Przed derbami Łodzi ŁKS na ligowym wozie, Widzew pod wozem (przegrał z Jagiellonią 1:2). Bez wątpienia bohaterem ekstraklasowego weekendu w Łodzi był… Litwin Artemijus Tutyskinas, który zdobył zwycięską bramkę w… 99 minucie spotkania z Koroną (2:1).
Artemijus Tutyskinas; – Czekałem prawie rok na tę bramkę. Gdzieś tam sobie wyobrażałem cały czas przed tym meczem, że chciałbym zostać tym bohaterem i strzelić tę bramkę. Nie spodziewałem się, że to się stanie dzisiaj i w 99 minucie. Jestem szczęśliwy, że mi się to udało i cieszę się, że pomogłem drużynie zdobyć trzy punkty. Emocje były ogromne. Nadal mi się ręce trzęsą. Moim zdaniem zaliczyłem niezłe wejście. Na pewno mnie to podbuduje mentalnie, ta bramka i z każdym meczem będę pewniejszy siebie. Parę razy grałem na wahadle, nawet na kadrze Litwy. Fajnie, że się przydałem też z przodu.
Jak jednak na to nie patrzeć najlepszym łódzkim piłkarze ekstraklasowego weekendu, który właśnie się rozpoczął był fantastycznie broniąc młodzieżowiec, bramkarz ŁKS – Aleksander Bobek.
Gratka była wyjątkowa. Ligowe mecze łódzkich drużyn jednego dnia jeden po drugim. Warto zatem potraktować sprawę po całości. A za tydzień 12 sierpnia o godz. 20 ekstraklasowe derby Łodzi Widzew – ŁKS!
Skupmy uwagę na tym, co stało się w trzeciej kolejce. Trener Janusz Niedźwiedź nie zmienił w wyjściowej jedenastce nic po przegranym meczu z Pogonią i doznał drugiej z rzędu porażki. Trener Kazimierz Moskal dokonał kadrowej rewolucji, zwłaszcza w w defensywie i wywalczył pierwsze trzy punkty w ekstraklasie.
Widzew w drugiej połowie spotkania z Jagiellonią pokazał swoją brzydką sportową twarz z końcówki minionego sezonu, gdy posypała się cała gra i nie funkcjonowało dosłownie nic. Łodzianie okazali się znów ligowym chłopcem do bicia. Smutne, ale prawdziwe.
Faktem jest, iż wcześniej widzewiacy przeprowadzili dwie składne bramkowe akcje, które przyniosły jednego gola. Z drugiej strony, gdyby Imaz był w formie to on sam mógł zaliczyć hat tricka. Łodzianie mogą zatem mówić o… szczęściu, że nie przegrali wyżej tego spotkania.
ŁKS pokazał ambicję, wolę walki i miał jeszcze przy tym całą furę sportowego szczęścia. Mógł mecz przegrać (Korona prezentowała się lepiej), mógł zremisować (taki wynik był jeszcze w doliczonym czasie gry),a wygrał rzutem na taśmę, wykorzystując stały fragment gry oraz siłę i skoczność wprowadzonego kilkanaście minut wcześniej Tutyskinasa. Zwycięstwo jest zwycięstwem, odniesiony w dużej mierze dzięki świetnym interwencjom Bobka, ale sposób gry oj, pozostawia wiele do życzenia.
Najpierw dobre wiadomości o ŁKS. Prezes Tomasz Salski jest przekonany, że dogada się z panem Platkiem do końca sierpnia. Kapitan Adam Marciniak rozegrał 100 spotkań w barwach ŁKS (choć ten ostatni z Ruchem do udanych nie należał). To: 57 występów w I lidze, 31 w ekstraklasie, 7 w Pucharze Ekstraklasy, a także 5 w Pucharze Polski. W tym czasie wychowanek klubu raz wpisał się na listę strzelców i zaliczył jedną asystę.
Pozytywne są też statystyki ostatniego meczu. Sęk w tym, że liczby nie grają i ŁKS w pojedynku beniaminków przegrał zasłużenie z Ruchem 0:2. Posiadanie piłki 61 do 39 procent na korzyść łodzian, strzały niecelne 15 – 9 dla ŁKS, podobnie jak rośne: 9 – 4.
