Trzeba sobie to jasno powiedzieć. Piłkarskie mecze są coraz mniej atrakcyjne. Nudne do granic uśpienia granie po obwodzie, łatwe straty, chaos, zamiast płynnych, widowiskowych akcji, sprawia, że futbolowe starcia ogląda się coraz trudniej.
Dlatego szuka się dodatkowych atrakcji, żeby nie odstraszać widzów, a zwłaszcza telewidzów. Transmisje są coraz lepszej jakości, kontrowersyjne sytuacje analizuje się z wielu kamer (choć w tym względzie daleko jeszcze piłce kopanej do rugby), przyznaje się rzuty karne za frajer, żeby tylko spotkania nie kończyły się bezbramkowym wynikiem. Wydłuża się niczym gumę do żucia czas trwania spotkań, wierząc często słusznie, że najbardziej ekscytuje wydarzenia czekają widzów w mocno doliczonym czasie gry.
Latem, przy okazji wieczornych, rozgrywanych w wielkiej temperaturowej gorączce, spotkań ligi hiszpańskiej, pojawił się jeszcze jeden pomysł. W czasie jakże słusznych i potrzebnych tzw. przerw na wodę, gdy piłkarze uzupełniają płyny, a trenerzy mają kilka minut na podpowiedzi, podstawia się pod dyskutującą grupę mikrofony, aby słyszeć opinie szkoleniowców, wymianę zdań. W ten sposób dawać pożywkę komentatorom, którzy gdy nadal nic się nie dzieje na boisku, mają powody do długich dyskusji.
Moim zdaniem o czym już nie raz pisałem, lepszym rozwiązaniem może być wzięcie przykładu z rugby i karanie 10 – minutowym wykluczeniem z gry, piłkarzy którzy zobaczyli żółtą kartkę!
Po pokonaniu Wysp Owczych kapitan Lewandowski zapowiadał nowe otwarcie. Nie wiedział biedak, co mówi. Szybko, bo już w następnym spotkaniu, zamieniło się ono bowiem w wielkie… zamknięcie, ba więcej, bo w kolejną sportową kompromitację. Polacy przegrali trzeci z pięciu pierwszych meczów eliminacyjnych. Kompromitacja, nawet jeśli jakieś idiotyczne regulaminy dadzą nam awans przy zielonym stoliku, to satysfakcja będzie żadna!
Po słynnej kłótni o kasę na mundialu nastąpił rozkład piłkarskiej reprezentacji Polski i on niestety się pogłębia. Trener Santos nie potrafi zatrzymać tego procesu. To wróży wiele lat polskiej, futbolowej smuty!
Nie było od pierwszej minuty frontalnego ataku gospodarzy. Polacydługo trzymali w szachu rywali w środku pola. Nie było jednak składnych ataków biało – czerwonych. Był za to stały fragment gry, który przyniósł nam trochę przypadkowego gola zdobytego przez Kiwiora. Niestety po analizie VAR okazało się, że Polak był na pozycji spalonej. Rywale byli skuteczniejsi. Po fantastycznym strzale Asaniego (kandydat do gola sezonu!) objęli prowadzenie. To była woda na młyn. Albania przejęła inicjatywę.
Podsumowanie gry Polaków w pierwszej połowie. Była walka w środku pola. Konstruowania składnych polskich ataków nie było. Po wymianie trzech podań było uderzenie piłki na pałę. Były za to dalekie wrzuty z autu Casha w pole karne rywali, które nie przyniosły żadnego pożytku. Wszystkie nasze aktywa pierwszej połowy zatem to celny, choć słaby strzał Zielińskiego.
W drugiej połowie Polacy mieli przez kwadrans inicjatywę, bo gospodarze cofnęli się na własne przedpole. Nic z niej nie wynikało. Za to juniorskie krycie rezerwowego Wieteski sprawiło, że gospodarze zdobyli drugą bramkę. No po prostu dramat. Na jakim patencie powołuje się do kadry takich graczy, jak Wieteska. Widać, nie ma lepszych. Skoro tak, no to jesteśmy słabeuszami Europy. Nasi próbowali, ale momentami byli bezradni jak futbolowe dzieci. Nie byli w stanie celnie strzelić na bramkę rywali, ba dokładnie podać decydującej piłki.
