Gdy porażka goni porażkę wszystkiego się odechciewa. Aż trudno uwierzyć, że w regionie o takiej mocarstwowej, sportowej (łódzcy bramkarze byli we wszystkich reprezentacjach dyscyplin zespołowych!) tradycji, jest tak bardzo źle. I nie wiadomo czy i kiedy będzie lepiej.

Skupmy uwagę na piłce nożnej. Na razie futbolowe transfery ŁKS i Widzewa to strzały, jak kulą w płot. Nie mam cienia wątpliwości, że obie drużyny miały lepsze jedenastki (plus wartościowi zmiennicy) w minionym sezonie.

Widać wszyscy futbolowi spece w obu klubach byli głusi na mądre przysłowie: lepsze jest wrogiem dobrego. Zamiast dbać, pielęgnować, ulepszać postanowiono zmieniać, bo takie obowiązują w tym zagubionym polskim futbolowym światku zasady. Jak widać na razie ŁKS i Widzew wychodzą na nich jak Zabłocki na mydle.

Nowi, zagraniczni gracze powinni być wartością dodaną łódzkich klubów, a mówiąc wprost, nie są. Mamy nowy sezon, a gra obu zespołów opiera się na tych samych zawodnikach: ŁKS – Bobek, Mokrzycki (a gdzie Kowalczyk, no gdzie?!), Widzew – Ravas, Pawłowski i momentami Sanchez. To zdecydowanie za mało, żeby myśleć o ekstraklasowych sukcesach.

Na razie wszystko przemawia za tym, że obie łódzkie drużyny będą kurczowo bronić się przed spadkiem. No chyba, że w trakcie reprezentacyjnej przerwy nastąpi wielkie przełamanie i ligowy karta zacznie naszym iść. Oby tylko się nie okazało, że nadzieja jest matką głupich.