I co z tego? Kompletnie nic. Drugi mecz bez gola, druga porażka i tyle. Futbolowe idee: grania do przodu, kontrolowania gry, posiadania inicjatywy są piękne i wszyscy esteci futbolu im przyklasną, ale gdy nie przynoszą punktów są tylko sztuką dla sztuki.
Zawiedli nowi piłkarze, no może momentami poza Dani Ramirezem. Wydaje się, że ŁKS ma w tej chwili słabszą drugą linię niż w I lidze.
Trener Kazimierz Moskal: W piłce trzeba być skutecznym, obojętnie czy to w ofensywie czy defensywie, musisz być skutecznym w działaniach. Musimy sobie jasno powiedzieć, że w tej lidze na pewno będzie trudno odrabiać czy gonić wynik, szczególnie na wyjazdach. Kolejna nauka.
W piątek o godz. 20.30 ŁKS podejmie Koronę Kielce. Rywale zdobyli do tej pory tylko jeden punkt, ale wiedzą na czym stoją. Korona poinformowała o kontynuowaniu współpracy z Kamilem Kuzerą. Nowa umowa 40-letniego trenera będzie ważna do 30 czerwca 2025 roku. Szkoleniowiec przekonuje, że w meczu w Łodzi o wyniku może decydować fakt, że jego zespół ma więcej ekstraklasowego doświadczenia.
Zastanawiające jest to, że po dwóch pierwszych kolejkach ekstraklasy najlepszymi piłkarzami obu łódzkich drużyn byli bramkarze. Jak tak dalej pójdzie to jedno jest pewnie, nawet broniąc fantastycznie nie uratują dla Łodzi najwyższej klasy rozgrywek.
Widzew miał cały okres przygotowawczy na znalezienie wartościowych młodzieżowców i wkomponowanie ich w skład oraz przysposobienie do preferowanej taktyki. Niestety, dyrektor sportowy i trenerzy znów przy al. Piłsudskiego zaspali. Stąd, moim zdaniem, szukanie po omacku, bo pali się grunt pod nogami (milionowe kary za wypracowanie młodzieżowych minut) i niespodziewane wpuszczanie młodych, zdolnych (jak Filip Przybułek) na zbyt głęboką wodę.
Widzew miał poprawić grę w defensywie. Trener Janusz Niedźwiedź przebudował formację, może ona teraz nawet grać w dwóch ustawieniach i co? Na razie para poszła w gwizdek. Formacja, ale i cała gra defensywna zespołu, przypomina ser szwajcarski z wielkimi dziurami.
Nowi gracze, którzy mieli dań impuls drużynie do lepszego grania, na razie okazują się futbolowymi przeciętniakami. Nic dziwnego, że obserwujemy znikanie podczas meczów na wiele minut z boiskowych radarów zniechęconego lidera drużyny – Bartłomieja Pawłowskiego.
Trener cieszy się, że w Szczecinie, jego zespół walczył do końca, ale co miał innego zrobić? Stanąć i zacząć się mazgaić?! Wszak to niegodne sportowca, a zwłaszcza zawodowca.
Teraz czeka drużynę mecz z Jagiellonią w piątek o godz. 18 w Białymstoku. Rywale, podobnie jak łodzianie, zdobyli trzy punkty. Są w zasięgu aktualnych możliwości Widzewa. Boiskowa rzeczywistość pokaże, jak jest naprawdę.
Szczecin to futbolowa twierdza. Pogoń wygrała szósty kolejny mecz na własnym boisku. W ostatnim pokonała Widzew, choć to łodzianie…strzelili więcej bramek.
Pogoń przystąpiła do tego meczu bez mogącego wiele pokazać pomocnika Kowalczyka, który wybrał grę za Oceanem. Widzew rozpoczął mecz z absolutnym debiutantem 17- letnim Przybułkiem, który zajął miejsce Kuna. Młodzieżowiec musiał się pojawić w składzie, bo w pierwszym meczu go nie było, a Widzew nie ma zamiaru płacić milionowej kary za niewypełnienie limitu gry młodego piłkarza w ligowych meczach.
