Nareszcie. Promyczek radości po tygodniach wielkiej futbolowej smuty. Jest remis z Legią ale… ŁKS po raz ostatni wygrał w ekstraklasie, gdy jeszcze nie rozpoczął się rok szkolny (20 sierpnia pokonał w ŁodziPogoń Szczecin 1:0). Nowy trener Piotr Stokowiec nadal ma fatalny bilans – pięć porażek i dwa remisy. Powiedzmy szczerze, że nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie Wielka Łódzka Pani Poprzeczka, znakomicie interweniujący Aleksander Bobek i gol debiutanta Jędrzeja Zająca.
Sytuacja łodzian w tabeli jest nadal dramatyczna, żeby nie powiedzieć tragiczna. W siedemnastu spotkaniach zdobyli ledwo dziewięć punktów, bez punktu w meczach wyjazdowych, tracąc dziewięć punktów do bezpiecznej strefy, gwarantującej utrzymanie się w ekstraklasie. To był już 12. mecz z rzędu w ekstraklasie bez zwycięstwa ŁKS. Dziewięć z nich łodzianie przegrali!
Nie można jednak rzucić ręcznika na futbolowy ring i z niego zejść, dopóki piłka w grze, bo… czy się stoi czy się leży 10 milionów złotych się należy. Tyle mniej więcej dostanie na koniec sezonu ostatni zespół tabeli plus niezła kasa za Pro Junior System, na co ŁKS ma szansę.
ŁKS, żeby realnie myśleć o utrzymanie, musi zaliczyć serię ligowych zwycięstw, a wszystko zacząć trzeba od spotkania z Ruchem. Dojdzie do niego 17 grudnia o godz. 12.30 na stadionie przy al. Unii. Czy znów na trybunach będzie ponad 10 tysięcy widzów, jak podczas spotkania z Legią?
Po słabym, momentami beznadziejnym meczu Widzew przegrał po raz ósmy w sezonie, a czwarty na wyjeździe. Puszcza wygrała trzeci mecz z rzędu. Łodzian pogrążył rzut karny. Inna sprawa, że przeprowadzili w całym meczu ledwo dwie składne akcje.
Trener Myśliwiec mógł zrobić to na co ostatnio liczył. Postawić w wyjściowej jedenastce na swego asa – pomocnika Pawłowskiego i dać mu swobodę grania.
Pierwsza połowa była nudna jak flaki z olejem. Dużo chaosu, walki, niewiele składnych ataków na, co tu kryć, trudnym do składnego atakowania boisku. Widzew grał ospale, nie zbierając tzw. drugich piłek. Próbował rozruszać kolegów aktywny Pawłowski, ale bez powodzenia. Dopiero w 43 minucie doczekaliśmy się pierwszego celnego strzału łodzian. Po błędzie w defensywie gospodarzy, Hanousek miał szansę na gola, ale piłkę sprzed linii bramkowej wybił Zapolnik.
W pierwszej groźnej akcji drugiej połowy po wrzucie z autu(!) były widzewiak – Mroziński trafił Ibizę w rękę i sędzia podyktował rzut karny pewnie wykorzystany przez stopera Craciuna.
Dalekie podania piłki w pole karne Puszczy nic nie dawały. Bez urozmaicenia ataku, wygrywanych pojedynków jeden na jeden trudno było zaskoczyć rywali. Na dodatek, gdy była szansa na kontrę, to łodzianie przeprowadzali ją… beznadziejnie. Wreszcie w 88 minucie po podaniu Ciganiksa w dogodnej sytuacji Terpiłowski trafił wprost w bramkarza Zycha. Gdy przeprowadza się jedna składną, groźną akcję na kilkadziesiąt minut gry, to wszystko kończy się tak, a nie inaczej.
Na dodatek czwartą żółtą kartkę ujrzał Żyro i nie zagra w ostatnim meczu tego roku przeciwko Pogoni Szczecin – 16 grudnia o godz. 17.30 w Łodzi.
Po dramatycznym, energetycznym meczu, golu debiutanta i furze szczęścia w drugiej połowie ŁKS honorowo zremisował z Legią po golu debiutanta
Trener Stokowiec znów zaskoczył. Na bój z Legią posłał w wyjściowym składzie debiutanta 19-letniego skrzydłowego – Zająca (w drugiej drużynie w II lidze: 19 spotkań, cztery gole, cztery asysty). Na ławce rezerwowych mecz rozpoczęli inni ważni gracze rezerw: Koprowski i 18-letni Młynarczyk.
