Ryżową Szczotką

Rezerwowy Pafka

Page 6 of 158

Bilans znów wyszedł na zero. Widmo spadku powoli zaczyna zaglądać Widzewowi w oczy!

Pero, pero bilans i tak wyszedł na zero. Widzew się starał, atakował, wyłączył z gry Pululu, miał po przerwie zdecydowaną przewagę, rywali ratowały słupek i poprzeczka, a i tak przegrał – po raz jedenasty i piąty(!) na własnym boisku. Aby było jeszcze smutniej asystę przy golu dla rywali zaliczył wyrzucony z Widzewa, a sprawdzający się w Białymstoku – Hansen. Czy w tej sytuacji lepiej mógł interweniować Gikiewicz?!

Najbardziej zaskakujące jest to, że w ważnej widzewskiej roli wystąpił wyciągnięty z klubowego niebytu (nie zabrano go na zgrupowanie do Turcji) Nunes, który był jednym z najlepszych, jak nie najlepszym piłkarz Widzewa!

250 procent racji ma Gikiewicz, gdy mówi że cel zespołu na pozostałą część ligowego sezonu to obrona przed spadkiem z ekstraklasy. W tej chwili Widzew ma pięć punktów przewagi nad strefą spadkową i o kolejną punktową zdobycz nie będzie łatwo. 15 marca o godz. 20.15 łodzianie podejmą beniaminka – GKS Katowice, który zdobył 6 punktów więcej od Widzewa!

Fani Widzewa po raz pierwszy tak naprawdę pokazali, że czują się oszukani. Oni nie zaniżają poziomu. Na trybunach pojawiło, się 16 768 fanów, którzy nie chcieli być znów wystawionych do wiatru. W ramach protestu przez pierwsze 19 minut i 10 sekund nie prowadzili dopingu. Potem to robili ze wszystkich sił, a po zakończeniu meczu żegnali piłkarzy oklaskami. Samo uznanie nie wystarczy – konieczne są gole i bezcenne ligowe punkty!

Widzew – Jagiellonia 0:1 (0:1)

0:1 – Skrzypczak (8, głową)

Gikiewicz – Krajewski, Żyro, Volanakis, Therkildsen – Diliberto (57, Sypek), Hanousek (69, B. Pawłowski), Shehu, Łukowski (57, Hamulić) – Tupta (80, Nunes), Kerk (57, Alvarez)

Kibic Legii, który napisał najbardziej odjazdową polską powieść ostatnich lat. Literacka sensacja sprawiająca wielką, czytelniczą frajdę

Czytasz wyjątkowo odjazdową książkę, jakich ostatnio w Polsce nie było i nie ma i wyobrażasz sobie autora, że on też musi być odjazdowy, wyjątkowy. Tymczasem Jul (skrót od Juliusza) to normalny facet, mający kochającą rodzinę, oddanych, życzliwych przyjaciół i zagorzały… kibic piłkarski jednego klubu, z którym akurat mnie nie jest po drodze, czyli Legii Warszawa.

Mówi: – W moim związku ciche dni są tylko w dwóch momentach życiowych: gdy kłócimy się o literaturę lub gdy Legia przegrywa albo remisuje (…) Gdy się budzę, to pierwszą rzeczą, jaką sprawdzam w internecie, nie są wiadomości ze świata literatury, tylko co się dzieje w klubie.

Choć czasami, gdy najdzie go fantazja, Jul maluje sobie paznokcie! I też takich zaskoczeń w jego totalnej książce jest bez liku. Jest ona satyrą na Amerykę, świat sztuki, media, a jednocześnie prawdziwą opowieścią o prawdziwych artystach, do których zaliczają się drwale z zapomnianego miasteczka, które nagle staje się centrum Ameryki. Jest opowieścią fantasy, ale też wciągającą obyczajową historią o ludziach, którzy chcą godnie przeżyć dany im czas. O zakrętach losu, niespodziewanych wydarzeniach, złych uczynkach nie do naprawienia ale też prostych gestach budujących przyjaźń czy miłość i o niezwykłym… stole.

Ech, czego tu nie ma. Jest wszystko! Po prostu trzeba tę powieść przeczytać koniecznie. Satysfakcja gwarantowana! Dobra wiadomość jest taka, że ludzie pytają w księgarniach o „historię Watersa” i wydawnictwo zdecydowało się na dodruk książki.

