Rezerwowy Pafka

Tag: piłka nożna (Page 19 of 39)

Oto cała magia piłki nożnej. Są takie mecze, w których pieniądze nie grają i nie mają znaczenia! Znakomity przykład dla ŁKS i Widzewa

Oto wielka magia sportu i piłki nożnej. Przyznam się szczerze, że dawno nie przeżywałem takich emocji jak podczas meczu 4. rundy Pucharu Anglii, w którym wicelider Championship Ipswich Town podejmował VI-ligowy klub Maidstone United FC. Przeciętnie każdy z piłkarzy faworyta jest wart ponad milion funtów, rywali kilkadziesiąt tysięcy, ale są takie spotkania, w których pieniądze nie grają i to jest to, co decyduje że miliony ludzi na cały świecie pasjonuje się futbolem, czekając na takie pojedynki. Ekipa z szóstej ligi znalazła się w piątej rundzie FA Cup. W 1/8 finału może trafić na jeden z największych angielskich klubów.

Piłkarze Maidstone oddali w cały meczu dwa, ważne że celne, strzały, ich rywale w sumie aż 38. Przez 21 procent czasu gry byli przy piłce. Zapisali na swoim koncie 200 podań (procent celnych 49), ich rywale 681 (procent celnych 87), A jednak to oni cieszyli się z pucharowego awansu. Po dwóch kontrach strzelili dwie piękne bramki i wygrali 2:1! Gole na wagę awansu zdobyli: Lamar Reynolds i Sam Corne.

Sędzia spotkania dołożył do regulaminowego czasu jeszcze osiem minut, w których kunsztem wykazał się bramkarz VI-ligowca, a rozsądkiem jego koledzy z pola. Walczyli ambitnie, wręcz heroicznie, gryząc trawę. Łapały ich skurcze, a oni wstawali i dawali z siebie wszystko. Trudno było nie trzymać za nich kciuków.

Taki mecz powinni byli obejrzeć piłkarze ŁKS i Widzewa. Jeśli będą tak walczyć w ekstraklasie, to nie jest możliwe, żeby się z nią pożegnali!

ŁKS. W lutym czeka zespół walka za dwóch. Trzeba pójść śladami legendarnego Leszka Jezierskiego. Oby to była udana kampania napoleońska!

Leszek Jezierski podczas spotkania opłatkowego w Pałacu Poznańskich w 2008 roku, na cztery dni przed śmiercią. Zdjęcia trenera Leszka Jezierskiego z archiwum Jacka Bogusiaka

Szkoleniowiec ŁKS- Piotr Stokowiec nie ma innego wyjścia. Musi pójść śladami legendarnego trenera Leszka Jezierskiego. Napoleon, jak nikt inny, potrafił, zadbać o formę fizyczną swoich graczy podczas zimowych przygotowań. Musieli na zgrupowaniach dawać z siebie maksa, nie było taryfy ulgowej, nie było zmiłuj.

Nie było też sztabu specjalistów od przygotowania ogólnego, komputerów, bajerów i tysiąca innych rzeczy, bez których trenerzy naszych czasów nie mogą się obyć. Jeziera robił wszystko na nosa, a że miał wyjątkowy szkoleniowy talent i wyczucie, to z reguły działał na korzyść drużyny. Potem w trakcie ligowych wiosennych batalii pod względem, nazwijmy to ogólnie kondycyjnym, prezentowała się ona znakomicie.

Jeśli teraz ŁKS poważnie myśli o skutecznej walce o utrzymanie, a chyba tak jest, skoro sprowadza nowych graczy na newralgiczne pozycje, od pierwszej kolejki musi dawać z siebie wszystko, walczyć bez taryfy ulgowej, gryźć trawę od pierwszej do ostatniej minuty. Ba, musi w tym elemencie zdominować rywali, żeby w sportowym efekcie wyjść na swoje.

Terminarz lutego jest dla łodzian wyjątkowo trudny, oby nie okazał się zabójczy. Już 12 lutego zagrają ligowy mecz z Koroną Kielce (godz.19). Kolejny mecz to najbardziej prestiżowe wydarzenie czyli łódzkie derby – 18 lutego o godz. 17.30. 23 lutego spotkanie w Szczecinie z Pogonią (20.30). 28 lipca zaległe spotkanie ze Stalą w Mielcu (18.30), a 3 marca kolejny mecz o wszystko na własnym stadionie z rewelacją jesieni – Puszczą Niepołomice.