Krychowiak rozegrał mecz numer 100 w kadrze. Spotkanie do jak najszybszego zapomnienia, bo pojedynek z Albanią, to kolejny mecz polskiej hańby. Niestety. Podobną uwagę można skierować pod adresem każdego naszego reprezentanta.
W drugim spotkaniu naszej grupy Mołdawia pokonała Wyspy Owcze 1:0.
Polska wymęczyła zwycięstwo z Wyspami Owczymi 2:0 po dwóch golach Roberta Lewandowskiego (drugi wyjątkowej urody). Momentami pokraczne akcje naszych zawodników kwitowały gwizdy niezadowolonej publiczności.
Opinie po spotkaniu – Fernando Santos: Przede wszystkim cieszy postawa drużyny i ta koncentracja, którą potrafiliśmy utrzymać przez cały mecz. Tego nam zabrakło między innymi w drugiej połowie meczu z Mołdawią.
Wydaje mi się, że w pierwszej połowie brakowało nam chłodnej głowy. Było troszkę zbyt nerwowo, graliśmy zbyt niecierpliwie, ale rozumiem zawodników. Tak samo jak rozumiem postawę publiczności, która gwizdała pod koniec pierwszej połowy. Oni też spodziewają się czegoś lepszego, zdobywanych bramek i mają prawo być niezadowoleni. Natomiast w przerwie mówiłem zawodnikom, żeby podtrzymali taką postawę i taką koncentrację i rzeczywiście w drugiej połowie wyglądało to lepiej. Zdecydowanie częściej operowaliśmy piłą, zdecydowanie więcej podań wymienialiśmy na połowie rywala, co przekładało się na stwarzanie sytuacji.
Ważne, żeby w Albanii utrzymać odpowiedni poziom koncentracji przez cały mecz. Myślę, że nowi zawodnicy u mnie w kadrze na pewno nie odstawali poziomem gry i wnieśli konkurencyjność na boisko i jestem zadowolony z nich jak i z całej drużyny.
Bartosz Bereszyński: Uważam, że powinniśmy grać szybciej pod bramką przeciwnika. Troszkę brakowało ruchu i przyspieszania z piłką. Głową musimy już być w Albanii, bo czeka nas ciężki mecz. Musimy podkręcić tempo, jeśli chcemy tam wygrać.
Robert Lewandowski: Myślę, że to było nowe otwarcie. Graliśmy dobrze, kontrolowaliśmy przebieg spotkania, ale było czuć presję. Wiedzieliśmy, że pierwsza bramka przełamie „lody” i będzie się nam łatwiej grało. Trochę musieliśmy na nią czekać. Czasami brakowało nam spokoju w ofensywnie, dokładnego rozegrania, ostatniego podania. Jako drużyna zagraliśmy dobre spotkanie. Można poprawić parę rzeczy, ale defensywa wyglądała bardzo dobrze. Z dnia na dzień wszystkiego się nie zmieni. Chłopaki stanęli na wysokości zadania. Widać było chęć przełamania się. To się udało.
Cieszynka po golu to taki rodzinny sekret. Moja żona miała urodziny i było to z dedykacją dla niej. Można powiedzieć „witaj w klubie 35-tek”. Był to wyjątkowy dzień i to taka nasza tajemnica. Mobilizacja była wyjątkowa. Z tyłu głowy miałem, że chciałem zadedykować jej bramki. Wspiera mnie i wiedziała, jak ważny jest ten mecz dla nas.
Po meczu do kapitana podbiegł… młody kibic, który wbiegł z trybun na murawę i zdołał uciec stewardom. Porządkowi chcieli odciągnąć chłopca od Lewandowskiego, ten jednak poprosił ich o pozostawienie go w spokoju. Młodzian dostał koszulkę, w której kapitan reprezentacji grał w drugiej połowie spotkania z Wyspami Owczymi.