Zaczęło się tak, jak się można było spodziewać. Legia atakowała, ŁKS starał się czujnie bronić ale… o mały włos nie dał się zaskoczyć. Po podaniu Josue Bobek wygrał pojedynek sam na sam z Kramerem.
Łodzianie starali się grać zdyscyplinowanie w defensywie i kontrować. Ta taktyka przyniosła gola. Dośrodkował po dynamicznym wejściu w pole karne Szeliga, strzelał Ramirez niecelenie, ale… po drodze piłkę biodrem odbił Zając i posłał piłkę do bramki! Czy można lepiej zapisać się w debiucie? To był jedyny celny strzał ŁKS w pierwszej połowie! Zając w przerwie: Czuję się jakbym był w raju.
Niestety, na początku drugiej połowy Louveau dał się ograć Wszołkowi jak futbolowe dziecko i warszawianin strzałem z kąta między nogami Bobka doprowadził do wyrównania. Za chwilę Riberio trafił w poprzeczkę, a potem po główce Muciego, Bobek też posłał piłkę na poprzeczkę. W ciągu nomen omen 13 minut warszawianie wypracowali pięć dogodnych sytuacji. Na tym nie koniec. Wszołek był nie do upilnowania, a w słupek trafił Josue.
Debiutanta w ŁKS zmienił inny debiutant – Młynarczyk. Mocno niezadowolonego (ze zmiany czy własnej gry?) Ramireza zmienił dawno niewidziany Pirulo. Niewiele to zmieniło, bowiem po uderzeniu Josue z wolnego Bobek znów sparował piłkę na poprzeczkę. Po chwili sprzed linii bramkowej piłkę wybił Gulen, a niepilnowany Diaz z siedmiu metrów posłał piłkę nad poprzeczkę.
Mecz oglądało na stadionie im. Władysława Króla ponad 10 tysięcy kibiców.
Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Powiew pucharowego optymizmu był potrzebny. Widzew zasłużenie pokonał w meczu Pucharu Polski Stal w Mielcu 2:1(pod koniec lutego przyszłego roku zagra z Wisłą Kraków) i teraz może w zdecydowanie lepszych humorach przygotowywać się do ligowego starcia. 11 grudnia o godz. 19 łodzianie zagrają beniaminkiem Puszczą Niepołomice na stadionie Cracovii.
Gdy się wygrało, to człowiek z optymizmem patrzy w przyszłość, nosi głowę wysoko w górze, chce się jechać na trening, choć zimowa pora odstrasza, wierzy w lepszą sportową przyszłość. Oby ta pozytywna energia przełożyła się na wynik meczu.
Co łodzianie muszą zrobić, żeby wygrać? To proste. Zachować się na boisku tak jak w Mielcu. Grać konsekwentnie, czujnie i skutecznie, wierząc w boiskową, wręcz południową fantazję swoich graczy, skuteczność napastników i być pewnym, że Henrich Ravas nagle nie straci wybornej sportowej formy. Czy jest to możliwe? Tak. To nie jest plan ponad siły i możliwości łodzian, a zatem jest do wykonania.
Na inaugurację rozgrywek Widzew nie bez problemów u siebie Puszczę 3:2. Teraz beniaminek gra mądrzej, konsekwentniej , bez kompleksów, potrafiąc skutecznie wykorzystać stałe fragmenty gry. Te atuty pozwoliły mu wygrać dwa ostatnie ligowe spotkania. To na pewno nie jest chłopiec do bicia!
Prognoza pogody wydaje się sprzyjająca. W najbliższy weekend ma być początek odwilży. Można się zatem spodziewać, że w meczu ŁKS 10 grudnia o godz. 15 z Legią na stadionie im. Władysława Króla, boisko w miarę upływu gry będzie zamieniało się w… błotnisko. To może być atut łodzian. Trzeba jednak przeżyć pierwsze minuty spotkania.
W nich swoje szanse na sukces pogrzebało Zagłębie Lubin, które wcześniej wygrało w Łodzi z ŁKS 2:0. Po czterech minutach wojskowi prowadzili w Lubinie 2:0, w czym bardzo pomógł im kuriozalny błąd bramkarza. Skończyło się na 3:0. Legia kontrolowała mecz i wygrała zasłużenie.
