Nowej książki Andrzeja Stasiuka, czy to się komu podoba czy nie, po prostu nie wolno przegapić. To jeden z najważniejszych polskich współczesnych pisarzy i bodaj, jak nikt w naszej literaturze, potrafi uważnie patrzeć na krajobraz i ludzi, a potem to wspaniale opisać, tak że ciarki przechodzą po plecach.

Przyznaję, w nowej książce bardziej mi się podoba Andrzej Stasiuk nostalgiczny niż publicystyczny, ale bez względu na to, na czym w danym momencie się skupia, to jest to warte uwagi, zastanowienia i przemyślenia.

Na 60. urodziny Andrzej Stasiuk miał ruszyć samochodem w idącą w tysiące kilometrów podróż do Tuwy lub na zabajkalskie stepy: Albo tu albo tam, byle rozbić namiot na pięknym pustkowiu, rozpalić ogień i schlać się w samotności (…) Taki był plan. Otworzyć oczy, jako sześćdziesięciolatek, chociaż oczywiście nic to nie znaczy. Na lekkim kacu. Zrobić sobie kawę i patrzeć na gęsi, żurawie i Jenisej. Sześć tysięcy kilometrów od domu.

Ale pandemia zmieniła wszystko. I pisarz ruszył szlakiem rzeki swego dzieciństwa – Bugu w arcypolskie krajobrazy. Sycił się ich widokiem, wiejskimi wspomnieniami, ale też zaangażował w pomoc dla Ukraińców, malując momentami wręcz przerażające krajobrazy, gdy podążył śladami swego ulubionego poety Eugeniusza Tkaczyszyna – Dyckiego. Wyszła z tego zastanawiająca książka o pisarzu i o tym, co mu w duszy gra.

Andrzej Stasiuk Rzeka dzieciństwa Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2024