Futbolowe transfery po polsku czyli sportowy szrot. Gdzie zniknęła zdolna, polska młodzież?

Zimowe futbolowe podniecenie w Polsce jest wielkie. Wiadomo, transferowy zawrót głowy. Kto się wzmocni, kto osłabi? Jeden trend widać jak na dłoni. Znów polskie kluby stawiają na zachodni szrot.

Mamy kolejny zalew zawodników, którzy mają może bogate CV, ale dawno o nic ważnego nie grali, albo wcale nie było ich na boisku. I o takich ludziach zachwycone polskie media piszą bez zahamowań, że to są… wzmocnienia. Nie wiem, śmiać się czy płakać.

Widać, jak na dłoni, że polska ekstraklasa, jest w najlepszy razie miejscem do mentalnej, fizycznej, a w końcu sportowej odbudowy. Raz się to udaje, innym razem nie. Tych drugich przypadków jest zdecydowanie więcej, co nie najlepiej świadczy o polskich klubowych dyrektorach sportowych. Raczej czekają na podszepty, dobre rady kumpli z branży albo przygotowane atrakcyjne filmiki promocyjne, niż sami sprawdzą co w trawie piszczy. Podejmują decyzje szybko, za szybko i czasami (jakże często!), mówiąc wprost, są one strzałami… samobójczymi.

Kolejny transferowy trend to wielki brak na rynku zdolnych młodych polskich piłkarzy. Tak jakby cały futbolowy świat w Polsce kończył się na ekstraklasie. Jakby nie było I ligi i niższych klas, z której można by było wyciągnąć zdolnych rodzimy futbolistów. Poza ekstraklasą był tylko wielki sportowy niebyt.

Powód ograniczonych działań transferowych na rodzimym rynku ma prosty powód. Polscy piłkarze, szczególnie ci najzdolniejsi, są za drodzy i nie ma żadnej gwarancji, że po wydaniu kilkuset tysięcy złotych nie okaże się, że były to pieniądze źle zainwestowanie. Po co zatem ryzykować. Lepiej stawiać na… szrot.

Do czego prowadzi taki zastój, uniemożliwiający swobodny przepływ sportowych talentów, widać jak na dłoni w polskim rugby. Ekstraliga słabnie z sezonu na sezon, bez wielkich szans na pokazanie się najlepszych młodych ludzi w najlepszych klubach.

Tu też powodem są… pieniądze. Młodzi muszą kisić się w swoich macierzystych zespołach, bo nikt nie wyłoży na ich sprowadzenie ogromnej, jak na możliwości dyscypliny, kasy. Taplamy się zatem w sportowym bagienku, które próbuje się ratować, jak w futbolu, transferami dużo tańszych zagranicznych graczy.

Sędziowie współpracujący z ligowymi drużynami. To jest możliwe we francuskim rugby, a dlaczego nie jest w polskiej piłce nożnej?!

Zanim zacznie się myśleć o technologii, może trzeba zacząć od… dyscypliny. Narasta fala przemocy wobec sędziów w polskiej piłce (szczególnie w niższych klasach). Prawnicy zajmujący się piłką nożną i jej problemami zgodnie twierdzą, że propozycja adwokata Marcina Śmiałka, żeby sędziów wyposażyć w kamery nasobne, jest rewelacyjna i rewolucyjna. – Takie kamery z pewnością byłyby dla sędziów niższych lig dużą i ważną pomocą – powiedział nasz superarbiter Szymon Marciniak dla TVP Sport.

To się opłaci i to bardzo. Przekonują, że lepiej zainwestować po kilkaset złotych na prewencyjną kamerę dla każdego sędziego niż wydawać grube tysiące złotych na każdy proces sądowy i obsługę prawną po następnych napaściach na sędziów.

A przecież najpierw powinno się zmienić obowiązujące przepisy i przyjąć takie, jakie obowiązują w rugby. Z arbitrem rozmawia tylko kapitan drużyny. Inny gracz może zabrać głos, jeśli sędzia mu go udzieli. W sytuacji, gdy zawodnik czy drużyna nie respektują tej zasady, zespół czekają kary, które mogą mieć wpływ na taki a nie inny przebieg gry.

Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego futbolowe mądre głowy nie skorzystają z tego pomysłu, skoro wcześniej bez większych problemów skopiowały system VAR. Teraz pojawia się kolejny wart futbolowej uwagi

Jak podaje strona PZRugby:

Francuskie kluby z Top 14 Montpellier i Castres jako pierwsze weszły na nową ścieżkę. Ten pierwszy zaprosił jako trenera obrony byłego sędziego międzynarodowego Alexandre’a Ruiza, a ten drugi, nie wyróżniający się dyscypliną, rozpoczął współpracę z sędzią Pro D2 Cedriciem Clavetem.