Już tak dobrze nie było w Pucharze Polski. Odważna, konsekwentna, mająca ciekawych piłkarzy (dyrektorem sportowym odpowiadającym za transfery jest były ełkaesiak – Paweł Golański!) Korona sensacyjnie pokonała wojskowych. ŁKS może pójść śladami Korony?
Jestem zdania, że przy obecnych sportowych możliwości łodzian, jedynym sposobem, żeby wyjść z tego starcia z honorem, a nawet powalczyć o niespodziankę czyli zdobyć choćby punkt, jest zagrzebanie się w błocie, stworzenie błotnego futbolowego autobusu przed własnym polem karnym i szukanie szansy w kontratakach, które w tych warunkach mogą być dziełem przypadku.
Ciągle mam w pamięci taki heroiczny bój ŁKS z Legią, który przyniósł dwie bramki Marcina Mięciela i zwycięstwo 2:1, choć wtedy błota nie było, ale była lepsza drużyna. Czy teraz jest to możliwe?
Fakty są okrutne. Dwunastu zawodników trafiło do ŁKS w minionym oknie transferowym. I co? Gra większości z nich jest do jak najszybszego zapomnienia. W ekstraklasie sprawdza się Michał Mokrzycki, choć w ostatnich meczach nie był już tak skuteczny, jak wcześniej. Dobre momenty miał przebojowy napastnik Kay Tejan oraz Dani Ramirez, który przypominał sobie na chwilę, jak dobrze grał wcześniej w ŁKS. To mało, dużo za mało, żeby mieć nadzieję, że nie będzie się ostatnią drużyną ekstraklasy, z tragicznym punktowym bilansem.
ŁKS nie ma zespołu. Ba, nowy trener Piotr Stokowiec zamiast go złożyć, jeszcze bardziej rozbroił, mieszając składem, ile się tylko dało. Czy teraz utrafi w meczową jedenastkę, która pozwoli łodzianom pokazać grę na miarę ekstraklasy i zachować resztkę nadziei na uratowanie się przed degradacją?
Jeszcze przypomnijmy, że na inaugurację rozgrywek 21 lipca Legia pokonała ŁKS 3:0, po hat tricku Tomasa Pekharta. Aleksander Bobek obronił jedenastkę egzekwowaną przez Josue. Mecz mógł się potoczyć inaczej, gdyby Kay Tejan wykorzystał wybrną sytuację sam na sam z bramkarzem.
Ta sytuacja powtarza się nagminnie, a komentatorzy starają się ją oblec w żart, frazesy, z reguły bagatelizować. Biorąc pod uwagę ostatnie kolejki ekstraklasy, bramek mogłoby być przynajmniej o kilka więcej, gdyby piłkarze wykazywali się większą pokorą i… koleżeństwem. Mamy częstą sytuacja, w której po kontrze, prowadzący piłkę, według wszelkich reguł i znaków na niebie i ziemi, powinien ją podać lepiej ustawionemu koledze, co pozwoli zdobyć gola, a taki jest przecież cel działań futbolowej drużyny. On tymczasem wali bezmyślnie piłkę panu Bogu w okno.
Co robią w tej sytuacji telewizyjni komentatorzy i zaproszeni do studia fachowcy? Mówią, o instynkcie strzelca, która ma charakteryzować i usprawiedliwiać egoizm, brak umiejętności i wyobraźni niefortunnego futbolisty, łakomiącego się ponad wszelką miarę na sławę i chwałę, które ma mu przynieść strzelenie bramki.
Moim zdaniem tzw. instynkt strzelca, który w dogodnej sytuacji źle zadziałał, to mówiąc wprost: futbolowa słabość (ha!ha!ha!), która prowadzi do niewykorzystania bramkowej sytuacji, a w konsekwencji nawet do braku zwycięstwa czy choćby punktu zdobytego za wywalczony remis przez drużynę.
Taki egoizm i samolubstwo powinny być napiętnowane, a potem surowo karane przez trenerów, nawet stratą miejsca w wyjściowej jedenastce!