Jul Łyskawa. „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców”. Wydawnictwo Czarne

Jest, jest, jest! ŁKS wreszcie strzelił bramki na własnym stadionie i co ważniejsze – wygrał

ŁKS chciał bardzo wygrać ten mecz i wygrał, choć rywale znacząco mu w tym pomogli, a też napędzili łodzianom trochę strachu.

Pirulo już na samym początku spotkania zmarnował znakomitą okazję przynajmniej do oddania celnego strzału. Za chwilę rywale zablokowali uderzenie Sitka. ŁKS starał się atakować, ale choć przechwytywał piłki, to im było bliżej pola karnego, tym grał wolniej.

Potem pomógł łodzianom VAR. Po analizie, sędzia Raczkowski uznał i słusznie, że Tkaczuk sfaulował w polu karnym Mrvaljevicia. Mokrzycki wykorzystał pewnym strzałem w róg jedenastkę. ŁKS zdobył pierwszą bramkę na własnym stadionie od… 17 września minionego roku!

Łodzianie nie zamierzali spocząć na laurach. Poszli za ciosem. Zaczęli też gra szybciej. Po akcji Sitek – Głowacki i strzale tego ostatniego interweniujący Michalski posłał piłkę do własnej bramki.

ŁKS miał dalej inicjatywę. Po świetnym zagraniu Mokrzyckiego, strzał Dankowskiego obronił Przybylak. Potem były jeszcze dwie niewykorzystane sytuacje łodzian. Atakujący gospodarze potrafili wykreować bramkowe okazje. Byli jednak nieskuteczni.

Na początku drugiej połowy łodzianie mieli metr, może nawet pół do bramki rywali, ale raz, drugi, trzeci nie potrafili wechnąć piłki do siatki, a strzały Sitka i Mokrzyckiego po kontrach obronił Przybylak. Akcja goniła akcję i… Aż trudno było uwierzyć, że nie pada trzeci gol.

Gdy się nie strzela bramki to się ją traci. Tak też się stało. Łodzianie zapomnieli o kryciu rywali. Michalski wykorzystał łódzką… pustkę po swojej prawej stronie. Gracz Warty miał miejsce i czas, żeby przeprowadzić bramkową akcję. Pierwszy udany atak i pierwszy celny strzał przyniósł gola. Piłka nożna jest okrutna.

ŁKS, a dokładnie Głowacki, nie wycigał żadnych wniosków z tej sytuacji. W bliźniaczo podobnej akcji Feliks minimalnie przestrzelił. Gości szybko skarcił Wysokiński. Pięknym i mocnym strzałem z dystansu w okienko dał spokój i oddech gospodarzom! Na gola mocno zapracował też Mrvaljević. ŁKS wygrał zasłużenie, ale strachu trochę było.

14 marca o godz. 20.30 ŁKS zagra ligowy mecz w Głogowie z Chrobrym.

Warte podkreślenia jest też to, co zrobił ŁKS II w II lidze. Pokonał niespodziewanie na wyjeździe Chojniczankę 2:1. Sławiński zdobył zwycięską bramkę godną najlepszych, światowych stadionów.

ŁKS – Warta Poznań 3:1 (2:0)

1:0 – Mokrzycki (18, karny), 2:0 – Michalski (29, samobójcza), 2:1 – Michalski (62), 3:1 – Wysokiński (77)

ŁKS: Bobek – Dankowski (84, Majcenić), Rudol, Gulen, Głowacki, Pirulo (68, Arasa), Mokrzycki (72, Wysokiński), Kupczak, Hinokio, Sitek (68, Mąynarczyk), Mrvaljević (84, Norlin)

Polska to taki sportowy kraj, w którym młodzi sportowcy, zanim jeszcze coś naprawdę osiągną, zostają milionerami! Gdzie? W żużlu, który jest jak… stare kino

Myślałem, że polska piłka nożna jest chora, ale co powiedzieć o żużlu?! Na świecie żużel to sport drugiego wyboru, który raczej się zwija niż rozwija (- żużel jest jak stare kino. Nie wymyślił niczego, co by mogło przyciągnąć – mówi Tomasz Lorek, dziennikarz Eleven Sport i ekspert czarnego sportu). Tymczasem u nas to sprawa większa niż sport. Tam, gdzie pojawia się zagrożenie, że upadnie, interweniują samorządy miejskie, wojewódzkie, działa polityczne lobby, mocno nadal niestety angażują się spółki skarbu państwa. I tak się kręci złoty interes, szczególnie dla zawodników.

