Piłkarki nożne UKS SMS walczyły dzielnie o jedyny w tym półroczu zespołowy medal dla Łodzi. Cóż, nie udało się (odeszły zawodniczki, które w poprzednim sezonie strzeliły 43 bramki dla łodzianek!), ale ich postawa i wynik to prawdziwy sukces, o którym w innych grach mówić trudno, może jeszcze poza koszykarzami ŁKS Coolpack, którzy awansowali do I ligi.
Widać sportowy regres w mieście, widać że cała koncepcja wsparcia miejskiego sportu leży na łopatkach. Wychodzą lata zaniedbań i żebraczych dotacji, co jeszcze raz podkreślę: pozwalających przetrwać, ale nie dających wielkich szans na rozwój.
W pierwszym półroczu 2024 roku z kasy miasta osiem klub dostało niecałe 6 milionów złotych, z czego na konta wpłynęło około 2,5 mln, bo, bo 3,4 mln zł to pieniądze na wynajem obiektów Miejskiej Areny Kultury i Sportu. Wygląda to tak, jakby głównym celem sportowych dotacji UMŁ było uzasadnienie istnienia wielkiej miejskiej, sportowej spółki.
Nie ma w Łodzi zespołowych sukcesów, to miejskie władze chcą, żebyśmy świecili odbitym światłem, organizując na przykład mecze klubowego Superpucharu Polski w piłce ręcznej, która w naszym mieście na poważnym ligowym poziomie po prostu nie istnieje. Takie działania, to brnięcie w ślepy zaułek. Potrzebna jest i to już wielka debata na temat funkcjonowania i wsparcia łódzkiego sportu, potem wielka reforma, bo tak dalej być nie może.
W UMŁ za sport i rekreację odpowiada nowy człowiek – Adam Wieczorek, który ma na głowie też ważniejsze dla mieszkańców sprawy, odpowiada bowiem za resort zdrowia. Niby to wszystko się łączy: zdrowie i sport, ale nie widzę i nie słyszę, żeby miejska, sportowa rewolucja była dla niego priorytetem, zwłaszcza gdy mówi: – Obszar sportu jest bliski mojemu sercu, zarówno ten profesjonalny jak i ten amatorski, na który miasto przeznacza duże pieniądze.
Jarosław Piechota nie zwalnia tempa. Opowiada: – Genialna słoneczna pogoda jest już wpisana w te ósme już zawody im. Stanisława Tyma, także humory dopisywały.
Klatka schodowa na tym budynku jest nietypowa, bo naprzemiennie prawo i lewo- skrętna, także trzeba mieć dobry zmysł orientacji, aby nie wybić się z rytmu biegu. Do pokonania były 793 stopnie i 30 pięter w górę, drogą filmowego Ryszarda Ochódzkiego z „Misia” Stanisława Barei (Główny bohater filmu miał nosić nazwisko „Nowohucki”, ale z przyczyn politycznych skrócono je do „Ohucki” a następnie, aby brzmiało bardziej polsko zmieniono na „Ochódzki”- filmweb.pl)., a z góry Pałac Kultury i Nauki Warszawa można podziwiać panoramę stolicy.
Uzyskałem czas lepszy niż w tamtym roku, co cieszy mnie niezmiernie, chociaż daleko mi jeszcze do PB na tym budynku
Ze statystyk :
2015 rok czas 4:43
2016 rok czas 5:50
2017 rok czas 4:57
2018 rok czas 4:44
2019 rok czas 4:43
2022 rok czas 5:35
2023 rok czas 5:17
2024 rok czas 5:11
W swojej nowej kategorii uplasowałem się na dobrym 7. miejscu, ale nie ukrywam, że mam nadzieje powalczyć w przyszłych edycjach o zejście poniżej 5minut. Mam satysfakcję, że brałem udział we wszystkich edycjach tego biegu.