– Posiadanie Ruiza w sztabie trenerskim dodało precyzji szczegółom. Zostaliśmy ukarani znacznie mniej niż w poprzednich sezonach. Naprawdę staliśmy się bardziej zdyscyplinowani. Stało się dla nas również jasne, jak dokładnie pracuje sędzia, co może być bardzo ważne w nerwowych i pełnych napięcia meczach – powiedział Benoit Payog, środkowy pomocnik Montpellier.

Toulon zatrudnił emerytowanego sędziego Romaina Poite jako specjalnego trenera odpowiedzialnego za dyscyplinę i dostosowanie zasad. Zamiast 15 rzutów karnych na mecz Tulon ma teraz tylko 8,5 rzutów karnych na mecz. I to jest naprawdę godny wynik.

Coraz więcej klubów z Top 14 i Pro D2 zatrudnia sędziów, a po zakończeniu kariery sędziowie mają możliwość ujawnienia swojego talentu w innym obszarze.

Na tej symbiozie korzystają nie tylko zespoły, ale także sama gra, która może i powinna stać się czystsza oraz bardziej dynamiczna ze względu na zmniejszenie liczby naruszeń.

Łódź była jesienią piłkarskim miastem… bramkarzy, ale szykuje się dramat. Wiosną ŁKS i Widzew mają zagrać bez swoich asów!

W czasach sportowej świetności Łodzi, a były takie naprawdę, choć kopę lat już minęło od tych wspaniałych chwil, byliśmy znani w Polsce także z tego, że jesteśmy miastem… bramkarzy. Prawda bowiem była taka, że zaczynając od piłki nożnej, a na… hokeju na trawie kończąc (kto pamięta, że w Łodzi była kiedyś taka dyscyplina!) nasi golkiperzy bronili z wielkim powodzeniem barw Polski, stając się w wielu meczach podporą reprezentacji i wzbudzając podziw świata. Ech, to były piękne czasy, które na razie na pewno nie wrócą ale…

Podsumowując nieudaną rundę jesienną ekstraklasy łódzkich drużyn, trzeba powiedzieć, że tak ŁKS, jak Widzew swoich najlepszych zawodników mieli w bramkarzach.

Aleksander Bobek Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź

19-letni golkiper ŁKS – Aleksander Bobek nie raz i nie dwa stawał przed wielkimi sportowymi wyzwaniami, bronił odważnie i skutecznie, także rzuty karne. Wystąpił w 16 spotkaniach, spędził 1440 minut na boisku. Niestety, szczególnie z powodu fatalnej postawy jego kolegów w defensywie, tylko raz kończył spotkanie z czystym kontem. Był to zwycięski mecz z Pogonią Szczecin (1:0). Został doceniony. Znalazł się w gronie 270 piłkarzy do 20. roku życia z całego świata, których warto obserwować

Henrich Ravas Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

W Widzewie postacią numer 1 był 26-letni bramkarz Słowak Henrich Ravas. Zagrał jesienią w 18 ekstraklasowych spotkaniach. To 1620 minut na boisku. W trzech meczach zachował czyste konto. Co by było, gdyby go nie było? Widzew w strefie spadkowej?!

Łódzka, ligowa wiosna? Straszna prawda jest taka, że skoro potencjał transferowy bramkarzy, jak na warunki ŁKS i Widzewa, jest ogromny, idący w miliony złotych, już zimą obaj mogą opuścić łódzkie kluby. A co się wtedy stanie z naszymi drużynami? Ligowa otchłań zajrzy im w oczy!

Widzew, jeżeli zagra jak w Mielcu, ma szansę wygrać, ale na beniaminka trzeba uważać. To nie jest chłopiec do bicia

Fot. Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl

Powiew pucharowego optymizmu był potrzebny. Widzew zasłużenie pokonał w meczu Pucharu Polski Stal w Mielcu 2:1(pod koniec lutego przyszłego roku zagra z Wisłą Kraków) i teraz może w zdecydowanie lepszych humorach przygotowywać się do ligowego starcia. 11 grudnia o godz. 19 łodzianie zagrają beniaminkiem Puszczą Niepołomice na stadionie Cracovii.