Widzewiacy wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z napisem:„600 lat Łodzi”. I zaczęli znakomicie. Wynik otworzył Pawłowski. Po zagraniu Sancheza wzdłuż bramki, posłał piłkę do pustej bramki. Akcję zainicjowali Ałvarez z Przybułkiem.
Podniosła, a zarazem znamienna chwila w 11 minucie. Cały stadion wstał, kibice skandują nazwisko Dymkowskiego (grał w Pogoni i Widzewie – 25 ligowych meczów, 6 bramek), dla którego organizowana jest zbiórka na leczenie.
Pogoń atakowała. Miała wyborną okazję, ale interwencje najpierw Ravasa, a potem Stępińskiego uratowały łodzian. Z każdą minutą rosła dominacja gospodarzy. W 40 min znów na wysokości zadania stanął Ravas, który wygrał pojedynek sam na sam z Koulourisem. Minutę później napastnik Pogoni strzelając… piętą posłał piłkę obok słupka. W doliczonym czasie znów duet Ravas – Stępiński ratuje łodzian. Po pierwszej połowie na największy szacunek zasłużyli sobie bramkarz i kapitan łodzian.
Pierwsza akcja drugiej połowy przyniosła wyrównanie. Dośrodkowanie Bichakhchyana wykończył celnym strzałem głową Zahovic. Piłka po odbiciu się od poprzeczki wylądowała w łódzkiej bramce. Oszołomiony Widzew nie mógł wrócić do skutecznej gry, gdzie liczy się nie tylko dobra obrona, ale też płynny kontratak. To musiało się źle skończyć. Łodzianie stracili drugiego gola. Przy asyście Zahovicia (ograł Hanouska) piłkę do siatki wepchnął Koulouris. Szybko mogło być 3:1, ale Grosicki strzelając z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę.
Widzew jednak się nie poddał. Spróbował odrobić straty. Trafił do bramki Terpiłowski. Po analizie VAR gol nie został uznany, bo wcześniej na pozycji spalonej był Pawłowski. Chwilę później piłkę do bramki wpakował Sanchez, ale sędzia Musiał wcześniej odgwizdał faul widzewiaka. Więcej okazji nie było i Widzew przegrał po raz pierwszy w tym sezonie. Nie pomogła obecność Ravasa w polu karnym rywali w doliczonym czasie gry.
Drugi ligowy mecz i druga porażka ŁKS. Początek zmagań, a tu czarna, łódzka sportowa rozpacz. Na razie nowi piłkarze są osłabieniem, a nie wzmocnieniem zespołu. Dzisiejszy ŁKS wydaje się słabszy od tego, który wywalczył awans, ale za to zarobi z milion euro na transferze swojego najlepszego pomocnika – Kowalczyka. Czy jest w tym sens i logika?!
W wyjściowej jedenastce ŁKS pojawił się napastnik Glapka, w roli… prawego obrońcy. W składzie zabrakło lidera zespołu z czasów gry w I lidze – Hiszpana Pirulo i obrońcy Dankowskiego. Obaj są kontuzjowani. W minionym sezonie w I lidze ŁKS pokonał chorzowian w Łodzi 2:0 i zremisował na wyjeździe 3:3.
W 9 min strzał z dystansu Ramireza z trudem obronił Bielecki. To była próba otrząśnięcia się z początkowej zdecydowanej przewagi gospodarzy. Na chwilę… ŁKS pogubił się dziecinnie pod własną bramką. Uwaga ta dotyczy ogranego niczym junior Monsalve. Nie wystarczyła świetna interwencja Bobka. Przy dobitce z metra był bezradny. Gdzie byli pozostali obrońcy łodzian?!
ŁKS cały czas miał pod górkę. W 28 min uraz barku wyeliminował z gry napastnika Tejana. Dwie minuty później Szeliga doprowadził do wyrównania, ale był na pozycji spalonej. W kolejnej akcji po składnej wymianie piłek Głowacki odegrał piłkę na 14 metr do niepilnowanego Szeligi, a ten posłał piłkę panu Bogu w okno. ŁKS osiągnął przewagę. Po woleju Ramireza z linii bramkowej piłkę wybił Michalski. W jednej akcji były trzy szanse na zdobycie gola. Niestety, żadna nie została wykorzystana.
