Boże, widzisz to i nie grzmisz. Nie mogę tego wprost znieść, jak działacze polskiego rugby własnymi rękami przez nikogo nieprzymuszeni, niszczą moją ulubioną dyscyplinę sportu i wpychają w sportowy i wizerunkowy niebyt, najpierw kompletnie ją i siebie ośmieszając.

Doszło do Walnego Zebrania Sprawozdawczo Wyborczego Polskiego Związku Rugby. Dariusza Olszewskiego, polityka Suwerennej Polski, zmienił jego… zastępca czyli wiceprezes – były zawodnik Budowlanych Łódź – Jarosław Prasał. Zmiana jak zmiana, choć nie powala na ziemię i nie wróży wielkich, głębokich reform, które pchną polskie rugby na nową, lepszą ścieżkę.

Na razie liczy się to, co się stało podczas zebrania czyli przynajmniej wizerunkowa kompromitacja. W komisji mandatowej wybierającej nowe władze Polskiego Związku Rugby znalazł się bowiem facet, objęty… dożywotnią dyskwalifikacją. Gość ów, będąc jeszcze zawodnikiem, niezadowolony z decyzji sędziego uderzył go głową w twarz. W tej sytuacji nie ma żadnych usprawiedliwień. Kara może być i była jedna – dożywotnia dyskwalifikacja, potępienie i wykluczenie na zawsze takiego człowieka z rugbowej społeczności.

Okazuje się, że dyskwalifikacja dyskwalifikacją, ale wykluczenie i potępienie to już nieszczególnie. Polski Związek Rugby przysłał dopominającemu się wyjaśnień człowiekowi legendzie polskiego rugby Mirosławowi Jabłońskiemu takie oto pismo: „… Z art. 17 regulaminu wynika, że kara dyskwalifikacji wymierzona zawodnikowi polega na zakazie uczestnictwa w rozgrywkach oraz przebywania w strefie przylegającej do boiska. W świetle przepisów, taki zawodnik może więc być delegatem na walne zgromadzenie PZR. (…) wszyscy delegaci przegłosowali (…) kandydatury bezwzględną większością. Nikt nie wniósł protestu…

Skoro ma być walka na paragrafy, to Mirosław Jabłoński przypomina związkowi: Wydaje się, że przy ocenie stanu faktycznego zapomniano o § 17 pkt.2 który mówi iż „w przypadku dyskwalifikacji czasowej zawodnika, nie może on uczestniczyć w żadnych zawodach rugby oraz pełnić jakichkolwiek funkcji związanych z działalnością w rugby.

Nie sposób w tej sytuacji opanować wzburzenia. Przedstawiciele środowiska, obecni na zebraniu, głosując za boiskowym agresorem, własnymi rękami wpychają polskie rugby w otchłań śmieszności. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek poważny sponsor, nie związany układami politycznymi, chciał współpracować ze związkiem, który już na początku swojej nowej drogi popełnia niewybaczalny i niedopuszczalny falstart oraz doprowadza do wizerunkowego blamażu. Władzom polskiego rugby potrzeba nowych ludzi! Pytanie tylko, gdzie oni są!