Już jest. Drugi tomik poezji Małgorzaty Wadowskiej – Strzeleckiej. Po Leniwe Blues nadszedł czas na Robinsonadę.
Autorka jest wierna sobie, nadal pisze z wyczuciem i uczuciem o naszym małych, codziennych sprawach – subtelnie, delikatnie, lirycznie, refleksyjnie, a czasami ironicznie i z dystansem – dostrzegając w każdym, najdrobniejszym nawet wydarzeniu jego drugie dno i poetycką moc.
Jest też w drugim tomiku nowy ton – mocniejszy, pokazujący, że żyjemy w trudnych czasach, które niepokoją, ba, wywołują skrajne uczucia, z którymi zagonieni i zabiegani, atakowani skrajnymi informacjami, musimy jakoś dawać sobie radę.
Każdy, kto sięgnie po tomik, znajdzie w nim coś dla siebie, zamyśli na chwilę, zastanowi, powie – co cenne: to jest o mnie, o tym co mnie wzrusza, ale i boli.
Coraz mniej nas, pamiętających ten czas. Grozę lat osiemdziesiątych minionego wieku, gdy wszystko trzeba było wystać, wycwaniakować, załatwić przez układy, gdy każde dobro, choćby takie jak kawa, było na wagę złota.
Tę grozę podszytą gorzkim humorem i przenikliwym zmysłem obserwacji pokazał w swojej powieści, nie boję się powiedzieć znakomitej, znany poeta Tomasz Różycki.
Bohater, opisując czasy dzieciństwa, niczym heros mitycznych opowieści, w wielopiętrowym bloku z wielkiej płyty rusza w swoją inicjacyjną podróż. Tuż przed imieninami Ojca ma wykonać ważne i jak się okazuje niebezpieczne zadanie, pełne mieszkaniowej grozy, gry wyobraźni i gorzko – ironicznej refleksji o zgrzebnej rzeczywistości.
Rusza do sąsiada Stefana, aby tam zmielić cudem zdobytą kawę, a to dlatego, że ten ma bezcenny młynek. Ile go czeka po drodze niespodzianek, przygód, zaskoczeń. Cała śmieszno – straszna historia kończy się znakomitą puentą, której naczelną wartością jest Miłość.
Ja wiem, w czasach kryzysu, spowodowanego przez inflację, coraz mniej kupuje się książek, ale na powieść Tomasza Różyckiego warto najpierw zaoszczędzić, a potem wydać parę złotych. Dla mnie „Złodzieje żarówek” powinny otrzymać nominację do jakiejś ważnej literackiej nagrody! Ta książka na to zasługuje.
Tomasz Różycki. „Złodzieje żarówek”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2023
Uff. Odetchnąłem z ulgą. Jest, choć trzeba jej szukać niczym szlachetnego grzyba w gęstym lesie. W powodzi polskich kryminałów i książek sensacyjnych, które ostatnio gubi nadmiar makabr i tzw. atrakcji oraz zwariowane tempo i nikomu niepotrzebne zwroty akcji, żeby nawet na chwilę czytelnik się nie znudził i nie nabrał oddechu, czasami trafi się prawdziwa perełka.
Sięgnąłem po Półmistrza i… trudno ukryć satysfakcję z lektury, bo wszystko w tej książce jest na miejscu. Intryga kryminalno – szpiegowska, nie mniej sensacyjne obyczajowe tło, intrygujące postaci mające swoje tajemnice, wybitni szachiście i Witold Gombrowicz, więc dialogi muszą trzymać i trzymają wysoki literacki poziom. Jak najwięcej takich książek!
Już sam pomysł jest wyborny. Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej na transatlantyku nomen omen Przyszłość zmierzającym z Gdyni do Buenos Aires spotkają się wyjątkowi pasażerowie, w tym wybitni szachiście i ekscentryczny pisarz. Na statku dochodzi do wyjątkowo brutalnej zbrodni, W oczodole ofiary morderca umieszcza szachowy pion. Prywatne śledztwo w tej sprawie prowadzi tajemniczy pasażer, filozofujący, bystry obserwatorEdward Abramowski. Co dostrzeże, jakie wyciągnie wnioski, jakie odkryje tajemnice, a co najważniejsze jak uchroni się przed śmiertelnym niebezpieczeństwem? Warto poznać odpowiedzi na te pytania. Pasjonującej lektury!
Na koniec smakowita anegdota na facebookowej stronie autora: Nie przywoźcie Półmistrza do Krakowa…A właśnie, że przywiozłem. Kazimierz, kawusia, obiadek, kulturka. Żadnych ekscesów. Egzemplarz trafił w czułe ręce Marcina Świetlickiego.
Przy okazji powołaliśmy do istnienia nowy zespół. Kawaler Starszych Panów wkrótce zadebiutuje wstrząsającym singlem „Masło moje a w nim…” Czubaj, to nie tylko pisarz, ale też profesor antropologii, szachista i… saksofonista jazzowy więc… może coś w tym jest, choć muzyczny pomysł wygląda na świetny żart. A może się mylę, a wtedy, to byłby hit!!!
Mariusz Czubaj, Półmistrz, Wydawnictwo Znak
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.