Ciężko było patrzeć na to, jak szybki i przebojowy Szczepan ogrywa łódzkich piłkarzy, a ci nie mogą znaleźć sposobu, żeby go zatrzymać. Taka bezradność nie przystoi drużynie walczącej w ekstraklasie.
Na początku drugiej połowy, po łatwej stracie łodzian, Starzyński przebiegł kilkadziesiąt metrów i w dogodnej sytuacji strzelił na szczęście dla gości niecelnie.
W odpowiedzi Ramirez przedryblował kilku rywali, ale został zatrzymany. Para poszła w gwizdek, choć Hiszpan w tym rajdzie miał przynajmniej dwa momenty, żeby strzelać na bramkę Ruchu.
ŁKS miał przewagę, ale co z tego, skoro nie miał pomysłu jak przeprowadzić groźny atak, który przyniesie wyrównanie. I to się źle skończyło.
ŁKS nadal nie był w stanie zatrzymać Szczepana. Ten idealnie obsłużył Swędrowskiego, który pewnie wykorzystał sytuację sam na sam. ŁKS kończył mecz w dziesiątkę, bo drugą żółtą kartkę w 82 min ujrzał Mokrzycki. Słabo, słabo, słabiusieńko. Mośna tylko było rwać włosy z głowy.
Nie doszło na boisku do pojedynku braci Letniowski. Gdy wszedł ełkaesiak Jakub, Juliusz (pojawił się w wyjściowym składzie) już obserwował mecz z ławki rezerwowych Ruchu.
Niestety, smutne, ale prawdziwe. Były wybitny widzewiak, bystry obserwator aktualnych futbolowych wydarzeń – Krzysztof Kamiński ma 200 procent racji, gdy mówi, że Polska to taki futbolowy szrot Europy.
Jak kiedyś stare i uszkodzone samochody na lawetach z Niemiec, tak teraz na potęgę nasze drużyny ściągają futbolistów z trzeciej oraz niższych lig hiszpańskich i innych. Ci piłkarze mają dwa niebagatelne atuty. Po pierwsze przychodzą z reguły do polskich klubów za darmo, po drugie mają umiejętności (głównie ci z Hiszpanii), które pozwalają im nie odstawać od innych, a niekiedy wręcz błyszczeć na boiskach ekstraklasy czy I ligi.
Tymczasem my pozbywamy się tego, co mamy najlepsze – młodych, zdolnych, ba bardzo zdolnych zawodników. Powód jest oczywisty? Nikogo nie obchodzi, co będzie się z nimi działo dalej, czy gdzieś w Europie potrafią się przebić, zaistnieć, a może nawet zrobić karierę. Najważniejsza jest kasa, misiu kasa. Na młodych można, przy większości transferach bezgotówkowych dokonywanych w naszej piłce, sporo zarobić.
Oto ostatni, jakże bolesny dla nas łodzian, przykład. Pomocnik ŁKS – Mateusz Kowalczyk przechodzi testy medyczne w Brondby IF. Młody pomocnik miałby przenieść się do Danii za kwotę sześciu milionów złotych. Nie do pogardzenia dla każdego klubu w Polsce, w tym ŁKS. Sam Kowalczyk podobnie jak i jego menedżer też na pewno podniosą swój status finansowy.
Fot. lkslodz.pl
Kowalczyk nie posłuchał rad choćby kapitana ŁKS – Adama Marciniaka, że najlepszym miejscem dla jego dalszego rozwoju jest ŁKS. Postawił na sportową niepewną, ale niezwykle lukratywną przygodę. Pożyjemy, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Jedno jest pewne. Mateusz Kowalczyk, który w łódzkich barwach rozegrał 38 spotkań, strzelił siedem goli, zaliczył cztery asysty, na zawsze zapisał się w historii ŁKS. Zdobył pierwszą bramkę dla ŁKS na nowym stadionie im. Władysława Króla. Strzelił też gola w meczu z Arką Gdynia, który dał ŁKS awans do ekstraklasy.
