
Prezesi, działacze, dyrektorzy sportowi, trenerzy ŁKS i Widzewa powinni posypać głowę popiołem. W całej jaskrawości, na przykładzie ich antydziałania na przestrzeni kilku lat, widać, że najciemniej jest pod latarnią. Obowiązuje zasada: cudze chwalicie, swego nie znacie. A poza tym ta historia to koronny dowód na to, że nie wolno być na niewolniczym pasku futbolowych menedżerów, promujących zamiast utalentowanych polskich piłkarzy, graczy z drugich czy trzecich hiszpańskich lig.
ŁKS bez cienia żalu pozbył się Łukasza Sekulskiego, Widzew bez chwili zastanowienia pożegnał Karola Czubaka. W ich miejsce pojawili się w ŁKS olewający wszystko i wszystkich Ricardinho oraz wolny i nieskuteczny Samu Corral, a w Widzewie… pan nikt. Wakat na pozycji napastnika wypełnił z niezłym skutkiem Bartłomiej Pawłowski, ale powiedzmy szczerze, że to nie jest pomysł na ekstraklasę. Czy nowym napastnikiem widzewiaków zostanie Piotr Parzyszek, dla którego ostatni sezon był co tu kryć sportową klapą?
A mogło być inaczej, gdyby zwłaszcza dyrektorzy sportowi obu klubów, mieli oczy dookoła głowy. Aż przez sześć sezonów barw UKS SMS Łódź bronił rosły (187 cm wzrostu), utalentowany, perspektywiczny napastnik Patryk Makuch. Grał sobie grał i… postanowiono w niego zainwestować, ale niestety w Legnicy. Tam pokazał swoją moc. Dzięki jego skuteczności (w ostatnim sezonie rozegrał 32 mecze, zdobył 14 bramek, zaliczył siedem asyst) Miedź pewnie i spokojnie awansowała do ekstraklasy i… co zrobiła? Sprzedała Patryka za ponad pół miliona euro do Cracovii. Łódzkie kluby obeszły się smakiem.
Dodaj komentarz