym meczu przegrał z Pogonią 0:4, a Radomiak pokonał mającą mistrzowskie ambicje Legię 3:1. Te wyniki zdają się mówi same za siebie…

Trener Radomiaka – Joao Henriques: Zespół tworzy się jak wygrywa się takie właśnie mecze i chłopaki wzięli te słowa do siebie. Zawodnicy wykonali wspaniałą pracę. Widać, że drużyna rośnie, ale teraz najważniejszy jest dla nas mecz z Widzewem. Przygotowujemy się do rywalizacji z zespołem z Łodzi, żeby zdobyć kolejne trzy punkty.

Oby to się nie powtórzyło w Radomiu. Jaki będzie plan?  Rolę pierwszego trenera w trakcie najbliższego mikrocyklu i meczu z Radomiakiem Radom będzie pełnić dotychczasowy członek sztabu Patryk Czubak. Nie jest ważne jak, trzeba jednak w Radomiu być skutecznym. Być może jedynym sposobem będzie ustawienie autobusu prze własnym polem karnym, byleby tylko nie z dziurawymi oponami i… laga na Saida Hamulicia, a potem nadzieja, że coś pozytywnego z tego wyniknie.

Prymitywny to może sposób grania, ale potrafi być wyjątkowo skuteczny! Do tego muszą dojść sprawy oczywiste: wiara, że to może się udać, wielka ambicja, poparta wolą walki, determinacją i łut szczęścia.

Patryk Czubak Fot. Martyna Kowalska, widzew.com

Trzeba zdobyć w Radomiu przynajmniej punkt, bo w następnej kolejce 9 maja o godz. 17.30 do Łodzi przyjeżdża… mistrz Polski, Jagiellonia Białystok. I wtedy Widzew będzie już pewnie prowadził nowy szkoleniowiec. Będzie nim Jacek Magiera, Szymona Grabowski… Patryk Czubak, a może ktoś zupełnie inny.

KS Hokej Start Brzeziny w hokejowej Lidze Mistrzyń! Trenerka Małgorzata Polewczak: – Dziewczyny pokazały charakter, ducha walki i umiejętności

Fot. KS Hokej Start Brzeziny

Na naszych oczach dzieją się wielkie rzeczy w polskim, kobiecym hokeju na trawie. Najpierw reprezentacja Polski została halowym mistrzem świata i… na tym nie koniec sukcesów. Drużyna KS Hokej Start Brzeziny, jako pierwsza polska kobieca drużyna w historii, wywalczyła awans do EuroHockey Indoor Club Cup! najwyższej dywizji Klubowego Pucharu Europy. Na dodatek liderka brzezinianek- Monika Chmiel – trzeci rok z rzędu została uznana z najlepszą zawodniczkę turnieju.

Barw KS Hokej Start broniły: Anna Gabara, Justyna Ferdzyn, Karolina Grochowalska, Zuzanna Rubacha, Anastazja Szot, Magdalena Pabiniak, Monika Chmiel, Dziyana Varanovich, Patrycja Kalczyńska, Oliwia Krychniak, Oliwia Kucharska, Marzena Koza, Kinga Owczarek. Trenerka Małgorzata Polewczak, Kierownik: Tomasz Chmiel.

Małgorzata Polewczak Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Mówi trenerka brzezinianek – Małgorzata Polewczak: – Nie będę tego kryć: jestem szczęśliwa i duma z postawy moich dziewczyn. Pokazały charakter, ducha walki i umiejętności. Z takimi zawodniczkami po prostu chce się pracować.

– O awans nie było łatwo.

– To prawda, pomógł nam w awansie bardzo dobry wynik Angielek, ale przecież same też zapracowałyśmy sobie mocno na ten sukces, choćby remisując z Railway Union HC 3:3 i będąc bardzo bliskie zwycięstwa w tym spotkaniu. Na dodatek uraz mięśnia liderki – Moniki Chmiel sprawił, że w końcówce turnieju dziewczyny musiały sobie radzić bez niej. To było znaczące osłabienie naszej drużyny. Miałyśmy jeszcze jedną wielką satysfakcję.

Jaką?

– Rywalki z zazdrością patrzyły, jak ładnie byłyśmy ubrane!