W piątek o godz. 20.30 pojedynek ekstraklasowych beniaminków i szansa na pierwsze ligowe punkty ŁKS. Pierwszy mecz pokazał, że każdy punkt zdobyty przez łodzian będzie po prostu bezcenny. Teraz czeka drużynę Kazimierza Moskala, który prowadził zespół z al. Unii w stu meczach, pojedynek w Gliwicach z mającym dwa razy niższy budżet – Ruchem.
Oba zespoły przegrały pierwsze spotkania. Ruch zaczął odważnie, tak jak ŁKS grał w drugiej połowie w Warszawie, ale potem dał się zepchnąć do desperackiej obrony, którą prowadził nieumiejętnie, więc stracił dwa gole. O wartości ofensywnej decydują dwaj piłkarze znani z walki w I lidze – pomocnik Tomasz Wójtowicz i napastnik Daniel Szczepan. Wydaje się, że to przeciwnik w zasięgu łodzian.
Najlepszym ełkaesiakiem w premierze był bramkarz Aleksander Bobek, a jak w przegramy starciu z Legią wypadli nowi piłkarze? Najpierw te rozważania trzeba zacząć od stwierdzenia, że największy zawód sprawił lider zespołu – Pirulo, który był cieniem zawodnika, znanego z zeszłego sezonu. Za wysokie progi? Oby nie!
Z nowych najlepiej zaprezentował się doskonale znany i wyszarpany z Płocka w ostatniej chwili – Michał Mokrzycki, który stabilizował grę łodzian w środku pola, momentami skuteczny tak w odbiorze, jak dogrywaniu piłek do partnerów.
Prawy obrońca Piotr Głowacki przekonał się na własnej skórze, jak bolesny może być przeskok o jedną klasę rozgrywkową. Był po prostu bezradny. Nie był sobie w stanie poradzić z szybkością, dynamiką i techniką pomocnika Legii – Pawła Wszołka.
Pomocnik Dani Ramirez pokazał dwa, trzy zagrania godne dawnych dobrych, łódzkich czasów, a potem gasł w oczach, o tempo ustępując szybszym i zwrotniejszym rywalom.
Pomocnik Engjelii Hoti więcej bezsensowne faulował, idiotycznie zagrał ręką w polu karnym, nie pilnował swojej pozycji na boisku niż skutecznie rozgrywał piłkę.
Wreszcie napastnik Kay Tejan, któremu nie można odmówić umiejętności technicznych, ustawiania się i przytrzymania piłki, zawiódł w najważniejszym momencie. Nie zrobił tego, czego wymaga się od napastnika. Nie wykorzystał stu, może nawet dwustuprocentowej sytuacji do zdobycia bramki.
W sumie w mecz z faworytem do zdobycia mistrzowskiego tytułu nowi, mówiąc łagodnie, nie błyszczeli. Co będzie dalej? Przekonamy się już w starciu beniaminków!
Widzew przełamał klątwę. Wygrał po sześciu porażkach ligowy mecz na własnym stadionie. To cenne, ale czy jest to drużyna, która w tym sezonie zrobi krok do przodu? Premiera tego nie pokazuje.
Beniaminek – Puszcza – grał ambitnie, szukając szczęścia głównie w kontrze. Wydawało się, że plan rywali jest łatwy do przeczytania, bo gros piłek piłkarze z Niepołomic kierowali do wysokiego, umiejącego się zastawić napastnika – Roka Kidricia. Niestety, tak pomocnicy, jak czwórka obrońców łodzian miała wielki kłopot z taktyką rywali, jak i ze wspomnianym piłkarzem, który w końcu wbił bramkę. Ba, Puszcza w pierwszej połowie potrafiła narzucić swoje warunki gry i przez wiele minut rządzić na boisku w Łodzi.
Piłkarze gospodarzy czuli się zagubieni, czego dowodem gra Frana Alvareza, który na początku kompletnie nie mógł odnaleźć się na boisku. Po przepięknym, kapitalnym golu nastąpił sportowy przełom. Fran kilka razy błysnął, przeprowadził efektowne indywidualne akcji. Jest nadzieja, że może stać się wartością dodaną zespołu.
Nowa defensywa, w nowym ustawieniu z nowym graczem – Luisem Silvą, niestety nie stanowiła monolitu nie do przejścia, czego dowodem strata aż dwóch bramek na własnym boisku.