Arkadiusz Milik: Wyspy Owcze były naprawdę dobrze zorganizowaną drużyną. Broniły w ustawieniu 5-4-1, gdzie ciężko było się nam przedrzeć. Wiemy też, że gra w ataku pozycyjnym nie jest naszą najmocniejszą stroną i stwarzanie sobie sytuacji, nawet z takim rywalem. Musimy nad tym pracować.
W niedzielę o godz. 20.45 kolejny dużo trudniejszy mecz eliminacyjny Albania – Polska.
Wygraliśmy mecz eliminacji mistrzostw Europy, ale lepiej o nim jak najszybciej zapomnieć. To był sportowy koszmar. 53 tysiące – tylu mieszkańców mają Wyspy Owcze czyli mniej więcej tyle, ile jest w stanie pomieścić… Stadion Narodowy. Różnica potencjałów ogromna.
Nic dziwnego, że nasi futbolowi przeciwnicy toczyli mecz, mając przez większą jego część jedenastu zawodników za linią piłki. Ale, ale… Szukali szansy w kontrze, w stałych fragmentach gry. Starali się przenosić grę pod nasze pole karne. Po jednej z takich akcji mieli stuprocentową bramkową okazję. Strzał z siedmiu metrów głową Bjartalida był jednak zbyt słaby, żeby zaskoczyć Szczęsnego.
A nasi? Byli chaotyczni, wolni i bezradni. Granie po obwodzie – ja do ciebie ty do mnie – kończyło się dośrodkowaniem w pole karne. Po którymś z takich zagrań wreszcie było groźnie. Milik główkował jednak tak, żeby dać się wykazać golkiperowi rywali. To był pierwszy celny strzał Polaków na bramkę Wysp Owczych.
W kolejnej takiej akcji bramkarz Lamhauge po główce Zielińskiego wybił piłkę na rzut rożny. W doliczonym czasie golkiper pewnie zatrzymał strzał z dystansu Kamińskiego. Na tym skończyła się beznadziejna pierwsza połowa w wykonaniu Polaków.
W pierwszej groźnej akcji drugiej połowy po rzucie rożnym i główce Lewandowskiego piłka odbiła się od poprzeczki. W kolejnej kapitan reprezentacji, będąc w sytuacji sam na sam, pogubił się tak, że stracił piłkę! Nieprawdopodobne. Może na boisku był… sobowtór Lewego?
Skoro z beznadziejnej gry naszej drużyny nic nie wynikało, musieli pomóc nam rywale. Po zagraniu ręką w polu karnym arbiter podyktował jedenastkę, którą wykorzystał Lewandowski. No, jest sukces kapitan pewnym, mylącym strzałem pokonał… przedstawiciela handlowego. To odblokowało kapitana, który ładnym technicznym uderzeniem zdobył drugiego gola. I to była jedyne zagrania naszego piłkarza w tym spotkaniu na europejskim poziomie.
Przypomnijmy z kim wygrały nasze Orły (za tvp.sport.pl) – bramkarze:Matthias Lamhauge – przedstawiciel handlowy, Teitur Gestsson – nauczyciel. Obrońcy:Odmar Faero – kierownik zaopatrzenia w stoczni, Hordur Askham – budowlaniec, Viljormur Davidsen – diler w salonie samochodowym, Andrass Johansen – asystent w świetlicy szkolnej, Hannes Agnarsson – stolarz, Joannes Kalsoe Danielsen – elektryk, Ari Mohr Jonsson – bankowiec. Pomocnicy:Jakub Andreasen – członek załogi statków, Rene Shaki Joensen – elektryk, Solvi Vatnhamar – budowlaniec, Gunnar Vatnhamar – trener personalny. Napastnik:Klaemint Olsen – woźny w szkole.
Gdy porażka goni porażkę wszystkiego się odechciewa. Aż trudno uwierzyć, że w regionie o takiej mocarstwowej, sportowej (łódzcy bramkarze byli we wszystkich reprezentacjach dyscyplin zespołowych!) tradycji, jest tak bardzo źle. I nie wiadomo czy i kiedy będzie lepiej.