Gdy się wygrało, to człowiek z optymizmem patrzy w przyszłość, nosi głowę wysoko w górze, chce się jechać na trening, choć zimowa pora odstrasza, wierzy w lepszą sportową przyszłość. Oby ta pozytywna energia przełożyła się na wynik meczu.

Co łodzianie muszą zrobić, żeby wygrać? To proste. Zachować się na boisku tak jak w Mielcu. Grać konsekwentnie, czujnie i skutecznie, wierząc w boiskową, wręcz południową fantazję swoich graczy, skuteczność napastników i być pewnym, że Henrich Ravas nagle nie straci wybornej sportowej formy. Czy jest to możliwe? Tak. To nie jest plan ponad siły i możliwości łodzian, a zatem jest do wykonania.

Na inaugurację rozgrywek Widzew nie bez problemów u siebie Puszczę 3:2. Teraz beniaminek gra mądrzej, konsekwentniej , bez kompleksów, potrafiąc skutecznie wykorzystać stałe fragmenty gry. Te atuty pozwoliły mu wygrać dwa ostatnie ligowe spotkania. To na pewno nie jest chłopiec do bicia!

Na przykładzie pucharowej rewelacji – Cariny Gubin. Dlaczego ciekawi polscy piłkarze nie mają szans przebicia się do poważnego grania?

Polska piłka nożna to zamknięty świat menedżerów i dyrektorów sportowych. Oni dyktują warunki gry, a raczej antygry. Dzięki swoim układom, znajomościom sprowadzają do drużyn tabuny, z reguły zagranicznych, bo tanich, futbolistów drugiego czy trzeciego planu. Tymczasem polska pika nożna to dla nich ziemia jałowa, na której nic nie jest w stanie wyrosnąć. Tymczasem…

Nie kryję z przejęciem oglądałem mecz znajdującej się w strefie spadkowej III-ligowej Cariny Gubin z ekstraklasowym mistrzem remisów – Piastem Gliwice. Faworyci prowadzili 2:0, ambitni gospodarze wyrównali, do 82 minuty mecz mógł się różnie potoczyć. Ostatecznie lepsi czyli Piast wygrali 5:2, ale zanim doszło do tej piorunującej końcówki z bardzo dobrej strony pokazali się piłkarze III -ligowca.

23-letni środkowy pomocnik Dominik Więcek imponował przeglądem pola, zmysłem taktycznym, umiejętnościami na trudnym boisku. Momentami był nie do zatrzymania dla gliwiczan. O trzy lata starszy napastnik Denis Matuszewski (na zdjęciu) potrafił znakomicie znaleźć się w polu karnym, pokazując snajperskiego nosa i zdobył dwie bramki.

Dlaczego tacy piłkarze nie grają dużo, dużo wyżej w lepszych polskich zespołach? Wydaje się po meczu z Piastem mają sportowe papiery na więcej niż III ligę. Więcek nie przebił się przez drugą drużynę Zagłębia Lubin. Matuszewski błąkał się po opłotkach poważnej piłki.

Dlaczego? Dlaczego nikt im się wnikliwiej nie przyjrzał, nie dał szansy, nie poczekał przez chwilę na efekty? Wolał sięgnąć po stranieri, bo przywiózł go znany menedżer albo polecił gorąco dyrektor sportowy. Zamknięte diabelskie koło powiązań polskiej piłki nie daje wielu szans utalentowanym polskim piłkarzom.

Modlitwa o odwilż. Błotny autobus nadzieją ŁKS w meczu z Legią?

Zdjęcia Cyfrasport/ŁKS Łódź

Prognoza pogody wydaje się sprzyjająca. W najbliższy weekend ma być początek odwilży. Można się zatem spodziewać, że w meczu ŁKS 10 grudnia o godz. 15 z Legią na stadionie im. Władysława Króla, boisko w miarę upływu gry będzie zamieniało się w… błotnisko. To może być atut łodzian. Trzeba jednak przeżyć pierwsze minuty spotkania.

W nich swoje szanse na sukces pogrzebało Zagłębie Lubin, które wcześniej wygrało w Łodzi z ŁKS 2:0. Po czterech minutach wojskowi prowadzili w Lubinie 2:0, w czym bardzo pomógł im kuriozalny błąd bramkarza. Skończyło się na 3:0. Legia kontrolowała mecz i wygrała zasłużenie.