Po dwóch zwycięstwach z rzędu szybko wróciliśmy na ziemię. Widzew po szybkich kontrach, których nikt nie potrafił zatrzymać, a wcześniej odpowiednio się do nich ustawić, przegrał z Radomiakiem 0:3. Jeszcze raz okazała się słuszna futbolowa zasada, że gmeranie w formacji obrony prowadzi do nieszczęścia. Trener Daniel Myśliwiec wymienił dwóch defensorów i nie wyszło to drużynie na dobre. On sam uważa, że niepotrzebnie po dwóch triumfach wyznaczył drużynie zadanie zagrania na zero z tyłu. Okazało się, że za bardzo uwierzył w siłę i boiskowy rozsądek swoich piłkarzy.
Niestety, prawda jest taka, że na dziś Widzew ma za słabą ligową kadrę, żeby myśleć o czym innym, niż utrzymywanie bezpiecznej przewagi nad strefą spadkową. Obrońcy potrafią zagrać na poziomie, a w kolejnym meczu popełniają juniorskie błędy. Drugiej linii brakuje w środku pola liderów z prawdziwego zdarzenia (patrz: Rafał Wolski w Radomiaku), którzy pomogą kreować akcje Bartłomiejowi Pawłowskiego, gdy znów będzie w wysokiej formie. Napastnik Jordi Sanchez potrafi do tego stopnia zgubić formę, że jest przez 90 minut praktycznie niewidoczny i bezproduktywny.
Zimą trzeba poszukać piłkarzy, którzy będą realnym wzmocnieniem zespołu, a nie tylko jej uzupełnieniem, bo to powinno się robić zawodnikami rezerw i najzdolniejszymi juniorami. Czy sztab Widzewa stać na takie pozytywne działania, przekonamy się już za chwilę. Na razie gramy dalej…
Łodzianie w meczu Pucharu Polski zmierzą się w najbliższą środę (6 grudnia o godzinie 15) w Mielcu, z tamtejszą Stalą. 11 grudnia o godz. 19 czeka Widzew mecz z beniaminkiem Puszczą Niepołomice na stadionie Cracovii. Puszcza to drużyna, która jak nikt potrafi wykorzystywać stałe fragmenty gry. Czy podopieczni Daniela Myśliwca znajdą na to lekarstwo?
Widzew doznał siódmej ligowej porażki trzeciej (wyjątkowo dotkliwej) na własnym boisku. Przy kontrach rywali łodzianie byli pogubieni i kompletnie bezradni.
Mecz zaczął się od coraz intensywniej padającego w Łodzi śniegu. Sędzia Musiał zmienił piłkę na pomarańczową, a przy okazji znalazł zgubiony na murawie… telefon komórkowy. Kibicom pogoda niestraszna. Spotkanie rozegrano przy pełnych trybunach. Imponujące. Spotkanie po 17 minutach zostało przerwane, gdy zasłabł kibic na trybunach. Trwała reanimacja fana. W końcu karetka z kibicem opuściła stadion.
Niestety, jak podaje strona facebookowa RTS Widzew: Przekazujemy smutne wieści. Pomimo błyskawicznej reakcji służb i podjęcia akcji ratunkowej, kibic Widzewa Łódź, który zasłabł na stadionie, zmarł w szpitalu.
Trener Myśliwiec dokonał zmian w najbardziej wrażliwe formacji – defensywie. Pojawili się Zieliński i Ciganiks. Do przerwy na niewiele się to zdało.
Kontra przyniosła gola da Radomiaka i na nic nie przydała się znakomita interwencja Ravasa. Szkoda, wielka szkoda że Widzew nie ma tak inteligentnego pomocnika jak Wolski, który rozpoczął bramkową akcję.
W końcówce kolejna składna akcja gości przyniosła drugiego gola. W defensywie gospodarze pogubili się tak, że aż strach było patrzeć. Po trzech meczach bez bramki, goście przypomnieli sobie jak to się robi. Łodzianie do przerwy ani razu nie strzelili celnie na bramkę rywala.
Na początku drugiej połowy Ravas ratował łodzian przed stratą trzeciej bramki. Widzewiacy odpowiedzieli pierwszym celnym strzałem Alvareza w 48 minucie spotkania! Widzew próbował atakować. Po strzale Hanouska znakomitą interwencją popisał się bramkarz Posiadała.