Skupmy uwagę na piłce nożnej. Na razie futbolowe transfery ŁKS i Widzewa to strzały, jak kulą w płot. Nie mam cienia wątpliwości, że obie drużyny miały lepsze jedenastki (plus wartościowi zmiennicy) w minionym sezonie.
Widać wszyscy futbolowi spece w obu klubach byli głusi na mądre przysłowie: lepsze jest wrogiem dobrego. Zamiast dbać, pielęgnować, ulepszać postanowiono zmieniać, bo takie obowiązują w tym zagubionym polskim futbolowym światku zasady. Jak widać na razie ŁKS i Widzew wychodzą na nich jak Zabłocki na mydle.
Nowi, zagraniczni gracze powinni być wartością dodaną łódzkich klubów, a mówiąc wprost, nie są. Mamy nowy sezon, a gra obu zespołów opiera się na tych samych zawodnikach: ŁKS – Bobek, Mokrzycki (a gdzie Kowalczyk, no gdzie?!), Widzew – Ravas, Pawłowski i momentami Sanchez. To zdecydowanie za mało, żeby myśleć o ekstraklasowych sukcesach.
Na razie wszystko przemawia za tym, że obie łódzkie drużyny będą kurczowo bronić się przed spadkiem. No chyba, że w trakcie reprezentacyjnej przerwy nastąpi wielkie przełamanie i ligowy karta zacznie naszym iść. Oby tylko się nie okazało, że nadzieja jest matką głupich.
ŁKS wygrał drugi mecz, drugi na własnym boisku, drugi raz w doliczonym czasie gry. W 97 minucie po kapitalnym uderzeniu na listę strzelców wpisał się Hoti.
Mógł być wymarzony początek dla ŁKS. Po kontrze Tejan niestety niedokładnie dograł piłkę do Pirulo, który byłby w sytuacji sam na sam z bramkarzem i wielka szansa przepadła. Łodzianie byli w natarciu. Uderzenie Mokrzyckiego pewnie obronił Klebaniuk. Potem jednak do głosu zaczęli dochodzić goście. Ich akcje były coraz groźniejsze. ŁKS nastawił się na kontrę. Jedna z nich mogła przynieść powodzenia, ale Pirulo przegrał pojedynek sam na sam z Klebaniukiem.
To był pojedynek na kontry. W doliczonym czasie pierwszej połowy w sytuacji sam na sam Grosicki trafił w słupek. W pierwszej połowie był dużo energii, ambicji, determinacji, ale niezbędnej skuteczności. Para poszła w gwizdek.
W drugiej połowie kontry psuł Ramirez niedokładnymi podaniami. Tropikalny upał dawał się obu zespołom we znaki. Minęła godzina gry, a kibice nie doczekali się celnego strzału na bramkę! Do 69 min, gdy Kurzawa strzelił celnie, Bobek obronił niezbyt udanie, ale miał szczęście, bo dobitka Koutrisa była nieudana.
Po centrze Dankowskiego, Koutris miał zagrać ręką w polu karnym, ale po analizie VAR arbiter odwołał podyktowaną jedenastkę. W kolejnej akcji po strzale Pirulo zabrakło półtora metra, żeby piłka trafiła w światło bramki. W kolejnej akcji Prulo trafił w światło bramki, golkiper odbił piłkę, ale Jurić nie zdążył z dobitką.
W doliczonym czasie meczową piłkę miał Hoti, ale strzelając z pola karnego trafił wprost w Klebaniuka. W odpowiedzi Monsalve zablokował uderzenie Fornalczyka. W ostatniej akcji 97 minucie meczu Hoti pokazał jednak klasę. Po jego uderzeniu zza pola karnego piłka wylądowała w górnym rogu Pogoni!
W letnim okienku transferowym polskie kluby ruszyły na sportowe łowy. W największej cenie są napastnicy. Skoro tacy, którzy nawet w słabych ligach, gorszych od polskiej, strzelają po kilkanaście bramek, warci są minimum kilkaset tysięcy euro i tyle trzeba wydać na ich sprowadzenie, dla naszych klubów są z reguły nieosiągalni.
