Widzew przegrał ligowy mecz z mistrzem Polski, co nie jest zaskoczeniem, ani niespodzianką, ale… Nie musiało się wcale tak stać, gdyby wykorzystał swoje szanse, znów nie popełnił prostych błędów w defensywie i miał rezerwowych, którzy zrobią różnicę w grze na korzyść swojego zespołu.

Nie chcemy się pastwić nad Lipskim, choć jego strata przy drugim golu była godna nieopierzonego juniora, prawda jednak jest taka: rezerwowi Lecha (Amaral, Ishak) błyszczeli i zdobyli bramki, a ludzie z ławki łodzian byli tłem dla rywali i tłem dla boiskowych wydarzeń.

Rację ma trener Lecha John van den Brom, gdy mówi: Musieliśmy chwilę poczekać na bramki, ale kiedy one padły, to zostały zdobyte przez zmienników. W szatni zawsze mówię, że wszyscy zawodnicy są ważni, wszyscy się nawzajem potrzebujemy i to było widać. Jestem bardzo zadowolony z wyniku, ale też z kontroli i sposobu, w jaki tę wygraną osiągnęliśmy.

Dla piłkarzy Widzewa żadnym pocieszeniem jest to, że przez 80 minut toczyli wyrównaną walkę, choć byli głównie schowani za podwójną gardą, broniąc nawet w jedenastu swojego przedpola (przy początkowym ustawieniu z trzema mocno ofensywnymi piłkarzami). Gra się do końca, a tysiące futbolowych spotkań rozstrzyga się w samej końcówce. Niestety, ona należała do Lecha.

Rację ma trener Janusz Niedźwiedź, że cienka jest granica między sukcesem, a porażką. Musi sobie jednak odpowiedzieć na pytanie dlaczego jego zespół znów na kilka najważniejszych chwil się zawiesił, popełnił proste błędy w grze defensywnej i w konsekwencji przegrał.

9 września o godz. 20.30 Widzew podejmie Cracovię, która w ostatniej kolejce nie dała szans Rakowowi Częstochowa, wygrywając 3:0.