Moja wspaniała drużyna Orion schody treningi /grupa ” Piechotą po schodach.” , stawiła się w silnej reprezentacji i jak zawsze opanowała podium na niebiesko. Należą się jej wielkie brawa!
polskieradio.pl:
„To jest miś na skalę naszych możliwości”
– Powiedz mi, po co jest ten miś?
– No właśnie: po co?
– Otóż to. Nikt nie wie po co, dlatego nie musisz obawiać się, że ktoś zapyta.
Wielka kukła misia „odpowiadała żywotnym potrzebom naszego społeczeństwa” i była oczywiście wcieleniem cwaniactwa działacza Ryszarda Ochódzkiego, który za jego pomocą zamierzał wyłudzić publiczne pieniądze. FILM: „Miś”.
Ostatni sprawdzian przed Euro polskich piłkarzy i…zwycięstwo, dzięki znakomitym akcjom, które dały nam dwa gole, ale i wielu bardzo dobrym interwencjom Szczęsnego.
To był jubileuszowy 150 występ kapitana Lewandowskiego. Już na samym początku lider popisał się asystą, po której gola strzelił Świderski. Warto zaznaczyć, że składną akcję zainicjował Bednarek.
Najgorsze jest to, że cieszynka strzelca była tak ekspresyjna, że przypłacił to… urazem kostki (pojechał do szpitala na rezonans). Musiał opuścić boisko! Pech nie opuszcza reprezentacji. Urazy stały się zmorą polskich napastników.
Polacy atakowali z pasją, ale kontra rywali mogła przynieść gola. Na szczęście w bramce mamy Szczęsnego, który pokazał klasę, wygrał pojedynek sam na sam. Mecz był szybki, energetyczny, obie drużyny tworzyły groźne akcje, szukając bramkowej szansy. Turcy wykorzystywali brak dobrego rozegrania piłki przez Polaków w środku pola. To nie był udany mecz Zielińskiego i Piotrowskiego.
Niestety pech gonił pecha. Urazu doznał kapitan (na szczęście niegroźnego) i zastąpił go młokos Urbański. Coś nieprawdopodobnego. Euro bez trzech ważnych polskich napastników?
Druga połowa powinna się rozpocząć od… czerwonej kartki dla Salomona, który bez uderzył w twarz rywala. Sędzia był jednak pobłażliwy, pokazał obrońcy tylko żółty kartonik.
Zmiany sprawiły, że nasza gra się posypała i musieliśmy głównie bronić się przed atakami Turków. Szczęsny miał okazję pokazywać klasę (raz dopisało mu szczęście). Trzymał wynik.
Nasi starali się coś zmienić. Raz mogło się im to udać. Po kontrze i mierzonym co do milimetra podaniu S. Szymańskiego, Urbański przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem.
Turcy atakowali dalej i stało się to, co musiało się stać. Wykorzystali naszą stratę piłki na własnej połowie i doprowadzili do wyrównania. Szczęsny nie miał nic do powiedzenia. To my mogliśmy postawić kropkę nad i. Po genialnym podaniu Urbańskiego, Piątek nie zdołał wygrać pojedynku sam na sam z bramkarzem.
Co się odwlecze to nie uciecze. Po podaniu S. Szymańskiego i odważnym ataku, pewnym strzałem w róg popisał się Zalewski. Wygrywamy, po trudnym meczu i to jest cenne.
W pierwszych ośmiu meczach prowadzonych przez trenera Probierza Polacy nie doznali porażki. Takim osiągnięciem nie może się pochwalić żaden inny polski selekcjoner.
„W związku z kontuzją, której doznał podczas meczu Polska – Ukraina, Arkadiusz Milik przeszedł zabieg artroskopii łąkotki przyśrodkowej lewego kolana. Operację – po raz pierwszy u piłkarza – przeprowadził w JMedical profesor Roberto Rossi i zakończyła się ona pełnym sukcesem. Zawodnik rozpocznie proces rehabilitacji, mający na celu wznowienie wyczynowej aktywności sportowej”.