Szukał swojego miejsca na boisku Bartłomiej Pawłowski, który ewidentnie mniej daje drużynie, gdy pełni jedynie rolę skrzydłowego. Znacznie więcej pożytku z jego gry było, gdy atakował ze środka pola. Na dodatek dał się łatwo ograć przez rywala, po czym Widzew stracił pierwszego gola.
Widzew grał tak, jak… Ernest Terpiłowski czyli nierówno. Pomocnik – raz fatalnie podał, ale w kolejnej akcji zaliczył bramkową asystę i tak przez cały czas swojego pobytu na boisku.
To pierwsze koty za ligowe płoty, Zobaczymy, co będzie dalej. W drugiej kolejce widzewiacy staną przed wyjątkowo trudnym wyzwaniem – 30 lipca o godz. 20 zmierzą się w Szczecinie z kandydatem do medalu, prowadzoną przez kapitana Kamila Grosickiego – Pogonią. Ten mecz pokaże dobitnie, o jakie cele w tym sezonie będą walczyć łodzianie. Na dodatek trener Janusz Niedźwiedź będzie musiał znaleźć miejsce dla młodzieżowca (w pierwszym meczu żaden nie wystąpił), żeby na koniec sezonu łódzki klub nie płacił milionowej kary.
Zdjęcia Marek Młynarczyk, autor bloga www.obiektywnasport.pl
Co było najważniejszym zadaniem Widzewa w premierze nowego sezonu? Przerwać haniebną serię sześciu porażek z rzędu na własnym stadionie pod koniec minionych rozgrywek. Wydawało się, że sytuacja jest wymarzona, wszak rywalem był absolutny debiutant w ekstraklasie. I jak miało się stać, tak się stało. Widzew przełamał klątwę. Wygrał. Mecz stał na niezłym poziomie, były emocje do samego końca, a jego ozdobą były dwa piękne gole.
Znamienne dane. Widzew sprzedał ponad 16 tysięcy karnetów na każdy domowy mecz swojej drużyny. Niepołomice mają ponad 16 tysięcy mieszkańców.
Łodzianie pozyskali latem siedmiu nowych graczy, dwóch z nich (Silva, Alvarez) pojawiło się w wyjściowym składzie. Widzewiacy mają ochotę zatrudnić jeszcze jednego nowego piłkarza. Pożyjemy zobaczymy.
Widzew zaczął mecz czwórką obrońców, bez młodzieżowca w składzie. W Puszczy dwóch byłych widzewiaków: Mroziński w wyjściowej jedenastce, Pięczek na ławce.
Mecz zaczął się od dobrej główki Pawłowskiego i jeszcze lepszej interwencji młodzieżowca, bramkarza Komara. Potem okazję miał Sanchez. Puszcza nie miała zamiaru się przyglądać. Wypracowała dwie sytuacje po stałych fragmentach gry.
Do trzech razy sztuka. Po kolejnej padł gol. Wyjątkowej urody bramką z dystansu w okienko popisał się Siemaszko. Puszcza szybko zdobyła drugiego gola, ale Widzew miał szczęście, bo sędzia odgwizdał pozycję spaloną.
Łodzianom długo nic się nie udawało, ale po składnej kontrze (Terpiłowski, Kun, Sanchez – asysta) gola z dystansu w okienko zdobył Alvarez. Na razie ozdobą meczu są przepiękne gole. Hiszpan miał jeszcze jedną szansę w pierwszej połowie, ale po udanym zwodzie, posłał piłkę nad poprzeczkę.
Pierwsza odważna akcja drugiej połowy przeprowadzona przez Pawłowskiego przyniosła gola kapitana – Stępińskiego (premierowego w ekstraklasie). Widzew miał szczęście. W sytuacji sam na sam Majchrzak trafił w słupek. W odpowiedzi Komar znakomicie obronił uderzenie Pawłowskiego. W doliczonym czasie po świetnej kontrze rezerwowych Shehu zagrał do Ciganiksa, a ten zdobył gola. Na szczęście… Puszcza walczyła do końca i strzeliła drugą bramkę. To ostrzeżenie dla Widzewa przed kolejnymi ligowymi meczami.
Znamienne. Na początek sezonu ekstraklasy trzy porażki beniaminków.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.