Dlatego liczą się tacy, którzy mają w CV, że zdobyli te cztery, pięć bramek w sezonie. Trzeba ich kontraktować na pniu, nie patrząc specjalnie, co tak naprawdę potrafią pod bramką przeciwnika, skoro konkurencja, która czyha za rogiem, natychmiast nam ich podbierze.
Podstawowe polskie hasło transferowe ostatnich dni to królestwo za bramkostrzelnego napastnika, który najlepiej jeśli przyjdzie do nas za darmo. Niewykonalne? Chyba tak, choć czasami, przy odrobinie szczęścia, może się zdarzyć transferowy cud (Paixao, Angulo).
Zamiast szukać po omacku lepiej wyszkolić we własnej akademii. Niestety, w Polsce tak się nie dzieje. Są zdolni młodzieżowcy – skuteczni bramkarze, odpowiedzialni obrońcy, błyskotliwy pomocnicy, szczególnie na skrzydłach, a napastników po prostu… brak (no może poza Szymonem Włodarczykiem).
Sztuka ustawiania się w polu karnym i zdobywania bramek jest wyjątkowo trudna do wyćwiczenia. Kto jednak mówi, że niemożliwa. Powinni się na niej i tylko na niej skupić prawdziwi fachowcy. Za wychowanie napastnika na miarę Europy powinno się takich ludzi ozłocić.
Najlepiej uczyć się od praktyków. W szkole napastników na pewno wiele do przekazania mieliby Marek Koniarek, Mirosław Trzeciak czy Marcin Robak. Warto by było wykorzystać ich bezcenne doświadczenie i umiejętności.
Same dobre wieści płyną ostatnio z ŁKS. Są nowi piłkarze, w tym obrońca, oby bramkostrzelny napastnik i… Dani Ramirez. Oby wielki powrót oznaczał wielką grę. Stadion im Władysława Króla przy al. Unii Lubelskiej w Łodzi może się poszczycić murawą, o której wiele polskich klubów może tylko pomarzyć. ŁKS będzie grał na takiej murawie jaką ma Stadion Narodowy!
– Nowa murawa na Stadion Miejski im. Władysława Króla, przyjechała ze specjalnej węgierskiej plantacji. Jest to jedna z czołowych plantacji w Europie, zaopatrująca m.in. ligi czeską, węgierską, niemiecką Bundesligę a ostatnio również hiszpańską La Liga. Mecze reprezentacji Polski, na Stadionie Narodowym, rozgrywane również na murawie pochodzącej z tej samej węgierskiej plantacji. – mówi Andrzej Trojan, kierownik Działu Obsługi Muraw Miejskiej Areny Kultury i Sportu oraz główny konsultant PZPN ds. murawy.
Przed ułożeniem nowej murawy na płycie Stadionu Miejskiego, wysypano kilkaset ton, specjalnego piachu o odpowiedniej przepuszczalności oraz wykonano zabiegi spulchniające, aby dodatkowo wzbogacić warstwę wegetacyjną. Ponadto, pod świeżo układaną rolkę wysypywany był specjalistyczny nawóz, który ma pomóc w lepszym ukorzenieniu się nowej murawy.
– Zgodnie z harmonogramem prace mają zakończyć się na początku lipca, by podłoże było gotowe na nadchodzącą 3 kolejkę ekstraklasy. – dodaje Andrzej Trojan.
Piłkarze ŁKS pierwszy mecz, na nowej murawie Stadionu Miejskiego im. Władysława Króla, zagrają z Koronę Kielce. Spotkanie w ramach 3 kolejki PKO Ekstraklasy zaplanowano na pierwszy weekend sierpnia.
Trudno zatrzymać w polskiej piłce młodych, perspektywicznych graczy, dać im czas na doskonalenie techniczno – taktycznych możliwości. Gdy jakiś zachodni klub daje dwa czy trzy miliony złotych za utalentowanego gracza, to nie ma dyskusji. Przebicie w porównaniu z tym, co oferują polskie kluby jest ewidentne, są to pieniądze przynajmniej dwa razy większe. Nie ma mowy o żadnej finansowej rywalizacji, skoro kluby włoskiej Serie B dostają od telewizji za prawa do transmisji po kilka milionów euro! Nie ma mowy o rywalizacji o piłkarzy i europejskie zaszczyty, gdy w takich Czechach w najlepsze drużyny kasę wkładają poważni chińscy inwestorzy.
