Tego można się było spodziewać. ŁKS doznał 22 (15 na wyjeździe) ligowej porażki, Przy takiej statystyce przegranych można tylko wstydliwie zamykać ligową tabelę. Łodzianie walczyli jednak do końca. Debiutant Iwańczyk zdobył gola, co pozwoliło jedynie łodzianom doznać… honorowej porażki.

W składzie ŁKS pojawił się, a jakże, niezniszczalny, choć słaby Gulen oraz… Pirulo, który tym razem zagrał więcej niż poprawnie. Bodaj pierwszy raz w tym sezonie!

Łodzianie zaczęli mecz praktycznie pięcioma defensorami i już po 3 minutach mogli stracić gola. Zagapili się, nie kryli, nie patrzyli, co się dzieje, co w głównej mierze dotyczy Mammadova, i w efekcie Chodyna dostał wykładankę, ale na szczęście w bramce gości był Bobek, który obronił trudny strzał z linii pola karnego. Raz się upiekło, drugi raz już nie. Kolejny błąd ogromny błąd w ustawieniu, łapaniu na spalonego, Mammadova oraz Loeuvou i Kurminowski wykorzystał sytuację sam na sam. Czarna rozpacz! Tak po prostu grać nie można. Dlaczego, dlaczego ciągle szansę dostają ludzie niegodni zaufania.

Zagłębie robiło na boisku, co chciało. Bawiło się piłką, grą i przeciwnikiem. ŁKS bez Mokrzyckiego przypominał w grze defensywnej pijane dziecko we mgle. Gdyby nie interwencje Bobka już po 25 minutach mogło być po meczu.

Statystyki nie kłamały. Zagłębie 10 razy strzelało na bramkę rywali, cztery razy celnie. Konto ŁKS to… 0. Na dodatek czwartą żółtą kartkę ujrzał Ramirez i nie wystąpi w ostatnim meczu przeciwko Stali Mielec.

Na więcej odwagi w grze łodzianie zdobyli się pod sam koniec pierwszej połowy. Nic jednak z tego nie wyniknęło, poza groźnym choć niecelnym strzałem Ramireza i trochę lepszą współpracą hiszpańskich pomocników.

Druga połowa zaczęła się jak pierwsza. ŁKS nie po raz pierwszy miał szczęście, że nie stracił drugiego gola. Potem jednak gra potoczyła się inaczej… Odpowiedzią był pierwszy celny, choć w sumie łatwy do obrony, strzał Ramireza. To stało się w… 50 minucie spotkania. Potem były jeszcze dwa celne, choć równie słabe strzały gości. Mógł jednak paść gol dla łodzian, ale w dobrej sytuacji nieznacznie się pomylił Pirulo. Impuls do lepszej gry dał starający się za dwóch wprowadzony na boisku Tejan.

Wszystko zdało się psu na budę. Chodyna grał tak, jakby już był w dobrej szkole, a jego rywale raczkowali w przedszkolu. Przeprowadził akcję, którą trochę szczęśliwie skutecznie wykończył Grzybek. Potem, jak zwykle, wszystko się posypało i Bobek ratował ŁKS przed stratą kolejnych goli.

Łodzianie mogli wrócić do gry, ale Tejan przegrał pojedynek z bramkarzem Zagłębia, a za chwilę Ramirez posłał piłkę obok słupka. W łódzkiej drużynie zadebiutował w ekstraklasie syn znanego dziennikarza Polsatu – 17-letni Iwańczyk.

Od 84 min ŁKS grał z przewagą jednego zawodnika (drugą żółtą kartkę ujrzał Chodyna). Po jednej, drugiej akcji łodzian na listę strzelców wpisał się Iwańczyk (debiut marzenie) po zagraniu Koprowskiego. Rezerwowi wypracowali gola. W ostatnich sekundach szansę miał jeszcze Młynarczyk, ale posłał piłkę nad poprzeczkę. Może warto było wpuścić ich wcześniej na boisko?! Zagłębie kontynuuje znakomitą ligową passę. Wygrało czwarty mecz z rzędu.

Zagłębie Lubin – ŁKS 2:1 (1:0)

1:0 – Kurminowski (7), 2:0 – Grzybek (58), 2:1 – Iwańczyk (90+4)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Mammadov, Gulen, Tutyskinas – Louveau (67, Koprowski) – Szeliga, Ramirez (74, Iwańczyk), Pirulo (85, Hoti), Głowacki (67, Młynarczyk) – Janczukowicz (46, Tejan)