Brzezińskie medalistki od lewej: Monika Polewczak, Anna Gabara i Paula Sławińska Fot. KS Hokej Start Brzeziny
Cała para poszła w gwizdek. Polski Związek Hokeja na Trawie rzucił wszystkie propagandowe siły na tzw. odcinek męski, publikując informacje, relacje i filmiki z turnieju Pucharu Narodów w Gnieźnie. Niestety, niestety, wszystko zakończyło się sportową i w tej sytuacji także propagandową klapą. Polacy przegrali mecz z Austrią i zajęli… ostatnie miejsce w grupie A. Tym samym zakończyli udział w turnieju na dziewiątej pozycji. Była wielka nadymka i co? I wielkie nic!
Na dziś wygląda na to, że honor polskiego hokeja na trawie ratują kobiety, którym ostatnio dobrych występów czy to klubowych czy reprezentacyjnych nie brakuje.
Brzeziny były nie gorszą, a nawet sportowo lepszą, stolicą polskiego hokeja niż Gniezno, gdy drużyna mistrzyń Polski – KS Hokej Start z powodzeniem walczyła w EuroHockey Club Challenge II Women i po znakomitych występach zapewniła sobie awans do wyższej dywizji. Wtedy takiego propagandowego napinania mięśni przez związek nie było…
Przypomnijmy, że wczesną wiosną najlepszym polskim sportem zespołowym był właśnie… kobiecy hokej na trawie! Nasza narodowa drużyna w ciągu dwóch tygodni zdobyła dwa cenne medale. Najpierw reprezentacja Polski w hokeju 5-osobowym wywalczyła historyczny pierwszy medal mistrzostw świata, w meczu o brąz pokonując RPA 4:2. Barw Polski broniły trzy zawodniczki KS Hokej Start Brzeziny: bramkarka Anna Gabara oraz Monika Polewczak i Paula Sławińska.
To brzezińskie trio wzięło też udział w halowych mistrzostwach Europy w Berlinie, skąd przywiozło srebro. W finale Polki w dość kontrowersyjnych okolicznościach (krótki róg w ostatnich sekundach spotkania dla rywalek, ale wiadomo że gospodarzom zwykle pomagają ściany) przegrały z Niemkami 2:3. Nasz team był jedynym, który potrafił napędzić strachu mistrzyniom, bo inne spotkania Niemki wygrywały wysoko i pewnie.
Mam nadzieję, że działacze tzw. centrali przełamią barierę strachu i uznają, że kobiecy hokej to nie kopciuszek, tylko sportowa siła, która buduje pozytywny wizerunek polskiego sportu i… hokejowego związku!
Miały być lektury na wakacje. Nic z tego, nie potrafiłem czekać. Przeczytałem już teraz w myśl znakomitego, znalezionego na smakksiazki.pl, określenia: Dobrze, że liter nie można przedawkować.
Mam za sobą trzy kryminały, z których jeden mnie naprawdę wciągnął. Widać, że Jędrzej Pasierski się rozwija. Pisze coraz ciekawiej, niespiesznie budując klimat i charakterystykę postaci, zaskakując rozwiązaniem.
Wędrujemy tropem okrutnej zbrodni,po ciekawie pokazanym i opisanym Beskidzie Niskim, wraz z mającą wyjątkowy dar dedukcji i łączenia faktów komisarz Niną Warwiłow i nie możemy doczekać się rozwiązania: kto i dlaczego dopuścił się tego bestialstwa? Główni bohaterowie są dobrze scharakteryzowani, mają swoje role do odegrania w tym dramacie i robią to, dzięki talentowi Pasierskiego, bardzo dobrze.