Już tak dobrze nie było w Pucharze Polski. Odważna, konsekwentna, mająca ciekawych piłkarzy (dyrektorem sportowym odpowiadającym za transfery jest były ełkaesiak – Paweł Golański!) Korona sensacyjnie pokonała wojskowych. ŁKS może pójść śladami Korony?

Jestem zdania, że przy obecnych sportowych możliwości łodzian, jedynym sposobem, żeby wyjść z tego starcia z honorem, a nawet powalczyć o niespodziankę czyli zdobyć choćby punkt, jest zagrzebanie się w błocie, stworzenie błotnego futbolowego autobusu przed własnym polem karnym i szukanie szansy w kontratakach, które w tych warunkach mogą być dziełem przypadku.

Ciągle mam w pamięci taki heroiczny bój ŁKS z Legią, który przyniósł dwie bramki Marcina Mięciela i zwycięstwo 2:1, choć wtedy błota nie było, ale była lepsza drużyna. Czy teraz jest to możliwe?

Fakty są okrutne. Dwunastu zawodników trafiło do ŁKS w minionym oknie transferowym. I co? Gra większości z nich jest do jak najszybszego zapomnienia. W ekstraklasie sprawdza się Michał Mokrzycki, choć w ostatnich meczach nie był już tak skuteczny, jak wcześniej. Dobre momenty miał przebojowy napastnik Kay Tejan oraz Dani Ramirez, który przypominał sobie na chwilę, jak dobrze grał wcześniej w ŁKS. To mało, dużo za mało, żeby mieć nadzieję, że nie będzie się ostatnią drużyną ekstraklasy, z tragicznym punktowym bilansem.

ŁKS nie ma zespołu. Ba, nowy trener Piotr Stokowiec zamiast go złożyć, jeszcze bardziej rozbroił, mieszając składem, ile się tylko dało. Czy teraz utrafi w meczową jedenastkę, która pozwoli łodzianom pokazać grę na miarę ekstraklasy i zachować resztkę nadziei na uratowanie się przed degradacją?

Jeszcze przypomnijmy, że na inaugurację rozgrywek 21 lipca Legia pokonała ŁKS 3:0, po hat tricku Tomasa Pekharta. Aleksander Bobek obronił jedenastkę egzekwowaną przez Josue. Mecz mógł się potoczyć inaczej, gdyby Kay Tejan wykorzystał wybrną sytuację sam na sam z bramkarzem.

Tzw. instynkt strzelecki futbolistów, gdy zawodzi, trzeba rozgrzeszać czy karać za wyjątkową głupotę?!

Ta sytuacja powtarza się nagminnie, a komentatorzy starają się ją oblec w żart, frazesy, z reguły bagatelizować. Biorąc pod uwagę ostatnie kolejki ekstraklasy, bramek mogłoby być przynajmniej o kilka więcej, gdyby piłkarze wykazywali się większą pokorą i… koleżeństwem. Mamy częstą sytuacja, w której po kontrze, prowadzący piłkę, według wszelkich reguł i znaków na niebie i ziemi, powinien ją podać lepiej ustawionemu koledze, co pozwoli zdobyć gola, a taki jest przecież cel działań futbolowej drużyny. On tymczasem wali bezmyślnie piłkę panu Bogu w okno.

Co robią w tej sytuacji telewizyjni komentatorzy i zaproszeni do studia fachowcy? Mówią, o instynkcie strzelca, która ma charakteryzować i usprawiedliwiać egoizm, brak umiejętności i wyobraźni niefortunnego futbolisty, łakomiącego się ponad wszelką miarę na sławę i chwałę, które ma mu przynieść strzelenie bramki.

Moim zdaniem tzw. instynkt strzelca, który w dogodnej sytuacji źle zadziałał, to mówiąc wprost: futbolowa słabość (ha!ha!ha!), która prowadzi do niewykorzystania bramkowej sytuacji, a w konsekwencji nawet do braku zwycięstwa czy choćby punktu zdobytego za wywalczony remis przez drużynę.

Taki egoizm i samolubstwo powinny być napiętnowane, a potem surowo karane przez trenerów, nawet stratą miejsca w wyjściowej jedenastce!

Idzie nowe. Trenerzy z otwartą głową, ciekawymi pomysłami, odważni i krytyczni podbijają ekstraklasę!

Jaka jest nadzieja dla polskiej piłki? Ano taka, że powiew szkoleniowej świeżości, sprawi, że gra drużyn wejdzie na wyższy poziom. Widać jak na dłoni, że opiekunami ekstraklasowych drużyn zostają nowi ludzie z otwartą głową, odwagą, ciekawymi pomysłami, bezkompromisowi w ocenie tego, co trzeba zrobić, ale i co zawiodło, gdy nie uda się zdobyć ligowych punktów.