– Wywalczyłyście awans, ale w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzyń zagra Swarek Swarzędz.

– I bardzo dobrze. Dziewczyny ze Swarzędza wywalczyły halowe mistrzostwo Polski i zasłużyły sobie na tę topową grę. Będę za nie mocno trzymać kciuki, a być może obejrzę ich grę na żywo, bo Swarzędz przymierza się do organizacji turnieju!

-Teraz przed wami walka w obronie mistrzowskiego tytułu na trawie. Po rundzie jesiennej jesteście liderkami tabeli.

– Na razie cały czas trenują dziewczyny, które nie grały w turnieju w Porto. Pozostałe wrócą do zajęć pod koniec lutego. Chcemy znów być najlepsze, ale rywalki nie zasypiają gruszek w popiele. Sądzę, że walka o tytuł na boisku będzie bardzo zacięta.

Zmora zmór słabego ŁKS czyli własny stadion. W ostatnich ośmiu meczach… zero bramek i znów porażka. Tak grać o cokolwiek pozytywnego po prostu się nie da!

Cienka, cieniutka jest ligowa piłka w Łodzi. Po blamażu Widzewa, blamaż ŁKS. Zmora stadionu przy al. Unii trwa nadal. ŁKS przegrał z Miedzią. ŁKS może chyba zapomnieć o walce o cokolwiek. Jest ligowym średniakiem i trzeba drżeć, żeby takim został, bo inaczej będzie bronił się przed spadkiem.

Stadion im. Władysława Króla stał się futbolową zmorą… gospodarzy. Bilans ŁKS. W ostatnich siedmiu meczach (siedem ligowych, jedno pucharowe) u siebie, to wręcz nieprawdopodobne, ale prawdziwe 0 (słownie zero!) strzelony bramek. ŁKS ostatni raz zdobył trzy punkty u siebie… 13 września 2024 roku, pokonując Pogoń Siedlce (2:0). Od tego czasu rozegrał przy al. Unii sześć ligowych spotkań, w których wywalczyli zaledwie dwie punkty. Wygrał po raz ostatni 26 października, gdy pokonał na wyjeździe Stal Rzeszów. Nie wiem sam, śmiać się czy płakać, a może dać już sobie spokój z trenerem Dziółką.

Wysoki pressing sprawił, że ŁKS miał od początku meczu zdecydowaną przewagę, czego efektem były celne strzały – najgroźniejszy z ostrego kąta Młynarczyka. Tymczasem… Jedna kontra rywali powinna przynieść gola, gdyby lepiej sytuację rozwiązał Letniowski. A sytuacja była 100-procentowa.

Potem gra się wyrównała, a legniczanie pokazali, że dobrze sobie radzą w ataku pozycyjnym. Wart zauważenia był rzut wolny w wykonaniu Mokrzyckiego, po którym musiał interweniować Wrąbel. Kontry rywali po prostych stratach łodzian mroziły kibicom ŁKS krew w żyłach.

Wreszcie, wreszcie pod koniec pierwszej połowy swoją wielką bramkową szansę mieli łodzianie. Sitek zagrał w… barcelońskim stylu. Znakomicie ograł rywala, podał do Arasy, ale środkowy napastnik (czy on tam powinien grać!?) jej nie wykorzystał. Jego nie najlepsze uderzenie z siedmiu metrów obronił Wrąbel.

W drugiej połowie Arasa nie wykorzystał kolejnego świetnego podania, tym razem dynamicznego i przebojowego Młynarczyka. Lepszy był w odpowiedzi strzał Antonika, który minimalnie minął dalszy słupek.

Niestety, jak zwykle… w defensywie zdarzył się łodzianom kuriozalny błąd. Wiech główkował tak, że przy okazji odbił piłkę ręką i arbiter po analizie VAR podyktował rzut karny dla Miedzi. Jedenastkę wykorzystał Kovacević.

2 marca o godz. 17.30 łodzianie zagrają w Kołobrzegu z Kotwicą. Do pokonania 584 kilometry w jedną stronę – za karę!