Roberta Małeckiego wyjątkowo cenię za serię kryminałów z komisarzem Bernardem Grossem w roli głównej. Ostatnia opowieść o stróżach prawa z Archiwum X, wracających do dawnych, nierozwiązanych spraw, mnie nie przekonuje. Pewnych powieściowych – kryminalnych rozstrzygnięć można się szybko domyśleć. Główny wątek co chwila rozmydla się w obyczajowych didaskaliach, które nagle stają się pierwszoplanowe, nie posuwając akcji do przodu i niewiele dodając do charakterystyki bohaterów, co sprawia, że oczekiwanie na finał nie jest tak ekscytujące i… pouczające, jak w przypadku komisarza Grossa.
Rekomendujący powieść Michała Zgajewskiego przesadzili,widząc w niej nastrojowy kryminał noir. To że głównym bohater – prywatny detektyw – co chwila wikła się w kłopoty, że ma swoje problemy z kobietami, że drażni bogatych i ustawionych, że nie ma czystego sumienia, nie oznacza od razu, że jesteśmy na tropie polskiego Raymonda Chandlera. Nie ten klimat, nie te realia – pokazany zbyt powierzchownie Żywiec i jego okolice, nie ta zagadka, nie ten – za mało skupiający uwagę bohater. Od razu sięgnąłem na półkę po… tom: Żegnaj laleczko. Wiersze Noir, w którym znakomici polscy poeci uczcili pamięć wybitnego twórcy kryminałów. To się czyta!
Robert Małecki Zapadlina Wydawnictwo Literackie. Jędrzej Pasierski Źródło Wydawnictwo Czarne. Michał Zgajewski Strażnik jeziora Wydawnictwo Agora.
Wiadomo, kogo trener Michał Probierz nie zabierze na Euro. Są to: kontuzjowany w meczu z Ukrainą Arkadiusz Milik (przejdzie zabieg artroskopii kolana) oraz Paweł Bochniewicz i Jakub Kałuziński. W poniedziałek ostatni test. O godz. 20.45 mecz z Turcją. Na mistrzostwa Europy Polska w grupie D zmierzy się z Holandią (16 czerwca, godz. 15, Hamburg), Austrią (21 czerwca, godz. 18, Berlin) i Francją (25 czerwca, godz. 18, Dortmund).
Robert Lewandowski: Myślę, że ta pierwsza bramka, którą strzeliliśmy, pozwoliła złapać nam oddech i swobodę i pewność w podejmowaniu decyzji i brania ryzyka. Zaczęliśmy grać swoją piłkę, grać coraz bardziej odważnie, stwarzać sytuacje, oddawać strzały. To myślę, że cieszy, też parę utrzymań przy piłce było w pierwszej połowie. To tez jest fajne, że w ciężkich sytuacjach utrzymaliśmy się, nie traciliśmy jej.
Nawet w drugiej połowie staraliśmy się stwarzać sytuacje. To też jest sztuka wejść jak Kacper Urbański, debiutując w reprezentacji tak szybko, niespodziewanie. Czasami przygotowanie się do meczu dłuższe może zabrać taką finezję, a tutaj musiał niespodziewanie wejść i nie miał czasu na rozmyślanie. To czasami pomaga, bo nawet jak trener podaje skład przed meczem, jak gdzieś piłkarz za długo nie myśli, że będzie grał w pierwszym składzie, to ten stres nie jest tak duży i czasami łatwiej wejść i to zdecydowanie zmiana na plus. Też to w treningach widać, że to jest techniczny chłopak, piłka mu nie przeszkadza, żeby tak dalej, można tak powiedzieć.