Ostatnia zmiana ma miejsce w Radomiaku. Przestał być pierwszym trenerem Constantin Galca, który ostatnio nie był w stanie dogadać się z nikim. Zastąpił go 43-letni Maciej Kędziorek, który do tej pory pogłębiał swoją wiedzę jako asystent pierwszego trenera w Lechu Poznań. Był tak cenny dla Kolejorza, że ten wcześniej blokował taki transfer. – Praca w Radomiaku to dla niego fantastyczna wiadomość, bo każdy wie, a przede wszystkim ja, jak bardzo jest ambitny. Może tam zrobić kolejny krok w swojej karierze jako trener. Wiedzieliśmy to zanim podpisaliśmy z nim umowę – powiedział trener Lecha John van den Brom. W końcu Kędziorek dostał szansę wypłynięcia na szerokie wody, jak choćby uczynią o 10 lat młodszy Dawid Szulczek.

Ten nie płakał, że nie ma pieniędzy na satysfakcjonujące go transfery, tylko stąpając twardo po ziemi, kroił futbolową materię na miarę, a nawet ponad możliwości, co sprawia do dziś, że poznaniacy nie są ligowym chłopcem do bicia. A Szulczek już drugi rok, co jest w Polsce, ewenementem pracuje cały czas w jednym miejscu. – Jestem mądrzejszy o kolejne doświadczenia. Dotyczy to spraw organizacyjnych, czy kontaktów zarówno z władzami klubu, jak i członkami sztabu – przyznał. – Każdy szkoleniowiec ma umowę na sześć spotkań. Po sześciu porażkach zazwyczaj przychodzi zwolnienie. Wcześniej jeździłem na mecze czwartej ligi czy okręgówki, obserwowałem piłkarzy. Mam taką bazę danych, dzięki której nawet mogłem sprowadzać zawodników do Wigier. Napastnik czy bramkarz mogą się wyróżnić poprzez gole albo interwencje. Są też jednak piłkarze, którzy grają na pozycjach, na których nie zwracają na siebie aż takiej uwagi. Ale gdy się im dokładnie przyjrzysz, to zauważysz, jak świetną pracę wykonują i jak cenni byliby dla twojej drużyny w określonym systemie.

Pracujący z powodzeniem w Jagiellonii 31 -letni Adrian Siemieniec po objęciu posady powiedział: – Szkoliłem się do tego zawodu przez wiele lat. Często kosztem na przykład spraw rodzinnych. Wiele poświęciłem temu, by znaleźć się w obecnym miejscu.

Dobrą robotę, po nie byle kim, czyli po trenerze Marku Papszunie, robi w Rakowie jego były asystent 33-letni Dawid Szwarga. W Koronie z powodzeniem prowadzi piłkarzy, z którymi jeszcze nie tak dawno grał, 30-letni Kamil Kuzera.
Do tej grupy szkoleniowców ekstraklasy z otwartą głową zalicza się też 37-letni trener Widzewa Daniel Myśliwiec. Przyznam, zaimponował mi, gdy nie kwękał, nie biadolił, że nie ma kim, że osłabienie, tylko po męsku stanął do walki z Ruchem i ją wygrał, a potem będąc na fali poprowadził drużynę do zwycięstwa nad Lechem w Poznaniu, co w środowisku uznano za ligową sensację.

Przypomnijmy, że Myśliwiec nie wziął się znikąd. Swoją karierę szkoleniową rozpoczął pracą z młodzieżą Escoli Varsovia, z której trafił do Akademii Legii Warszawa, gdzie również prowadził grupy młodzieżowe. W stolicy został analitykiem pierwszej drużyny – sięgnął z nią po mistrzostwo Polski, a następnie, w sztabie trenera Jacka Magiery, miał okazję rozpracowywać rywali w elitarnej Lidze Mistrzów. Funkcję pierwszego trenera po raz pierwszy pełnił w trzecioligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki. Jako samodzielny trener prowadził Stal Rzeszów, z którą wywalczył awans do I ligi i o mały włos nie awansował do ekstraklasy. A jakim potrafi być szkoleniowcem niech zobrazuje historia z Lechii Tomaszów Mazowiecki, gdzie zrywał się skoro świt, żeby popracować z bramkarzem, który na ósmą szedł do… pracy.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