A co czeka na młodych Polaków na wymarzonym Zachodzie? Wyszukanych, wychuchanych przez rodzime kluby młodych Polaków czekają dużo większe pieniądze do zarobienia i olbrzymia konkurencja z całego świata. Takich jak oni, młodych ludzi z aspiracjami, jest kilku, jak nie kilkunastu w zespole. Gros z nich przepada z kretesem, ginąc w futbolowym niebycie, z którego trudno się podnieść.
Niech za przykład posłuży kariera Bartosza Kapustki, okrzykniętego w czasach, gdy grał w Cracovii, za największy talent polskiej piłki. Grał na mistrzostwach Europy. Zadebiutował w nich 12 czerwca 2016 w wygranym 1:0 meczu z Irlandią Północną , zostając uznanym za jednego z najlepszych na boisku. I co? W Anglii w ogóle nie zaistniał, na wypożyczeniach grał niewiele. Próbuje odnaleźć się i odbudować w Legii, z różnym skutkiem, na co na pewno wpływ miała poważna kontuzja. Na dziś trzeba powiedzieć wprost: przepadł w otchłaniach polskiej ligowej przeciętności. Oby takich przykładów było jak… najmniej!
Polscy piłkarze nie dość, że są zawodowymi słabeuszami, to jeszcze nie mają klasy. Zabrakło im chęci, a raczej odwagi, żeby po kompromitacji w meczu z Mołdawią (2:3) porozmawiać z reporterem Telewizji Polskiej.
„Żaden z piłkarzy reprezentacji Polski nie miał odwagi wytłumaczyć się z tej kompromitacji w pomeczowym wywiadzie. Jak wypinać pierś do orderu i targować się o premie to wszyscy chętni. Gdy trzeba okazać szacunek kibicom brakuje cojones” – tak zachowanie piłkarzy komentował na Twitterze Marek Szkolnikowski, dyrektor TVP Sport.
Wreszcie na odwagę zdobył się Jan Bednarek, który powiedział, cytowany przez 90minut.pl: – Katastrofa. Pierwsza połowa bardzo dobra, myślę, że kontrowaliśmy mecz w 100 procentach. Proste błędy, brak reakcji po stracie. Myślę, że nic z tych rzeczy, które robiliśmy w pierwszej połowie, nie wykonaliśmy dobrze w drugiej. To jest bardzo, bardzo zły mecz w naszym wykonaniu i musimy za to ponieść odpowiedzialność. To my byliśmy na boisku i niestety, to jest sport. Musimy to przetrawić. Jest nam wstyd, jesteśmy źli, jesteśmy rozczarowani. Uważam, że chcieliśmy zagrać tę połowę na stojąco. Myśleliśmy, że ten mecz sam dogra się do końca, że zostało 45 minut i jedziemy na wakacje. To pokazało, że przeciwnik był godny zwycięstwa i potrafił strzelić nam trzy gole co jest nie do zaakceptowania. Każdy z nas musi spojrzeć w lustro, każdy z nas musi między sobą porozmawiać i powiedzieć sobie kilka gorzkich słów, bo to jest nie do zaakceptowania. Teraz trzeba pokazać reakcję. Kolejny raz musimy pokazywać reakcję i to jest tylko i wyłącznie nasza wina. Tak jak zareagowaliśmy po meczu z Czechami, to z Albanią był dobry mecz, wygraliśmy z Niemcami i znowu wracamy do punktu wyjścia. Robimy krok do przodu i dwa w tył. Musimy sami wewnątrz grupy być szczerymi między sobą i się rozwijać, iść do przodu.