Wiadomo, że jak trenujemy to jest koncentracja, jest skupienie, zaangażowanie i praca, ale gdzieś pomiędzy treningami czy nawet po, ten uśmiech jest potrzebny. To nie jest tak, że my będziemy zamknięci w pokojach patrzeć w sufit i niby to jest koncentracja, bo to jest wszystko trochę sztucznie. Ta atmosfera pomaga, my wiemy, że jak wchodzimy na boisko, to w głowie inaczej to wygląda. Ten luz jest potrzebny w takim prywatnym zachowaniu i to nie jest tak, że trzeba być poważnym i siedzieć w pokoju. Na co dzień funkcjonujemy z rodzinami w domach, wychodzimy przed meczami, to nie jest tak, że jesteśmy zamknięci. Ta swoboda jest potrzebna, bo wtedy też człowiek nie dusi się sam ze sobą przede wszystkim.
Kacper Urbański: Trener dał mi szansę i bardzo się z tego cieszę. To jest na pewno duma dla mnie i dla moich rodziców, dla całej mojej rodziny. To jest spełnienie marzeń, ponieważ, jak wspominałem już na konferencji, ta gra z orzełkiem na Narodowym to było moje marzenie i ono się spełniło, więc oby tak dalej. Teraz się nie będę zatrzymywał i będę starał się wykorzystywać wszystkie szanse, które będę dostawał.
Zawsze jak wchodzę na boisko to staram się grać tak, jak grałem za dziecka, czyli cieszyć się tą piłką, bawić się. To jest moje hobby, to jest moja miłość i staram się to robić z zabawą, że tak powiem. Rozumiem się z chłopakami bardzo dobrze. Gramy razem w lidze włoskiej, ale super się dogadujemy także poza boiskiem i też myślę, że to wpłynęło na to, że na boisku rozumiemy się bardzo dobrze.
Zagramy z nimi pierwszy mecz na piłkarskich mistrzostwach Europy (16 czerwca o godz. 15). Holandia pokazała w sparingu moc, pokonując po piorunującej drugiej połowie Kanadę 4:0 i pokazując sporo indywidualności, które mogą robić różnicę w grze (uwaga ta dotyczy zwłaszcza Jeremie Frimponga). A Polacy? Sparing z o niebo mocniejszą od Kanady Ukrainą pokazał… możliwości i słabości biało – czerwonych. Powiała optymizmem i zarazem wielkim… smutkiem, po tym co spotkało naszego napastnika.
Michał Probierz postanowił zacząć mecz bez kapitana Roberta Lewandowskiego. Opaskę założył Piotr Zieliński. Zaczęło się od dramatu. Nie minęły trzy minuty, a boisko musiał opuścił mocno utykając, wsparty na barkach sztabu medycznego Arkadiusz Milik. Wygląda na to, że Euro może mieć z głowy. Od razu ze stadionu napastnik pojechał do szpitala na badania.
Szybko stały fragment gry przyniósł nam gola. Po rzucie rożnym i zamieszaniu w polu karnym piłkę wepchnął do siatki Sebastian Walukiewicz. W kolejnej akcji po sprytnym zagraniu Nikoli Zalewskiego, Adam Buksa uderzając z ostrego kąta w krótki róg trafił w bramkarza.
Z trzeciej, najmniej dogodnej sytuacji padł drugi gol. Na strzał z dystansu zdecydował się kapitan Polaków i po koźle piłka wpadła do bramki. Kolejny stały fragment gry dał trzecią bramkę. Po centrze z rogu Michała Skórasia, gola głową zdobył Taras Romanczuk. W odpowiedzi znakomitą interwencją popisał się Łukasz Skorupski.
Wydawało się, że jest tak dobrze i… okazało się, że musi być jak zwykle źle. Artem Dovbyk ograł naszą defensywę niczym grono niepewnych siebie juniorów i pewnym strzałem zdobył gola.
W drugiej połowie Polska miała inicjatywę, konstruowała składne akcje, strzelała na bramkę, co nie było do tej pory zbyt częste. A i tak uznanie wzbudzała fantazja i odwaga Nikoli Zalewskiego oraz debiutanta Kacpra Urbańskiego, nieoczekiwanie zmienionego przez innego debiutanta Jakuba Kałuzińskiego (taktyka, taktyka!). Po kolejnym stałym fragmencie gry i główce Adama Buksy skuteczną interwencją popisał się bramkarz rywali.