Na ostatnie pół godziny trener Myśliwiec postawił na Pawłowskiego i drugiego młodzieżowca – Tkacza. Widzew próbował odrobić straty. Niestety, Zieliński trafił w słupek, a przy dobitce Alvarez trafił w boczną siatkę. Niestety, po kolejnej znakomitej kontrze, Wolski precyzyjnym strzałem posłał piłkę w długi róg! Gra defensywna łodzian wymaga natychmiastowej poprawy. Inaczej, wiosną będzie bronienie się przed spadkiem. Obecność na boisku trzech młodzieżowców w niczym nie pomogła gospodarzom.
Łodzianie w meczu Pucharu Polski zmierzą się w najbliższą środę (6 grudnia o godzinie 15) w Mielcu, z tamtejszą Stalą. O ile oczywiście pogoda pozwoli na rozegranie spotkania.
Widzew – Radomiak 0:3 (0:2)
0:1 – L. Semedo (38), 0:2 – E. Semedo (45+4, głową), 0:3 – Wolski (73)
Jaka jest nadzieja dla polskiej piłki? Ano taka, że powiew szkoleniowej świeżości, sprawi, że gra drużyn wejdzie na wyższy poziom. Widać jak na dłoni, że opiekunami ekstraklasowych drużyn zostają nowi ludzie z otwartą głową, odwagą, ciekawymi pomysłami, bezkompromisowi w ocenie tego, co trzeba zrobić, ale i co zawiodło, gdy nie uda się zdobyć ligowych punktów.
Ostatnia zmiana ma miejsce w Radomiaku. Przestał być pierwszym trenerem Constantin Galca, który ostatnio nie był w stanie dogadać się z nikim. Zastąpił go 43-letni Maciej Kędziorek, który do tej pory pogłębiał swoją wiedzę jako asystent pierwszego trenera w Lechu Poznań. Był tak cenny dla Kolejorza, że ten wcześniej blokował taki transfer. – Praca w Radomiaku to dla niego fantastyczna wiadomość, bo każdy wie, a przede wszystkim ja, jak bardzo jest ambitny. Może tam zrobić kolejny krok w swojej karierze jako trener. Wiedzieliśmy to zanim podpisaliśmy z nim umowę – powiedział trener Lecha John van den Brom. W końcu Kędziorek dostał szansę wypłynięcia na szerokie wody, jak choćby uczynią o 10 lat młodszy Dawid Szulczek.
Ten nie płakał, że nie ma pieniędzy na satysfakcjonujące go transfery, tylko stąpając twardo po ziemi, kroił futbolową materię na miarę, a nawet ponad możliwości, co sprawia do dziś, że poznaniacy nie są ligowym chłopcem do bicia. A Szulczek już drugi rok, co jest w Polsce, ewenementem pracuje cały czas w jednym miejscu. – Jestem mądrzejszy o kolejne doświadczenia. Dotyczy to spraw organizacyjnych, czy kontaktów zarówno z władzami klubu, jak i członkami sztabu – przyznał. – Każdy szkoleniowiec ma umowę na sześć spotkań. Po sześciu porażkach zazwyczaj przychodzi zwolnienie. Wcześniej jeździłem na mecze czwartej ligi czy okręgówki, obserwowałem piłkarzy. Mam taką bazę danych, dzięki której nawet mogłem sprowadzać zawodników do Wigier. Napastnik czy bramkarz mogą się wyróżnić poprzez gole albo interwencje. Są też jednak piłkarze, którzy grają na pozycjach, na których nie zwracają na siebie aż takiej uwagi. Ale gdy się im dokładnie przyjrzysz, to zauważysz, jak świetną pracę wykonują i jak cenni byliby dla twojej drużyny w określonym systemie.
Pracujący z powodzeniem w Jagiellonii 31 -letni Adrian Siemieniec po objęciu posady powiedział: – Szkoliłem się do tego zawodu przez wiele lat. Często kosztem na przykład spraw rodzinnych. Wiele poświęciłem temu, by znaleźć się w obecnym miejscu.
Dobrą robotę, po nie byle kim, czyli po trenerze Marku Papszunie, robi w Rakowie jego były asystent 33-letni Dawid Szwarga. W Koronie z powodzeniem prowadzi piłkarzy, z którymi jeszcze nie tak dawno grał, 30-letni Kamil Kuzera. Do tej grupy szkoleniowców ekstraklasy z otwartą głową zalicza się też 37-letni trener Widzewa Daniel Myśliwiec. Przyznam, zaimponował mi, gdy nie kwękał, nie biadolił, że nie ma kim, że osłabienie, tylko po męsku stanął do walki z Ruchem i ją wygrał, a potem będąc na fali poprowadził drużynę do zwycięstwa nad Lechem w Poznaniu, co w środowisku uznano za ligową sensację.