Po nim wypowiedział się Piotr Zieliński: – Myślę, że to niestety się ode mnie zaczęło. To ja obudziłem zespół z Mołdawii. Biorę to na siebie, nie można robić takich strat w takiej strefie boiska gdzie praktycznie byliśmy całą drużyną na połowie przeciwnika. Ja to źle przyjąłem, później chciałem jeszcze ratować i od tego się wszystko zaczęło. Mołdawia nie miała za wiele do powiedzenia, czekali na ten moment, który ja im sprezentowałem i niestety od tego wszystko się zaczęło. Ciężko mi cokolwiek powiedzieć, naprawdę jesteśmy zdruzgotani. Przykra sprawa, ja nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem i jest mi naprawdę ciężko, ale wyjdziemy z tego. Rozmawialiśmy żeby być skoncentrowanym, że to nie jest jeszcze skończony mecz, i tak było. Ja za łagodnie do tego podszedłem, fatalna strata i wszystko się zaczęło. Była jeszcze sytuacja, gdy mogliśmy strzelić na 3:1. Nie strzeliliśmy i później też dwie kolejne akcje fatalne i przegrywamy mecz w kuriozalnych okolicznościach. Musimy wygrać teraz wszystkie mecze i taka jest prawda. Taka jest sytuacja i sami sobie to stworzyliśmy. Mam nadzieję, że pokażemy charakter i wyjdziemy z tego.
Trener Fernando Santos: – Szczerze mówiąc, nie wiem, co mogę powiedzieć. Podkreślaliśmy, że trzeba być skoncentrowanym, podejść odpowiednio do meczu, nie bać się, posiadać piłkę. W pierwszej połowie zagraliśmy bardzo dobrze, byliśmy agresywni, skoncentrowani, stworzyliśmy dwa gole, a mogliśmy strzelić trzy lub cztery. W drugiej połowie bez żadnego wytłumaczenia zniknęliśmy z meczu. Straciliśmy bramkę, potem mogliśmy dwa albo trzy razy strzelić na 3:1, chyba przez brak koncentracji. Zdarzają się takie rzeczy, ale szczerze mówiąc, nie jestem w stanie wytłumaczyć, co się stało w drugiej połowie, bo po wszystkim, całej pracy, jaką wykonaliśmy, nic nie wskazywało na to, że może się to wydarzyć. Nie potrafię wytłumaczyć tego w inny sposób niż brak koncentracji. Nie wiem, co się stało
Garść opinii z Onetu i Sportowych Faktów:
„Po pierwszej połowie wydawało się, że cztery gole to obligo!!! Drugie 45 minut to totalna kompromitacja. Nie do wiary” – komentował spotkanie Zbigniew Boniek.
„W tej dekadzie Mołdawia wygrywała tylko z Liechtensteinem, Andorą i Łotwą” – zauważył Radosław Nawrot
„To jak tam nastroje? Można jechać spokojnie na wakacje… Jedna z największych (największa?) kompromitacji w historii polskiej reprezentacji… Wstyd” – napisał Jakub Treć z Przeglądu Sportowego Onet.
„W ostatnich latach dyskutowaliśmy o porażkach z Belgią, Włochami, Anglią, Holandią, Portugalią, Argentyną i Francją. Teraz przegrywamy z Mołdawią. To nie wpadka. Polski futbol się uwstecznia” – zauważył Jan Mazurek z weszlo.com.
„Więcej niż kompromitacja, tak się dać zepchnąć drużynie, która zajmuje 171 miejsce w rankingu FIFA. W Europie niżej są tylko Malta, Liechtenstein, Gibraltar i San Marino. Dokąd zmierza polska piłka” – napisał Marek Wawrzynowski z Przeglądu Sportowego Onet.
„Reprezentacje, które od 2015 r. straciły z Mołdawią więcej niż jednego gola: Polska, Liechtenstein, Łotwa, Andora, Uganda, San Marino, Gruzja. Elitarne grono” – napisał Maciej Łuczak z redakcji meczyki.pl.
„Przegraliśmy z końcem piłkarskiego świata. Ten występ jest wielką hańbą całej naszej piłki, zawodników z Barcelon, Arsenali, Napoli, Juventusów i trenera mistrza Europy. Z rywalem zbudowanym z anonimów, z pośmiewiskiem Europy, na pastwisku między blokami. Nie dzwońcie dzisiaj” – nie miał litości dla naszych piłkarzy Michał Kołodziejczyk, dyrektor Canal+ Sport.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.