Mogła być nerwowa końcówka, ale znów na wysokości zadania stanął Łukasz Skorupski. Udanym finałem udanego meczu była akcja Adama Buksy z Robertem Lewandowskim, po strzale którego musiał się wykazać golkiper Ukrainy.
Już w piątek w Makarskiej rozpocznie się rywalizacja w ramach pierwszego turnieju mistrzostw Europy w rugby 7 kobiet w najwyższej grupie Championship – podaje biuro prasowe PZR. Cykl składa się z dwóch turniejów – drugi w ostatni weekend czerwca zaplanowano w Hamburgu. Stawka tego krótkiego cyklu dla naszej kadry jest bardzo wysoka. Złote medale i tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu to jedno, ale wysokie miejsce oznacza również stałe stypendia sportowe dla zawodniczek.
Czerwiec oznacza dla naszej kadry wielką mobilizację i trenerJanusz Urbanowicz w Makarskiej delegował do gry najmocniejszą możliwie kadrę z wracającą po kontuzji Anną Klichowską. Polki rozpoczną rywalizację w piątek meczami z Włoszkami (o 10:30) i Portugaią (15:40). W sobotę o 10:52 zmierzą się z mocną Wielką Brytanią, a następnie – miejmy nadzieję – zagrają w ćwierćfinale. W niedzielę zaplanowano mecze półfinałowe i finały.
Kiedy reprezentacja Polski kobiet będzie wracać z Chorwacji do Polski, by przygotować się do kwalifikacji olimpijskich, nasze dwie reprezentacje wezmą udział w akademickich mistrzostwach świata w Aix-en-Provence – uniwersyteckim mieście nieopodal Marsylii na południu Francji. To pierwszy raz, kiedy polskie drużyny zostały zakwalifikowane do turnieju. W roli trenerów poprowadzą je Julio Brzeziński (reprezentację kobiet) i Jacek Jasiński (reprezentację mężczyzn).
Kadra kobieca znalazła się w grupie A z Japonią, RPA, Hiszpanią oraz Meksykiem. Mężczyźni zagrają w grupie B z RPA, Argentyną, Hiszpanią i Singapurem. W obu przypadkach, dwie pierwsze z wymienionych drużyn z pewnością będą dużym wyzwaniem, bo mają zarówno doskonałe warunki fizyczne, jak i szybko operują piłką i świetnie przemieszczają się po boisku. Dwie kolejne powinny być zdecydowanie w zasięgu naszych reprezentacji.
Wśród powołanych są byli gracze Budo 2011: Przemysław Dobijański i trzej bracia Chain: Eryk, Łukasz, Patryk. Dziś wszyscy są mistrzami Polski w rugby 15 w barwach Orkana Sochaczew. Wśród pań powołanie dostał zawodniczka KS Budowlani Łódź: Laura Spławska.
– Ten turniej poprzedza bezpośrednio nasz start w mistrzostwa Europy na poziomie Trophy, więc jestem bardzo ciekawy tego jak niektórzy z zawodników zaprezentują się we Francji. Mogą sobie bowiem otworzyć drogę do pierwszej drużyny na kolejny turniej Rugby Europe Sevens Trophy w Budapeszcie. Chciałbym abyśmy w przyszłości mieli dwa składy, które będą mogły naprzemiennie zdobywać międzynarodowe doświadczenie – powiedział trener kadry rugby7 mężczyzn – Chris Davies.
Doczekaliśmy się. Na niektóre polskie kluby i związki sportowe padł wielki strach. Co dalej z płynącą strumieniami kasą? Co nas czeka po odcięciu od państwowego koryta?!
Pisałem wiele, wiele razy, że finansowanie klubów sportowych przez państwowe koncerny jest niemoralne, prowadzi do wypaczania obrazu polskiego sportu i samej rywalizacji. Maluczcy pozbawieni takiego wsparcia są po prostu bez szans.