Myślałem, że tylko w polskiej piłce nożnej młodzieżowcy są wyjątkowo przepłacanymi sportowcami, ale gdzie tam to się ma do żużla! Jak podaje Interia: Oskar Paluch może stać się najlepiej opłacanym młodzieżowcem PGE Ekstraligi w sezonie 2024. Już w zeszłym roku junior Stali Gorzów rozbił bank zarabiając niespełna 1,8 miliona złotych. Co prawda jego gaża nie poszła w górę, ale w nadchodzących rozgrywkach będzie miał okazję do zdecydowanie większej liczby startów. To się odbije na wynagrodzeniu, które może przekroczyć nawet 2 miliony złotych. Pod względem zarobków zbliży się do największych gwiazd ligi.

Paluch już w zeszłym sezonie wynegocjował sobie bardzo dobry kontrakt. Za podpis otrzymał 800 tys. złotych, a za punt 8000 tysięcy złotych. W całych rozrywkach łącznie z bonusami zdobył 119 punktów. To sprawia, że na jego konto trafiło aż 1795970,18 złotych. Trzeba przyznać, że niezła suma – szczególnie, że mówimy o juniorze, który ciągle jest na dorobku.

Zatkało mnie, brakuje słów. Za nasze pieniądze, którymi powinno się budować lepszą przyszłość polskiego sportu, tworzy się żużlowe lobby, w którym dochodzi do takich anomalii. Oj, niestety długo w polskim sporcie nie będzie normalnie!

Dziwne i zaskakujące. ŁKS to są dwa, jakże różne, futbolowe światy. Ech, gdyby pierwszy zespół grał i walczył z taką pasją jak drugi!

Przy piłce Antoni Młynarczyk Jakub Piasecki/Cyfrasport

Trudno to zrozumieć. Jeden klub, a jakby dwa piłkarskie światy. Druga drużyna ŁKS pełna młodych piłkarzy walczy szybko, ambitnie, z fantazją, tworząc do przerwy składne akcje i groźne sytuacje, potrafi się postawić Dream Teamowi – Wieczystej Kraków. Przegrywa, ale zyskuje uznanie. A pierwszy zespół ŁKS? Pożal się Boże. Gra wolno, schematycznie, przewidywalnie, bez pomysłu, jakby piłkarzom się nie chciało, jakby odcięło im prąd. Co prawda ŁKS I zdobył wyjazdowy punkt, co może być cenne w bronieniu się przed… strefą spadkową, a ŁKS II tego nie osiągnął, ale jest w tabeli o miejsce wyżej (11) od pierwszego teamu.

Może zatem zamiast zatrudniać Paragwajczyka, trzeba było dać szansę ludziom, których się ma? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie debiut Ariela Galeano wypadł kiepsko. Trener nie poszukał lepszych personalnych i taktycznych rozwiązań. Ba, popełnił fatalny błąd, sadzając na ławce najlepszego ostatnio ełkaesiaka – Antoniego Młynarczyka. Tak Antek, jak i dwaj inni rezerwowi – Levent Gulen (zajmie na długo miejsce Łukasza Wiecha, którego uraz barku wyklucza na 4 – 6 miesięcy) i Mateusz Wysokiński – po wejściu na boisko, dali drużynie lepszą sportową jakość.

Coś trzeba zrobić z tym sportowym marazmem zespołu, tchnąć w niego nowego ducha. Tylko czy to jest możliwe, gdy sprowadzeni zimą piłkarze nie wnoszą nowej jakości do gry, tylko łatwo i szybko adaptują się do zastanej sportowej mizerii. 7 marca o godz. 18 ŁKS podejmie Wartę Poznań. Jesienią ten mecz wygrany 4:2 był sportowym przełamaniem łodzian (szkoda, że tylko na chwilę, a nie na stałe). Czy teraz może być podobnie? Na gola zdobytego na własnym boisku ŁKS czeka od… 17 września ubiegłego roku.

ŁKS nawiązuje do wielkiej, pięknej tradycji, gdy był potężnym, wielosekcyjnym klubem, zdobywającym mistrzowskie tytuły i medale. W jedności siła!

