Polska ligowa piłka jest słaba, a co najwyżej przeciętna, jeśli chodzi chodzi o sportowy poziom, bo gdy mówimy o zarobkach to…

Czytam na lodzkisport.pl: Prawie 24 miliony złotych – tyle w minionym sezonie na wynagrodzenia wydała Wisła Kraków. To najwyższy wynik ze wszystkich pierwszoligowych klubów. Koszt zdobycia punktu wyniósł w krakowskim klubie około 470 tys. zł. A antyefektem był brak awansu do ekstraklasy.

Pozostałe polskie kluby też raczej nie oszczędzały na pensjach dla piłkarzy. Prawdziwym kuriozum jest Zagłębie Sosnowiec. Koszt zdobycia jednego punktu był tu najwyższy i wyniósł 560 tys. zł. Zagłębie, mimo wypłacenia ponad 9 mln zł na wynagrodzenia (10. wielkość w lidze) zdobyło jedynie 16 punktów i spadło z Betclic 1 Ligi.

Nie ma w tym zestawie łódzkich klubów, bo wtedy jeszcze oba grały w ekstraklasie. A ile wydawały na pensje piłkarzy? Pewnie też niemało, wszak Ekstraklasa SA potrafiła sypnąć groszem.

Może jakimś sposobem na uzdrowienie tej sytuacji i przywrócenie właściwych proporcji jest to o czym mówił bramkarz Widzewa – Rafał Gikiewicz w programie „Czas Decyzji” na kanale Meczyki: – Największe pieniądze w karierze otrzymywałem za wygrane spotkania. Jeśli ktoś zarabia 20 tys. euro w polskiej lidze, a za zwycięstwo premię ma 1 tys. euro, to ona nie robi wrażenia. A z doświadczenia wiem, że wysokie bonusy powodują ogień na treningach. W Niemczech na dzień przed meczem nadal nie wiesz, kto gra. Wióry lecą na zajęciach, bo każdy chce grać i mieć możliwości zdobycia premii na boisku.

A w polskiej piłce jest tak, że… czy się stoi czy się leży wielka kasa się należy. A potem, gdy przychodzi dzień wypłaty, okazuje się, że zachorowała klubowa kasjerka.