Smutek łódzkiego futbolu. Mamy, my kibice ambicje, nadzieje, marzenia i znów zostaliśmy sprowadzeni przez naszych futbolistów na ziemię. Tak renomowanych i zasłużonych dla polskiego futbolu klubów, jak ŁKS i Widzew nie ma już w rozgrywkach Pucharu Polski. Łódzkie kluby odpadły już w pierwszej rundzie, na dodatek na własne życzenie. Niech nikt mi nie mówi, że to dobrze, bo mogą całą uwagę, wszystkie siły skupić na lidze. Widać sportowy świat stanął na głowie, bo wiele, wiele lat temu człowiek chciał grać jak najwięcej, jak najczęściej. Każdy mecz był przeżyciem, wyzwaniem, nie boję się tego powiedzieć – sportowym świętem. Teraz ważniejsze są kalkulacja i wyrachowanie?

W każdym razie pucharowe spotkania naszych drużyn przyniosły wielkie rozczarowanie. Widzew zafundował kibicom dziesięć minut grozy, w ciągu których po błędach w ustawieniu, kryciu, przegrywaniu pojedynków jeden na jeden z II-ligowymi rywalami, stracił trzy ośmieszające go bramki. Teraz trener Janusz Niedźwiedź próbuje zatrzeć to złe, żeby nie powiedzieć beznadziejne wrażenie, chwaląc zespół za ambicję i walkę do końca.

Sęk w tym, że to wszystko dobrze nie wróży przed kolejną batalią. Trzeba głębokiej analizy, rozliczeń i szukania lepszych personalnych rozwiązań. Gra defensywna zespołu miała być lepsza niż w pierwszej lidze, a po prostu nie jest. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. W formacji dokonano kadrowej rewolucji i nie jest ciut lepiej niż było. Trzeba jednak przyznać, że coraz lepsze wrażenie robi, czujący się coraz pewniej, szukający gry Matusz Żyro. Oblicze napastnika z prawdziwego zdarzenia pokazał w Kaliszu Jordi Sanchez. Potrzebni będą ludzie, którzy zrobią różnicę na boisku, bo w niedzielę o godz. 17.30 Widzew zmierzy się z zespołem mistrza Polski – Lechem Poznań, który chyba kryzys ma za sobą, bo wygrał dwa ligowe spotkania z rzędu. Czy to będą kluczowi gracze Widzewa w tym starciu?

Nam zdobywać bramek nie kazano – takie sportowe hasło przyświeca drużynie ŁKS. To wręcz nieprawdopodobne, ale w futbolu możliwe. Łodzianie w pucharowym spotkaniu 24 razy strzelali na bramkę rywali, w tym 10 razy celnie, grali w przewadze i nie byli w stanie zdobyć zwycięskiego gola. Obijali poprzeczkę, spojenie słupka z poprzeczką, napastnik Nelson Bolango metr od bramki zachowywał się tak, jakby piłka go… parzyła. I nic. Bramka rywali była jak zaczarowana. Ciężko było na to wszystko patrzeć.

Dobrze, że wreszcie pokazał umiejętności Dawid Kort, co podkreślił ładną bramką. Przyda się w starciu z Górnikiem Łęczna 5 września o godz. 20, z którym ŁKS przegrał pamiętny mecz o awans do ekstraklasy. Czy przydadzą się dwaj młodzi, zdolni futboliści, zakontraktowani w ostatniej chwili? Jak na to nie patrzeć, lepiej zatrudniać utalentowaną młodzież niż wyleniałych, cwaniakowatych futbolowych lisów, które najpierw myślą o kasie, a dopiero potem ewentualnie o byle jakim graniu.