Fot. ŁKS Łódź

ŁKS Łódź S.A. wraz z sekcjami siatkówki żeńskiej, koszykówki kobiet, męskiego basketu oraz boksu i kickboxingu zaprezentował „Wielosekcyjny ŁKS” – nowy projekt łączący środowisko Łódzkiego Klubu Sportowego.

Fundamentem projektu będzie ścisła współpraca sekcji sportowych ŁKS na wielu polach, co ma być nie tylko ukłonem w stronę przeszłości, ale przede wszystkim pomóc sprostać aktualnym wyzwaniom, oczekiwaniom sympatyków z całego regionu oraz samych sportowców, tak jak na to zasługują walczące drużyny stanowiące o sile Reprezentacji Łodzi.

Były lata chude i smutne, gdy wszystko rozpadało się niczym domek z kart, także na moich oczach. Nie wszyscy byli to w stanie zrozumieć (takie czasy!) i zaakceptować.

Jacek Bogusiak wytrwale walczył i walczy o pamięć najstarszego, wielosekcyjnego klubu Łodzi. Wykonał tytaniczną pracę, podsumowującą kolejnymi historycznymi książkami, żeby nikt nigdy gumką myszką nie starł ŁKS z mapy łódzkiego i polskiego sportu. On i jego przyjaciele z Grupy Ełkaesiak musieli mieć dziś ogromną satysfakcję, gdy współwłaściciel ŁKS Łódź S.A. – Dariusz Melon mówił o nowym projekcie, nawiązującym do wielkiej historii: – ŁKS to najstarszy klub w Łodzi i jedyny, prawdziwie wielosekcyjny. Łódzki Klub Sportowy to 67 drużynowych medali mistrzostw Polski, w tym aż 23 złote, w 9 dyscyplinach sportowych. Historia nie jest tu najważniejsza, ale stanowi punkt wyjścia. Bo za wszystkimi tymi medalami stoją emocje, dla których każdy z nas interesuje się sportem i rola jaką ten sport, a co za tym idzie ŁKS, odgrywa w życiu wielu pokoleń, w tym tego najmłodszego.

Fot. Łukasz Grochala/Cyfrasport

Naszym celem jest budowa klubu nie tylko zorientowanego na dzisiaj, ale także na przyszłość. Realna współpraca pomiędzy naszymi sekcjami na różnych polach stanowi fundament tego projektu. Razem jesteśmy po prostu silniejsi. Razem możemy zaoferować znacznie więcej. Razem tworzymy reprezentację Łodzi. To nowy i bardzo ważny rozdział w historii naszego klubu.

Jakiem są wspólne cele uczestników projektu s „Wielosekcyjny ŁKS”?

To nie tylko rozwój sportowy, ale także kształtowanie pozytywnych wzorców dla młodych pokoleń. Inicjatywa ta ma za zadanie wspieranie Łodzi w realizacji celów społecznych, działanie na rzecz zwiększania dostępności sportu dla dzieci i młodzieży oraz promocję aktywności fizycznej.
Sekcje biorące udział w projekcie planują m.in. wspólnie organizować pikniki i imprezy sportowe skierowane do całych rodzin. Kluby, wykorzystując swoją pozycję, zaangażują się w ważne inicjatywy społeczne, podkreślając rolę sportu w budowaniu silnej i świadomej społeczności.

Jacek Bogusiak wręczył wszystkim uczestnikom wykaz wszystkich sportowych zaszczytów ŁKS, żeby wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, w jakim klubie działają:

Trener Patryk Czubak: -To w Widzewie powinno być na pierwszym miejscu – charakter!

Patryk Czubak Fot. Marcin Bryja, widzew.com

Nie wiem na jak długo Patryk Czubak zostanie w roli pierwszego trenera Widzewa, ale już wiem, że dokonał rzeczy wyjątkowej. Nie jest nią remis w spotkaniu z Radomiakiem, bo to raczej rozczarowanie (ech, gdyby lepiej zachował się Rafał Gikiewicz!). Jest nią natomiast postawa zespołu.

Z grupy futbolowych ciaptaków, Czubak znów zrobił prawdziwych mężczyzn, facetów, którym żadna sportowa walka nie jest straszna. Nie bał się dokonać kadrowej rewolucji (m.in. odsunął Saida Hamulicia). Szybko, w przeciągu kilku dni pozbierał gości do kupy. Natchnął ponownie wiarą, że charakterem, walką, zaangażowaniem można w sporcie, w tym w futbolu, góry przenosić.

