Kiedyś czytałem jego opowiadania z wypiekami na twarzy, bez dystansu. Teraz nadarzyła się okazja, żeby do niego wrócić, do jego twórczości, choć… nie mogę przeboleć, że wiele, wiele lat temu, będąc w wojsku gdzieś na krańcach Polski, nie wypożyczyłem z biblioteki na tzw. wieczne nieoddanie pierwszego wydania Pierwszego kroku w chmurach, jak i innych cennych polskich książek wydanych w drugiej połowie lat 50.

Teraz, z okazji roku Marka Hłaski sięgnąłem znów po utwory pisarza, posiłkując się głównie publikacjami z drugiej połowy lat 80 minionego wieku. Czytałem, przewracając kolejne kartki, a one rozklejone zostawały mi w rękach. Cóż, upływ czasu robi swoje, podobnie jest z utworami kultowego, jak się dziś mówi, polskiego, literackiego buntownika.

Pisane w większości na wyjątkowo wysokiej emocjonalnej amplitudzie utwory, w trakcie czytania zaczynają po prostu męczyć, stają się nieznośnie pretensjonalne i nie ratują ich nawet filmowe dialogi, które w powieściach wręcz przytłaczają fabułę. Dialogi się przydają w… filmie więc…Kim byłby Hłasko dziś? Sprawdziłby się pewnie jako autor dialogów kultowych seriali.

Czasami żal, że brakuje Hłasce skupienia się przez dłuższą chwilę na opisie rzeczywistości, na jej wnikliwym oglądzie. Widać nie miał do tego literackiej mięty. Gdy tego próbuje, jak w Pięknych, dwudziestoletnich, to zamienia się to czasami w niestrawne gadulstwo. Ale, ale…

Jest na przykład takie opowiadanie, reportaż, list z Ameryki – tekst zamieszczony w trzecim numerze paryskiej Kultury z 1968 roku zatytułowany Zadziwiający człowiek pająk, dla mnie znakomity, zaskakujący portret ludzi zajmujących się sortowaniem… komiksów. Celne, wnikliwe obserwacje, wciągające dialogi, to się po prostu czyta. Niestety, gdy fragmenty tego tekstu stają się częścią większej całości, w tym wypadku utworu Palcie ryż każdego dnia, tracą gros swojego uroku.