Napisano w zapowiedziach, że „Rondo Rodeo” jest (miłosną) powieścią drogi ze Środkowym Zachodem USA w tle. Ja bym powiedział, że jest raczej opowieścią o Ameryce klasy B, dalekiej od głównych traktów, w której miłosna i traumatyczna historia wędrówki małżeństwa – polskiej fotografki i francuskiego dziennikarza – pisarza – jest jakby na doczepkę, ma sklejać całość, czynić bardziej dramatyczną, a tymczasem niepotrzebnie ją rozwadnia, rozprasza.

Rzeczywistość za oknami, mknącego przez inną, nieznaną nam Amerykę, samochodu – momentami chropowata, brudna zdegradowana – jest bardziej wciągająca niż gasnące uczucie bohaterów i polskie wspomnienia narratorki tej historii.

Rozumiem autorkę, gdy w wywiadzie stwierdza: „Od początku wiedziałam, że to ma być powieść, nie chciałam pisać kolejnego eseju z podróży po Ameryce, tyle ich powstało, powielają ad absurdum pewien schemat, autorzy powtarzają trasy odbyte i opisane przez innych autorów pięćdziesiąt albo sto lat wcześniej. To mnie nie interesowało. Wierzę w siłę powieści”.

I to takiej nawiązujące choćby, moim zdaniem, do książki Paula Bowlesa „Pod osłoną nieba”, na podstawie której Bernardo Bertolucci nakręcił wciągający film. Ambitne wyzwanie.

Tymczasem ja uważam, że Monika Muskała ma zmysł obserwacji – czułej, subtelnej, głębokiej, umiejętność pisania i taka jej wielce osobista opowieść o innej Ameryce, wzbogacona o jedyne w swoim rodzaju fotografie (których tu nie ma – wszak to powieść), byłaby nie do przecenienia. Cóż jest inaczej. A i tak uważam, że warto sięgnąć po tę książkę!

Monika Muskała „Rondo Rodeo” Wydawnictwo Nisza