Nie chcę popadać w przesadną egzaltację, ale momentami ta gra, a raczej walka, przypominała mi tamte stare, dobre czasy, gdy nie tylko za sposób i jakość grania, ale też charakter, podziwiało się Widzew!

To w Widzewie powinno być na pierwszym miejscu – charakter – mówi Patryk Czubak i te słowa brzmią, jak przesłanie na następne ligowe kolejki. Przy takim zaangażowaniu zespołu rosnąć będzie moje przekonanie, że ligowy włos mu z głowy nie spadnie i utrzyma się w ekstraklasie.

Przed zespołem wielkie sportowe wyzwanie. Łodzianie 9 marca o godz. 17.30 podejmą mistrza Polski Jagiellonię. Jesienią już w 2 minucie skarcił Widzew bodaj najlepszy piłkarz naszej ekstraklasy Afimico Pululu i Jaga wygrała 1:0. Teraz tak być nie musi, a sportową odwagą i charakterem można osiągnąć nieosiągalne.

Szóste miejsce Polek w pierwszym turnieju World Rugby HSBC Sevens Challenger jest rozczarowaniem. Julia Druzgała: – Kontuzje czołowych zawodniczek nami wstrząsnęły!

Zdjęcia PZR

Reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet prowadzona przez Janusza Urbanowicza zakończyła zmagania w pierwszym turnieju World Rugby HSBC Sevens Challenger w Kapsztadzie na szóstym miejscu. Zawodniczki podkreślają, że odczuwają niedosyt, bo chciały znaleźć się w pierwszej czwórce. Faktem jest, że wykonały pierwszy krok, by wywalczyć awans na turniej w Krakowie 11 i 12 kwietnia, w którym miejsce zapewni sobie osiem najlepszych drużyn po dwóch turniejach w RPA. Ten kolejny już za tydzień – podaje biuro prasowe PZR. Niestety zmagania zostały także okupione kontuzjami dwóch czołowych zawodniczek naszej drużyny: Ilony Zaiszliuk i Natalii Pamięty.

– Kontuzję dziewczyn nami wstrząsnęły, to nas wybiło z rytmu. Dominowałyśmy w meczu z Czeszkami, pokazałyśmy, że potrafimy grać i byłyśmy pewne tego, co robimy. Na mecz z Tajlandią wyszłyśmy w pełni skoncentrowane, ale zdecydowanie wdarło się za dużo bałaganu i nie wykonałyśmy swojego zadania. Nie załamujemy się, ale czujemy ogromny niedosyt i za tydzień musimy mocno powalczyć, żeby iść w górę. A potem w Krakowie powalczyć o czołowe lokaty – powiedziała po turnieju Julia Druzgała.

Julia Druzgała

Z kolei Martyna Wardaszka zwracała uwagę, jak dużą stratą były kontuzje naszych liderek: – Turniej rozpoczął się niespodziewanie, bo już w meczu z Samoa kontuzji doznała Natalia Pamięta i szybko straciłyśmy dobrą zawodniczkę. Potem doszły problemy z Iloną, która złamała obojczyk. Strata dwóch czołowych rugbistek, które mają duże doświadczenie, była dla nas dużym ciosem.

Kolejny turniej będzie zupełnie inny. Będziemy wiedzieć, że nie będzie z nami Natalii i Ilony i mamy tydzień,żeby przygotować się i ułożyć nieco inny plan.

Martyna Wardaszka

Pierwsze miejsce w turnieju w Kapsztadzie zajęła reprezentacja Kenii, która w wielkim finale pokonała Argentynki 17:12. W turnieju mężczyzn triumfowała reprezentacja Chile, przed Kanadyjczykami. Kolejny turniej już za tydzień, ponownie na boisku w Kapsztadzie. Rywalkami Polek w grupie będą gospodynie i uczestniczki ostatnich igrzysk olimpijskich – zespół RPA, a także ponownie Samoa.

Oliwia Krysiak

Miało być lepiej, było… nudniej. Rozczarowujący, oczywiście bezbramkowy, remis ŁKS w Kołobrzegu!