Przypomnijmy, że Myśliwiec nie wziął się znikąd. Swoją karierę szkoleniową rozpoczął pracą z młodzieżą Escoli Varsovia, z której trafił do Akademii Legii Warszawa, gdzie również prowadził grupy młodzieżowe. W stolicy został analitykiem pierwszej drużyny – sięgnął z nią po mistrzostwo Polski, a następnie, w sztabie trenera Jacka Magiery, miał okazję rozpracowywać rywali w elitarnej Lidze Mistrzów. Funkcję pierwszego trenera po raz pierwszy pełnił w trzecioligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki. Jako samodzielny trener prowadził Stal Rzeszów, z którą wywalczył awans do I ligi i o mały włos nie awansował do ekstraklasy. A jakim potrafi być szkoleniowcem niech zobrazuje historia z Lechii Tomaszów Mazowiecki, gdzie zrywał się skoro świt, żeby popracować z bramkarzem, który na ósmą szedł do… pracy.
Miał być wzlot jest spektakularny upadek. Zapowiadało się, że idą lepsze czasy dla ŁKS. Znający języki dyrektor sportowy miał zapewnić lepszą ligową kadrę na ekstraklasę, nowy sponsor z Włoch kasę, pozwalającą myśleć o robieniu kroków do przodu.
I co? I nic z tego nie wyszło. Jasne, nie można było amerykańskiemu Włochowi oddać klubu za czapkę gruszek, nie mając pewności, że zna się na prowadzeniu tego interesu.
Można jednak było postarać się o zbudowanie lepszej drużyny. Tymczasem letnie transfery to po prostu klęska. Nowi piłkarze zamiast pchać drużynę w górę, ciągną ją w dół. Na nic nie zda się tu przekonanie Janusza Dziedzica, że sprowadził graczy o odpowiednich umiejętnościach, bo ligowe życie tego nie potwierdza.
Zdjęcia lkslodz.pl
Wojciech Kowalczyk: Kazimierz Moskal coraz bliżej powrotu do ŁKS. Nie dziwię się temu wpisowi byłego świetnego piłkarza. Nowy trener miał pchnąć ŁKS na nowe, lepsze tory, tymczasem tylko pogłębił kryzys. Bilans Piotra Stokowca w ŁKS jest, mówiąc wprost, beznadziejny: 0 zwycięstw, jeden remis, pięć porażek.
Nie da się ukryć, że zapracował sobie na niego na własne życzenie. Wygląda to bowiem tak, jakby cały czas dokonywał przeglądu słabej ligowej kadry. Nie ma mowy o stabilizacji. W każdym meczu na boisku wybiegała inna jedenastka. Każda miała kilka lepszych chwil i moc tych – niegodnych ekstraklasy. Mieszanie niczym w kotle czarownic doprowadziło do tego, że w spotkaniu z Zagłębiem my kibice mogliśmy dziękować opatrzności, Aleksandrowi Bobkowi, że nie skończyło się na kolejnej kompromitacji i stracie pięciu, a może nawet siedmiu bramek.
Drużynie oczywiście, jak świeżego powietrza, potrzeba punktów, ale też kadrowej stabilizacji. Zapewnienia przed meczem, że robimy kroki do przodu, widać postęp, a po kolejnym rozczarowaniu, że się nie poddajemy, walczymy dalej, nie są warte funta kłaków.
Szlag człowieka (z Łodzi) trafia, gdy widzi, co może pokazać w ekstraklasie przygotowany do gry, mający swoje wypracowane sposoby na zdobywanie bramek, beniaminek. Puszcza Niepołomice pokonała Górnika Zabrze, odniosła drugie zwycięstwo z rzędu i ma na koncie dwa razy więcej punktów od łodzian. Przypomnijmy, że w minionych I-ligowych rozgrywkach na ich koniec najlepszy ŁKS zdobył o osiem punktów więcej od piątej Puszczy. Teraz widać czarno na białym, kto tych kilku miesięcy, które minęły od tych wydarzeń, po prostu nie przespał!
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.