ŁKS – Miedź Legnica 0:1 (0:0)

0:1 – Kovacević (82, karny)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Wiech, Głowacki, Sitek (68, Norlin), Mokrzycki, Wysokiński (76, Kupczak), Hinokio (85, Terlecki), Młynarczyk (68, Mrvaljević), Arasa (85, Pirulo)

Po efektownym zwycięstwie z Chorwacją polscy rugbiści są liderami zmagań. Znakomita akcja Patryka Reksulaka

Zdjęcia Wojciech Szymański

Gdy wygrywa Polska, to człowiekowi lepiej się na duszy robi. Biało – czerwoni wygrali z Chorwacją 58:27 w meczu Rugby Europe Trophy w Gdyni. To był trzeci mecz Polaków w ramach rozgrywek Rugby Europe Trophy, trzeci duetu selekcjonerskiego Kamil Bobryk – Tomasz Stępień i trzeci zwycięski! Mocno trzymam kciuki za Kamila i Tomka!

W 26 min wynik przyłożeniem otworzył Bercho Botha, a z karnego po kilku minutach prowadzenie „Maków” podwyższył nasz łącznik ataku, Wojciech Piotrowicz – podaje PZR. Wówczas najlepszy swój fragment gry w tej połowie zanotowali Chorwaci, a ich składną akcję zaowocowało przyłożeniem Toniego Miloša, co zmniejszyło przewagę gospodarzy do zaledwie jednego punktu – 8:7.

Polacy długo nie pozostali dłużni i do końca pierwszej połowy dyktowali warunki – piłkę kolejno kładli na polu punktowym: debiutant Tomas Toevalu, dwukrotnie Jędrzej Nowicki (przy jednej z jego akcji fantastyczną asystą popisał się grający na pozycji obrońcy łodzianin Patryk Reksulak) oraz Nicolas Saborit (świetne podanie Jonathana O’Neilla). Goście odgryźli się tylko jednym karnym co dało wysokie prowadzenie Polski – do przerwy było 32:10.

Druga połowa gdyńskiego meczu była bardziej wyrównana, jednak wciąż toczyła się pod dyktando naszej drużyny To była wyjątkowo efektowna akcja – Wojciech Piotrowicz dalekim i precyzyjnym przerzutem uruchomił Kacpra Wróbla, który nie miał problemu z położeniem punktów.

Popularny „Wojtas” podsumował swą dobrą grę dwoma podwyższeniami z trudnych pozycji i z czystym sumieniem mógł ustąpić pola Danielowi Gduli, który godnie go zastąpił. Zawodnik Awenty Pogoni Siedlce raz przyłożył punkty i po chwili podwyższył. W międzyczasie była jeszcze efektowna solowa i skuteczna akcja Jonathana O’Neilla. Mecz zakończył się przyłożeniem gości i spotkanie zakończyło się wysoką i zasłużoną wygraną Polski 58:27, co daje naszej drużynie prowadzenie w dywizji Rugby Europe Trophy.

Kolejne mecze w rozgrywkach Biało-Czerwoni rozegrają na początku kwietnia z Luksemburgiem i Szwecją – będą to spotkania wyjazdowe.

Polska – Chorwacja 58:27 (32:10)

Punkty dla Polski: Wojciech Piotrowicz 11, Jędrzej Nowicki i Kacper Wróbel po 10, Dawid Gdula 7 oraz Bercho Botha, Nicolas Saborit, Thomas Toevalu i Jonathan O’Neill po 5.

Polska: 1. Jakub Wojtkowicz, 2. Dominik Mohyła, 3. Zenon Szwagrzak – 4. Piotr Zeszutek (K), 5. Michał Krużycki – 6. Alexander Nowicki – 7. Bercho Botha, 8. Thomas Toevalu – 9. Jędrzej Nowicki – 10. Wojciech Piotrowicz – 11. Kacper Wróbel, 12. Nicolas Saborit, 13. Jonathan O’Neill, 14. Łukasz Korneć – 15. Patryk Reksulak. Rezerwowi: 16. Wiktor Wilczuk, 17. Peet Vorster, 18. Sylwester Gąska, 19. Arkadiusz Janeczko, 20. Radion Yavorshchuk, 21. Daniel Gdula, 22. Mateusz Plichta, 23. Robert Wójtowicz.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