Miało być lepiej, było… nudniej. Po momentami słabej grze, łodzianie zremisowali w Kołobrzegu, a jakże… bezbramkowo. Ełkaesiacy czekają na wyjazdową wygraną w I lidze od 26 października minionego roku, kiedy pokonali w Rzeszowie Stal 4:2 (1:0).

Nowy trener Ariel Galeano zaskoczył, rezygnując w podstawowym składzie z energetycznego Młynarczyka, a stawiając na skrzydle na Pirulo. Wrócił do jedenastki kapitan Kupczak.

ŁKS próbował atakować, a rywale czekali na kontry. Pierwszy groźny, celny strzał był autorstwa gospodarzy. Na dodatek kontuzji barku doznał Wiech, którego zastąpił Gulen.

Rozgrywanie rzutów rożnych przez łodzian? Momentami kompromitacja, na przykład gdy Pirulo oddał piłkę rywalom. Wreszcie po 20 minutach bramkowa akcja łodzian. Sprytnie podciął piłkę nad rywalem Sitek, ale ani Arasa, ani Pirulo nie potrafili tego wykorzystać.

Były wstydliwe momenty dla atakujących wolno, przewidywalnie, bez pomysłu łodzian, skoro piłki zagrywane przez schodzącego do środka Pirulo na skrzydło do Dankowskiego kończyły się… autem dla gospodarzy! Hiszpan popisał się za to ładnym technicznym zagraniem, po którym padł gol. Wysiłek zdał się na nic, skoro wcześniej był na co najmniej metrowym spalonym.

Łodzianie atakowali wolno, w sposób przewidywalny. Na dodatek potrafili wpadać na siebie przy próbach ataku. Częściej dyskutowali ze sobą niż grali. No, nie było to budujące.

Od początku drugiej połowy gospodarze starali się grać wysoko na przedpolu łodzian. ŁKS wreszcie szukał szczęścia w szybkim ataku. Ładnym, choć niecelnym, strzałem popisał się Mokrzycki. Goście mieli kłopoty z boiskową komunikacją, jakby pierwszy raz widzieli się na boisku. To przeszkadzało w budowaniu składnych akcji, a gdy już takie stwarzali, to nie potrafili ich wykończyć.

Wreszcie po ponad godzinie grania ŁKS przeprowadził składną, groźną akcję. Zakręcił rywalami Młynarczyk, wycofał piłkę na koniec pola karnego, ale Hinokio strzelił obok słupka.

Im dalej w las, tym gorzej. Łodzianie znów grali coraz wolniej, bez pomysłu, w sposób oczywisty dla rywali, pozwalając im na spokojne zorganizowanie się w defensywie. Zmiany w jedenastce gości miały to… zmienić. I wydawało się, że tak się stanie, ale napastnik Mrvaljević z ośmiu metrów, przez nikogo nieatakowany, trafił w bramkarza. W odpowiedzi o mały włos Lasek znalazłby się w sytuacji sam na sam z Bobkiem. W ostatniej chwili skutecznie interweniował Gulen.

ŁKS atakował. Po dynamicznym wejściu w pole karne Młynarczyk, strzelając z ostrego kąta, posłał piłkę obok dalszego słupka. Potem były kolejne nieudane próby gości i mecz skończył się rozczarowujących łodzian remisem. 7 marca o godz. 18 ŁKS podejmie Wartę Poznań. Czy strzeli bramkę?

Kotwica Kołobrzeg – ŁKS 0:0

ŁKS: Bobek – Dankowski, Rudol, Wiech (13, Gulen), Głowacki, Pirulo (55, Młynarczyk), Mokrzycki (74, Mrvaljević), Kupczak, Hinokio (74, Wysokiński), Sitek, Arasa

Urodziny najwybitniejszego polskiego trenera – Kazimierza Górskiego. Poprowadził ŁKS do zwycięstw w wielkich, niezapomnianych meczach!

Kazimierz Górski Fot: archiwum Jacka Bogusiaka

Grupa Ełkaesiak na czele z Jackiem Bogusiakiem doskonale pamięta (i zawsze potrafi godnie uczcić), że 2 marca (1921 roku) urodził się najwybitniejszy trener w historii polskiego futbolu – Kazimierz Górski. Pamięta, także dlatego, że szkoleniowiec w swoim życiorysie zaliczył krótki, ale ważny, epizod w ŁKS. Był trenerem zespołu w rundzie wiosennej 1973 roku, a w sezonie 1973/74 jego konsultantem.

