Widzew jest wiosną na fali, ale ostatnio zjeżdża po futbolowej równi pochyłej. Dwa ostatnie mecze, choć nie były przegrane, do udanych nie należały. Z wielkim, wielkim trudem po nieciekawym meczu łodzianie pokonali Piasta, a po jeszcze gorszym spotkaniu, dzięki znakomitej interwencji Rafała Gikiewicza, zremisowali ze Stalą Mielec. Prezentowanie futbolowej nudy nie jest w DNA łódzkiej drużyny! Dlatego pewnie nikt z ostatniego remisu nie jest zadowolony.

Szczery aż do bólu był po spotkaniu Rafał Gikiewicz: Pierwsza połowa wyglądała średnio, natomiast w drugiej mieliśmy kontrolę nad meczem. Jeżeli mamy parę sytuacji, to duży zespół, albo taki, który chce nim być, musi takie mecze wygrywać. Pompują nas, że dobrze wyglądamy w tym roku, ale my musimy sami od siebie więcej wymagać, bo jak przegramy dwa mecze, to już nikt nie będzie pamiętał o tym, ile punktów zdołaliśmy zdobyć. 0:0 mnie nie satysfakcjonuje, bo przyjechaliśmy tutaj wygrać, żeby piąć się w górę w tabeli. Jak by na to nie patrzeć Gikiewicz po raz czwarty zachował czyste konto (Widzew po raz siódmy nie stracił gola).

Widzew potrafi grać wyrachowanie, cierpliwie czekać na swoje minuty i okazje do zdobycia gola. Do tego jednak ewidentnie potrzeba lepszej gry kapitana Bartłomieja Pawłowskiego. Gra daleko od bramki, w środku pola mu wyraźnie nie odpowiada. Męczy się na tej pozycji. Potrzebuje więcej luzu i możliwości kreacji. Ta ostatnia uwaga dotyczy zresztą całego zespołu.

Teraz przed łodzianami historyczne wydarzenie. Jest wielce prawdopodobne, że padnie ekstraklasowy rekord frekwencji i pojedynek kibicowskiej przyjaźni Ruchu z Widzewem na Stadionie Śląskim obejrzy ponad 50 tysięcy widzów. Chorzowianie rozpaczliwie bronią się przed spadkiem, w czym ostatnia porażka 0:5 z Pogonią, im nie pomogła. Potrzebują sportowego resetu i to już w meczu z Widzewem. Czy goście im na to pozwolą?