Tworem wymyślonym przez państwowy koncern PGE była siatkarska drużyna z Bełchatowa, opływająca w dostatki, kolekcjonująca dobrych graczy i medale. Gdyby nie to wsparcie takiej imponujące siatkarskiej hossy w Bełchatowie nigdy by nie było.
Sportowe Fakty: Kłopoty finansowe Grupy Azoty będą oznaczały upadek części polskiego sportu. Z rozgrywek mogą wycofać się wielokrotni mistrzowie Polski: siatkarski Chemik czy żużlowa Unia. Co ze zwycięzcami Ligi Mistrzów ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle?
Powiedzmy tak, kluby obracające państwowymi milionami były wyjątkowo atrakcyjne dla partyjnych aparatyczków. Tu sprawdzało się znakomicie powiedzenie: czy się stoi czy się leży kolejny tysiączek się należy. Na dodatek zawsze można było wypiąć pierś do orderu mówiąc: tak to ja, nie nikt inny, załatwiłem wam państwowe wsparcie. Musicie na mnie znów głosować! Jestem dobrodziejem regionu!
Najwyższy czas to ukrócić. Jestem za tym, żeby państwowe koncerny finansowały polski sport, ale nie było w tym partyjnej prywaty. Niech sponsorują hojnie sport dzieci i młodzieży, niech przeznaczają pieniądze na pomoc związkom sportowym, choćby przy organizacji rozgrywek, ale niech z daleka trzymają się od poszczególnych klubów i powiązanych z nimi polityków, bo to po prostu, jak widać na wielu przykładach, prowadzi do patologii!
W ŁKS czas na wielką transferową ofensywą – od trenera po… reżysera gry. Czy i jaka nastąpi, gdy zostaje się odciętym od dotacji z Ekstraklasy SA?!
Łodzianie rozstali się z kilkunastoma piłkarzami. Powiedzmy wprost: żegnamy ich bez cienia żalu, poza jednym – Danim Ramirezem, który przypadłby się drużynie w walce w I lidze (ŁKS zaproponował mu nową umowę i…?), no i może trochę – Engjelem Hotim (przenosi się do Motoru Lublin). Nowy kontrakt podpisał członek dziurawej jak ser szwajcarski defensywy łodzian – Levent Gulen. Czas pokaże, czy to zaufanie opłaciło się łódzkiemu klubowi.
W najbliższych dniach decyzje powinny zapadać szybko, a jednocześnie na miarę finansowych możliwości. W I lidze trzeba dawać sobie radę bez wielkich, milionowych wpłat Ekstraklasy SA. Za miniony kompletnie nieudany sezon, gdzie długie, długie tygodnie musieliśmy się wstydzić gry, wyników i bycia czerwoną latarnią ŁKS dostanie 9,9 mln złotych. Na konto łodzian wpłynie jeszcze 1,625 mln z tytułu wygrania klasyfikacji Pro Junior System. Marna to pociecha, skoro teraz degradacja i finansowa I-ligowa posucha.
Znów wszystko opiera się na nadziei, że ludzie w ŁKS, w tym nowi (Robert Graf, Dariusz Melon) wiedzą co robią i nie dopuszczą do sportowo – organizacyjnej degrengolady. Obyśmy szybko poznali nowego trenera (Dawid Szulczek ciągle jest w grze?) i nowych piłkarzy. Rodzi się pytanie: czy jednak nawet najlepszy pomocnik KKS Kalisz (Mateusz Wysokiński) będzie w stanie podnieść jakość gry łodzian?!
Obyśmy 19 czerwca, gdy łodzianie zaczną przygotowania, poznali już gros kadrowych rozstrzygnięć i 10 dni później w pierwszym sparingu zagrali ludzie, którzy pozwolą ŁKS walczyć o szybki powrót do ekstraklasy.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.