Swoją przygodę z Łodzią trener zaczął od zwycięstwa. W pierwszym meczu pod jego wodzą ŁKS 11 marca 1973 roku pokonał Gwardię Warszawa 1:0 po bramce Grzegorza Ostalczyka. Debiut szkoleniowca przyciągnął na stadion przy al. Unii aż 36 tysięcy widzów!

Jednak z powodu dwóch meczów Kazimierz Górski wyjątkowo zapisał się w historii ŁKS. Siedem dni później na stadionie Warty w Poznaniu w obecności… 65 tysięcy widzów, też po golu Grzegorza Ostalczyka łodzianie pokonali Lecha 1:0!

W czerwcu tegoż roku, po 16 latach sportowej posuchy, ŁKS wygrał w Zabrzu z Górnikiem 3:1. Kazimierz Górski przygotował doskonałą taktykę. Łódzcy obrońcy: Lubański (Jan!) i Korzeniowski kompletnie wyeliminowali z gry asy rywali: Banasia i Szarmacha. Z sukcesu cieszyli się kibice, cieszył i to podwójnie Mirosław Bulzacki, który kilka dni wcześniej zdał ostatni egzamin maturalny.To były wielkie, niezapomniane klubowe zwycięstwa!

Kazimierz Górski miał oko i rękę do zdolnych piłkarzy. Za jego kadencji debiutowali w zespole Andrzej Milczarski i Marek Dziuba.

Grupa Ełkaesiak: Jacek Bogusiak, Tadeusz Marczewski, Piotr Teodorczyk zwany Pietia i Anna Adamczyk po meczu z Lechem odwiedziła Grzegorz Ostalczyka na stadionie ŁKS, gdzie mieszkał i wręczyła mu butelkę szampana z Peweksu. To była trudna i kosztowna sprawa, bo trzeba było zapłacić dolarami, które wtedy głównie zdobywało się na czarnym, cinkciarskim rynku. Na meczu z Górnikiem, w którym nie grał kontuzjowany Włodzimierz Lubański, kibice ŁKS z Dąbrowy mieli transparent: „My Włodkowi współczujemy, ale punkty zabierzemy”. I się pięknie sprawdziło!

Kazimierz Górski prowadził reprezentację Polski w 72 oficjalnych meczach, w których Biało-Czerwoni zaliczyli 41 zwycięstw, 14 remisów i 17 porażek – zdobyli złoty i srebrny olimpijski medal, zostali trzecią drużyną świata!

Warto przypomnieć fragmenty wiersza, który ukazał się na początku lat 90. w tygodniku „Piłka Nożna”, autorstwa Wojciecha Młynarskiego na 70. urodziny Kazimierza Górskiego:

Tę grę wspominam, szybką i piękną,

grę, co geniuszem błyska,

gdy Tomaszewski wyrzucał ręką

piłkę na pół boiska.

Pytany czemu, wyjaśnił pięknie,

ze swym uśmiechem błogim:

„Bo, proszę państwa, zdolności manualne ręki

są znacznie większe niż nogi…”

Lecz żarty na bok. Wspominam wszystkich:

Deynę i Lato Grzesia,

a nam, nam z oczu szły srebrne błyski

i krzyk przez Polskę leciał:

To my tak gramy? To my? Nie wierzę!

O Jezu, jak my gramy!

To była radość, Panie Trenerze!

Panu ją zawdzięczamy!

To była radość nie byle jaka,

dar piłkarskiego Boga,

że zesłał wreszcie naszym chłopakom

trenera – pedagoga,

co zawodników jak dzieci kochał,

nigdy nie patrzył krzywo,

a po treningu, wiem od Gadochy,

pierwszy szedł z nimi na piwo.

A oni grali. A jak? Słów szkoda!

Za każdą szansą szli w pościg,

a ja w tym wierszu chcę jeszcze dodać

dwa słowa o radości.

Bo jest w człowieku akumulator

i jak myśl głosi nienowa

można go czasem na długie lata

radością podładować.

I Pan, Pan dał nam radości tyle,

i w tak wspaniały sposób,

że nie jest w stanie zabrać jej byle

ostrzejszy zakręt losu.

Był Pan Trenerem, Papą, Kolegą,

gdy widzę Pana, wierzę,

że można zrobić coś wspaniałego,

Kochany Panie Trenerze!

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